Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Jak potoczyło się życie dobrego sierżanta ze słynnej fotografii

21 864  
163   12  
Korespondenci wojenni najczęściej opowiadają światu o okropnościach wojny, a ich celem jest stworzenie dokumentalnej kroniki smutnych i tragicznych wydarzeń. Jednak w 1952 roku, podczas wojny koreańskiej, zrobiono zdjęcie, które uderzyło wszystkich swoją poruszającą serce życzliwością – amerykański sierżant karmił ślepego kotka mlekiem z pipety.
Zdjęcie natychmiast obiegło cały świat, zostało opublikowane w prawie dwóch tysiącach gazet i czasopism, a młody Amerykanin Frank Praytor z dnia na dzień stał się gwiazdą.

Mężczyzna na fotografii nazywany jest zwykle „sierżantem” lub „amerykańskim żołnierzem”. W rzeczywistości Frank Praytor był także korespondentem wojennym. Wraz z kolegą relacjonował wojnę koreańską w 1. Dywizji Piechoty Morskiej w październiku 1952 r.

Według oficjalnej wersji matka kociąt zginęła pod ostrzałem moździerzowym. Jednak znacznie później w wywiadzie Frank przyznał: tak naprawdę kotkę zastrzelił jeden z żołnierzy – albo przeszkadzała mu miauczeniem, albo ukradła coś z jedzenia... Ten fakt oczywiście nie spodobałby się publiczności, a znaczenie fotografii – „życzliwość amerykańskiej armii” – byłaby bardzo wątpliwą. Cenzura wojskowa, jak się okazuje, działała w Ameryce nie najgorzej, więc sama historia została trochę podkoloryzowana.


Nie zmienia to jednak znaczenia zdjęcia. Młody żołnierz wziął tygodniowego kotka, któremu właśnie zaczęły się otwierać oczy, i podjął się zadania, które i w normalnych warunkach nie należałoby do zbyt łatwych. Kotce nadał bardzo oryginalne imię – Miss Hap. Gra słów była taka, że po angielsku „mishap” oznacza „niefortunny wypadek”. Jak później wyjaśniał, kociak rzeczywiście urodził się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Frank karmił kocie dziecko rozcieńczonym, skondensowanym mlekiem. Właśnie na tej czynności przyłapał go drugi korespondent wojenny.

Zdjęcie przesłane do redakcji okazało się na tyle udane, że natychmiast stało się „viralem” – w ciągu kilku dni rozeszło się po wszystkich mediach, a na „dobrego sierżanta” spadła niespodziewana sława. Frank zaczął otrzymywać setki listów, w większości od dziewcząt. Niektóre obiecywały przyjaźń, inne natychmiast, bez zbędnych ceregieli, oferowały małżeństwo. Męska życzliwość, troskliwość i przyjemny wygląd młodego oficera wojskowego okazały się „mieszanką wybuchową”, która urzekła kobiety w całej Ameryce. Chociaż, jak przyznał Frank, podobne propozycje pojawiały się nie tylko ze strony pań.


Frank nie spodziewał się takiego efektu, ale nieoczekiwana sława niejeden raz pomogła mu w życiu. Kontynuując karierę korespondenta wojennego, jakiś czas później zgłosił swoje fotografie z teatru działań wojennych na ogólnokrajowy konkurs. Fotografie były dość ciężkie w odbiorze – uchwycił na nich rannych żołnierzy amerykańskich. Takie fotografie nie do końca wpisywały się w nurt oficjalnej ideologii, która miała ukazywać Amerykanów jako zwycięzców i wyzwolicieli. Mimo to Frank wygrał prestiżowy konkurs.

Wezwano go do kraju w celu wręczenia nagrody, ale zamiast na czerwonym dywanie, nieoczekiwanie znalazł się przed sądem wojskowym. Okazało się, że młodemu korespondentowi wojskowemu udało się wysłać zdjęcia na konkurs, czyli w istocie je opublikować, omijając cenzurę wojskową. Korespondenta wojennego uratowała, jak lubił później mawiać, jego Miss Hap. Dzięki kotkowi stał się już prawie bohaterem narodowym, sami cenzorzy nie chcieli zepsuć stworzonego pozytywnego wizerunku, a prestiżowy konkurs i tak został już wygrany... Ogólnie rzecz biorąc, sprawę wyciszono i nagroda została przyznana Praytorowi.


Dalsze życie tego człowieka również ułożyło się niezwykle pomyślnie. Pracował w mediach, następnie otworzył własną agencję reklamową. Po odejściu ze służby Frank się ożenił. Nie wiadomo, czy jego wybranka była jedną z tych dziewcząt, które bombardowały go listami, ale przeżył z żoną przez prawie 50 lat. Frank Praytor zmarł w styczniu 2018 roku w wieku 90 lat.


Nawet los kotki ze zdjęcia okazał się szczęśliwy, mimo przydomka. Frankowi rzeczywiście udało się ją wykarmić – najpierw mlekiem, potem gulaszem. Kiedy korespondent wojskowy wrócił do domu, Miss Hap zamieszkała w siedzibie sztabu dywizji, a potem inny dziennikarz zabrał ją do Ameryki – w końcu ta kotka też była gwiazdą. Można więc powiedzieć, że historia słynnej fotografii ma nawet dwa szczęśliwe zakończenia.
1

Oglądany: 21864x | Komentarzy: 12 | Okejek: 163 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało