„Wszyscy zginiemy” to ostatnia z rzeczy, jaką chciałoby się usłyszeć w 2020 roku, ale ponieważ prędzej czy później każdego i tak czeka nieuchronne, to może lepiej wiedzieć, na co należy się przygotować.
Dlaczego należy regularnie i zdrowo się odżywiać? By nie złościć dodatkowo enzymów trawiennych znajdujących się w soku żołądkowym. I kiedy mama ostrzega, żeby coś zjeść, bo inaczej żołądek sam zacznie się trawić, wcale nie żartuje. Po trzech dniach od śmierci człowieka te same enzymy, które za życia pozwalały mu skutecznie radzić sobie z kolejnymi dokładkami i może deserkiem, na który
jest osobny woreczek, zaczynają trawić jego samego. Dopóki człowiek dycha, wydzielany jest śluz chroniący ściany żołądka przed działaniem kwasu solnego, składnika soku żołądkowego. Po ustaniu funkcji życiowych kończy się też wydzielanie owego – i kwas solny robi to, co potrafi robić najlepiej.
Mówi się, że nieuchronne są tylko podatki, zebrania i śmierć. Mówi się też, że śmierć jednej osoby to tragedia. Milionów – statystyka. Ponieważ w ostatnich tygodniach czy nawet miesiącach w obserwowaniu statystyk zgonów wprawiliśmy się niemal do perfekcji, zerknijmy na jeszcze szersze dane, czyli… ilu ludzi zmarło na Ziemi przez cały okres jej – i naszego jako gatunku ludzkiego – istnienia. Obecna populacja liczy sobie około 7,5 miliarda. To wartość, którą trzeba odjąć od szacowanej łącznej liczby osób, jakie kiedykolwiek żyły, by uzyskać wynik niemal równy… 100 miliardom.
Chyba każdy na którymś etapie życia zaczyna zastanawiać się nawet niekoniecznie nad tym, co go czeka po śmierci, ale nad tym jak wygląda sam moment „przejścia na drugą stronę”. Niestety – a może na szczęście, w 2020 lepiej nie wywoływać zombie z lasu – nie istnieje sposób, aby to w pełni i jednoznacznie zbadać. Można analizować symptomy, co też naukowcy stale czynią.
Jako elementy towarzyszące śmierci opisali zmianę rytmu oddychania (na wolniejszy, obviously…), halucynacje, spadek temperatury, rozluźnienie mięśni w kończynach, od których odpływa krew… Badania aktywności mózgu wykazały natomiast, że zmysłem, który opuszcza człowieka jako ostatni, gasząc światło, jest słuch. Inaczej mówiąc – nigdy nie jest za późno na dobre słowo.
Każdego roku na całym właściwie świecie pojawiają się wyznania osób, które doświadczyły pogranicza śmierci – albo niemal umarli, albo znaleźli się w stanie określanym jako śmierć kliniczna. Tego typu doświadczeń jest coraz więcej, ponieważ… medycyna jest coraz lepsza. Lekarze mają coraz więcej możliwości, by schwycić odchodzącego nieszczęśnika, zakrzyknąć „nie tak szybko, Potter!” i przyciągnąć go z powrotem na matuszkę Ziemię.
Jest to być może nieco abstrakcyjna szansa na lepsze poznanie tego, co dzieje się „pomiędzy”. I co najciekawsze, w wielu relacjach odratowanych pojawia się ten sam motyw tunelu prowadzącego do światła. Pytanie z rodzaju jajko czy kura – czy umierający widzą tunel, bo to wizja zakorzeniona w kulturze, a przez to w ich świadomości, czy też naprawdę coś jest na rzeczy.
Wydawałoby się, że rozebranie się to ostatnia rzecz, jaka mogłaby przyjść do głowy osobie zamarzającej na śmierć. Niezupełnie. Hipotermia jest wyjątkowo zdradliwa, a badacze szacują, że ponad ćwierć wywołanych przez nią zgonów wiąże się z „paradoksalnym rozbieraniem się”. Dlaczego umierający z zimna odczuwają w ostatnim momencie takie gorąco, że czują potrzebę zrzucenia ubrań? Hipotezy są co najmniej dwie.
Pierwsza zakłada awarię podwzgórza odpowiedzialnego m.in. za regulowanie temperatury ciała. Druga wskazuje na zmęczenie i w konsekwencji rozluźnienie mięśni powodujące nagłe przyspieszenie obiegu krwi, które człowiek odbiera jako nagłe uderzenie gorąca. Rozebranie się powoduje oczywiście dalszą utratę ciepłoty i zmniejsza szanse na skuteczny ratunek.
Czy zmarły może jeszcze machnąć na pożegnanie? Jakkolwiek makabrycznie może to zabrzmieć, jest to zjawisko dość powszechnie znane pod nazwą odruchu Łazarza. Mimo że nazwa nasuwa skojarzenia z książkami Dana Browna, nie kryje się za nią żadna wielka tajemnica. To po prostu niekontrolowany odruch występujący po śmierci mózgu, objawiający się uniesieniem na chwilę rąk i ich opuszczeniem na klatkę piersiową – zupełnie jakby nieboszczyk postanowił ostatnim gestem życzliwości ułatwić swoją mumifikację.
Ze względu na moment wystąpienia zjawiska, naukowcy sugerują, że można by wykorzystać je do szybszego diagnozowania śmierci mózgowej u unieruchomionych osób podłączonych do aparatur podtrzymujących życie.
Zaczynam rozumieć, dlaczego moje zasypianie w tej pozycji budziło mieszane odczucia…
W naszej kulturze śmierć – jeśli tylko nie dotyczy uciążliwego sąsiada – traktowana jest jako wydarzenie tragiczne, a przynajmniej smutne. Ceremonie pogrzebowe pełne są zapłakanych żałobników. Już jednak w wielu innych kulturach śmierć traktowana jest jako element przejścia na drugą stronę – moment, który należy świętować, bo jest dobry dla umierającego (swoją droga, czy i my nie powinniśmy wychodzić z takiego założenia, jeśli rzeczywiście ma na nas czekać niebo?). Jest jednak plemię, które radość ze śmierci wyniosło na jeszcze wyższy poziom.
To lud Satiyaa zamieszkujący głębokie zakamarki indyjskiego Radżastanu. Kiedy członkowi ludu uda się umrzeć, pozostali wyprawiają z tej okazji radosne uroczystości, świętując „uwolnienie duszy z fizycznego więzienia”. Analogicznie narodziny dziecka to plemienna tragedia – oznacza bowiem, że bogowie postanowili ukarać grzeszną duszę i wtrącić ją do ziemskiego karceru, by przemyślała swoje zachowanie.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą