Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

"Na nostalgicznej nucie" - oto seriale, które wskrzeszą kultowe produkcje sprzed dekad

51 760  
157   60  
Warto było czekać. Nowy sezon „Cobra kai”, podobnie zresztą jak poprzednie, skutecznie postymulował mój punkt N – wrażliwe, przykryte warstwą doświadczeń, wiedzy i niepotrzebnych informacji miejsce, odpowiadające za nostalgiczny kwik dziecięcej radości. Naturalną reakcją widza, któremu zaserwowano tak uroczy powrót do wrażeń niegdyś czerpanych z kaseciakowych seansów, jest głód kolejnych tego typu produkcji. Okazuje się, że hollywoodzcy filmowcy doskonale potrafią wyczuć to zapotrzebowanie, bo już teraz widzimy wysyp kolejnych dzieł bazujących na nostalgicznych tęsknotach.

#1. „Nash Bridges”

Serial „Policjanci z Miami” był prawdziwym popkulturowym fenomenem, a przy okazji wielką trampoliną, która z mało znanego, głównie teatralnego aktora Dona Johnsona zrobiła światowej klasy gwiazdę.
Niedługo po zejściu słynnych gliniarzy z anteny telewizyjnych odbiorników, Don spotkał się ze swoim sąsiadem, którym był nie kto inny, jak sam Hunter S. Thompson. Panowie wspólnie napisali scenariusz do produkcji o perypetiach uzależnionego od dragów stróża prawa. W takiej formie fabuła ta oczywiście nie nadawała się do przeniesienia na ekran, ale efekt wspólnej pracy obu mężczyzn stał się podwalinami do wydarzeń opowiedzianych w pilotowym odcinku nowego serialu pt. „Nash Bridgesa”, w którym to główne skrzypce zagrał Johnson.
Warto dodać, że jego ekscentryczny sąsiad też zresztą pojawił się na ekranie, jako postać drugoplanowa.


Tymczasem partnerem tytułowego gliniarza był Cheech Marin – meksykańskiego pochodzenia komik, znany wszystkim z wieloletnich występów w projektach tworzonych razem ze swym przyjacielem Tommym Chongiem. Ten ostatni również zaliczył gościnny występ w „Nashu Bridgesie”. Co ciekawe, w tym samym odcinku na ekranie mignął też… Philip Michael Thomas – ekranowy partner Johnsona z „Miami Vice”

.

Tak jak „Miami Vice” mocno fetyszyzowało wymienione w tytule miasto, tak „Nash Bridges” był prawdziwą reklamą San Francisco! Widzowie przez cztery lata mogli cieszyć się widokiem pofałdowanych ulic tej metropolii, które przez 122 odcinki portretowane były lepiej niż w turystycznych folderach. W 2001 roku „Nash Bridges” przegrał walkę o widownię z nową odsłoną serii „Prawo i porządek”, a włodarze stacji CBS uznali, że czas przerwać dalsze inwestowanie kasy w kolejne odcinki przygasającego hiciora z Johnsonem w głównej roli. Warto nadmienić, że w 2001 roku nakręcenie każdego takiego odcinka kosztowało okrąglutkie 2 miliony dolarów!
Wszystko wskazuje na to, że Nash powróci na ekrany. Dwadzieścia lat po zdjęciu serialu z anteny, amerykańska korporacja NBC Universal wyprodukowała dwugodzinny film będący jednocześnie potencjalnym pilotem nowego serialu o Bridgesie. Przed kamerą stanął zarówno Don Johnson, jak i Cheech Marin.


#2. „Flintstonowie”

Wzorowany na popularnym sitcomie pt. „The Honeymooners” (którego to wersję mogliśmy podziwiać na naszych polskich ekranach jako „Miodowe Lata”) animowany serial zadebiutował na czarno-białych odbiornikach w 1960 roku. Już sześć lat później produkcja stała się pierwszą kreskówką, która emitowana była w amerykańskiej telewizji w godzinach najlepszej oglądalności, czyli tak zwanego prime-time’u.


Łącznie powstało sześć sezonów tego serialu (166 odcinków), a ostatni miał swoją premierę w 1966 roku. Od tego czasu sympatyczni jaskiniowcy pojawiali się głównie w krótkich klipach oraz pełnometrażowych, animowanych filmach. Główny bohater i jego seksowna żona (zawsze zastanawiałem się, jakim cudem otyły, prymitywny i niezbyt bystry Fred wyrwał takiego seksownego, rudowłosego MILF-a...) doczekali się również dwóch aktorskich produkcji, które niestety nie odniosły wielkich sukcesów.


Teraz, po 55 latach od ostatniego odcinka „Flintstonów”, jaskiniowa rodzinka wraca na mały ekran w serialu zatytułowanym „Bedrock”, który premierę ma mieć na antenie stacji Fox. Zgodnie z zapowiedziami twórców, ma to być produkcja przeznaczona dla widzów dorosłych, a jej akcja odbywać się będzie 20 lat po wydarzeniach znanych z oryginalnej serii. Fred będzie już na emeryturze, a jego córka rozpoczynać będzie swoją zawodową karierę w całkiem nowej rzeczywistości. Musicie bowiem wiedzieć, że w międzyczasie świat znany z ekranu wszedł w epokę brązu…


#3. „Bajer z Bel-Air”

Zanim Will Smith zaczął swoją karierę jako utalentowany aktor komediowy (a później także i dramatyczny), artysta ten znany był jako raper, a krótko przed swoim telewizyjnym debiutem Smith i jego sceniczny kompan DJ Jazzy Jeff odebrali nagrodę Grammy. Przyjęcie roli w serialu komediowym pt. „Bajer z Bel-Air” było dla młodego muzyka ostatnią deską ratunku – artysta umiał zarabiać oraz wydawać pieniądze, natomiast nie za bardzo chciał się nimi dzielić z urzędem skarbowym, co niestety sprowadziło na jego głowę masę kłopotów.
Dzięki swoim gigantycznym długom, Will dał się poznać jako bohater kultowego dzisiaj sitcomu o wychowanym na ulicach Filadelfii obiboku, który przypadkiem zadziera z członkami lokalnego gangu i zostaje wysłany przez swoją matkę do domu jej zamożnych krewnych mieszkających w pięknej rezydencji położonej w jednej z najbogatszych okolic Bel-Air.


Kręcona w latach 1990-1996 produkcja stała się tak popularna, że jej twórcy co i rusz zapraszali do gościnnych występów różne znane osobistości. Na ekranie mogliśmy zobaczyć B.B. Kinga, Donalda Trumpa, Naomi Campbell, Riddicka Bowe’a, Toma Jonesa, Hugh Hefnera, a nawet Jaya Leno!


Ćwierć wieku później Will Smith wraca do swojego dawnego projektu. Tym razem nie jako aktor, ale producent rebootu nowego „Bajeru z Bel-Air” (swoją drogą – kotwica w żopę temu, kto tak paskudnie przetłumaczył ten tytuł na nasz rodzimy język!). Zgodnie z zapowiedziami samego gwiazdora, jak i twórców tego projektu, serial będzie utrzymany w znacznie poważniejszym tonie niż oryginał i daleko mu będzie od komediowych korzeni pierwowzoru.

https://www.youtube.com/watch?v=mvoCbicthM4

#4. „Gremliny”

Czarna komedia, w której to stado uszatych stworków terroryzuje małe, spokojne miasteczko to dziś absolutny klasyk, który rozpoczął modę na całą masę produkcji o małych, z pozoru niewinnych istotkach o iście sadystycznych tendencjach.


Warto dodać, że w 1984 roku powstały dwa kultowe filmy – „Indiana Jones i świątynia zagłady” oraz „Gremliny”. Obie te produkcje nie zdobyły zbyt przychylnej opinii zgrzybiałych panów z MPAA (Motion Picture Association), którzy wlepili im łatkę PG, czyli dzieł, których dzieci nie powinny oglądać bez nadzoru osób dorosłych. Wówczas to Steven Spielberg, będący producentem „Gremlinów” i reżyserem „Indiany Jonesa”, zaproponował wprowadzenie oznaczenia PG-13, które wskazywałoby, że dany film nie jest odpowiedni dla dzieciaków poniżej 13 roku życia. Pomysł ten się spodobał i w ten sposób powstała całkiem nowa kategoria wiekowa.


I tak dobrze, że nie wykorzystano niektórych motywów, które autor scenariusza – Chris Columbus – umieścił w fabule „Gremlinów. W ten sposób uniknęliśmy widoku pożerania żywego psa przez tytułowe stworki, a także sceny dekapitacji matki głównego bohatera. Dzięki temu dostaliśmy urocze, nieco okrutne familijne dziełko, które obok swojego nakręconego parę lat później następcy jest jedną z przemiłych pozostałości po przaśnych tworach z lat 80.
Chociaż o kolejnym sequelu mówi się już od dobrych trzech dekad, to dopiero w tym roku ponownie zobaczymy gremliny na ekranie. Oto bowiem stacja HBO zapowiedziała premierę serialu, którego akcja ma miejsce długo przed wydarzeniami z pierwszej części filmu. Zostaniemy przeniesieni do 1920 roku i śledzić będziemy przygody 10-letniego mieszkańca Szanghaju, który spotka małego, puchatego stworka o imieniu Gizmo...


#5. „The Goonies”

Kiedy w moim domu pojawił się pierwszy odtwarzacz VHS, kolega dał mi w prezencie kasetę z filmem „The Goonies”, którą to przegrał z innego nośnika, którego zawartość wcześniej przegrana została z pirackiej kopii tej produkcji, znalezionej w osiedlowej wypożyczalni kaset video. Jakość obrazu pozostawała wiele do życzenia, ale odkryłem, że jak się usiądzie osiem metrów od małego telewizora i odpowiednio zmruży oczy, to śnieżący, wyblakły obraz nie przeszkadzał w seansie…
Reżyserem tej nakręconej w 1985 roku perełki familijnego kina przygodowego był Richard Donner – twórca kinowej wersji przygód Supermana oraz serii „Zabójcza broń”. Parę razy za kamerą „The Goonies” stanął też Steven Spielberg” – producent oraz autor scenariusza do tej produkcji.


Film ten ma status dzieła otoczonego mgłą nostalgicznego „guilty-pleasure” i do dziś ma wierną rzeszę, nieco już podstarzałych, fanów. Ogromny sukces kinowych przygód bandy dzieciaków poszukujących pirackiego skarbu sprawił, że szybko powstała komputerowa adaptacja filmu, przeznaczona na 8-bitowe maszyny. I chociaż wspomniana gra doczekała się drugiej części, to już kontynuacja wydarzeń znanych z dużego ekranu nigdy nie została nakręcona . Wprawdzie w 2004 roku Donner coś tam przebąkiwał o gotowym scenariuszu, a trzy lata później ruszyły nawet pierwsze prace nad animowanym serialem „The Goonies” tworzonym przez stację Cartoon Network, ale fani filmu nigdy nie doczekali się spełnienia swoich marzeń. Ba, nawet szumnie zapowiadany sceniczny musical, oparty na fabule oryginału, nigdy nie miał swojej premiery.


Najwyraźniej projekt ten musiał odpowiednio długo dojrzewać, aby móc w końcu złapać wiatr w żagle. Oto bowiem firma producencka The Donner Company wespół z założonym w 1981 roku przez Spielberga Amblinem pracują właśnie nad serialem „Our Time”, w którym to pewien nauczyciel w towarzystwie swoich uczniów podejmuje się wyzwania nakręcenia niskobudżetowego remake’u „The Goonies”. Co z tego wyjdzie? Miejmy nadzieję, że solidne kino grające na nostalgicznej strunie.

18

Oglądany: 51760x | Komentarzy: 60 | Okejek: 157 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

26.04

25.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało