Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

W Inuvik w Kanadzie człowiek postanowił zagrać naturze na nosie

48 895  
247   18  
Temperatura spadająca do -40°C. Do Oceanu Arktycznego ledwie 100 kilometrów. Do koła podbiegunowego – 200. Tyle że w przeciwnym kierunku. Wydawałoby się, że ostatnie, o czym można by tu marzyć, to połacie zieleni. A jednak w Inuvik w kanadyjskich Terytoriach Północno-Zachodnich rosną znakomicie nawet egzotyczne – jak na to miejsce – papryczki jalapeño.
18794692c7adf621.jpg

Pandemia, zwłaszcza w swoim początkowym etapie, potwierdziła słuszność prastarego powiedzenia: umiesz liczyć, licz na siebie. Kiedy na rynku brakowało środków ochrony osobistej – maseczek czy rękawiczek – a dostawy innych produktów stanęły pod znakiem zapytania, w wielu krajach Zachodu podnoszono kwestię tego, czy przenoszenie produkcji na drugi koniec świata, wyłącznie ze względów finansowych, nie jest w rzeczywistości brnięciem w ślepy zaułek. Własne fabryki, siła lokalnej gospodarki – w dużym uproszczeniu, rzecz jasna, pozwalały lepiej radzić sobie z widmem nadciągającego kryzysu. Ale sytuacja, która dla jednych była – jednorazowym, jak wierzą – zaskoczeniem, dla innych jest codziennością.

Mieszkańcy „odludzi” od dawna zmagają się z koniecznością polegania na innych – na dostawach z miejsc oddalonych o kilkaset czy nawet tysiące kilometrów. Pół biedy, jeśli dotyczy to „zachcianek”, dóbr do przeżycia niekoniecznych. Gorzej, kiedy do tej kategorii wpisuje się pożywienie.

1879467173f44f08.jpg

Przez lata w Inuvik na północy Kanady, ale też w wielu innych regionach położonych na dalekiej północy, miejscowi zmuszeni byli do bazowania na dostawach żywności. W samym Inuvik nie było w tym względzie jeszcze najgorzej – bo do 3-tysięcznego miasteczka przez większość roku można dostać się samochodem. I tak jednak cena – przykładowo – jednej główki kapusty pak-choy sięgała 9 dolarów! Znacznie gorzej sytuacja przedstawia się tam, gdzie dotrzeć można wyłącznie samolotem – i tylko w określonej porze roku. Takich miejsc w Arktyce nie brakuje.

„[Żywność, która dociera tą drogą,] jest kosztowna i niezbyt świeża. Zupełnie inna od tej pozyskanej bezpośrednio na miejscu”, tłumaczy Ray Solotki, dyrektor Inuvik Community Greenhouse.

Tam, gdzie nie miało prawa urosnąć nic, czyli miejskie szklarnie za kołem podbiegunowym

1879468e3be86c29.jpg

Inuvik Community Greenhouse
to jedna z ponad dwudziestu już miejskich szklarni w tej części Kanady. Funkcjonować zaczęła w 1998 roku – za sprawą wysiłku woluntariuszy, którzy postanowili przekształcić fragment nieużytecznego terenu w oazę zieleni. Ze względu na panujące w Arktyce warunki, nie sposób było myśleć o uprawach pod gołym niebem. Dlatego zdecydowano się na szklarnie.

W ICG znajduje się ponad 170 skrzyń z ziemią, dostępnych – za symboliczną opłatą – do swobodnego wykorzystania przez członków grupy. Oprócz tego swoją przestrzeń w szklarniach mają też seniorzy, młodzież szkolna czy lokalne banki żywności. Wszystko zaplanowano w taki sposób, by jak najlepiej – odpowiedzialnie – przysłużyć się społeczności.

„Zimno to nie problem, wbrew temu, co myśli wiele ludzi. Mamy raczej problem ze zbyt wysoką temperaturą ze względu na nasłonecznienie”, dodaje Solotki.

1879461cd9967972.jpg

I rzeczywiście – położenie na tak dalekiej północy sprawia, że w sezonie letnim Słońce świeci tu praktycznie przez cały czas. Nie pozostaje to bez wpływu na zbiory. Ogrzewane słonecznymi promieniami warzywa, pomidory, kwiaty, a nawet wspomniane na początku ostre papryczki mają się tu doskonale.

Zaledwie parę lat wstecz Inuvik Community Greenhouse określało się mianem najdalej wysuniętej na północ szklarni na kontynencie, ale tytuł przestał być aktualny. W samym Yukon powstało kolejne szesnaście szklarni działających na identycznej jak w Inuvik zasadzie. Kolejne ponad dwadzieścia – w Terytoriach Północno-Zachodnich. Wszystko po to, aby na nowo uniezależnić się od dostaw z zewnątrz.

Kiedy nowe wcale nie musi oznaczać lepsze

1879479b79ae65410.jpg

Jeszcze kilkaset lat temu rdzenni mieszkańcy północnej Kanady problemów z żywnością nie mieli. Ich dieta znacząco różniła się od sposobów odżywiania, chociażby w Europie czy pozostałej części Ameryki, jednak lokalnym – przystosowanym – w pełni wystarczała do funkcjonowania. Polowanie na zwierzęta stanowiło podstawę zdobywania pożywienia. Kiedy w danym rejonie zasoby się kończyły, mieszkańcy migrowali w poszukiwaniu nowych. Dopóki robili to na własny użytek, możliwe było utrzymanie równowagi w środowisku.

Jednak już w XVIII stuleciu sytuacja zaczęła się zmieniać. Rosnącą popularność zdobyły komercyjne połowy wielorybów, podobnie jak polowania na dziką zwierzynę. Z czasem okazało się, że dla miejscowych nie zostało praktycznie nic. Przyczyniła się do tego również zmiana modelu funkcjonowania na bardziej osiadły. Nawet rdzenni mieszkańcy przestali być skłonni do porzucania rodzinnych stron i przeprowadzek w nieznane.

18794805bb58a2411.jpg

Dodatkową kłodą rzuconą pod nogi okazały się nowo wprowadzane regulacje – przede wszystkim te ograniczające tradycyjne metody polowań czy przemieszczania się. Władze Kanady za cel obrały sobie między innymi psy zaprzęgowe, za zwalczanie wykorzystania których zabrała się Kanadyjska Królewska Policja Konna. Nie zabrakło oczywiście „żywieniowej krucjaty”, kiedy mieszkańców Arktyki zaczęto „nawracać” na zachodnie modele diety w miejscu lokalnej, opartej w ogromnej mierze na mięsie.

„Można wymieniać przykład za przykładem kolejne zakazy i nakazy, które sprowadzają się do odgrodzenia rdzennej ludności od tradycyjnych źródeł pożywienia”, mówi Julie Price, koordynator Northern Manitoba Food, Culture and Community Collaborative.

Oaza zieleni na spalonej ziemi

187946307fc1b6d4.jpg

Tam, gdzie dzisiaj funkcjonuje szklarnia w Inuvik, przed laty istniał stadion hokejowy. Należał do prowadzonej przez rząd szkoły, która nie cieszyła się wśród miejscowych dobrą opinią. I trudno się dziwić, wszak jednym z motywów przewodnich wykładanego „programu nauczania” było marginalizowanie znaczenia lokalnej kultury i tradycji. Myślano więc o tym, by stadion wyburzyć – jednak ostatecznie uznano, że warto w jego miejscu stworzyć coś, co dla odmiany przysłuży się, zamiast szkodzić miejscowej społeczności.

Potrzeba było jeszcze trochę czasu, by i władze Terytoriów Północno-Zachodnich dostrzegły w inicjatywie nie tylko sens, ale i potrzebę. Około 2015 roku stwierdzono, że najwyższa pora na zróżnicowanie gospodarki, a za jeden z obszarów wartych zasilenia wskazano właśnie rolnictwo. Po licznych konsultacjach zdecydowano się na istotne dofinansowanie powstających szklarni.

1879464d241cd295.jpg

Nie obyło się bez przeszkód. Kiedy Ray Solotki, biała dziewczyna z południa, udała się do rdzennych mieszkańców, by uczyć ich rolnictwa, nikt nie traktował jej poważnie. Dwa lata później nacisk przeniesiono na zaangażowanie lokalnych społeczności – i wtedy sytuacja diametralnie się odwróciła. Solotki wciąż służyła radą i doświadczeniem, ale odpowiedzialność w większym stopniu spoczywała na lokalnych zarządcach. Dzięki temu, że idea obca przerodziła się we własną, zaczęto zupełnie inaczej ją postrzegać. Doszło też do swoistej „personalizacji” szklarni.

„Miejscowi chcą konkretnego rodzaju pożywienia”, wyjaśnia Solotki. „W Tuktoyuktuk szczególną popularnością cieszy się sałatka Cezar, dlatego uprawia się tam większą ilość sałaty rzymskiej. W Paulatuk i Ulukhatok kochają za to papryczki jalapeño”.

Mieszkańcy znacznie bardziej przychylnym okiem patrzą na inicjatywę, która pozwala im jeść – i uprawiać – to, na co oni sami mają ochotę. Nie zaś to, co odgórnie wybrałby dla nich rząd.

Odpowiedź na wyzwania pandemii

1879462ff9931a63.jpg

Pandemia COVID-19 pokazała, jak kruchy potrafi być łańcuch dostaw. Nawet najbardziej elastyczne systemy projektowane są w taki sposób, by zapewnić ciągłość w warunkach normalnych lub stosunkowo niewielkich przeszkód. Globalny kryzys to zupełnie nowa okoliczność. Okoliczność, na którą nikt nie był wystarczająco dobrze przygotowany.

Zmieniło to również oblicze arktycznych szklarni. Obecnie – ze względów bezpieczeństwa – mniejsza jest w nich rola poszczególnych mieszkańców. Zamiast nich uprawami zajmują się zatrudnieni pracownicy, którzy pilnują, aby nic nie zaszkodziło zbiorom. Nie znaczy to, że miejscowi pozbawieni zostali źródła pożywienia. Przeciwnie – mogą korzystać ze zbiorów na zasadzie regularnych subskrypcji. Ci zaś, którzy się na nie nie zdecydowali lub chcieliby dokupić więcej, mogą wybrać się na „arktyczny rynek”. Organizowany jest co tydzień. Podczas niego wyprzedaje się nadwyżki żywności.

187946682943dbe7.jpg

Warzywa to nie koniec. W Inuvik Community Greenhouse trwają prace nad własną hodowlą kur, tak by lokalni mieszkańcy mieli dostęp do świeżych jajek. Kto wie, być może w niedalekiej przyszłości działalność zostanie rozszerzona jeszcze bardziej. Wszystko w imię uniezależnienia się od dalekich dostaw i pomocy osobom mieszkającym nawet „najdalej od cywilizacji” we wzięciu odpowiedzialności za siebie we własne ręce. To bardzo dobra inicjatywa – a zarazem dowód na to, że nawet w dobie globalizacji i na przekór niesprzyjającym warunkom klimatycznym można, lokalnie, osiągnąć naprawdę wiele. Wystarczy tylko chcieć – i nie słuchać napływających zewsząd nie da się.

4

Oglądany: 48895x | Komentarzy: 18 | Okejek: 247 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

26.04

25.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało