Za młodu często wydaje nam się, że jesteśmy niezniszczalni. Natura udowadnia, jak bardzo jesteśmy w błędzie. Nie zawsze z własnej winy.
Człowiek ukształtowany został przez naturę w jeden określony sposób – wiadomo, gdzie powinny być płuca, serce, wątroba, mózg itd. Bardzo rzadko, ale zdarza się jednak, że któryś organ wykształca się w innej niż właściwa pozycja. Jak rzadko? W przypadku nerki – mniej więcej w 1 na 900 przypadków. Zazwyczaj jednak "przesunięcie" nie jest duże. Chyba że jest się Hamishem Robinsonem, nastolatkiem z Wielkiej Brytanii, u którego jedna z nerek wylądowała... w nodze. Odpowiada za niego prawdopodobnie brak chromosomu 7p22.1. Ile osób cierpi na syndrom Hamisha? Jedna. Brytyjski chłopiec jest jedynym jak dotąd znanym nauce przypadkiem i od jego imienia nazwano schorzenie.
Zespół Kleinego-Levina, choć sam bajkowy nie jest, ma też swoją drugą, bajkową nazwę – syndrom śpiącej królewny. Jest to choroba neurologiczna, w której skutek cierpiący śpią znacznie dłużej niż to normalne, nawet i dwadzieścia godzin na dobę. Podczas krótkich okresów aktywności, mają ograniczony kontakt z otoczeniem – sami nie zdają sobie sprawy z tego, czy to jeszcze sen czy już jawa. Choroba najczęściej przytrafia się chłopcom w wieku dojrzewania i ustępuje sama – choć nieprędko. Czasem dopiero po kilkunastu latach. Do jakiego stopnia uniemożliwia normalne funkcjonowanie, można sobie wyobrazić.
Jedni prawie nie oglądają grzebienia – bo nie muszą. Inni nad ułożeniem w miarę prezentującej się fryzury pracują godzinami. Jeszcze zaś inni mogą machać grzebieniem (oraz różnymi innymi urządzeniami) praktycznie w nieskończoność, by koniec końców ich głowę zdobiła i tak chaotyczna szopa. W przypadku tych ostatnich może chodzić o
zespół włosów niedających się uczesać. To bardzo rzadka anomalia objawiająca się innym kształtem włosa. Ten, zamiast okrągły w przekroju, jest trójkątny. Poza tym jednak nic mu nie dolega – urasta do normalnej długości, ma też "standardową" wytrzymałość. Jest tylko jeden problem. Za cholerę nie daje się uczesać.
Bulimia – zaburzenie odżywiania polegające na przejadaniu się, a następnie najczęściej wywoływaniu wymiotów – nie daje objawów widocznych na pierwszy rzut oka. Można mieć regularny kontakt z bulimikiem i nie zorientować się, że coś jest nie tak – tym bardziej że choroba ta ma podłoże psychiczne i dla wielu cierpiących sama w sobie stanowi jeszcze jeden powód do wstydu, co utrudnia profesjonalną pomoc. Warto wiedzieć, że bulimię często przez to odkrywają... dentyści. Co najmniej połowa – a według niektórych badań nawet do 90% – chorych ma objawy uszkodzenia zębów wynikające z powtarzającego się kontaktu z kwasami żołądkowymi (oraz spożywanymi w nadmiernej ilości cukrami). Kolejną z przesłanek są podrażnione i krwawiące dziąsła, jak też rany w kącikach ust.
W natłoku informacji i rzeczy, których wciąż "wypada" nauczyć się na pamięć, rosnącą popularnością cieszą się różne ułatwienia, techniki służące usprawnieniu zapamiętywania. Warto jednak spojrzeć również na zjawisko przeciwne, to jest zapominanie. Jak ono wygląda w przypadku osób z demencją, u których problem z pamięcią jest codziennością? Kiedy wspomnienie nie zostaje zarejestrowane, pojawia się luka, którą mózg zapełnia wytworem wyobraźni. Chory na demencję wierzy potem, że urojona rzecz wydarzyła się naprawdę. To właśnie konfabulacja, która różni się od kłamstwa tym, że osoba wypowiadająca określone twierdzenia nie jest świadoma ich nieprawdziwości.
"Posłuszne inaczej" dzieci słyszą czasem od swoich rodziców czy nauczycieli groźbę – bądź obietnicę – że przez nich osiwieją. Czy to możliwe? Czy da się osiwieć
przez kogoś? Da się – przez kogoś, a bardziej przez coś. Chociażby przez traumatyczne doświadczenie, olbrzymi stres, smutek, nawet wściekłość czy... przepracowanie. Zjawisko to nazywane jest syndromem Marii Antoniny, której włosy – wedle opowieści – miały stać się zupełnie białe w noc przed ścięciem na gilotynie. Inny przypadek dotyczył Michała Bierzyńskiego, ps. Sęp, który osiwiał po... postawieniu przed plutonem egzekucyjnym strzelającym ślepymi nabojami.
Choć pod pewnymi względami można by mieć na ten temat odmienne zdanie, naprawdę nie żyjemy w złych czasach. Przynajmniej w kwestiach medycznych. Udając się do lekarza, możemy z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że leczenie nam pomoże – a przynajmniej, odpowiednio dobrane, nie zaszkodzi. Nie zawsze jednak tak było. Kiedyś na przykład do leczenia kiły wykorzystywano... malarię. Choremu podawano krew zakażoną malarią, by wywołać ekstremalnie wysoką gorączkę. Ta natychmiast "zabijała" kiłę, a chory musiał już tylko zmagać się z malarią... Twórca tej specyficznej metody leczenia, dr Julius Wagner von Jauregg otrzymał za nią nawet nagrodę Nobla. Na szczęście zakażanie malarią przestało być konieczne, kiedy tylko do powszechnego użycia trafiła penicylina.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą