„Dawaj, kręcimy drugą część! No nie daj się prosić, ładnie
ci zapłacimy! Nie? A, to spadaj! Poradzimy sobie bez ciebie!” -
najlepiej dla producentów by było, aby w drugiej części
finansowego hitu wystąpili aktorzy stanowiący filar oryginału.
Problem w tym, że artyści zdają sobie sprawę, że sequele to
często odgrzewane kotlety, czyli produkcje mniej świeże i zazwyczaj gorzej
odbierane przez krytyków. Nie zawsze to jednak powstrzymuje łasych
na pieniądz filmowców przed realizacją swoich planów. Trzeba
tylko jakoś usprawiedliwić przed widzami nieobecność głównego bohatera…
#1. „Speed 2” – Keanu Reeves uznał, że scenariusz jest „agh...”
Nakręcony w 1994
roku akcyjniak pt. „Speed” był jednym z tych filmów, gdzie
adrenalina pompowana jest w żyły widzów przez praktycznie cały
seans. Trudno się dziwić – w końcu to produkcja, w której
rozpędzony autobus nie może zwolnić swej prędkości
poniżej 80 km/h, bo w innym wypadku razem z pasażerami zostanie
rozerwany przez bombę. Za kierownicą siedzi piękna i wielce
zestresowana Sandra Bullock, a z pomocą przychodzi jej dzielny
policjant o twarzy Keanu Reevesa.
Z takiej mieszanki
powstał produkt, który nie miał prawa nie odnieść sukcesu.
Wiadomo więc było, że powstanie druga część „Speed”.
Wystarczyło tylko sięgnąć po tę samą formułę i jeszcze
bardziej podkręcić emocje. Może wrzucić bohaterów do odrzutowca?
Może upchnąć ich w bolidzie i kazać ścigać się po ulicach
zakorkowanego miasta? A może niech płyną, wolnym niczym spacer
emeryta, statkiem wycieczkowym…? Niestety, padło na to ostatnie.
Reeves, który przeczytał scenariusz, od razu odmówił. Później w
wywiadach dyplomatycznie stwierdził, że mimo swojej ogromnej
sympatii dla Sandry oraz reżysera Jana de Bonta nie mógł
zagrać w tym filmie, bo sama fabuła była „agh…”. I nawet 12
milionów dolarów, które artyście proponowano za powrócenie do
swojej roli, nie zdołało go przekonać.
„Speed 2”
wpłynął na ekrany w 1997 roku. Tym razem partnerem Bullock był
Jason Patric, a nieobecność Keanu wytłumaczono tym, że gdzieś
pomiędzy oboma filmami para wzięła i się rozstała i tym samym
główna bohaterka mogła wdać się w romans z innym facetem. Film nie
został przyjęty przez widzów z dużym entuzjazmem i ledwo
zapracował na spłacenie wpakowanych w tę produkcję 160 milionów
dolarów.
#2. „Terminator 3” –
Sarah musi umrzeć!
Trzecia część
historii o podróżujących w czasie maszynach to początek mniej i
bardziej wyszukanych gwałtów na tej legendarnej filmowej serii.
Powstający 12 lat po przełomowym „Terminatorze 2”,
sequel kulał już na poziomie scenariusza. Zauważyła to Linda
Hamilton, której reżyser John Mostow zaproponował ponowne
wcielenie się w postać Sary Connor. Aktorka słusznie uznała, że
kręcenie tego filmu bez udziału wizjonerskiego wkładu jej byłego
męża Jamesa Camerona pozbawione jest sensu. Ponadto rola pani
Connor w trzeciej części filmu była drugoplanowa i mało
znacząca dla rozwoju fabuły, a Sarah i tak miała zostać zabita
gdzieś w połowie trwania seansu.
Kiedy aktorka
odmówiła współpracy, zmieniono scenariusz i po prostu uśmiercono ją nieco wcześniej. W ostatecznej wersji matka przywódcy
ruchu oporu umiera na białaczkę po trzyletniej walce z chorobą.
Zanim umiera, udaje jej się dotrwać do dnia, w którym maszyny miały
rozpocząć wojnę z ludźmi i przekonać się, że z holokaustu nici.
Ostatecznie Hamilton
znowu została Sarą szesnaście lat później, kiedy to do projektu
wrócił James Cameron – jako producent i współautor scenariusza
do filmu „Terminator: Dark Fate”. Niestety, także i ta produkcja
przyjęta została z mocno mieszanymi reakcjami widzów.
#3. „Ojciec chrzestny
2” – młody Corleone nam wystarczy!
Marlon Brando słynął
z tego, że łatwo się obrażał i że w takich sytuacjach praca z
nim była praktycznie niemożliwa. W tym jednak wypadku artysta
zgodził się na występ, ale pokłócił się z przedstawicielami
Paramount Pictures i na znak swojego niezadowolenia odmówił
stawienia się na planie. Francis Ford Coppola musiał więc zmienić
scenariusz. Pierwotnie grany przez Marlona Don Vito Corleone miał
pojawić się w sekwencjach będących wspomnieniami. Trzeba więc
było z nich zrezygnować i większy nacisk postawić na rozwinięcie
historii jego młodości.
Wcielający się w rolę młodego Vito
Robert De Niro, młodszy od Marlona o zaledwie 19 lat, nie tylko
dźwignął swoje zadanie w sposób mistrzowski, ale i dostał za
swój aktorski popis Oscara. W ten sposób postać wielkiego Corleone
była pierwszym przypadkiem w historii, kiedy dwóch różnych
aktorów dostało tę prestiżową nagrodę za zagranie tej samej
postaci.
#4. „Indiana Jones 4”
– Connery nie wrócił z emerytury i dał Spielbergowi radę
W 1989 roku premierę
miała znakomita „Ostatnia Krucjata”, gdzie na ekranie spotkali
się dwaj wielcy aktorzy – Harrison Ford i Sean Connery. Ten
ostatni, grający rolę ojca Indiany Jonesa, dał sobie spokój z
aktorstwem w 2003 roku i odszedł na w pełni zasłużoną emeryturę.
Kiedy jednak Steven Spielberg rozpoczął pracę nad czwartą odsłoną
przygód najbardziej znanego archeologa w historii kina, musiał
chociaż spróbować nakłonić szkockiego artystę do krótkiego
pojawienia się przed kamerą. Gwiazdor miał mieć malutki,
gościnny występ pod sam koniec filmu, w scenie ślubu Indiany i
Marion.
Connery uznał
jednak, że emerytura jest zbyt przyjemnym „zawodem”, żeby z
niego rezygnować i odmówił współpracy. Ponadto w rozmowie ze
Spielbergiem zaproponował mu, aby ten po prostu uśmiercił starego
Jonesa. Reżyser wziął sobie radę aktora do serca i spełnił jego
życzenie. I tak też w czwartym „Indianie” Connery pojawia się
tylko na zdjęciu.
#5. „Dzień
niepodległości 2” – bohater Willa Smitha był i nie był w
scenariuszu
Podobno do ostatnich
dni przed rozpoczęciem prac nad sequelem „Dnia niepodległości”
nie było pewne, czy Will Smith, grający jednego z głównych
bohaterów pierwowzoru, zdecyduje się na powrót do swojej roli.
Fani co i rusz dostawali inne doniesienia, a rozmowy z gwiazdorem raz
dawały nadzieję na ponowne zobaczenie Willa w roli kapitana Stevena
Hillera, a innym razem wykluczały jego udział w tym projekcie.
Reżyser Roland
Emmerich nie za bardzo wiedząc na czym w końcu sprawa stanie, zrobił
najmądrzejszą rzecz, jaką mógł uczynić – zatrudnił
scenarzystów, aby ci napisali dwie różne wersje scenariusza. W
jednej Hiller miał być całkiem żywy i pląsający przed kamerą,
w drugiej zaś martwy, zimny i jeszcze przed wydarzeniami z drugiej
części umieszczony w mogile. Kiedy więc Smith ostatecznie
powiedział, że nie wystąpi w tym filmie, wdrożono wersję
historii, w której jego bohater zginął podczas testowania
latającego pojazdu zbudowanego przez kosmitów. I w sumie to nawet
dobrze się stało, bo „Dzień niepodległości 2” to dość
nędzna produkcja.
#6. „Szczęki 2” –
bez Spielberga to nie ma sensu!
Postać Matta
Hoopera – granego przez Richarda Dreyfussa oceanografa
zafascynowanego rekinami – to jeden z jaśniejszych punktów „Szczęk”.
Legendarny, nakręcony przez Stevena Spielberga film z 1975 roku
stworzył nie tylko modę na inne produkcje o morderczych
zwierzętach, ale i zapoczątkował modę na tzw. blockbustery
wakacyjne, czyli wysokobudżetowe dzieła, które zapowiadane są
rok przed premierą i do kin trafiają w sezonie letnim.
Kiedy na horyzoncie
pojawiły się plany realizacji drugiej części hitu o morderczym
żarłaczu, Dreyfuss od razu zauważył, że w tym całym
przedsięwzięciu brakuje najbardziej istotnego czynnika – Stevena
Spielberga – i bez dłuższego namysłu odmówił występu w "Szczękach 2". Z reżyserem tym aktor spotkał się zresztą parę lat
później na planie „Bliskich spotkań trzeciego stopnia”.
A jednak Matt Hooper
w pewien sposób pojawia się w filmie o większym, straszniejszym i bardziej łakomym ludojadzie. Filmowcy w bardzo
sprytny sposób zagwarantowali mu gościnny udział. Kiedy
nowy rekin pojawia się w Amity Island i zaczyna pałaszować
plażowiczów, grany przez Roba Scheidera Martin Brody chwyta za
słuchawkę i dzwoni do swojego przyjaciela z prośbą o pomoc.
Panowie chwilę gadają, ale ostatecznie Hooper informuje, że nie
może nic zrobić, bo akurat jest członkiem pewnej szalenie ważnej
ekspedycji naukowej i obecnie prowadzi badania na... Arktyce.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą