Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Historia jak z Monty Pythona, ale zdarzyła się naprawdę i zakończyła setkami tysięcy ofiar

53 761  
232   44  
Zaczęło się dość niewinnie. Kobieta zapewniająca, że jest narzędziem w rękach Boga, zakazała mężczyznom używania broni palnej. Ich ciała przed kulami nieprzyjaciół miały chronić modlitwa, pieśni religijne oraz olej shea wcierany w skórę. Do walki nie szli jednak z gołymi rękami – tkwiły w nich kije i kamienie. Te ostatnie, za sprawą czarów, miały zyskać moc granatów (przywodzi na myśl święty granat ręczny, który pojawił się w filmie Monty Python i Święty Graal z 1975 roku). Duchowa przywódczyni zakazała kontaktów z niewiernymi, ale też zabijania pszczół i węży, które uznano za sprzymierzeńców jej świętej armii. Armii, której wojownik musiał posiadać dwa jądra. Nie mniej, nie więcej.
https://www.youtube.com/watch?v=xOrgLj9lOwk

Zaczęło się dość niewinnie, ale po latach bilans ofiar sięgnął milionów: zamordowanych, porwanych, zgwałconych, okaleczonych i wypędzonych.

Opisane we wstępie zdarzenia miały miejsce w latach 80. XX wieku w Ugandzie. Aby lepiej je zrozumieć, warto zacząć od zarysowania wcześniejszych losów tego kraju, przede wszystkim politycznych i społecznych.

Północ-Południe, ale po afrykańsku

Północ dzisiejszej Ugandy zdominowana była przez Aczoli – grupę etniczną, której przedstawicieli spotkać można jeszcze w Sudanie Południowym oraz północnej Kenii. Już w tym miejscu zarysowuje się pierwszy problem: sztuczny podział Afryki na państwa dokonany przez kolonizatorów. W jego wyniku jedne plemiona były rozrzucane po kilku krajach, inne trafiały do wspólnego państwa, chociaż łączyło je niewiele, a różniło sporo: język, wierzenia, tradycje. O tym, jakie mogą być tego konsekwencje Europa doskonale dowiadywała się na własnym przykładzie (i robi to do dzisiaj), ale z tych lekcji nie wyciągnięto wniosków.

Zdominowana przez Aczoli północ kraju mocno różniła się od jego południa, przede wszystkim była od niego biedniejsza, słabiej rozwinięta. Brytyjczycy, którzy w XIX wieku uzależnili od siebie te ziemie, szybko zauważyli podziały i zrobili z nich użytek: Aczoli, których uznano za bardziej bitnych, wcielano do armii i używano ich do tłumienia buntów innych ludów. Z południowych przymusowych sąsiadów postanowiono zaś zrobić urzędników. Łatwo się domyślić, że ruch ten nie tylko nie usunął dotychczasowych różnic, ale stworzył nowe.

Uganda-map-scaled.jpg

Początek lat 60. XX wieku przyniósł Ugandzie niepodległość i… walki na szczytach władzy. Funkcję premiera pełnił Milton Obote, który postanowił przejąć pełną kontrolę nad krajem. W tym celu musiał usunąć Edwarda Mutesę – prezydenta wywodzącego się z południa, z królestwa Bugandy (to od niego pochodzi nazwa państwa). W zamachu stanu pomógł wojskowy – Idi Amin. Obote cieszył się silną pozycją do początku lat 70. W tym czasie siłowo rozprawiał się z nieprzychylnym mu południem.

Karma w końcu wróciła i miała twarz niegdysiejszego sojusznika – Idi Amina. Postać tego brutalnego dyktatora pokazano w książce (potem zekranizowanej) „Ostatni król Szkocji”. Rządy Amina to nie tylko doprowadzenie kraju do kryzysu gospodarczego, ale też setki tysięcy ofiar. Chociaż Amin likwidował przedstawicieli wszystkich grup etnicznych, to terror uderzył silnie w Aczoli, którzy wcześniej wsparli Obote. Reszta kraju czasem przyjmowała to wręcz z zadowoleniem. Rządy Amina przeszły do historii wraz z końcem lat 70., kiedy to dyktator uciekł z kraju. Na stanowisko wrócił Obote, który… kontynuował represje. Prezydent wciąż był przekonany, że jego głównym wrogiem są ludzie z południa i trzeba się z nimi rozprawić.

uganda-2314807_960_720.jpg

Karma wróciła kolejny raz. Tym razem w Ugandzie wybuchła wojna domowa, w wyniku której Obote został obalony. W 1985 roku prezydentem został wywodzący się z plemienia Aczoli Tito Okello – generał, który jeszcze w latach 40. rozpoczął służbę w brytyjskiej armii kolonialnej. Najpierw brał udział w obaleniu Amina, potem Obote. To nie mogło dobrze wróżyć – już na początku 1986 roku sam został usunięty ze stanowiska przez pochodzącego z południa Yoweriego Museveniego. O dziwo, na tym karuzela na szczytach władzy się zakończyła – Museveni pełni urząd do dzisiaj. I chociaż minęły czasy zamachów stanu, to nie ustało przelewanie krwi. Na północy wciąż poparciem cieszył się „ich człowiek” Okello, z czym nowy reżim nie zamierzał się godzić. Zwłaszcza że ludziom z północy należało odpłacić za niedawne pogromy na południu. Spirala nienawiści nadal była w ruchu.

Wysłanniczka Boga prowadzi wojowników z kijami

Na tym zdominowanym przez mężczyzn pobojowisku dość nieoczekiwanie pojawia się kobieta – Alice Auma, trzydziestolatka z ludu Aczoli, w którą wstąpił Lakwena, czyli Duch Święty (ale słowo to w języku Aczoli oznacza „posłańca”, który mógł być łącznikiem ze światem innych duchów, tych bardziej lokalnych). W tej historii są utrata zmysłów i wizje, trwające 40 dni odosobnienie na pustkowiu, wreszcie nakaz od Boga, by walczyć z tyranią, niewiernymi i złem. Alice do połowy 1986 roku pełniła rolę lokalnej uzdrowicielki i wyroczni, ale miała się stać przewodniczką świętej armii, która pomaszeruje do stolicy kraju, Kampali, by wyzwolić lud Aczoli i zapoczątkować raj na ziemi.

Alice Auma stworzyła Ruch Ducha Świętego, do którego masowo przystępowały rzesze mężczyzn. Warto mieć na uwadze okoliczności, w jakich rozgrywa się ta historia: plądrowane przez lata ziemie, ludność niemal zrośnięta z karabinami, poczucie przegranej w niedawnej wojnie domowej i widmo represji ze strony nowych władz. A także brak perspektyw na inne życie. Do straumatyzowanych partyzantów przemówiła osoba, która obiecała im zwycięstwo, wspólnotę i duchowe oczyszczenie. Mężczyźni uwierzyli, że są bożymi wojownikami.

Ruch Ducha Świętego pod względem wierzeń był bardzo niejednoznaczny. I trudno się temu dziwić – stosunkowo młode na tych terenach chrześcijaństwo (w różnych odsłonach) mieszało się z islamem i tradycyjnymi wierzeniami. Dlatego biblijne nauki, przestrzeganie Dekalogu, przeplatały się z wiarą w amulety i magiczne mikstury, a obok zakazu spożywania alkoholu zabroniono zabijania pszczół i węży, o czym mowa była we wstępie. Warto też zaznaczyć, że duchowa przewodniczka modyfikowała swoje nauki, więc część zakazów czy nakazów nagle stawała się nieaktualna.

Czy taka „armia” może być niebezpieczna? Historia niejednokrotnie pokazała, że nawet bardzo. Żołnierze prowadzeni przez Alice dali się nawet przekonać, że nie potrzebują broni palnej – zastąpić ją miały np. święte kamienie, które w działaniu powinny przypominać granaty. Przed bronią wroga chronić miały z kolei pobłogosławiona woda i oleje. A co, jeśli nie pomagały i wojownik ginął? To proste: nie był dość czysty duchowo.

Larv9Kf.png

Początkowo wszystko to działało, armia Alice odnosiła zwycięstwa w potyczkach z siłami rządowymi. Na tych ostatnich musiały robić wrażenie szeregi tysięcy mężczyzn maszerujących z kijami i pieśniami na ustach, którzy kulom się nie kłaniali. Dzięki temu rósł mit samej Alice, którą nawet zaczęto porównywać z Joanną D’Arc. I podobnie jak w przypadku Dziewicy Orleańskiej, i ta historia nie kończy się zbyt optymistycznie dla duchowej przewodniczki. Marsz na stolicę kraju przerwało zderzenie z artylerią władz centralnych w listopadzie 1987 roku. Święte kamienie tym razem okazały się nieskuteczne. Kobiecie udało się przedostać do Kenii, w której przez kolejne dwadzieścia lat, do swej śmierci, przebywała w obozie dla uchodźców. W jednym z nagrań z tego okresu przekonuje, że:
Nawet teraz kule nie są w stanie mnie zranić.

Nieletni żołnierze i małoletnie niewolnice

Klęska Ruchu Ducha Świętego nie oznaczała uspokojenia sytuacji na północy kraju – najgorsze miało dopiero nadejść. Niedobitków tej organizacji zebrał wokół siebie Joseph Kony. Mężczyzna utrzymywał, że jest spokrewniony z afrykańską „Joanną D’Arc” – najczęściej można spotkać się z informacjami, iż był jej siostrzeńcem lub kuzynem. Doniesienia te trudno jednak zweryfikować, a sama Alice Auma dystansowała się od działalności nowego watażki.

Kony również chciał rozprawić się z władzą centralną i zbudować państwo teokratyczne, w którym prawo stanowiłoby dziesięć przykazań. Przywódca nowego ruchu – Armii Bożego Oporu – podchodził jednak do sprawy bardziej radykalnie niż jego poprzedniczka. Główna różnica sprowadzała się do masowego wcielania do armii dzieci. Były one porywane ze szkół, dróg, ale też rodzinnych wiosek. Zazwyczaj wiązało się to z pogromem reszty ludności. Mordom towarzyszyły gwałty i tortury, podczas których obcinano części ciała i palono ludzi żywcem. Nierzadko uprowadzane dzieci miały się temu przyglądać, a nawet brać udział w zbrodniach na krewnych i sąsiadach.

Porywano dzieci obu płci. Chłopcy, nawet pięcioletni, byli szkoleni na żołnierzy. Dziewczynki natomiast, także bardzo młode, stawały się żonami lub niewolnicami seksualnymi dorosłych żołnierzy. Trudno jest określić, ile osób spotkał ten los – jedne dane wskazują na 20-25 tys. dzieci (ale zaznacza się przy tym, że to minimum), wedle innych wyliczeń uprowadzonych mogło być przeszło 100 tys. nieletnich. Kilka dekad działalności Armii Bożego Oporu doprowadziło też do śmierci przeszło 100 tys. osób. Cierpiał na tym głównie lud Aczoli, z którego wywodził się sam Kony, a który, przynajmniej w zapowiedziach watażki, miał przecież być wyzwolony spod jarzma „południowców”.

Liczba ofiar nie kończy się na zamordowanych i porwanych. Działalność bojówek doprowadziła do przemieszczenia pod przymusem ok. 2,5 mln osób. Były one przesiedlane przez władze centralne do obozów, które rzekomo miały zapewnić im bezpieczeństwo. Miejsca te jednak nie były chronione, więc bojówkarze mogli je bezkarnie najeżdżać. Pisarz i reporter Jonathan Littell wskazywał też na inny problem:

Obozy nie były gotowe do zamieszkania, ludzie musieli budować je własnymi rękami. Szerzyły się epidemie, przemoc, gwałty, alkoholizm, a także samobójstwa - akt kompletnie obcy kulturze Aczoli. Jeśli w ogóle możesz w to uwierzyć, powszechnym sposobem na odebranie sobie życia było picie chemikaliów znajdujących się wewnątrz zwykłych baterii.

Działania te można uznać za akt zemsty prezydenta i jego otoczenia – południowcy chcieli na dobre rozprawić się z ludźmi z północy.

Z biegiem czasu Kony i jego ludzie przestali działać wyłącznie w Ugandzie – chronili się, ale też mordowali i porywali w krajach ościennych, głównie Sudanie (dzisiaj Sudan Południowy), Republice Środkowoafrykańskiej oraz Demokratycznej Republice Konga. Ten region trudno uznać za stabilny i bezpieczny – na dobrą sprawę jako całość niewiele różnił się on od północnej Ugandy. Watażka wykorzystywał tę sytuację oraz tarcia między władzami poszczególnych państw. Spór na linii Sudan – Uganda sprawił np., że Armia Bożego Oporu mogła w tym pierwszym kraju utworzyć swój obóz. Dopiero z czasem sudańscy decydenci zdali sobie sprawę, kogo zaprosili na swoje ziemie: przekroczenie granicy nie sprawiało, że żołnierze Kony’ego przestawali gwałcić, zabijać i plądrować. W DRK wygadało to bardzo podobnie.

Najważniejsza jest wiara w... przywódcę

Na korzyść samozwańczego proroka działało przynajmniej kilka czynników. Oprócz rozległego, zdestabilizowanego obszaru, na którym operował i nieudolności oddziałów, które próbowały go powstrzymać, należy zwrócić uwagę m.in. na podejrzliwość watażki (przez długi czas nie było nawet jasne, jak wygląda) i bezwarunkowe oddanie podwładnych. Chociaż za jego wydanie oferowano wielkie, nie tylko na warunki afrykańskie, kwoty, to bojówkarze nie zdecydowali się na taki ruch. Przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo. Spora w tym „zasługa” indoktrynacji: Kony wpajał tym ludziom posłuszeństwo od najmłodszych lat, od chwili uprowadzenia. Przypomina to historię osmańskich janczarów.

W tym miejscu warto bliżej przyjrzeć się ideologii samej Armii. A właściwie jej niejednoznaczności czy wręcz brakowi. Podobnie jak w przypadku wcześniejszego Ruchu, doktryna stanowiła miks wiary chrześcijańskiej i islamu, lokalnych wierzeń, czarów, tradycji Aczoli, ale przede wszystkim wizji proroka. Zapewne rację mają ci komentatorzy, którzy wskazują w tym przypadku na kult jednostki jako motyw wiodący. Kony nie ogłupiał młodych żołnierzy alkoholem i narkotykami, jak miało to miejsce w innych dziecięcych armiach w Afryce – używki były surowo zakazane. Ich miejsce zajmowała wiara w nieomylność wodza. Zwłaszcza jeśli ten miał cały czas kontakt z duchami i pozostawał nieuchwytny dla wrogów – w tym Amerykanów, którzy w 2001 roku, po atakach na WTC, wpisali Armię na listę organizacji terrorystycznych. Młodzi żołnierze zapewne liczyli też na nagrody – np. własne żony i niewolnice.

VI5WyMe.png

Decyzja Amerykanów w połączeniu z zajęciem się tym problemem przez Międzynarodowy Trybunał Karny w 2003 roku niejako przypomniały światu, że w centralnej Afryce od kilkunastu lat grasuje zbrodniarz. W 2005 roku Trybunał wydał nakaz aresztowania Kony’ego i pozostałych przywódców organizacji – na arenie międzynarodowej byli już osobami ściganymi za zbrodnie przeciwko ludzkości i zbrodnie wojenne. Nie powstrzymało to morderców, którzy nadal napadali na wioski, kościoły czy szkoły, w wyniku czego cierpiała ludność cywilna. Pętla wokół bojowników coraz bardziej się jednak zaciskała, Amerykanie wysyłali w ten region pieniądze, sprzęt oraz instruktorów, by wyeliminować kacyka.

Oprawca czy ofiara? A może jedno i drugie

Chociaż Kony’ego nie udało się pojmać lub zabić, to jego siły uległy poważnemu osłabieniu i rozdrobnieniu. Coś, co kilka dekad temu miało uchodzić za armię, dzisiaj jest zbieraniną zwykłych band liczących po kilkunastu-kilkudziesięciu członków (łącznie bojowników może być od kilkuset do kilku tysięcy). Celem nie jest już stworzenie państwa teokratycznego, ale przetrwanie w buszu i np. kłusownictwo. Bardzo często ludzie ci nie mają do czego wracać – ich bliscy zostali wymordowani, a społeczność nie chce do siebie przyjąć osób uznawanych za oprawców. Nawet jeśli trafili w szeregi ruchu nie z własnej woli.

wq4SYlH.png

Bardzo medialnym przykładem tego problemu jest Dominic Ongwen, wiceszef Armii Bożego Oporu. Jako dziecko stał się ofiarą porwania przez Armię. Wedle jednej z wersji, podobnie jak inni nieletni był bity i torturowany, co skłoniło go do podjęcia próby ucieczki. Ta zakończyła się niepowodzeniem.

Rebelianci dali jednak Ongwenowi szansę na przeżycie. Miał obedrzeć ze skóry jednego ze swoich towarzyszy, z którym niedawno próbował uciec – w innym razie jego samego czekać mógł podobny los. Przerażony chłopak zrobił, co mu kazano.

W kolejnych latach Ongwen stał się bestią, dla której porwania, gwałty i okrutne zabójstwa były codziennością. Tak działo się do 2014 roku, kiedy oprawca zdecydował się uciec z obozu Armii (wcześniej miał się sprzeciwić Kony’emu, za co zapewne spotkałaby go poważna kara). Ucieczka nie oznaczała jednak wyzwolenia – Ongwen został pojmany i ostatecznie postawiony przed MTS w Hadze. Często przewijało się wówczas pytanie, czy należy sądzić człowieka, który sam jest ofiarą? Trybunał w 2021 roku wziął pod uwagę te okoliczności i skazał zbrodniarza na 25 lat więzienia.


Problem nie dotyczy jednak wyłącznie żołnierzy, ale też porwanych dziewczynek, które dzisiaj są dorosłymi kobietami oraz ich dzieci urodzonych w buszu. To ludzie straumatyzowani, niewykształceni, odwykli lub nieprzywykli do życia poza obozem bojówkarzy. Państwo niewiele jednak robi, by rozwiązać tę kwestię – kara dla ludzi północy trwa nadal.

A co z samym Josephem Konym? Nie ma pewności, że wciąż żyje. Pewne jest natomiast, że w 2017 roku USA zaprzestały czynnego ścigania watażki.
2

Oglądany: 53761x | Komentarzy: 44 | Okejek: 232 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

26.04

25.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało