Był rok 1770, kiedy to węgierski wynalazca Wolfgang von Kempelen
zbudował humanoidalną maszynę. „Turek, bo tak zostało to
nowoczesne urządzenie nazwane, był istotą myślącą. Swój
intelekt wykorzystywał do pokonywania ludzkich przeciwników... w partyjkach szachowych. Kiedy jednak coś nie szło po jego myśli,
potrafił się wkurzyć i swoje niezadowolenie okazać w dosadny
sposób. O XVIII-wiecznym „terminatorze” powstało już wiele
legend, a cała historia zaawansowanego, rozumnego robota to dobry
temat na film!
Człowiek, który pragnął przystąpić do pojedynku szachowego z
robotem Wolfganga von Kempelena, musiał zasiąść przy specjalnym,
zabudowanym stole, w którym kryć się miała cała technologia
odpowiadająca za funkcjonowanie maszyny. Po drugiej zaś stronie
stołu siedział sam „Turek” – android odziany w sułtańskie
szaty. Ze swoim ozdobnym turbanem na głowie i okazałymi wąsiskami
przypominał on trochę posępnego maga. Poruszał się wolno,
dostojnie, a z dziury w czerepie wydobywał się niewielkie
obłoczek dymu. Zdumieni gapie, którzy mieli okazję podziwiać
pierwszą prezentację umiejętności tej przerażającej,
humanoidalnej maszyny, nie mogli uwierzyć w to, co widzą i domagali
się od twórcy otworzenia skrzyni zawierającej sekrety konstrukcji „Turka”.
Kempelen z chęcią to uczynił i na oczach wszystkich
zainteresowanych otwierał i zamykał po kolei wszystkie niewielkie
drzwiczki, odsłaniając przed niedowiarkami
skomplikowane układy zębatych kół, dźwigni, trybików oraz
mosiężnych, mechanicznych odważników. Już po chwili zgromadzeni
obserwatorzy z uznaniem kiwali głowami:
„Tak, niewątpliwie mamy
tu do czynienia z najwyższym przykładem współczesnej
technologii!”. Stał przed nimi myślący, przebiegły robot.
Maszyna pozbawiona duszy, ale posiadająca niebywałą wręcz
inteligencję!
„Turek” zawsze
używał białych pionków i był wyjątkowo wrażliwy na wszelkie
próby oszustwa. Kiedy więc jego ludzki przeciwnik wykonał jakiś
zakazany ruch, robot kręcił głową, a następnie przesuwał figurę
oponenta na poprzednią pozycję i sam wykonywał swoje posunięcie,
wymuszając tym samym utratę ruchu u cwanego rywala. Już po
pierwszych rozgrywkach, kiedy to android pokonał m.in. hrabiego
Ludwiga von Cobenzla, jednego z najbardziej szanowanych austriackich
dworzan, wszyscy uznali, że „Turek” nie tylko jest wybitnym
graczem, ale i stosuje bardzo agresywną taktykę.
Większość
partii maszyna kończyła zwycięstwem po 30 minutach.
Żeby tego było
mało, wkrótce okazało się, że robot potrafi też… mówić! I
to prawie sto lat przed tym, zanim człowiekowi udało się po raz
pierwszy w historii odtworzyć (zapisany na tekturze za pomocą tzw.
fonoautografu) dźwięk! Android rozmawiał ze swoimi
rywalami w języku niemieckim, francuskim i angielskim.
Zainteresowanie
„Turkiem” było olbrzymie, a Kempelen dostawał zaproszenia z
całej Europy. Wynalazca nie był jednak zbyt zainteresowany takimi
podróżami i bez przerwy musiał odmawiać tłumacząc, że jego
maszyna nadal nie jest doskonała i że wymaga wielu napraw. W
ciągu dziesięciu lat od pierwszej prezentacji, robot stoczył tylko
jeden pojedynek szachowy. Po zwycięstwie „Turka” nad szkockim
szlachcicem Robertem Murrayem Keithem, Kempelen
rozebrał maszynę na
czynniki pierwsze i dał wszystkim do zrozumienia, że nie był
zadowolony z tego projektu i zamiast go rozwijać, wolałby skupić
się na konstruowaniu nowoczesnych silników parowych. I pewnie na
tym historia by się skończyła, a my nadal zastanawialibyśmy się,
czy ten tajemniczy konstruktor wyprzedził swój czas, czy też może,
podpisawszy umowę z samym Rogatym, „tchnął” życie w kukłę
za pomocą jakichś sił nieczystych.
Na szczęście na tym historia
„Turka” się nie skończyła. Oto bowiem w 1781 roku cesarz Józef
II Habsburg rozkazał Kempelenowi odbudowanie maszyny i przywiezienie
jej do Wiednia, gdzie z wizytą miał przybyć z Rosji Paweł I
Romanow ze swoją małżonką. Goście byli pod takim wrażeniem
wynalazku, że zaproponowali jego twórcy
tournée po Europie.
Wynalazca nie był zachwycony. Właściwie to pewnie przeklinał
dzień, w którym wpadł na pomysł skonstruowania tego cholerstwa,
ale kto o zdrowych zmysłach odmawia rosyjskiemu cesarzowi? Kempelen
z wielkimi oporami przystał więc na tę propozycję.
Podczas pokazu w
Paryżu „Turek” pokonał wielu znakomitych szachistów,
znamienitych dworzan oraz gości, którzy specjalnie przyjechali, aby
móc przyjrzeć się temu cudowi techniki. Jednym z rywali androida
był sam
Benjamin Franklin – ówczesny ambasador USA we Francji.
Nazywany jednym z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, polityk
był absolutnie oczarowany tym wynalazkiem i podobno do końca
życia trzymał w zbiorze swoich ulubionych lektur książkę
opisującą to niesamowite kuriozum.
W kolejnych latach
„Turek” odwiedził wiele innych europejskich miast, a Kempelen podobno przyjął nawet osobiste zaproszenie pruskiego króla Fryderyka II
Wielkiego. Monarcha ponoć zaoferował
jego konstruktorowi wielką kwotę pieniędzy w zamian za ujawnienie
sekretu działania tej maszyny. Wynalazca zgodził się. Wieść
niesie, że chociaż Fryderyk II nigdy nie puścił pary z ust, bardzo był zawiedziony tym, czego się dowiedział…
W 1804 roku Wolfgang
von Kempelen zmarł, a jego „osierocone dziecko” wkrótce trafiło
w ręce Johanna Nepomuka Mälzela – bawarskiego muzyka, który
ostrzył sobie zęby na „Turka” jeszcze za życia jego twórcy.
Syn zmarłego konstruktora dobił targu z Mälzelem. W rezultacie ten
nabył maszynę za połowę ceny, jaką kiedyś zaproponował
Kempelenowi. Nowy właściciel, po zapoznaniu się z sekretami
działania urządzenia, dokonał w nim paru napraw i już wkrótce w
letniej rezydencji Habsburgów znajdującej się we Wiedniu do
pojedynku szachowego stanął „Turek” oraz…
Napoleon Bonaparte.
Przed rozpoczęciem gry android zasalutował swemu rywalowi. Mimo
początkowego gestu szacunku do francuskiego przeciwnika, wkrótce
atmosfera pomiędzy graczami mocno się zagęściła. Napoleon
próbował przechytrzyć robota, dwukrotnie wykonując niedozwolone
posunięcia. Za trzecim razem „Turek”, wyraźnie już zirytowany,
energicznym ruchem swego mechanicznego ramienia zmiótł z
szachownicy wszystkie figury. Upokorzony Napoleon ostatecznie
rozegrał z androidem uczciwą partię, którą stosunkowo szybko
przegrał.
W 1826 roku Mälzel
zabrał „Turka” do USA, gdzie zdążyła już dotrzeć sława
niepokonanego robota, który mierzył się z wieloma znanymi,
europejskimi osobistościami. Wśród publiczności obserwującej
pokaz talentu maszyny znalazł się reporter periodyku Southern
Literary Messenger.
Młodzieniec, o którym mowa, nazywał się…
Edgar Allan Poe! W przeciwieństwie do innych zgromadzonych na pokazie
osób, późniejszy autor „Morderstwa na Rue Morgue” nie
zareagował entuzjastycznie na to, co zobaczył. Ba, Poe był wręcz
przekonany, że cały ten cyrk jest jednym wielkim oszustwem, a za
geniusz „Turka” wcale nie odpowiadał skomplikowany mechanizm
ukryty we wnętrzu skrzyni, ale… człowiek. I to całkiem nieźle
grający w szachy!
Edgar pojawiał się na kolejnych pokazach, w
których to śmiałkowie stawali do pojedynków z humanoidalną
maszyną. Wszystko to po to, aby przeprowadzić wnikliwe śledztwo i
dowieść swojej teorii. Poe zauważył, że
w przygotowaniu każdego pokazu uczestniczył pewien tajemniczy
mężczyzna –
William Schlumberger. I o ile człowiek ten krzątał
się po sali przed rozpoczęciem całego przedstawienia oraz po jego
zakończeniu, to z jakiegoś powodu znikał on gdzieś kiedy tylko
„Turek” przystępował do rozgrywki. O tym, że coś ewidentnie
było na rzeczy Edgar przekonał się, kiedy to Schlumberger
zachorował, a organizatorzy odwołali najbliższy pokaz. Tak jakby
nie mógł on się udać bez obecności tego konkretnego człowieka.
Sprawa wydawała się jeszcze bardziej intrygująca, kiedy Poe
odkrył, że
mężczyzna ten był jednym z najlepszych europejskich
szachistów!
Śledztwo młodego
reportera zakończyło się napisaniem przez niego eseju, w którym
nazwał on maszynę Mälzela oszustwem. Chociaż wiele z hipotez Poe
okazało się chybionych, to on jako pierwszy zasiał wśród
zafascynowanych androidem ludzi pewną wątpliwość. Pisarz uważał,
że Schlumberger zamykał się w skrzyni i stamtąd operował
mechanizmem „Turka”. Potęgą robota wcale nie miał być fakt,
że był on genialnym graczem. Nie, jego prawdziwą siłą było to,
że potrafił on przekonać do siebie gapiów. Sprawić, że ci
uwierzyli w technologiczny rodowód rozumu tego urządzenia.
Pamiętacie opis
pierwszego pokazu możliwości „Turka”, kiedy to Kempelen
ochoczo otwierał i zamykał kolejne drzwiczki, ukazując zebranym
skomplikowane systemy dźwigni, obciążników oraz zębatych kół?
Wszystko to było jedną, wielką iluzją, która miała odwrócić
uwagę gapiów od tego, że wewnątrz skrzyni siedział żywy
człowiek! Otwieranie przegród w odpowiedniej kolejności pozwalało
zamaskować jego obecność. To rozwiązanie było na tyle sprytne,
że żaden zaglądający do środka ciekawski uczestnik pokazu
nie zorientował się, że padł ofiarą genialnego przekrętu!
Kiedy rozpoczynała
się rozgrywka, szachista siedzący w środku skrzyni wiedział o
krokach swojego rywala, bo pionki były mocno namagnesowane i każde
posunięcie można było odnotować dzięki ruchowi znajdujących się
wewnątrz metalowych guzików zwisających na linkach pod każdym
polem zewnętrznej szachownicy. Mający do dyspozycji jej niewielki
odpowiednik, mistrz kryjący się „pod stołem” nanosił na nią
każde kolejne przesunięcie pionków. A jaki był sekret samego
mechanizmu odpowiedzialnego za poruszanie się androida? Ukryty w
trzewiach maszyny szachista wkładał swoją rękę w specjalny
kaftan, który był równolegle połączony z ramieniem kukły.
Tutaj
trzeba przyznać, że twórca zadbał o niezwykłą precyzję takiego
rozwiązania – dzięki temu za pomocą misternego systemu linek,
dźwigni i naciągów można było stworzyć przekonującą iluzję
tego, że android samoczynnie operuje pionkami na szachownicy.
Tymczasem dym unoszący się nad głową robota pochodził ze… świecy, którą
ukryty szachista oświetlał sobie swój „interfejs”.
Schlumberger nie
był jedynym operatorem „Turka”. Zanim dostał on tę posadę,
robot sterowany był przez angielskiego szachistę Williama
Lewisa. Tymczasem sam Schlumberger razem z „Turkiem” oraz
Mälzelem wyruszył w podróż na Kubę. Panowie liczyli na to, że tam
jeszcze nie dotarła wieść o tym szwindlu... Niestety, podczas przeprawy mistrz zachorował na żółtą
febrę i zmarł. Załamany śmiercią swojego pracownika Mälzel
wrócił do Nowego Jorku i zaczął zapijać smutki wodą ognistą.
Niedługo potem zakończył swój żywot w wyniku silnego zatrucia
alkoholem.
„Turek” przez
lata zmieniał swoich właścicieli, ostatecznie jednak trafiając do
rąk Johna Kearsleya Mitchella, który zbiegiem okoliczności był
lekarzem Edgara Allana Poe! Mężczyzna podarował to urządzenie
muzeum w Baltimore, gdzie powoli popadało ono w zapomnienie.
Ostatecznym końcem historii XVIII-wiecznego androida był pożar,
który w 1854 roku wybuchł w tym budynku. Mitchell, który
przyjechał na miejsce, gdy tylko dowiedział się o tragedii,
zaklinał się potem, że udało mu się usłyszeć ostatnie słowa
pochłanianego przez płomienie robota. Miały one brzmieć:
„Szach!
Szach!”, chociaż możliwe, że był to jedynie kaszel duszącego
się kłębami dymu „Turka”...
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą