Spirytualizm, czyli przekonanie o tym, że człowiek posiada duszę, która poddaje się swoistemu recyklingowi – a zanim powróci na Ziemię pod nową postacią, znajduje czas na pogawędkę z różnymi samozwańczymi mediami.
Zaczęło się wcale nie tak dawno temu – bo za początek czegoś, co można nazwać „nowoczesnym ruchem spirytualistycznym”, uznaje się 1848 rok. Wtedy to – w Hydesville w Nowym Jorku – siostry Kate i Margaret Fox ogłosiły publicznie, że poprzez stuki i hałasy udało im się nawiązać kontakt z duchami zmarłych. Była to nie lada ciekawostka, a przedsiębiorcze siostry zdołały nieźle zarobić na swoich przedstawieniach. Czterdzieści lat później Margaret przyznała się, że wszystko to było oszustwem. Fakty nie stanęły jednak na przeszkodzie – a spirytualizm tylko nabrał rozpędu.
Co właściwie spowodowało renesans
kontaktów z duchami? To, że „najlepszy” okres dla spirytualizmu przypadł w drugiej połowie XIX i pierwszej połowie XX wieku, nie stanowi przypadku. Wojna secesyjna, później I wojna światowa, wreszcie pandemia grypy hiszpanki – z pewnością nie był to dobry czas dla ludzkości. Powiedzieć, że trup słał się gęsto, to niewiele powiedzieć. Ludzie chwytali się jakiejkolwiek nadziei – m.in. na to, że po śmierci jest coś więcej, że będą mogli skontaktować się ze swoimi zmarłymi bliskimi. Wszelkiej maści hochsztaplerom – nie zawsze nawet działającym w złej wierze – było to na rękę.
Szerzenie niemających pokrycia w rzeczywistości teorii bynajmniej nie jest nowym zjawiskiem. Kiedy więc zaczęło lawinowo przybywać mediów wszelkiej maści, uznano, że najwyższa pora interweniować. Tym samym w 1882 r. w Londynie powołano
The Society for Psychical Research, w skład którego wchodzili uznani naukowcy. Za cel obrali sobie weryfikowanie deklaracji samozwańczych spirytualistów – m.in. tych deklarujących telepatię, jasnowidzenie, kontakty z istotami nadprzyrodzonymi oraz nawiedzenia. Chodziło oczywiście o udowodnienie fałszerstwa, niemniej jednak – ku zaskoczeniu wszystkich – sporadycznie zdarzało się, że naukowcy nie byli w stanie wykazać oszustwa i skłaniali się ku autentyczności takich przypadków.
Nie tylko naukowcy domagali się dowodów na potwierdzenie deklaracji spirytualistów. Również zwyczajni ludzie mieli swoje granice w przyjmowaniu wszystkiego „na wiarę”. Stąd chociażby relikwie… i stąd też „ektoplazma”, czyli materialny
dowód kontaktów z zaświatami. W efekcie tych właśnie ciało medium miało produkować substancję – widoczny dla każdego przejaw paranormalnej komunikacji. Grubymi nićmi (!) szyte było to kłamstwo. W rolę ektoplazmy wcielały się różne tkaniny, a niekiedy nawet… zwierzęce podroby. Dla ścisłości dodać tylko wypada, że istnienia ektoplazmy nie potwierdzono absolutnie żadną naukową metodą.
Oświeconym ewidentnie wiatr w oczy!
Nie tylko szarlatani – oraz zrozpaczeni stratą bliskich, ale ich akurat winić trudno – zainteresowali się spirytualizmem. Ciekawił także Arthura Conan Doyle’a czy Victorię Woodhull, a także… Thomasa Edisona. Ten ostatni postanowił podejść do tematu naukowo i opracować „telefon do kontaktu z zaświatami”. Choć brzmi to dość absurdalnie, nie dowodzi bynajmniej, że wynalazca postradał zmysły. Wręcz przeciwnie – wychodził z założenia, że jeżeli komukolwiek miałoby się udać porozumieć ze zmarłymi, to nie mediom i innym osobliwościom, a właśnie nauce. Spoiler alert – telefon Edisona nie zadziałał, nauka poległa, ale wciąż nadzieja w Edycie Górniak.
„Uwierz w ducha”, chciałoby się powiedzieć – tyle że nie wszystkim to wystarczało. Poszukiwania dowodów na kontakty ze zmarłymi trwały dalej. Pokłosiem tychże była m.in. fotografia spirytystyczna (
spirit photography). Pojawili się bowiem i tacy fotografowie, którzy twierdzili, że są w stanie duchy uwieczniać na zdjęciach. Zbyt piękne, by mogło być prawdziwe? Cóż, trudno aby było inaczej. Prekursorem tego rodzaju fotografii był William Mumler, który… zupełnie przypadkiem zrobił sobie autoportret na – o czym nie wiedział – już wcześniej naświetlonej płycie fotograficznej. Zobaczył „ducha”, a potem… świetną okazję do tego, by zarobić masę pieniędzy. Na jednym ze zdjęć Mumlera można nawet
zobaczyć ducha Abrahama Lincolna wystającego znad ramienia wdowy po prezydencie.
W czasach posuniętej do ekstremum wolności słowa każdy ma prawo pleść, co mu ślina na język przyniesie. Czy to dobrze czy źle – to temat na zupełnie inną opowieść. Warto jednak zaznaczyć, że nie zawsze tak było, a za próby zarabiania na fałszywych twierdzeniach trzeba było liczyć się z karą. Czy wystarczyło to do odstraszenia pomysłowych oszustów? O, bynajmniej. Przykładem tego była Helen Duncan, ostatnia osoba w Wielkiej Brytanii skazana na podstawie „Witchcraft Act” z 1735 roku. Tzw. ustawa o czarach zakazywała m.in. fałszywych twierdzeń o wywoływaniu duchów, czego dopuściła się wspomniana kobieta. Sąd skazał ją w efekcie na dziewięć miesięcy więzienia – z pewnością wyrok był to łagodniejszy niż choćby spalenie na stosie.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą