Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Patologie polskiego budownictwa cz. II

57 416  
289   41  
Po naszej przygodzie w firmie zbrojarskiej zmieniliśmy pracę jeszcze kilka razy. Najdłużej udało się nam popracować w jednej firmie może półtora miesiąca, ale za każdym razem kończyło się tak, że albo ktoś nas wyrzucił z pracy, albo sami się musieliśmy ratować, bo nam jakiś wujek za dużo godzin chciał obciąć przy wypłacie.


Jeśli ktoś chciałby wiedzieć, dlaczego w takim razie dalej szukaliśmy pracy w budowlance, to odpowiedź jest prosta. Płacili tu tygodniowe zaliczki i dzięki temu dość szybko od momentu podjęcia pracy można było zobaczyć jakieś pieniądze. Przynajmniej teoretycznie. W każdym razie, coś tam się na bieżąco wyciągało od tych wujków i jakoś tam się żyło, czekając na lepsze czasy i lepszą firmę. No i chcieliśmy się z Lejsem czegoś nauczyć, żeby móc zarabiać trochę więcej niż trzy złote i pięćdziesiąt groszy za godzinę pracy. Starsze majstry dostawały nawet pięć złotych na godzinę na start, no a jak ktoś był naprawdę fachowcem, to zdarzało się, że dostawał aż siedem złotych za jedną godzinę swojej pracy!

Szukając swojego szczęścia w budowlance, dostaliśmy z Lejsem pracę jako monterzy okien. Praca wydawała się być ciekawa, ale ostatecznie naszym zadaniem było jedynie zdejmowanie tych okien ze stojaków stojących pod budynkiem, a potem roznoszenie tych okien na piętra. Tam dopiero doświadczeni monterzy mieli je wstawiać w otwory okienne. No i jak wstawili okna na jednym piętrze, to brygadzista czy kierownik tej ekipy powiedział, że tak samo mają dalej robić i że on jedzie na jakiś pomiar, a jak wróci, to jego nic nie obchodzi, ale okna mają być zamontowane. Wydał rozkaz i pojechał.



Majstry co chwilę popijali taką czerwoną i żółtą oranżadą, mrucząc sobie pod nosem, że „PIĄTEK, PIĄTECZEK, PIĄTUNIO...”. Dopiero po jakimś czasie zorientowaliśmy się z Lejsem, że z tą oranżadą jest coś nie tak, bo ani wódy nie łoili, ani piwa, a coraz bardziej spruci chodzili.
- PIĄTEK, PIĄTECZEK, PIĄTUNIO! - wzdychały majstry i wznosiły toasty oranżadą.
W sumie ich robota nie wydawała się jakaś trudna, po prostu wkręcali okna na takich wystających blaszkach do otworu okiennego, a potem pianowali dookoła pianą montażową. Wszystko byłoby proste, gdyby nie jeden drobny szczegół. Poza zachowaniem jakiegoś tam pionu i poziomu, okna trzeba było montować klamką do wewnątrz, tak żeby się też do wewnątrz otwierały.

Niestety, zaczarowana oranżada robiła swoje. Nie wiem, na bazie czego była przygotowana, ale majstry strasznie się pociły od picia tego gówna. W końcu jednak zamontowali te okna, a mi i Lejsowi ręce już zaczęły odpadać od tego noszenia. Zwłaszcza że jak już odjechał brygadzista-kierownik, to tylko my jako młodzi w ekipie roznosiliśmy te okna po całym budynku, bo stare majstry powiedziały, że najpierw trzeba umieć dobrze nosić, żeby potem dobrze montować.

Ostatnią godzinę przesiedzieliśmy z Lejsem w pakamerze, bo wnieśliśmy wszystko co majstry miały tego dnia zamontować. Musieliśmy odpocząć, bo uchyrgaliśmy się tego dnia wyjątkowo. Słowo „chyrgać” wzięliśmy od jednego majstra, co jak się go na jednej budowie spytaliśmy z jakiej jest firmy, bo też chcieliśmy tam pracować, to nam powiedział, że jest z firmy „Yrgo”, a potem dodał „Yrgo, co po polu chyrgo”. Nie wiedzieliśmy co do końca znaczy to słowo, ale skojarzyło nam się z ciężką pracą na budowie. A my chcieliśmy ciężko pracować, bo wydawało nam się, że jak ktoś zobaczy, że pracujemy ciężko, to będzie chciał, żebyśmy pracowali dla niego cały czas i może nie tylko nie utnie nam godzin, ale może i podniesie nam naszą gadzinówkę. Ale wiecie, budowlanka, a zatem takiego chuja…



Chcieliśmy się pochwalić kierowniko-brygadziście, że sami wnieśliśmy wszystkie okna, sytuacja wymknęła się trochę spod kontroli. W końcu przyjechał ten brygadzista-kierownik, ale spóźnił się nieźle, więc my z całą brygadą czekaliśmy na niego pod budową. Kierownik-brygadzista zobaczył z zewnątrz, że wszystkie okna, zgodnie z planem, znajdują się w otworach okiennych i kazał zapakować się ekipie do busa. Facet kompletnie ignorował stan upojenia alkoholowego swojej brygady. Chyba przy piątkach było to dla niego dość normalne. Popatrzył raz jeszcze na budynek, gdzie zamontowane były okna i zapytał jednego majstra, czy wszystko OK.

- Wszy, wszy, wszyyyyłeeeee! - majster zamiast odpowiedzieć zrzygał się na koło od tego busa. Takie miał ciśnienie, że rykoszetem poszło na buty jego kolegów. Zrobiło się małe zamieszanie, bo jeden z majstrów co mu poszło na buty, a ledwo się trzymał na nogach, też rzygnął - i to prosto przed siebie, a na nieszczęście na wprost niego stało dwóch innych majstrów, którym zarzygał całe nogawki od spodni.

Tak się to rzyganie innym udzieliło, że właściwie cała brygada zaczęła rzygać pod siebie i po sobie. Tylko taki jeden stary majster stał oparty o busa i patrzył się na kierownika-brygadzistę.
- Oj, Władziu, Władziu - wzdychał tylko - oj, Władziu, Władziu...

A majstry rzygały pod siebie i nie było wśród nich takiego, który by nie był rzygami kolegów umorusany. Widać też było, który majster popijał zupki chińskie oranżadą czerwoną, a który żółtą.

- ŁEEE, ŁEEEE, ŁEEEEE, ECHU, ECHU, ECH! – słychać było spawanie bandy okniarzy, a każdy z nich wyglądał jakby miały mu wyjść nie tylko oczy z orbit, ale też wszystkie wnętrzności z brzucha.



Staliśmy z Lejsem i czekaliśmy, aż to wszystko się skończy. W końcu był piątek i mieliśmy dostać jakąś zaliczkę. Ale kierownik-brygadzista, który też już miał spodnie uwalone po kolana w rzygowinach, wyraźnie się na to wszystko zdenerwował. Gość zaczął posypywać swoje nogawki ziemią, a potem kazał się pierdolić wszystkim majstrom, wsiadł do samochodu i odjechał, rwąc kapcie starym budowlanym volkswagenem LT.
Majstry trochę ochłonęły, wytarły zarzygane mordy i zaczęły gonić busa. Ale ten odjechał tworząc za sobą tumany kurzu, w których to zaraz zniknęły pędzące za samochodem, oburzone majstry.

Kurz opadał i znów wyłoniły się sylwetki majstrów, tym razem wracających w naszą stronę. Klęli na cały głos na kierownika-brygadzistę i co jakiś czas któryś podnosił z ziemi kamień i rzucał w stronę, w którą odjechał samochód. Szli tacy zmęczeni, sfatygowani, pokonani, jakby wracali właśnie z długiej wędrówki, a może nawet z jakiejś wojny.

Majster, który wzdychał wcześniej do kierownika-brygadzisty „Włodziu, Włodziu” znów chyba chciał westchnąć i stanął taki bezradny, patrząc w stronę, gdzie tamten odjechał.
- WŁO, WŁOOO, WŁOOOOOO... wydobył tylko z siebie i chlusnął prosto na majstrów, którzy byli już przy nas.

Wtedy z przerażającym krzykiem „ZABRALI!” obudził się majster, który porzygał się jako pierwszy. Zaraz po tym, jak się wtedy porzygał, usiadł na krawężniku i zasnął z głową schowaną między kolana. Teraz wstał taki zdezorientowany i przestraszony, jakby przyśnił mu się najgorszy koszmar. Zerwał się jak oparzony i zaczął grzebać w swojej torbie z roboczymi ciuchami. Nagle na jego zmęczonej, umordowanej i wystraszonej, czerwonej, spuchniętej gębie zawitał taki promienny uśmiech, odkrywający wszystkie braki w jego uzębieniu.

- SĄ! - wykrzyknął taki szczęśliwy, a kiedy reszta majstrów zobaczyła, że wyciągnął dwie oranżady, jedną czerwoną i jedną żółtą, też się uśmiechnęli, również pokazując przy tym swoje braki w uzębieniu i trudno było oszacować, czy z tej całej brygady chociaż jedną pełną szczękę można by skompletować. Zupełnie nie przejmowali się już tym, że cali są porzygani i że odjechał im kierowca, i że będą mieli problem, żeby wrócić tego dnia do domu.
Na widok dwóch „zaczarowanych” oranżad w brygadzie monterów znów zawitała radość.
PIĄTEK, PIĄTECZEK, PIĄTUNIO...

A my z Lejsem staliśmy smutni, bo przez jebane pijaństwo majstrów nie dostaliśmy żadnej zaliczki na piątek i pierwszy od wielu miesięcy cały wolny weekend musieliśmy przeżyć za jakieś grosze, które nam jeszcze zostały. A tak bardzo chcieliśmy iść nad morze, posiedzieć na piasku i posłuchać szumu fal. Chcieliśmy napić się zimnego piwka, popatrzeć na dziewczyny i może nawet sobie pomarzyć.

Ale, cóż, budowlanka...

Część I

58

Oglądany: 57416x | Komentarzy: 41 | Okejek: 289 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało