Oto co słychać w świecie, w którym nie ma co liczyć na wsparcie świetlic, szkół czy przedszkoli.
Świat zwierząt bywa dość brutalny. Tak jest choćby w przypadku pand, u których około połowy stanowią ciąże bliźniacze. Tyle że szczęśliwa mama nie decyduje się najczęściej na wychowanie całego potomstwa. Zwykle porzuca jedno z dzieci, co wydaje się szczególnie niesprawiedliwe. W ośrodku badawczym pand w Chinach znaleziono i na to sposób. Wkrótce po porodzie schowano przed pandą jedno z jej dzieci, zostawiając drugie. Po pewnym czasie nastąpiła zmiana… i tak wkoło, nawet dziesięć razy dziennie. Podczas gdy mama-panda zajmuje się jedną pociechą, druga czeka bezpiecznie pod czujnym okiem ludzkich opiekunów. W rezultacie mama-panda
wychowuje dwójkę, choć nie ma o tym pojęcia.
Jedne zwierzęta decydują się na porzucenie swoich dzieci – dając im „niepowtarzalną szansę do radzenia sobie samemu”. Inne zachowują się wręcz przeciwnie, a orki – jak się okazuje – znajdują się na samym skraju tego spektrum. W wielu przypadkach matki nie opuszczają swoich synów do końca życia, dzieląc się z nimi doświadczeniem, ale i pożywieniem. Na tym zresztą nie koniec. Opiekuńcze orki osobiście angażują się nawet w to, aby dopilnować, że potomek będzie miał okazję do tego, by się rozmnożyć (dochodzi nawet do rozlewu krwi…). Według naukowców chodzi o to, że mamy-orki po prostu bardzo chcą zostać babciami. I nie cofną się absolutnie przed niczym, by swoje pragnienie zrealizować.
Łączenie działalności zawodowej – powszechnie nazywanej zarabianiem na chleb – z wychowywaniem potomstwa wcale nie jest łatwym zadaniem… czego chyba nie trzeba wyjaśniać żadnemu rodzicowi. A co mają powiedzieć wydry, u których np. pomoc opiekunki nie wchodzi w grę? Ryby same się niestety nie złowią… Wobec tego, kiedy mamy-wydry udają się na polowanie, swoje potomstwo obwiązują wodorostami – a wszystko po to, aby mieć pewność, że pod ich nieobecność nie podryfuje hen na wody nieznane. Podobnie zresztą wydry postępują na czas snu. Moszczą się w wodorostach, żeby nazajutrz nie obudzić się gdzieś na drugim końcu globu (a przynajmniej na tyle daleko, by stanowiło to faktyczny kłopot).
Kiedy płacze dziecko,
niewielkie różnice gatunkowe okazują się tracić jakiekolwiek znaczenie. Przynajmniej w świecie zwierząt – bo płacz to płacz, a matka to matka. Potwierdził to przypadek z Ohio. Do płaczącego na tarasie niemowlęcia przybiegła… samica jelenia. Nie było to wcale jednorazowe zdarzenie. Na płacz młodych większości ssaków składają się dźwięki o podobnych częstotliwościach – i właśnie one wyzwalają w dorosłych osobnikach instynkt opiekuńczy. Podobne zachowanie u jeleni naukowcy zaobserwowali także w przypadku płaczących kociąt czy nawet fok (jeśli chodzi o te ostatnie, posłużono się odtwarzanymi z głośników nagraniami – o naturalne spotkanie tych dwóch gatunków byłoby dość trudno).
Choć wygląda sympatycznie niczym pan Robert Makłowicz, kuoka krótkoogonowa ma jednak swoje za uszami. Żyje jednak w Australii – a w Australii, jak doskonale wiadomo, wszystko rządzi się własnymi prawami. Nie inaczej jest w tym przypadku. Bo kiedy kuoce, mającej akurat pod ręką swoje osobiste potomstwo, zagraża drapieżnik, ta… potrafi rzucić pociechą w drapieżnika, by odwrócić jego uwagę. Młode narobi mnóstwo hałasu, a w tym czasie matka zdąży dać drapaka. A co z dzieckiem? Cóż… zrobi się nowe. Nie jest to może przykład szczególnego altruizmu, ale jednak trudno odmówić pewnej logiki takiemu postępowaniu…
Pozostańmy jeszcze przez chwilę w podobnych regionach – zarówno pod względem geograficznym, jak i pod względem osobliwości matczynych instynktów. Trudno nie odnieść wrażenia, że w przypadku diabłów tasmańskich – Tasmania to wyspa należąca do Australii – natura nie dopilnowała wszystkiego. Otóż po trwającej do trzech tygodni ciąży na świat przychodzi od dwudziestu do nawet czterdziestu
diabełków. Problem w tym, że matka posiada zaledwie cztery sutki, a więc to wtedy rozgrywa się prawdziwy wyścig z czasem. Tylko cztery pierwsze młode, które zdołają dostać się do torby – diabeł tasmański jest torbaczem – mają szansę na przedłużenie swojego pobytu na Ziemi. Całą resztę natomiast, boleśnie potraktowaną przez selekcję naturalną, czeka śmierć głodowa.
Zakończmy czymś nieco mniej brutalnym, co też – umiarkowane zaskoczenie – wymagać będzie od nas opuszczenie Australii. Za pozytywny akcent na koniec odpowiadają tym razem orangutany. Ich samice mogą zajść w ciążę zaledwie raz na dziewięć lat. Zdecydowanie odpada więc opcja pod tytułem „rzucę dzieckiem w drapieżnika, zaraz zrobię sobie nowe”. Relacje między matką a dzieckiem wchodzą więc na zupełnie inny poziom – a łącząca ich dwoje więź uznawana jest za jedną z najsilniejszych w naturze. Dziecię orangutana przez większość czasu nie odstępuje od swojej matki nawet na krok. Jakoś tak… wydaje się to bardziej „ludzkim” rozwiązaniem niż choćby w przypadku wyżej wspomnianych australijskich niemilców.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą