Uciekł. Przecisnął swoje gibkie ciałko pomiędzy pręcikami klatki i zaginął nie wiadomo gdzie. Udało mu się tylko z tego powodu, że jest jeszcze taki mały; gdy parę dni temu dostałem go od mojego najlepszego przyjaciela, chomiczek mieścił się w dłoni. Wtedy pierwszy raz naprawdę poczułem, jak to jest: trzymać w jednej ręce życie - takie inne niż żaba czy mucha, równie w tej sytuacji bezbronne, lecz puchate i ciepłe. On jest taki malutki, a klatka przecie miarkowana na dorosłego, to i uciekł. Może chciał zwiedzać świat już w momencie, gdy go dostałem.
-- Mam dla ciebie prezent -- powiedział wtedy Paproch wyciągając pięść. Wyglądało, jakby miał zamiar nasypać mi na dłoń złoty piasek lub garstkę soli. Z Paprochem mogłem zjeść i beczkę soli.
-- Co to? -- wzdrygnąłem się czując, iż podarek nie jest zwykłą rzeczą.
-- Weź go ze sobą tam, gdzie mnie nie będzie -- wykrztusił przez ściśnięte gardło.
-- Jak się nazywa? -- ująłem zwierzaczka w obie dłonie i z czułością przyglądałem się czarnym ślepkom. Tkwił nieruchomo, sparaliżowany strachem. Wtedy go pokochałem. Jestem na tyle duży, by czuć odpowiedzialność za tę niepozorną istotkę.
-- On się jeszcze nie nazywa -- z pewnym zażenowaniem przyznał Paproch. -- Ty go nazwij.
Choć bardzo chciałem, nie mogłem pocałować mojego nowego przyjaciela. Zbliżyłem usta do dłoni i, zamiast całusa, posłałem chomiczkowi ciepły chuch, niczym Bóg tchnący życie w glinianą masę. I stało się - maluszek ożył i zaczął rozpaczliwie szukać wyjścia trącając noskiem moje palce. -- Jesteś Paproch -- powiedziałem do niego.
Czułem się, jakbym dał mu nie tylko imię, lecz i życie. Chciałem włożyć weń także duszę najlepszego przyjaciela, kawałek chociaż, ale on miał już własną, taką małą, chomiczą.
 ruh mój, nim odszedł bez słowa, dał mi jeszcze całkowicie wyposażoną klatkę. Teraz wiem, że nie przypadkiem dostałem chomiczka do ręki. On wiedział, że maleństwo wyrwie się pierwszą większą szczeliną.
Ale przecież nie mogłem pilnować zwierzaczka cały czas.
-- Paproszku -- szepczę, by go nie spłoszyć. Musi być gdzieś tutaj, schowany w jakimś zakamarku, trzęsący się ze strachu. Nie zdążył się przecież oswoić. Widzę w wyobraźni, jak siedzi przycupnięty w bezruchu, skryty przed całym światem. Pewnie tylko jego tyci nosek porusza się szybciutko wciągając wraz z powietrzem mą woń, która jednak jest dlań obca. Chciałbym pachnieć tak, aby w jego języku mówić: to ja, przyjaciel wszystkich chomików.
Miałem już kiedyś chomika. Pamiętam, płakałem w dzień jego śmierci, gdy obudziwszy się rankiem znalazłem zimne, nienaturalnie sztywne ciałko. Pamiętam także ogromną żałość, kiedy tamten chomik, za życia jeszcze, cudem jakimś otworzył kulę, w której biegał po całym mieszkaniu, i zbiegł.
-- Chomik uciekł! -- ryczałem w ramionach mamy trzymając obie plastikowe półkule, -- już nie wróci!
Nie wiem, jak mnie uspokoiła, lecz gdy zamilkłem wreszcie, usłyszałem chrobotanie za szafą. Ojciec odsunął ciężki mebel i złapał uciekiniera - nieświadomego, jaką to rozpacz wzbudził w sercu dziecka.
Tak jak wtedy przywrócił mi ukochane zwierzątko, tak teraz ojciec pozwolił mi zatrzymać prezent od przyjaciela. Nie było to zgodne z zasadami, ale w końcu był tu nie byle jakim szefem. Jednak w obliczu pustej klatki nawet super-tata dźwigający bez trudu szafy i regały nie zda się na nic. Tu wszystko jest przymocowane na stałe, potrzeba kwadransów, jeśli nie godzin, by uwolnić te sprzęty z okowów zatrzasków i śrub. Tymczasem już za chwilę się zacznie...
Zaglądam w każdą szparę w nadziei, iż dojrzę tam błysk czarnych, koralikowatych oczek, albo choć wypłoszę chomiczka. Tak pragnę widzieć go przemykającego pod ścianą ku następnej kryjówce, jego małe nóżki niosłyby go nadspodziewanie szybko. Nawet gdybym nie złapał go wtedy, wiedziałbym już jednak, gdzie się schował. Spoglądam na zegarek i zamieram w bezruchu na środku pomieszczenia. -- Tak mało czasu, tak mało czasu -- kołacze mi w głowie. Jednocześnie nasłuchuję, jak te kilka dobrych lat temu, czy chomik nie da o sobie znać skrobaniem. Za drzwiami ktoś idzie, inny biegnie, tutaj natomiast ja wstrzymuję oddech, by lepiej słyszeć. Gdy tamte hałasy cichną, czuję całym sobą bicie mego serca; teraz bije ono tylko dla chomika, który zdążył już je sobie zaskarbić. Ale oczywiście nie mogę usłyszeć jego odzewu, mimo że jestem pewien, iż maleńkie serduszko pika nieporównanie częściej.
-- Paproszku! -- już nie szepczę, a wołam bezsensownie, czuję bowiem, że dzikie wrzaski nie wyciągną małego, bezbronnego chomiczka na otwartą przestrzeń. -- Proszę, wyjdź! Bo zginiesz! -- mój głos rozbrzmiewa w pomieszczeniu w bardzo dziwny sposób. Mam takie uczucie, jak wtedy, gdy próbowałem w nieobecnośći nikogo innego wypowiedzieć na głos jakieś zdanie. Własny głos brzmi wtedy obco i głucho, tak nienaturalnie, iż cichnę natychmiast brzydząc się mówieniem samemu do siebie. Teraz świadomość, że gdzieś jest chomik, który tego słucha, niewiele pomaga.
Bo jest tak, jakby już go nie było.
W krótkim ułamku sekundy, gdy głośnik interkomu trzasnął już, ale jeszcze nie zaczął mówić, ogarnia mnie wielki wstyd i przerażenie. Oto ja, który obdarzyłem tę istotkę życiem, który miałem strzec jej, bo sama o siebie zadbać tu nie mogła, muszę ją zostawić.
Zostawić Paprocha -- ja, najlepszy przyjaciel...
-- Uwaga wszyscy kolonizatorzy -- brzmi z głośnika. -- Niech każdy stawi się przy tubie hibernacyjnej według przydziału.
Czy prędzej umrze z pragnienia, czy może główny komputer odpompuje już powietrze?
-- Mam dla ciebie prezent -- powiedział wtedy Paproch wyciągając pięść. Wyglądało, jakby miał zamiar nasypać mi na dłoń złoty piasek lub garstkę soli. Z Paprochem mogłem zjeść i beczkę soli.
-- Co to? -- wzdrygnąłem się czując, iż podarek nie jest zwykłą rzeczą.
-- Weź go ze sobą tam, gdzie mnie nie będzie -- wykrztusił przez ściśnięte gardło.
-- Jak się nazywa? -- ująłem zwierzaczka w obie dłonie i z czułością przyglądałem się czarnym ślepkom. Tkwił nieruchomo, sparaliżowany strachem. Wtedy go pokochałem. Jestem na tyle duży, by czuć odpowiedzialność za tę niepozorną istotkę.
-- On się jeszcze nie nazywa -- z pewnym zażenowaniem przyznał Paproch. -- Ty go nazwij.
Choć bardzo chciałem, nie mogłem pocałować mojego nowego przyjaciela. Zbliżyłem usta do dłoni i, zamiast całusa, posłałem chomiczkowi ciepły chuch, niczym Bóg tchnący życie w glinianą masę. I stało się - maluszek ożył i zaczął rozpaczliwie szukać wyjścia trącając noskiem moje palce. -- Jesteś Paproch -- powiedziałem do niego.
Czułem się, jakbym dał mu nie tylko imię, lecz i życie. Chciałem włożyć weń także duszę najlepszego przyjaciela, kawałek chociaż, ale on miał już własną, taką małą, chomiczą.
 ruh mój, nim odszedł bez słowa, dał mi jeszcze całkowicie wyposażoną klatkę. Teraz wiem, że nie przypadkiem dostałem chomiczka do ręki. On wiedział, że maleństwo wyrwie się pierwszą większą szczeliną.
Ale przecież nie mogłem pilnować zwierzaczka cały czas.
-- Paproszku -- szepczę, by go nie spłoszyć. Musi być gdzieś tutaj, schowany w jakimś zakamarku, trzęsący się ze strachu. Nie zdążył się przecież oswoić. Widzę w wyobraźni, jak siedzi przycupnięty w bezruchu, skryty przed całym światem. Pewnie tylko jego tyci nosek porusza się szybciutko wciągając wraz z powietrzem mą woń, która jednak jest dlań obca. Chciałbym pachnieć tak, aby w jego języku mówić: to ja, przyjaciel wszystkich chomików.
Miałem już kiedyś chomika. Pamiętam, płakałem w dzień jego śmierci, gdy obudziwszy się rankiem znalazłem zimne, nienaturalnie sztywne ciałko. Pamiętam także ogromną żałość, kiedy tamten chomik, za życia jeszcze, cudem jakimś otworzył kulę, w której biegał po całym mieszkaniu, i zbiegł.
-- Chomik uciekł! -- ryczałem w ramionach mamy trzymając obie plastikowe półkule, -- już nie wróci!
Nie wiem, jak mnie uspokoiła, lecz gdy zamilkłem wreszcie, usłyszałem chrobotanie za szafą. Ojciec odsunął ciężki mebel i złapał uciekiniera - nieświadomego, jaką to rozpacz wzbudził w sercu dziecka.
Tak jak wtedy przywrócił mi ukochane zwierzątko, tak teraz ojciec pozwolił mi zatrzymać prezent od przyjaciela. Nie było to zgodne z zasadami, ale w końcu był tu nie byle jakim szefem. Jednak w obliczu pustej klatki nawet super-tata dźwigający bez trudu szafy i regały nie zda się na nic. Tu wszystko jest przymocowane na stałe, potrzeba kwadransów, jeśli nie godzin, by uwolnić te sprzęty z okowów zatrzasków i śrub. Tymczasem już za chwilę się zacznie...
Zaglądam w każdą szparę w nadziei, iż dojrzę tam błysk czarnych, koralikowatych oczek, albo choć wypłoszę chomiczka. Tak pragnę widzieć go przemykającego pod ścianą ku następnej kryjówce, jego małe nóżki niosłyby go nadspodziewanie szybko. Nawet gdybym nie złapał go wtedy, wiedziałbym już jednak, gdzie się schował. Spoglądam na zegarek i zamieram w bezruchu na środku pomieszczenia. -- Tak mało czasu, tak mało czasu -- kołacze mi w głowie. Jednocześnie nasłuchuję, jak te kilka dobrych lat temu, czy chomik nie da o sobie znać skrobaniem. Za drzwiami ktoś idzie, inny biegnie, tutaj natomiast ja wstrzymuję oddech, by lepiej słyszeć. Gdy tamte hałasy cichną, czuję całym sobą bicie mego serca; teraz bije ono tylko dla chomika, który zdążył już je sobie zaskarbić. Ale oczywiście nie mogę usłyszeć jego odzewu, mimo że jestem pewien, iż maleńkie serduszko pika nieporównanie częściej.
-- Paproszku! -- już nie szepczę, a wołam bezsensownie, czuję bowiem, że dzikie wrzaski nie wyciągną małego, bezbronnego chomiczka na otwartą przestrzeń. -- Proszę, wyjdź! Bo zginiesz! -- mój głos rozbrzmiewa w pomieszczeniu w bardzo dziwny sposób. Mam takie uczucie, jak wtedy, gdy próbowałem w nieobecnośći nikogo innego wypowiedzieć na głos jakieś zdanie. Własny głos brzmi wtedy obco i głucho, tak nienaturalnie, iż cichnę natychmiast brzydząc się mówieniem samemu do siebie. Teraz świadomość, że gdzieś jest chomik, który tego słucha, niewiele pomaga.
Bo jest tak, jakby już go nie było.
W krótkim ułamku sekundy, gdy głośnik interkomu trzasnął już, ale jeszcze nie zaczął mówić, ogarnia mnie wielki wstyd i przerażenie. Oto ja, który obdarzyłem tę istotkę życiem, który miałem strzec jej, bo sama o siebie zadbać tu nie mogła, muszę ją zostawić.
Zostawić Paprocha -- ja, najlepszy przyjaciel...
-- Uwaga wszyscy kolonizatorzy -- brzmi z głośnika. -- Niech każdy stawi się przy tubie hibernacyjnej według przydziału.
Czy prędzej umrze z pragnienia, czy może główny komputer odpompuje już powietrze?
--
Czajnik. Kupiłem czarny czajnik. Pojemność – dwa czterysta.Pojemność – dwa czte… Sie-dem je-den ma do set-ki!