Górnictwo zawsze oznaczało rycie w ziemi – coraz głębiej i głębiej. Czasy się jednak zmieniają i kto wie, być może w nie tak znowu odległej przyszłości „zabawa” w pozyskiwanie surowców przeniesie się na zupełnie nowy poziom. Kosmiczny.
Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Ta zasada dotyczy wszystkich nieodnawialnych ziemskich zasobów. Rosnące zapotrzebowanie i perspektywa coraz bliższego ograniczenia dostępności określonych surowców winduje ceny. Powoduje też, że chętniej szukamy alternatyw. Alternatyw w postaci innych surowców (chociażby innych źródeł energii) czy w postaci innych miejsc wydobycia. Stąd aspiracje, by rozpocząć wydobycie w Kosmosie – bo kiedy już uda się dotrzeć w odpowiednie miejsce, źródła będą praktycznie niewyczerpane. W samym pasie planetoid zaczynającym się tuż za orbitą Marsa znajduje się chociażby miliard razy tyle platyny, co na Ziemi. To metal wyjątkowo cenny, ale też ekstremalnie rzadki.
W Kosmosie znaleziono już całe mnóstwo ogromnych złóż pierwiastków, za które na Ziemi płaci się bajońskie sumy. Gorzej jednak ze złożami tego, czego akurat na Ziemi póki co jeszcze aż tak bardzo nie brakuje, czyli wody. To właśnie dostępność wody warunkuje rozwój kosmicznego górnictwa. I nie chodzi bynajmniej o to, by nawodnić spragnionych astronautów. Chodzi o możliwość rozbicia cząsteczek wody na wodór i tlen w celu wykorzystania ich w roli paliwa. Najkrócej rzecz ujmując – by cały projekt miał szanse powodzenia, trzeba zacząć od opracowania
kosmicznych stacji benzynowych.
Kwestia dotarcia w odpowiednie miejsce nie kończy oczywiście technologicznych dylematów związanych z kosmicznym górnictwem. Potrzebne jest stworzenie zupełnie nowych narzędzi, które umożliwią pracę na planetoidach dzielących się generalnie na dwa powszechne typy – C oraz M. Te pierwsze są niezwykle delikatne. Wyzwanie stanowi więc wylądowanie na nich, tak aby nie zmienić ich w pył. Potem cenne surowce można z nich nieomal zeskrobać łyżką do worka. Planetoidy typu M to natomiast w zasadzie bryły wściekle twardego metalu, którego pozyskanie będzie zdecydowanie trudniejsze. Naukowcy spekulują, że łatwiejszym i tańszym rozwiązaniem może być nawet przyciągnięcie tych planetoid w bliższe sąsiedztwo Ziemi niż eksploatacja „na miejscu”.
Dopóki nie znajdziemy sposobu na to, by zamieszkać na stałe poza Ziemią, w przestrzeni kosmicznej będziemy tylko przejazdem. Kosmiczne górnictwo może być jednak solidnym krokiem w stronę opuszczenia naszej miłej, ale coraz bardziej niszczonej planety. A to dzięki temu, że pozyskiwane surowce będą mogły być przetwarzane już w Kosmosie, bez konieczności ściągania ich na Ziemię. Powstały już przemysłowe drukarki 3D mogące pracować w stanie nieważkości – można by na przykład wykorzystać je do
produkowania chociażby na Księżycu czy Marsie urządzeń komunikacyjnych czy paneli słonecznych, kładąc podwaliny pod przyszłe terraformowanie.
Wiadome jest, że kosmiczna eksploracja pochłonie gigantyczne sumy. Może więc gra niewarta jest świeczki? Może lepiej ograniczyć się do lepszego wykorzystania zasobów dostępnych na Ziemi? Potencjalne zyski sprawiają jednak, że światowe mocarstwa ani myślą zważać na koszty. Zresztą sama Messalina – najmniej
opłacalna z planetoid, na których możliwe byłoby prowadzenie wydobycia – zawiera surowce o wartości minimalnie przekraczającej… trylion dolarów. Oczywiście to wszystko wartości czysto teoretyczne. Ale wystarczające do tego, by skusić do zapoczątkowania kolejnego w historii ludzkości kosmicznego wyścigu, a w rezultacie także całkowitego przewartościowania gospodarki (w Kosmosie chociażby diamentu jest tyle, że można by z niego robić papier toaletowy).
Przez pewien czas „obowiązywało” ponadnarodowe porozumienie, w myśl którego obiekty i zasoby znajdujące się w przestrzeni kosmicznej miały pozostawać poza klasycznym wyścigiem zbrojeń. Chodziło o to, by żadne państwo nie mogło ogłosić się chociażby właścicielem Marsa. Ostatnio jednak, kiedy między innymi kosmiczne górnictwo przestało już być li tylko mrzonką rodem z powieści science fiction, traktat stracił na znaczeniu, a poszczególne kraje zaczęły forsować własne regulacje. W nowym wyścigu udział brały będą nie tylko państwa, ale też prywatne firmy. Klasyczne starcie pomiędzy Rosją a Stanami Zjednoczonymi będzie tylko jednym z wielu otwartych frontów.
Jak potoczą się losy kosmicznego górnictwa i dalszego podboju, a być może późniejszej nawet kolonizacji przestrzeni? Nie wiadomo – choć niektórzy już teraz wieszczą spektakularną katastrofę, która
pokaże człowiekowi, gdzie jego miejsce. Wbrew pozorom jednak wiele dobrego może przytrafić się także samej Ziemi. Ogromne nakłady na rozwój technologii umożliwiających operowanie w Kosmosie doprowadzą najpewniej do zastosowania jej także lokalnie. Gdyby udało się dopracować i obniżyć koszty zasilania pojazdów wodorem, możliwe byłoby nie tylko „tankowanie w Kosmosie”, ale też zrezygnowanie z użycia silników spalinowych na Ziemi. A za to wciąż-jeszcze-zielona planeta na pewno się nie pogniewa. Warto obserwować to, co będzie się działo – bo przełom może być zdecydowanie bliżej niż sądzimy.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą