Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Po co Polsce Marynarka Wojenna, część IV: Mała flota w razie wojny

16 830  
147   55  
W przypadku zadań przeciwminowych (a także minowania, gdyby pojawiła się konieczność) możemy nie mieć kompleksów. Jesteśmy w NATO-wskiej czołówce, co przynosi tym większą chlubę, że w dużej mierze dzięki polskiemu przemysłowi. Zadania z zakresu ratownictwa morskiego czy hydrografii też wypełniamy bez zastrzeżeń. Niestety, mszczą się lata, a właściwie dekady zaniedbań w zakresie możliwości bojowych floty.

ORP Gen. T. Kościuszko w porcie La Valetta (Malta)

Oliver Hazard Perry w służbie pod biało-czerwoną banderą

Naszymi największymi okrętami bojowymi są ORP Gen. T. Kościuszko i Gen. K. Pułaski. Są to fregaty typu Oliver Hazard Perry zbudowane pod koniec lat 70., które co gorsza od tego czasu przeszły liczne remonty, ale nie modernizacje. Oba te słowa wielokrotnie pojawiały się w tekście, ale bez objaśnienia. Remont to doprowadzenie jednostki do stanu wyjściowego. Mechanizmy okrętu przez lata eksploatacji się zużywają, czasem coś się zepsuje, a sam kadłub co jakiś czas wymaga konserwacji. Natomiast modernizacja to nadanie okrętowi możliwości, których nie miał wcześniej. Okręt buduje się z myślą, aby służył kilka dekad; w tym czasie postęp technologiczny na świecie się nie zatrzymuje i zwykle w połowie życia okrętu (najlepiej po kilkunastu latach) pojawia się konieczność jego unowocześnienia, tak aby nie odstawał w wyścigu zbrojeń.


Załadunek rakiety przeciwlotniczej SM-1 na ORP Gen. T. Kościuszko

Niestety, oba nasze OHP mają niemalże dokładnie te same możliwości, co w momencie, gdy opuszczały stocznię. Były to jednostki, które zostały zaprojektowane do eskortowania konwojów na Atlantyku lub Pacyfiku w przypadku globalnego konfliktu ze Związkiem Sowieckim. Na dziobie mają wyrzutnię pocisków rakietowych z zapasem 36 rakiet przeciwlotniczych i czterech przeciwokrętowych. Już samo to pokazuje, że ich celem była przede wszystkim ochrona, a nie działania ofensywne. Znacznie silniejszą obronę mają przeciw okrętom podwodnym, które uważano za największe zagrożenie: wyrzutnie torped oraz na rufie hangar z dwoma śmigłowcami Zwalczania Okrętów Podwodnych (ZOP). Te ostatnie miały za zadanie krążyć w oddaleniu od konwoju, wykrywać podwodne jednostki i w razie sukcesu zrzucić torpedy. Uzbrojenie uzupełnia artyleria w postaci armaty głównej (na śródokręciu, a nie na dziobie, jak zwykle jest na okrętach) oraz działek w systemie Gatlinga.

Jedyną poważną modyfikacją, jaką przeszły po przyjęciu na polską służbę, była modyfikacja sonarów do wykrywania okrętów podwodnych, dokonana przez Politechnikę Gdańską, dzięki czemu zyskały możliwość cyfrowej obróbki danych. W połączeniu z zakupem nowoczesnych torped MU-90 dla wyrzutni na okręcie i śmigłowcach sprawiło to, że okręty mają wciąż mocne zdolności zwalczania okrętów podwodnych. Tyle że zanim na naszym akwenie pojawiłyby się rosyjskie okręty podwodne, najpewniej Flota Bałtycka zdecydowałaby się wpierw wyeliminować fregaty przy pomocy rakiet przeciwokrętowych. Byłoby to o tyle łatwe, że jednoprowadnicowa wyrzutnia rakiet może naraz wystrzelić tylko jeden pocisk; po wystrzeleniu musi zostać ponownie załadowana za pomocą automatu. W razie ataku pojedynczych pocisków raczej nie byłoby to problemem, ale w przypadku rażenia saturacyjnego kilkunastu lub więcej rakiet okręt mógłby strącić tylko część z nich. Uzbrojenie artyleryjskie też służy do strącania pocisków rakietowych, ale raczej jako system „ostatniej szansy”, a nie podstawowy. Co gorsza, wystrzeliwane z wyrzutni pociski przeciwlotnicze RIM-66 Standard SM-1MR są już od dawna przestarzałe i mają problem z wykrywaniem celów niskolecących (tymczasem współczesne pociski przeciwokrętowe lecą tuż nad wodą, aby zmniejszyć ryzyko wykrycia), a gdy stracą kontakt, ulegają autodestrukcji.


HMAS Sydney i Newcastle. Dzisiaj pływają pod banderą Chile

Z tego powodu pod koniec zeszłej dekady pojawiła się koncepcja przejęcia od Australii fregat Adelaide. Były to zbudowane w Australii na amerykańskiej licencji rodzime wersje Oliver Hazard Perry. Znalazły się na celowniku Rady Budowy Okrętu przy Biurze Bezpieczeństwa Narodowego nie z powodu wieku – bo były tylko o dekadę młodsze od naszych OHP – ale z racji poważnej modernizacji, jaką przeszły na początku XXI wieku. Dzięki niej zyskały nowsze systemy elektroniczne, a na dziobie wyrzutnie pocisków VLS (pionowego startu) na 32 pociski, które mogą być wystrzeliwane z kilkusekundowymi odstępami. Ponieważ w ramach prac modernizacyjnych zabrakło nowszego radaru, okrętowi daleko jeszcze do posiadania obrony powietrznej z prawdziwego zdarzenia.

Ponadto nasze OHP-y mają dużo lepsze wyposażenie ZOP, choćby w postaci holowanego sonaru, którego Adelaide są pozbawione. Zyskalibyśmy więc okręt, który ma większe szanse na przetrwania we współczesnym konflikcie zbrojnym, ale wciąż pozbawiony zdolności ofensywnych i z dużo mniejszymi możliwościami ZOP. Oczywiście można byłoby przenieść część wyposażenia ze starych fregat, ale na całą operację wydałoby się krocie i poświęciło kilka lat na modernizację, a w rezultacie zdolności MW wcale by bardzo nie wzrosły. Z tego powodu rząd storpedował prezydenckie plany przejęcia okrętów i ostatecznie podniesiono na nich banderę Chile.


Start rakiety przeciwlotniczej z pokładu HMAS Sydney

Orkany, Kaszub i Ślązak

O ile „Pułaski” i „Kościuszko” są praktycznie pozbawione zdolności ofensywnych (wprawdzie mogą przenosić łącznie osiem pocisków Harpoon, ale zakupiono jedynie dwa, z czego jednemu skończył się resurs, a drugi się zepsuł!), to nie można tego powiedzieć o małych okrętach rakietowych typu „Orkan”. Jak już wspomniałem w poprzedniej części, po wielu latach eksploatacji, w ramach programu „Żeglarek” otrzymały absolutnie topowe pociski przeciwokrętowe RBS szwedzkiej firmy SAAB. Niestety pozbawione są jakiejkolwiek własnej obrony przeciwlotniczej, poza systemem artyleryjskim (też nie najnowszym), dlatego mogą operować jedynie pod parasolem ochronnym innych jednostek lub brzegowych systemów obrony przeciwpowietrznej. Problem w tym, że nie mamy ani jednego, ani drugiego. Systemy Wisła i Narew dopiero się tworzą, a co do okrętów wyposażonych w systemy ochronne z prawdziwego zdarzenia – o tym dalej.


Załadunek kontenerów z rakietami RSB-15 Mk3 na jeden z małych okrętów rakietowych typu „Orkan”. Proponuję wrócić na chwilę do drugiej części i odnaleźć zdjęcie z analogicznego procesu, tyle że do okrętu poradzieckiego. Dawniej trzeba było wprowadzać rakietę do luku rakietowego, dzisiaj wystarczy umiejscowić na pokładzie gotowy do wystrzelenia zasobnik


Kontener na miejscu i gotowy do użycia. Zasobnik zawiera starszą rakietę RSB-15 Mk2. Obecnie na wyposażeniu są najnowsze, takie jak na zdjęciu powyżej


Wystrzał rakiety RSB-15 Mk3

Wspomniałem na początku tej części tekstu o różnicy między remontem a modernizacją. Na rzecz przypadku ORP Kaszub trzeba jednak wymyślić nowy termin – demodernizacja, czyli remont, który prowadzi do sytuacji, gdy jednostka po opuszczeniu stoczni ma mniejsze możliwości niż gdy do niej wpływała.

„Kaszub” od początku miał pecha do systemów obrony powietrznej. Gdy powstawał, walił się Układ Warszawski i z tego powodu nie otrzymał radzieckiego systemu przeciwlotniczego „Osa”. Ów pochodził z podobnego okresu co wyrzutnia Mark 13 na fregatach OHP i dzielił z nią tę samą wadę konstrukcyjną – po wystrzeleniu pojedynczych pocisków trzeba było tracić czas na ponowne załadowanie. Z tego powodu wyrzutnie VLS wyparły takie systemy, jako że mogą wystrzeliwać pociski salwami. Niestety, niewielka wyporność „Kaszuba” prawdopodobnie nie pozwalała na takie modyfikacje, a poza tym byłyby bardzo kosztowne i raczej nieopłacalne w przypadku okrętu z lat 80.

Na początku zeszłej dekady pojawiło się jednak „światełko w tunelu” – Zakłady Mechaniczne Tarnów prowadziły prace nad nową armatą morską „Tryton”, a jej prototypowa wersja została zainstalowana na ORP Kaszub. Testy zakończyły się sukcesem i zaowocowały nowoczesną armatą OSU-35, która obecnie jest instalowana na niszczycielach min typu „Kormoran II”. Po remoncie w zeszłym roku nasza korweta ZOP została jednak pozbawiona nie tylko „Trytona”, ale nawet radaru wykrywania celów powietrznych. Obecnie więc jedynym systemem ostrzegania jest… czujny wzrok załogi. To oznacza, że prawdopodobnie „Kaszub” jest już przeznaczony do wycofania.


Tryton na rufie ORP Kaszub


OSU-35 na dziobie ORP Albatros

Epopeję ORP Ślązak od korwety wielozadaniowej do korwety patrolowej opisałem w poprzednich częściach tekstu. Warto jednak do niego wrócić, bowiem ze wszystkich okrętów PMW… to on ma największą szansę na przetrwanie ataku lotniczego. Otrzymał nowoczesną i znakomitą stację radiolokacyjną, która pozwala na śledzenie nawet 500 celów naraz. W połączeniu z systemem zarządzania walką Tacticos, która odpowiada za kierowanie ogniem armaty OTO Melara na dziobie i działkach Phoenix na śródokręciu, sprawia to, że okręt ma największą szansę przetrwać atak powietrzny. „Największą”, czyli po prostu ma jakąś realną szansę.


Dowódca PMW gen. Jarosław Mika podczas święta Marynarki Wojennej 28 listopada 2022 roku. Skomplikowany system dowodzenia opisałem w poprzedniej części. W tle ORP Kormoran. W momencie publikacji tego tekstu jego następcą jest nowy Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. broni Wiesław Kukuła

Znowu wróg nie dał nam czasu się przygotować, czyli wojna wybucha dzisiaj

Gdyby wojna wybuchła przy obecnym stanie Marynarki Wojennej, najrozsądniej byłoby wysłać okręty do Świnoujścia (lub jeszcze dalej), gdzie atak byłby najmniej prawdopodobny, a na pastwę Rosjan zostawić Zatokę Gdańską, a co za tym idzie już w pierwszym dniu wojny pozbawić się dostaw 98% ropy naftowej. Bez wsparcia jednostek sojuszniczych miałyby bowiem ograniczone możliwości działania.


Wystrzelenie torpedy ZOP z ORP Gen. K. Pułaski

„Kościuszko” i „Pułaski” mają dobre możliwości tropienia i zatapiania okrętów podwodnych, ale prawdopodobnie te nie dałyby szansy na ich wypróbowanie. Rosyjskie okręty podwodne mają bowiem możliwość wystrzeliwania rakiet przeciwokrętowych z luków torpedowych (i korzystają z nich, co pokazała wojna na Ukrainie). Mało prawdopodobne, żeby narażały się na konfrontację z fregatami, skoro mają możliwość wyeliminowania ich z dystansu wielu kilometrów.


Załadunek pocisków manewrujących Kalibr do luków torpedowych rosyjskiego okrętu podwodnego typu Kilo

Okręty rakietowe typu „Orkan” oraz Morska Jednostka Rakietowa mają możliwość atakowania celów nawet na odległość 200 kilometrów. Oczywiście radar MJR z powodu horyzontu radiolokacyjnego ma możliwość wykrywania celów jedynie do 50 kilometrów (winna jest krzywizna Ziemi, na co nie bardzo można coś poradzić), ale trzeba pamiętać, że na współczesnym polu walki poszczególne komponenty sił zbrojnych mają za zadanie wymieniać się informacjami. ORP Ślązak sam nie ma zdolności ofensywnych, ale może dzielić się informacjami z MJR czy „Orkanami”. Podobne zadanie mogą mieć samoloty rozpoznawcze „Bryza” z Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej czy satelity. Polska wprawdzie dopiero pod koniec zeszłego roku zakupiła dwa pierwsze satelity rozpoznawcze, ale w razie czego nic nie stoi na przeszkodzie, aby korzystać z systemów sojuszniczych lub wykupić cywilny dostęp, tak jak zrobiła to Ukraina, która również jest pozbawiona własnych satelitów.


Włoskie eurofightery podczas rutynowej misji Air Policing nad Półwyspem Helskim. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby w razie wojny one też dostarczały danych dla „Orkanów” czy MJR

Wojna na Ukrainie przyniosła jeszcze jedną naukę. Przed wybuchem konfliktu straszono rosyjskimi pociskami „Kalibr” czy wręcz rakietami hipersonicznymi „Kindżał” (szybszymi od dźwięku), ale rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, niźli wynikałoby to z przechwałek rosyjskich propagandzistów. Nie wystarczy mieć bowiem nawet najlepsze rakiety; trzeba jeszcze wiedzieć, gdzie nimi strzelać. Dlaczego Rosjanie wściekle atakują ukraińską infrastrukturę? Oczywiście dlatego, żeby osłabić wroga. Jest jednak jeszcze jeden powód. Żeby nakierować rakietę na budynek czy węzeł energetyczny, można korzystać nawet z danych przedwojennych – mała szansa, żeby zmieniły położenie.

Tymczasem okręt jest bardzo niewdzięcznym obiektem. Trudno go wykryć, a gdy już się tego dokona, to okręt przecież cały czas się przemieszcza (dlatego tak ważne jest, żeby w przypadku konfliktu nasze jednostki szybko opuściły porty, gdzie będą łatwym celem). Dobrym przykładem jest wspomniany w drugiej części okręt desantowy „Jurij Ołefirenko”. Wedle wszelkich prawideł powinien zostać zatopiony w pierwszych godzinach konfliktu, tymczasem walczył przynajmniej przez miesiące (jeśli nie do dzisiaj).


Przykład „wojskowych uszu” – okręt rozpoznania radioelektronicznego ORP Nawigator

Jak widać, nawet niewielka flota może napsuć krwi najeźdźcom. Ważniejsze nawet od sprzętu jest morale i wyszkolenie marynarzy. Jak z tym u nas? Przez lata było źle. Wystarczy wspomnieć, że pierwsze strzelanie rakietowe ORP Pułaski miał dopiero… w 2018 roku. Pełną gotowość bojową „Orkany” zyskały na początku 2015, ale pierwsze strzelanie z topowych rakiet RSB miały dopiero… w 2021 roku na poligonie morskim w Szwecji. Oczywiście strzelanie artyleryjskie, działania ZOP czy współpraca z jednostkami sojuszniczymi miała miejsce nieustannie, ale nie da się ukryć, że brak ćwiczeń rakietowych za pomocą ostrej amunicji przez długie lata był skandalem. Użytkowanie wyłącznie pocisków ćwiczebnych nie może wystarczyć, nawet jeżeli tak jest taniej.

Modernizacje

Dobrze, a raczej niedobrze o stanie naszej okrętów bojowych świadczy to, że połowa z nich nawet nie ma potencjału modernizacyjnego. Fregaty było sens ulepszyć do standardu np. Adelaide 20, może 10 lat temu, ale na pewno nie dzisiaj. ORP Kaszub ze względu na niewielką wyporność (około 1100 t) nie jest w stanie zabrać wystarczającej ilości systemów obrony powietrznej, a bez nich nigdy nie będzie pełnowartościową jednostką. „Orkany” mają nowoczesne uzbrojenie i wyposażenie elektroniczne, ale stare (choć w dobrym stanie) kadłuby i zupełnie zużyte siłownie. Z tego powodu w drugiej połowie zeszłego roku podjęto decyzję o szerokich planach modernizacyjnych, których najważniejszych punktem jest wymiana silników rosyjskiej Zvezdy na zachodnie, wraz z całym układem napędowym. Od sierpnia zeszłego roku trwają prace stoczniowe nad ORP Grom, a w 2024 roku mają odbyć się na OORP Orkan i Piorun.


Przyszły ORP Ślązak podczas budowy. Czyżby niedługo miał wrócić do stoczni?

Najciekawszy jest przykład „Ślązaka”, który z najdłużej budowanego okrętu w historii PMW ma szansę stać się też tym, który najszybciej trafi na modernizację do stoczni. Trwają bowiem prace projektowe nad dozbrojeniem jednostki. W grę wchodzi wyrzutnia VLS pocisków przeciwlotniczych na dziobie oraz mniejsza (najpewniej RIM-116) na rufie. Do tego wyrzutnie rakiet przeciwokrętowych na śródokręciu. Niestety, nie jest przewidziany system ZOP. Największym problemem nie jest wcale wybór rodzaju i umiejscowienia systemów bojowych, lecz stateczność okrętu. Po decyzji z 2012 r. o dokończeniu „Ślązaka” w formie korwety patrolowej poczyniono głębokie zmiany w projekcie; przykładowo dodanie łodzi abordażowej wraz z żurawiem wymusiło dodanie balastu po drugiej stronie burty. Dozbrojenie oznacza więc głębokie prace stoczniowe, aby przywrócić okrętowi jego pierwotne bojowe zastosowanie.


ORP Ślązak w trakcie służby. Wizyta w Szczecinie

Gdy zostaną zwieńczone powodzeniem, PMW zyska pierwszy okręt, który będzie mógł operować w strefie współczesnej wojny. Co więcej, będzie mógł więc chronić nie tylko siebie, ale też (niestety w ograniczonym zakresie) przykładowo niszczyciele min czy okręty rozpoznania radioelektronicznego. Innym pomysłem jest stworzenie ze „Ślązaka”, „Kaszuba” i „Orkanów” jednego zespołu, który będzie zabezpieczony przez atakiem znad i spod wody, a przy tym będzie miał dużą siłę rażenia dzięki rakietom przeciwokrętowym. I w tej koncepcji jak najlepiej widać absurd twierdzenia, że Polska Marynarka Wojenna potrzebuje wyłącznie małych okrętów.


Widok na dziób ORP Ślązak. Platforma za armatą OTO Melara to miejsce przygotowane na wyrzutnię pocisków przeciwlotniczych pionowego startu

Korwety za małe na Bałtyk

Jak już wspomniałem, druga kadencja PO-PSL zaowocowała dokończeniem programu „Żeglarek”, budową Morskiej Jednostki Rakietowej oraz rozpoczęciem programu „Kormoran II”. A także licznymi planami. Sztandarowymi były „Orka” (o której w kolejnej części tekstu) oraz „Miecznik”, czyli pozyskanie okrętów obrony wybrzeża. Pod tym terminem miała kryć się po prostu korweta o ograniczonych systemach obrony powietrznej, z uzbrojeniem rakietowym oraz środkami łączności umożliwiającym dowodzeniem zespołu okrętów (należy zadać pytanie, jaki zespół mocodawcy mieli na myśli…?). Uzbrojenie ZOP prawdopodobnie miało składać się wyłącznie ze śmigłowca pokładowego. Wyporność miała wynosić około 2000 ton, a więc tyle co ma „Ślązak”. Możliwości i wyposażenie też nie miało odbiegać od „Gawrona” w jego pierwotnej koncepcji. Należy więc zadać pytanie, dlaczego zdecydowano się w 2012 roku na dokończenie „Gawrona” w „wykastrowanej” formie, marnując tym samym środki publiczne, aby dwa lata później ogłosić plany budowy praktycznie identycznych okrętów? Bardziej kuriozalne jest to, że równolegle z „Miecznikiem” planowano uruchomić program „Murena”, mianowicie budowę małych okrętów rakietowych.


Wizualizacja Miecznika wg projektu z 2015 roku. Poniżej rzeczywisty ORP Ślązak



Najgorsze jest w tym wszystkim to, że decydenci chyba nie zadali sobie pytania, po co nam tak małe okręty na Bałtyk. Pytanie tylko pozornie jest prowokacyjne. Na przykładzie zespołu „Kaszub-Ślązak-Orkany” wykazałem, że potrzeba grupy pięciu okrętów z łącznie prawie 300-osobową załogą, aby zyskać porządną siłę uderzeniową, ale wciąż z bardzo ograniczoną obroną i niewielkimi możliwościami ZOP (żadna z pięciu jednostek nie ma śmigłowca pokładowego).

Tymczasem podobne możliwości ofensywne, za to dużo lepsze ZOP i OPL (obrony powietrznej) ma jedna nowoczesna fregata; w dodatku do jej obsadzenia wystarczy zwykle około 80 ludzi. Większy tonaż (korweta ma tonaż zwykle około 2000-3000 t, tymczasem fregata 5000-7000 t) oznacza dużo większy udźwig nie tylko uzbrojenia, ale wszelakich sensorów, niezbędnych na współczesnym polu walki. Okręt może mieć najlepsze na świecie rakiety woda-powietrze, ale niewiele mu one dadzą, jeśli nie będzie miał systemów pozwalających zawczasu wykryć zagrożenie i naprowadzić środki rażenia na niej. Już samo to, że fregata jest większa, pozwala umiejscowić radary wyżej, a więc zwiększyć ich zasięg dzięki wydłużeniu horyzontu radiolokacyjnego. Pozwala jej to też na lepsze środki łączności, a co za tym idzie na komunikację w czasie rzeczywistym z satelitami, innymi okrętami czy lądem. Większy tonaż to także większa dzielność morska. Problem z mniejszymi okrętami jest taki, że przy złych warunkach pogodowych nie są w stanie wykonywać swoich zadań, trudno więc o większe marnotrawstwo pieniędzy, jak kupowanie okrętów, które będą mogły operować jedynie przez część roku. Większy okręt jest też w stanie zabierać więcej zapasów, co oznacza, że dłużej będzie mógł operować bez zawijania do portu czy korzystania z pomocy zaopatrzeniowców. Nie chodzi o to nawet, że nasze fregaty miałyby odbywać wojaże po dalekich morzach, ale już sam rejs w okolice Łotwy może okazać się zbyt wyczerpujący dla korwety, o małym okręcie rakietowym nie wspominając. Większa autonomia to też rzadsza konieczność pojawiania się w portach, a to w nich okręty są najbardziej narażone na zniszczenie.

Dlatego okręty robią się coraz większe; współczesne niszczyciele są już większe niż krążowniki sprzed 30 lat, a fregaty osiągają taką wielkość, że jeszcze na początku tego stulecia byłyby klasyfikowane jako niszczyciele. Dość wspomnieć, że duńskie fregaty typu „Iver Huitfeldt” mają prawie trzy razy większy tonaż niż niszczyciel ORP Błyskawica! Duńczycy, mając świadomość tego, co pisałem w poprzednim akapicie, zupełnie zrezygnowali z małych okrętów bojowych na rzecz trzech dużych fregat. Szwedzi już zdają sobie sprawę, że popełnili błąd z korwetami Visby i wszystkie pięć jednostek w najbliższym czasie trafi do stoczni, gdzie zostaną powiększone poprzez dodanie kolejnych sekcji kadłuba, tak aby mogły zabierać uzbrojenie przeciwlotnicze. Finlandia obecnie dysponuje wyłącznie małymi okrętami rakietowymi, ale już rozpoczęła budowę czterech korwet o wyporności ponad 4000 t – a więc niewiele mniejszych jednostek niż duńskie fregaty.


Wizualizacja nowych fińskich korwet Pohjanmaa

Tylko u nas (i u Rosjan) utrzymało się myślenie, że na Bałtyk wystarczą małe jednostki, stąd programy „Miecznik” i „Murena”. Szczęście w nieszczęściu żaden z nich nie doczeka się realizacji w tej formie, w jakiej pierwotnie zostały zaplanowane.

Przed nami piąta część artykułu, a w niej... Orka!

W poprzednim odcinku

3

Oglądany: 16830x | Komentarzy: 55 | Okejek: 147 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

09.05

08.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało