Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Jak wygląda życie aktora. Makaron w skarpecie i inne opowieści

36 933  
87   6  
W poprzednim artykule opisałem metody pracy aktora, natomiast w tym skupiłem się na tym, by przybliżyć wam postaci jakie grałem oraz parę sytuacji z życia na scenie. Zapraszam do lektury.

#1. Jaka rola sprawiła mi największą trudność?



Ogromnym wyzwaniem dla mnie było zagrać osobę z „zespołem widzenia mimo ślepoty” (blindsight). Aby się do tego zabrać oraz wiernie odegrać, przeczytałem na początek książkę „Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem”. Autor Oliver Sacks (lekarz neurolog) opisał sporo ciekawych przypadków medycznych, które swoje podłoże mają na poziomie neuropsychologicznym. Opisał m.in. jak wygląda życie pacjentki, która ma „syndrom obcej ręki”. Cała jej lewa strona ciała w wyniku wypadku została sparaliżowana i nie mogła nią poruszać. Ale chora kobieta twierdziła, że którejś nocy lewa ręka chciała ją udusić. Co się okazało? Mózg chorej kobiety nie dopuszczał do władzy nad lewą stroną, jednocześnie zachowując całą sprawność lewej części organizmu. Ona nie miała nad nią kontroli (zdarzało się, że ręka nawet ją uderzała), bo tylko mózg i zachodzące w nim procesy neurologiczne były w stanie nią poruszać. Pacjentka z kolei była przekonana, że to nie jej ramię, tylko że ktoś jej to „coś” przyszył.

A jak się objawia zespół widzenia mimo ślepoty? Pacjent nieświadomie dostrzega bodźce wzrokowe i na nie reaguje, z jednoczesnym przekonaniem, że nic nie widzi. To jak w końcu? Widzi czy nie widzi? Miałem z tym spory problem. Jak to znaleźć w sobie, takie spojrzenie i przekonanie, że to na co patrzysz, to właściwie tego nie dostrzegasz? Zobaczyłem różne filmy z osobami, które dotknęła ta choroba. To co zobaczyłem bardzo mnie zaskoczyło. Na jednym z pacjentów przeprowadzili test. Badany miał przejść przez korytarz z różnymi przedmiotami ustawionymi na jego drodze. O dziwo, wszystkie je ominął, a na pytanie, czy coś widział, odpowiedź brzmiała – nie. To już dało mi pewien obraz i poniekąd sposób myślenia takiego człowieka. Na jednej z prób zagrałem całą scenę z opaską na oczach. Było to bardzo pomocne, trochę mi to otworzyło wyobraźnię. Ostatecznie znalazłem sobie jeden punkt, w który się wpatrywałem i to było najlepsze rozwiązanie. Ludzie z tym zespołem są trochę „wyłączeni”. Grając na scenie prowadziłem swój monolog wewnętrzny, aby cały czas być wypełniony stanem, emocją. Ta rola była też o tyle dużym wyzwaniem, że od początku trwania sceny byłem na skraju płaczu. A w całej scenie mówiłem tylko parę słów. W tego typu rolach trzeba „być”. Każde drobne kłamstwo szybko wyjdzie na wierzch. Ogromną radością było dla mnie zdanie jednej pani z widowni, która na co dzień pracuje z takimi osobami. W jej opinii bardzo prawdziwie i wiernie oddałem ducha tych ludzi. To mnie utwierdziło w przekonaniu, że mam czego szukać w tym zawodzie.

Bardzo trudną rzeczą dla mnie do zagrania jest ból. Nieważne, czy głowy, ręki, oderwanej nogi i tym podobne. Zawsze mam z tym trudności. Trzeba umieć to wytworzyć w sobie. Korzystam wtedy mocniej z wyobraźni i obudzenia tego w sobie poprzez ciało. Staram się zlokalizować miejsce bólu i wyobrażam sobie, jak na mnie działa. Jeśli już kiedyś miałem podobne bóle, próbuję je przywołać.

#2. Postaci, które sprawiły mi największą radość



Ogromną przyjemność miałem z grania Gustawa-Konrada z III części „Dziadów”. Każdy aktor chce się zmierzyć z tym monologiem, który jest niesamowity i piekielnie trudny. Na szczęście miałem tę okazję. Graliśmy to razem z zespołem teatralnym dla liceów. Nie wiem, czy to kwestia wychowania czy mojej umiejętności „złapania za mordę”, ale słuchali jak zaczarowani. Czułem, że idą za mną. Sam tekst i wejście w tę postać było dla mnie dużym wyzwaniem. Ale kiedy już mi się to udało, to czułem, że razem z nim lecę i naprawdę wzywam Boga! Piękne przeżycie. Może z tej setki młodych ludzi udało mi się paru osobom zaszczepić bakcyla aktorstwa. Kto wie?

Bardzo chciałbym zagrać jeszcze raz Peera Gynta H. Ibsena, którego robiłem na studiach. Była to mieszanka wybuchowa, ponieważ pastisz, parodia i forma zderzała się z graniem psychologicznym oraz improwizacją, która nie wiadomo gdzie zajdzie. Całość miała wydźwięk mocno filozoficzny, lecz nie zabrakło scen komediowych. Wszyscy musieliśmy być bardzo skupieni i mieć oczy dookoła głowy i reagować na nieprzewidziane sytuacje, a tych było całkiem sporo. W pewnym momencie, kiedy wszyscy z chłopaków byliśmy na scenie, bo jest już ostatnia sekwencja egzaminu, jeden z kolegów dał drugiemu całusa. Bardzo mnie to zgotowało (rozbawiło), ale trzeba grać dalej. Najlepsze jest, że ta akcja wpisywała się w konwencję egzaminu.

#3. Z jakimi osobami najlepiej mi się pracuje?



Przede wszystkim z tymi, którzy dialogują, słuchają, reagują, improwizują, szukają, nie lecą w utarte schematy, nie grają na pamięć i nie robią krzywdy podczas bycia w roli sobie i innym partnerom. A mnie traktują jako partnera do grania, a nie kogoś gorszego bądź lepszego.

#4. Co jest dla mnie najważniejsze w aktorstwie?



Aktor powinien mieć ciekawość dziecka i powinien je w sobie pielęgnować.
Aktor musi być w kondycji, kondycji słowa, ciała i umysłu.
Jeśli wszystko podkreślisz w tekście, jeśli wszystko będzie ważne, to wtedy nic nie będzie.
Bądź cały czas w monologu, nie ciśnij emocji, tylko zaproś ją do siebie, a potem przepuść to przez siebie i przez swoje ciało.
Wyrzuć z siebie wewnętrznego krytyka i rób swoje.
Prawda!

#5. Śmieszne sytuacje, jakie przytrafiły mi się w pracy



Grałem kiedyś w teatrze objazdowym, jeździliśmy z zespołem po całej Polsce i spotkało mnie tam sporo zabawnych sytuacji.
Gramy „Czerwonego Kapturka”, ja gram wilka, a kolega grający muchomora fatalnie się przejęzyczył. To już była scena po zjedzeniu babci i Kapturka, ja czekam w kulisach na swoje wejście, w tym momencie muchomor zamiast powiedzieć „A wilk połknął dziewuszkę”, powiedział „A wilk puknął dziewuszkę”. No śmiechu co niemiara. Dzieci chyba tego nie dosłyszały, nie wiem jak opiekunowie, ale w kulisach sikaliśmy ze śmiechu.

Również przy okazji grania tego samego spektaklu miała miejsce zabawna sytuacja. To już było po zjedzeniu babci, ale przed skonsumowaniem dziewczynki. Oczywiście dzieci krzyczą „Nie idź tam, tam jest wilk, on cię zje!”. I tak przez dłuższy moment, a po chwili ciszy jakieś dziecko, takim spokojnym, głębokim głosem, głośno mówi „niech robi co chce”. No tak mnie to rozbawiło, że cały się trząsłem ze śmiechu. Całe szczęście grałem w masce, więc nic nie było widać. Jak to sobie wyobrażałem, to brakowało mu tylko whisky i cygara w dłoni.
Totalnie byłem zaskoczony, kiedy miałem pierwsze wyjście na scenę jako wilk podczas innego spektaklu. Wychodzę z kulis, patrzę na widownię, a w pierwszym rzędzie takie duże trzynastoletnie dzieci z miną typu „nooo, baw mnie, graj pan, panie aktor”. Skaczę, tańczę, produkuję się ile mogę, ale poległem. W ogóle nie reagowały. Za duże dzieci na taką bajkę dla maluchów.

Tutaj z kolei przytoczę sytuację z teatru stacjonarnego. Ogromna obsada spektaklu, prawie cały zespół aktorski plus studenci. Miałem scenę do zagrania, w której grupa aktorek szła w procesji z księdzem. Ja go chciałem pobić, zastrzelić, coś w tym rodzaju, ale kiedy tylko podbiegałem do tej masy ludzi, to kobiety mnie odpychały, a obrazami, które niosły, uderzały mnie po głowie itd. Nagle wpadła grupa mężczyzn z siekierami, by obronić kobiety, a mnie spuścić potężny wpier***. Na szczęście aktor grający księdza wszystkich rozdzielał, więc sytuacja była opanowana. Zawsze, ale to zawsze gotował mnie w tej scenie kolega, który wpadając na scenę z siekierą robił takie miny, tak wykrzywiał swą twarz, że bardzo często musiałem odwracać się od widowni, bo nie mogłem wytrzymać ze śmiechu. Robiłem się cały czerwony i łzy mi ciekły do oczu. A skubany specjalnie to robił! :D No, wyglądał jak najgorszy ork.

Bardzo miło wspominam ostatni, zielony spektakl, który grałem z kolegami z roku. Koleżanka grała z taką skarpetą na ręce, ale nie zakładała jej sama, tylko robiła to jej partnerka w scenie. Podmieniliśmy jej skarpetę na kończynę żaby z jakiegoś spektaklu dla dzieci i włożyliśmy tam ugotowany wcześniej makaron. O matko, jej mina, kiedy wkładała rękę do tej kończyny – bezcenna. A miała do zagrania trudną emocjonalnie scenę. Zgotowała się strasznie. W oczach łzy, ale nie ze wzruszenia, a ze śmiechu. :D

#6. Największe doświadczenie w szkole



Jedną z największych nauk dla mnie było poznanie czym jest monolog wewnętrzny i jak tworzyć postać. Wcześniej byłem przekonany, że trzeba zrobić minę, dobrze się „napompować” emocją, powiedzieć coś inaczej i tyle. Wielka mi sztuka. A tu nie, nie, nie. Nie ma tak łatwo. Jak będziesz grał na pusto, to zostaniesz tylko aktorem powierzchownym, a twoje postaci nie będą prawdziwe. Miałem szczęście, że trafiłem na panią pedagog, która nauczyła i pokazała czym jest monolog oraz wyciągnęła ze mnie prawdziwe emocje. Bardzo mnie odblokowała i sprawiła, że totalnie zmieniłem podejście do tworzenia postaci, jak i samego aktorstwa. Spotkanie z nią jest najlepszym doświadczeniem, jakie miałem.
17

Oglądany: 36933x | Komentarzy: 6 | Okejek: 87 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało