Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wylądowałem w SOR-ze z bolącym jądrem i tak to się kończyło

20 997  
92   47  
Dawid pisze: Po długiej walce z sobą postanowiłem podzielić się jedną z wielu historii życiowych, jakie mogą spotkać praktycznie każdego z nas. Jednak u mnie zawsze muszą być smaczki i dziwne „perturbacje”, nawet podczas zwyczajnej wizyty na SOR-ze.
Nieco ponad rok temu temu miałem wątpliwą przyjemność spędzenia kilku godzin na jednym z naszych wspaniałych Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych. Generalnie jako twardy mężczyzna na SOR udaję się w takich przypadkach, jak urwana noga/głowa/ręka, ewentualnie otwarte złamanie (te zamknięte same się zrastają). W tym przypadku jednak byłem zmuszony pojechać tam z powodu bólu... (teraz wjeżdża motyw muzyczny ze „Szczęk”) jąder… Myślę, że każdy zdrowo myślący mężczyzna na tej planecie również bez wahania ratowałby swoje klejnoty rodzinne. Pominąłem etap diagnozy problemu w popularnej wyszukiwarce internetowej, żeby nie popadać w paranoję.

Zatem wbijam do budynku powstałego jeszcze przed I wojną światową, poczekalnia pełna, nawet nie ma gdzie usiąść, lecz z uwagi na moje ekhm... schorzenie nie za bardzo mogę siedzieć, tak że ten stan rzeczy jakoś nieszczególnie mi przeszkadza. Podchodzę do okienka, a tam (o dziwo) przemiła pielęgniarka prosi mnie o dowód osobisty i przedstawienie problemu. No to ja rozejrzawszy się, czy aby jakaś napalona emerytka z rozbitą głową nie nasłuchuje pikantnych szczegółów mojego nieszczęścia, mówię co mi dolega. Panienka z okienka odrzekła pytająco: „Co pana boli?” – dotarło do mnie wtedy, że moja wypowiedź zabrzmiała mniej więcej tak: „Bo wie pani, niby nie miałem żadnego urazu, a bolą mnie (trzy tony ciszej) jądra, no i nie mogę siedzieć, chodzić, w ogóle żyć”. Zatem po powtórnym wymienieniu fachowej nazwy rodzinnych klejnotów, otrzymałem informację, że muszę poczekać (a to nowość).



Już po około 20 minutach zostałem wezwany na salę triage [1]. Znów zostałem poproszony o opisanie dolegliwości, co też uczyniłem bez większych przeszkód z uwagi na brak osób podsłuchujących, jak miało to miejsce w poczekalni te 20 minut wcześniej. Po pomiarze ciśnienia i usłyszeniu, że to dziwne, że moje skarby nie są opuchnięte (no dzięki, kurła), wróciłem na poczekalnię. Tam po kolejnych 90 minutach zostałem znów wezwany w labirynt SOR – i w tym momencie zaczyna się zabawa :)

Idę korytarzem oświetlonym wibrującym światłem jarzeniówek – co muszę przyznać, wszystko jest praktycznie nowe, tak że obraz nawiedzonego szpitala psychiatrycznego, jaki wykreowała fasada zewnętrzna budynku, nieco się rozmył. Korytarz miał kilkadziesiąt metrów, przebywało na nim około dziesięciu pacjentów z przeróżnymi dolegliwościami. Generalnie większość z nich nie wyróżniała się niczym szczególnym, jednak dwójka z nich pozostanie w mej pamięci na długo – roboczo nazwijmy ich Andrzej i Genowefa. Jego niestety wpierw wyczułem… Wyobraźcie sobie, że macie blender, do którego wrzucacie następujące składniki:
  • ½ kilograma krowiego łajna;
  • 1 szklanka cieczy zaczerpniętej z toi toia na Woodstocku;
  • szczypta sierści mokrego psa;
  • ½ łyżki stołowej sproszkowanych skarpet pielgrzyma;
  • 2 zgniłe śledzie;
  • 8 zepsutych jajek (indyczych, nie męskich, wy chorzy poj%#i),
  • butelka Château de Naturat [2].

Wszystkie wyżej wymienione składniki miksujesz i wylewasz sobie na odzież. Właśnie tak pachniał Andrzej von Menelaos… Biorąc pod uwagę sporej wielkości opatrunek na głowie, podejrzewam, że założył zbyt ciasne buty, ewentualnie niespodziewany podmuch bocznego wiatru wytrącił go z równowagi, przez co upadł i rozbił sobie twarzoczaszkę. Delikwent niestety cierpiał z powodu bólu ukrytego pod kompresem, ponieważ podejrzewam, że poziom rozcieńczenia krwi etanolem nie pozwalał na podanie do krwiobiegu czegokolwiek innego niż kroplówka z glukozą. Poza zapachem starego kutra rybackiego przewożącego krowie łajno, Andrzej nie sprawiał problemów. Cierpiał w ciszy na końcu korytarza, dziwnym trafem nikt nie podchodził na mniej niż dwadzieścia metrów…

Minąwszy von (i woń) Menelaosa, wypuściłem z siebie powietrze wstrzymane w nozdrzach na czas przemarszu w jego okolicy (a wspomnę, że z powodu bólu nie byłem demonem prędkości). Nagle poczułem lodowatą aurę nienawiści, światła przygasły, krew na chwilę zamarzła w żyłach – wtedy ujrzałem ją… Genowefę. Na oko dojrzała kobieta mniej więcej w wieku węgla, który leży w kotłowni u moich rodziców, dobre 110 kilogramów „zdrowej” emerytki, która w niejednym szpitalu była i z niejednej apteki leki brała. Mina rozwścieczonego niedźwiedzia krótkopyskiego [3] wybudzonego w środku zimy nie zwiastowała nic dobrego… No i się zaczęła gadka w stylu: Ja jestem emerytką, mnie się szacunek należy, a nie że ja cztery godziny już czekam, jakbym była faktycznie chora, to bym już dawno umarła, jest noc, kto mnie za taksufke [4] zapłaci ?! Rozumiecie, ludzie, jest noc, jak ja do domu wrócę, mnie tu siłą przetrzymują! Dokumentów nie chcą wydać, chamy jedne i nieroby! Ile można wypis robić, pisać na studiach nie nauczyli, to jak te ludzie majo leczyć, się pytam ?! [5] Ludzie! Ratunku! Nie chcą mnie wypuścić!

Tyradę przerwał stosunkowo młody lekarz (i nie zrobił tego tępym narzędziem, choć bardzo mu kibicowałem), który ze stoickim spokojem oświadczył, że lekarz, który musi obejrzeć jej wyniki, aktualnie ratuje komuś życie na bloku operacyjnym. Jego uśmiechnięta twarz i blask jarzeniówek niestety odniosły efekt odwrotny do zamierzonego… Gienia poczerwieniała, wyglądało to jak połączenie wylewu z atakiem zespołu Touretta – słowem – najzwyklejszy w świecie napad ciężkiej ku%wicy… Nie będę znów przytaczał słów piekielnej emerytki, ponieważ zaczęła w kółko powtarzać starą śpiewkę. Trwało to około godziny i kiedy w końcu personel medyczny przechodzący przez korytarz zaczął ją ignorować, ta zaczęła szukać poparcia wśród innych oczekujących cierpiętników… Niestety na próżno.

Nagle niczym rycerz w lśniącej zbroi na śnieżnobiałym ogierze przybył on – bohater w niebieskim kitlu, zbawca, który miał przejrzeć wyniki Gieni i wydać wyrok. Na korytarzu zapadła grobowa cisza. Słychać było jedynie charakterystyczne brzęczenie lamp i plask mopa, którym sprzątaczka myła drugi koniec korytarza. Nagle emerytka w ułamku sekundy doskoczyła do lekarza niczym harpia wbijająca szpony w swą ofiarę, lecz on zrobił unik godny mistrza i wykorzystując chwilową dekoncentrację swego niedoszłego oprawcy, zamknął się z gabinecie. Wyszedł po około 15-20 minutach, wręczył babci papiery, powiedział, że może jechać do apteki i wracać do domu. Sam byłem zawiedziony końcem tej historii, ponieważ w głębi duszy liczyłem na jakieś spektakularne zakończenie w postaci próby uduszenia lekarza wężykiem od kroplówki lub zasztyletowania go wenflonem. Jednak kiedy do Gieni dotarło, że śmierć, póki co, nie okrywa jej swoim czarnym całunem, dziwnie ze skrzyżowania wilkołaka z upiorem stała się uśmiechniętą emerytką, taką, od której kupujecie koperek na bazarku. Emerytka pożegnała wszystkich z uśmiechem i oddaliła się, aby w spokoju cieszyć się życiem (póki może he, he).

Ten akapit nie będzie już okraszony wesołymi akcentami i satyrą. Następne kilka minut, które opiszę, pokazują niestety tragizm niektórych sytuacji w szpitalach. Jeden z lekarzy poprosił mnie na „oględziny” do jednego z pomieszczeń. W sali była staruszka, która jak się później dowiedziałem z zasłyszanych prawdopodobnie złamała kręgosłup, oraz starszy pan na wózku inwalidzkim podpięty pod kroplówkę, który coś majaczył. Sytuacja wygląda następująco: do sali wchodzi ksiądz, który udziela sakramentu spowiedzi starszej pani, prawdopodobnie córka pana na wózku szarpie się z nim, żeby nie wyrwał sobie kroplówki. Lekarz, który mnie wezwał, jakby nigdy nic każe mi stanąć pod jedną ze ścian i zdjąć spodnie, bo on „musi obejrzeć”. Trochę mnie zamurowało, bo nie było tam ani kawałka parawanu lub czegokolwiek, co zapewniłoby mi trochę prywatności, której jednak oczekiwałem, bo nie jestem ekshibicjonistą. Po drugie nie chciałem świecić genitaliami przy księdzu i trzech innych osobach przez wzgląd na szacunek do nich. Odwróciłem się więc tyłkiem do wszystkich, co wyraźnie zdziwiło lekarza. Spojrzał, zbadał i wygonił mnie na korytarz. Może dla innych to normalne sytuacje. Dla mnie było to po prostu bardzo dziwne.

Rozluźniając nieco atmosferę – nie pamiętam, ile godzin minęło, odkąd tu przyszedłem. Zdążyłem już stęsknić się za żoną, rozładować baterie w jednym z dwóch telefonów (jeden z niewielu momentów w życiu, kiedy człowiek cieszy się, że ma służbowego smartfona). Trwałem w letargu, gdzie sekundy ciągły się niczym minuty, a te z kolei stawały się godzinami. Nie macie pojęcia jaka była moja radość, gdy usłyszałem swoje nazwisko. Pan Jądrzalski, zapraszam na USG – wezwał mnie jegomość w białym kitlu o aparycji pedofila-rzeźnika. Wiem, że nie wolno szufladkować ludzi nie znając ich, jednak coś w tym kolesiu ewidentnie nie banglało. Ten złowieszczy wąs i kitel ubrudzony Bóg wie czym był jedynie wstępem do tego, co miało się wydarzyć za chwilę. Jedziemy na blok X, to panu machną USG. No i zaczęło się – wyszliśmy na dwór, gdzie stał podstawiony wózek akumulatorowy marki Melex – wszystko pięknie, tylko była już mniej więcej 02:00 w październikową noc. Było tak zimno, że martwiłem się, że USG będzie niewykonalne z powodu skrajnego skurczenia się pewnej części ciała. Wsiedliśmy i jedziemy mrocznymi alejami między ponad stuletnimi budynkami. Droga między nimi godna tych brukowanych dróg budowanych przez Rzymian – co w połączeniu z wybitym zawieszeniem melexa nie wpływało pozytywnie na moje doznania w okolicach, które miały zostać za chwilę zbadane. Żeby nieco rozwiać aurę godną horroru, zagadałem do mojego szofera: Chyba łożysko w tylnym kole już kończy żywot? (tak naprawdę to patrzyłem, kiedy to koło odpadnie, bo łożysko ewidentnie kwalifikowało się do wymiany jeszcze przed wejściem Polski do UE). Niestety tym zdaniem otworzyłem puszkę Pandory – A bo ku*%a takie łożysko to kosztuje 40 złotych, ale nie ma komu pi&dy ruszyć i papierów wypełnić! Przez tę papirologię pie$do1oną to łatwiej jest nowy szpital zbudować niż łożysko do meleksa kupić. Ale teraz to te meleksy już ch#^ja warte, panie drogi. Jak w '88 roku mieliśmy takiego z prawdziwego zdarzenia – nie to co to gówno, którym jedziemy – to ja normalnie po tych alejkach poloneza targałem na lince, bo odpalić nie mógł. Minus 30 było, a ja tak popier$da1ałem, że tylko siwy dym za mną szedł, a ten polonez na zakrętach to bokiem leciał. Wąsy już wtedy miałem, to normalnie sople jak u morsa mi wisiały. To były czasy. A teraz złodzieje rozkradli i wyprzedali Polskę i ani sprzętu nie ma, ani nie ma komu robić. Ja to z sentymentu tutaj jestem, bo kawał życia na tym dziedzińcu zostawiłem.

Już czekałem na jakiś wywód o jego romansie z salową albo innym dramacie, ale na szczęście dojechaliśmy do miejsca docelowego. Meleks odjechał z trzaskiem, a ja wszedłem do bloku X na USG. Na szczęście była tam winda, która mimo tego, że konstrukcyjnie odpowiadała tej z filmu Asterix i Obelix: Misja Kleopatra, bardzo ułatwiła mi dostanie się na drugie piętro. Co do samego badania – na początek chciałbym obalić mit o zimnym żelu. Pełna kultura, żel podgrzewany, wygodnie, schludnie i komfortowo. No może poza faktem, że jest środek nocy, ty masz spodnie w kostkach, a obcy facet jeździ ci ultrasonografem po jajkach… Szczęśliwie finał tej historii był taki, że oprócz nadszarpniętej godności okazało się, że dwie najgorsze opcje, czyli rak i skręt jądra odpadają – każdy czytający to facet powinien teraz wyobrazić sobie dźwięk ogromnego kamienia, jaki spadł mi z serca w tamtej chwili.

Po badaniu zostałem poproszony o wyjście na korytarz, skąd miał mnie zabrać opisany już wcześniej woźnica. Czekałem tam jakieś 45 minut, zanim usłyszałem zbawcze skrzypienie rozpadającego się łożyska. Z racji że w drogę powrotną zabrała się też z nami młoda dziewczyna, która odbyła badanie tuż po mnie, nasz wspólny szofer wypowiedział może dwa słowa. Nie uszło też mojej uwadze, że jechał jakoś delikatnie w porównaniu z tym, co przeżyłem podczas drogi w pierwszą stronę. Po dotarciu na korytarz pełen jarzeniówek usłyszałem, że urolog znów operuje, więc muszę poczekać. Szczerze to nie pamiętam, ile czekałem, bo przysypiałem, siedząc na krześle. W międzyczasie nie wydarzyło się nic szczególnego, poza tym, że po powrocie urologa nie postawiono mi żadnej śmiertelnej diagnozy, co mnie ucieszyło.

Na sam koniec tej historii musiał wydarzyć się jeszcze jeden smaczek. Otóż idę korytarzem zmęczony, ale szczęśliwy, wychodzę do poczekalni i widzę, że przez okna wpada już blask pierwszych promieni słońca. Dosłownie dwa metry przede mną idą dwie emerytki, na oko około 65 lat. Jedna z nich ma wielki opatrunek na oku. Druga ewidentnie jedynie towarzyszy, pożegnała wszystkich nieco skrzekliwym, ale grzecznym do widzenia. Ta, która była interesantem, wykrzyczała z uśmiechem na ustach:

Ludzie, pier$*%cie te szpitale. 14 godzin tutaj siedziałam. Szkoda życia na umieranie w szpitalu! Chu!@ wam tutaj pomogą! Jadzia – idziemy napić się nalewki!

Kurtyna.

O ile za tę nie wyleje się na mnie beczkowóz internetowego szamba, to w przyszłości może opiszę kolejną z moich przygód.

---
[1] procedura medyczna stosowana w medycynie ratunkowej, umożliwiająca służbom medycznym segregację pacjentów w zależności od stopnia obrażeń oraz rokowania
[2] Inaczej zwany Rumem na kościach, Błękitem Paryża, Jagodzianką na kościach lub Sokiem z gumijagód. Napój alkoholowy o tajemniczym, chemicznym smaku. Może być spożywany w czystej postaci lub przefiltrowany przez kromkę chleba. Źródło: http://lexopedia.pl/wiki/Ch%C3%A2teau_de_Naturat.
[3] gatunek wymarłego ssaka drapieżnego z rodziny niedźwiedziowatych (Ursidae). Podobnie jak większość przedstawicieli megafauny wymarł po ostatnim maksimum glacjalnym, około 11 400 lat temu (wiek Genowefy się zgadza, więc nie do końca takie wymarłe). Był największym lądowym mięsożercą żyjącym w plejstocenie.
[4] Celowy błąd ortograficzny mający na celu podkreślenie stanu umysłowego opisywanej postaci autentycznej (niestety)
[5] Ibidem.
28

Oglądany: 20997x | Komentarzy: 47 | Okejek: 92 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało