Dawniej... Dawniej, Aniu,
chciałem napisać wiersz o miłości.
To tak, jakby miał mówić o lataniu
łosoś. Nonsens do szpiku ości!
Pewnego dnia jednak -- w końcu! --
ta ryba znalazła się w słońcu.
Nie mogła złapać tchu.
Połknęła haczyk. Uniesiona
-- dziewczyno popatrz! -- błyszczy ona.
W powietrzu zapach bzu.
I nic już nie było jak dawniej.
Lecz wędkarka innego już miała,
zamierzała go zjeść na surowo.
Dla rozrywki drugiego schwytała,
pogłaskała, po czym honorowo
wyrzuciła za burtę swej łódki,
a tuż za nim zmartwienia i smutki.
I wszystko znów było jak dawniej.
Nieprawda, nie wszystko! Przecież
wie łosoś już, jak to jest -- lecieć.
Czy zatem umiem już napisać wiersz o miłości?
Nie!
Bo jakże przemówić ma o tym,
że chwilę cieszyła się lotem,
ryba, istota bez głosu?
Upadek to był, nie latanie,
choć łosoś odmienne miał zdanie.
Prawdziwa ironia losu.
Napiszę więc wiersz o łososiu,
a potem się w sobie pozbieram.
Popłynę pod prąd, w górę rzeki.
Będę jak łosoś, bez głosu,
który nie powie nic teraz,
oraz zamilknie na wieki.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą