Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

O tym, jak Josef Mengele, jeden z najbardziej poszukiwanych nazistowskich zbrodniarzy wojennych, dożył sędziwej starości

50 803  
226   38  
Karma zawsze wraca – powiadają. Kiedy słyszę to bzdurne powiedzonko, przed oczami staje mi Josef Mengele – lekarz zatrudniony do pracy w Auschwitz, człowiek, który zapracował sobie na tytuł „Anioła Śmierci”, zwyrodnialec zafiksowany na punkcie pseudomedycznych, okrutnych eksperymentów na żywych ofiarach nazistowskiej maszyny do zabijania ludzi. Skurwiel, który po zakończeniu wojny spakował manatki i dał dyla do ciepłych krajów, gdzie niczym pączek w maśle dożył starości, opalając swój germański tyłek w tropikalnym słońcu. Karma wraca? W tym wypadku chyba wzięła sobie urlop…

Pilny uczeń

Młody Mengele chłonął wiedzę zarówno medyczną, jak i czysto światopoglądową. Fascynowała go eugenika. Wierzył, że gatunek ludzki można udoskonalić krzyżując ze sobą jednostki o odpowiednich pulach genowych. Aby taka „uprawa” kwitła, trzeba jednak było pozbywać się „chwastów”. Josef był bardzo pilnym uczniem Ernsta Rüdina – szwajcarskiego eugenika, który głosił pogląd, że należy eliminować ludzi, którzy z genetycznego punktu widzenia nie mają żadnej wartości.



Mengele miał nawet „zaszczyt” pracować ze swoim mentorem podczas realizowanego przez władze III Rzeszy programu zwanego „Akcją T4”. W jej ramach sukcesywnie czyszczono naród z wszelkiej maści „ludzkich śmieci” - od osób chorych psychicznie, przez jednostki z wrodzonymi wadami genetycznymi, aż po pacjentów szpitali, którzy przyjmowali leki na… padaczkę. Początkowo ludzi tych uśmiercano za pomocą zastrzyków z końskiej dawki morfiny, ale z czasem skorzystano z bardziej wydajnego sposobu – komór gazowych.



Josef został zauważony i doceniony przez wpływowych dygnitarzy III Rzeszy po tym, jak opublikował swoją pracę naukową, w której to próbował udowodnić, że przynależność rasową da się określić na podstawie wnikliwej analizy budowy żuchwy zainteresowanego… W tym też czasie dała o sobie znać jego wieloletnia fascynacja bliźniętami.

Drogę do jego kariery otworzyło mu jednak dopiero wstąpienie do NSDAP, a potem do SS. Szybko awansował, tym bardziej że trafiwszy na front, dokonał iście heroicznego czynu wyciągnięcia dwóch niemieckich żołnierzy z płonącego czołgu. Za ten wyczyn dostał Żelazny Krzyż oraz ciepłą posadkę w niesławnym Głównym Urzędzie Rasy i Osadnictwa SS. Ta należąca do SS organizacja miała spełnić mokry sen Himmlera – odsiewać osoby o „nieczystych” genach od tych wzorowych, aryjskich, w pełni zasługujących na życie.

Auschwitz dostaje nowego doktorka!

Kiedy jeden z lekarzy pracujących w Auschwitz zachorował, ktoś szepnął dobre słówko o Mengele i załatwił mu fuchę życia. Od teraz Josef mógł nie tylko rozwijać swoje pasje, ale i miał szansę do woli korzystać z niewyczerpanych obiektów badawczych. Żywego mięsa tak czy inaczej skazanego na eksterminację! Został przydzielony do romskiej części obozu, a jednym z jego obowiązków było nadzorowanie „rozładunku” bydlęcych pociągów, którymi ludzie przyjeżdżali do Auschwitz.



To on decydował kto z miejsca trafi do gazu, a kto ma w sobie jeszcze wystarczająco życia, aby przydać się jako darmowa siła robocza. Mengele nie miał większego problemu ze stawianiem wyroków – już w pierwszych dniach swojego pobytu kazał uśmiercić ponad 1000 chorych na tyfus więźniów pochodzenia romskiego. Podczas dokonywania selekcji na tzw. rampie Josef często lokalizował bliźnięta, które to polecał wyławiać z tłumu i kierować do szpitala.

Szczególnie zaś cieszył się, gdy w jego ręce trafiały dzieci. Trzeba przyznać, że „wujek Josef”, bo tak kazał na siebie mówić, umiał zdobyć zaufanie dzieciarni. Doktorek często rozdawał im cukierki, a nawet poświęcał czas na zabawę z małoletnimi mieszkańcami obozu zagłady. Ba, nawet postawił na terenie Auschwitz przedszkole! Kiedy zaś przyszło mu zabierać do medycznej placówki późniejsze ofiary jego barbarzyńskich eksperymentów, osobiście przyjeżdżał po nie własnym autem lub też wysyłał furgonetkę z namalowanym na niej symbolem Czerwonego Krzyża.



Bliźnięta otrzymywały pewne przywileje, o których inni mieszkańcy obozu mogli zapomnieć. Między innymi nie golono im głów, trochę lepiej karmiono i pozwalano zachować własne ubrania. To dość marna zapłata za to, jaki los Mengele później miał im zaserwować… Pod opiekę sadystycznego doktora trafiło 1500 par bliźniąt. Spotkanie z nim przeżyło zaledwie 100. Musicie bowiem wiedzieć, że Josef nie ograniczał się do wnikliwej obserwacji podobieństw pomiędzy rodzeństwem, ale z wielką pieczołowitością przeprowadzał na nich okrutne eksperymenty. Jednym z nich było np. zszycie ze sobą bliźniąt czy wstrzykiwanie im wszelkiej maści substancji. Kiedy jeden z jego badawczych obiektów umierał, Mengele kazał zabijać także i drugi, uznając go za element całkiem bezwartościowy.

Inną obsesją „Anioła Śmierci” były też oczy. Bardzo ciekawił go bowiem fenomen heterochromii, czyli zjawiska posiadania tęczówek w różnych kolorach. Doktor z Auschwitz posiadał bardzo bogatą kolekcję spreparowanych gałek ocznych usuniętych z ciał swoich martwych „pacjentów”.

Mengele zapragnął też opracować metodę sztucznego barwienia oczu. W tym celu wstrzykiwał żywym ludziom farbę wprost w tęczówkę. Lubił też amputować żywym ofiarom swoich doświadczeń kończyny oraz zarażać je różnymi chorobami, aby móc obserwować ich agonię i towarzyszące jej zmiany zachodzące w ciałach chorych.



Lekarz miał też dość dziwny nawyk zapraszania więźniów obozu do asystowania przy sekcjach zwłok. To dzięki temu tak wiele wiemy o sadystycznej naturze Mengele. Jednym z takich „współpracowników” był rumuński lekarz Miklos Nyiszli, któremu to „Anioł Śmierci” kazał dokonywać autopsje bliźniąt i karłów. Po wojnie napisał on książkę ze wspomnieniami z tamtego okresu.

Josef bardzo ambitnie przykładał się do swoich eksperymentów wierząc, że pozyskana przez niego wiedza pozwoli mu zdobyć upragnioną habilitację, dzięki której mógłby wykładać na większości niemieckojęzycznych uniwersytetów w Europie. Niestety dla niego, plany te pokrzyżowała Armia Czerwona. Dosłownie dziesięć dni przed wkroczeniem radzieckich żołnierzy do Auschwitz Mengele zabrał dokumentację swoich dotychczasowych prac i dał dyla.

Z małą pomocą Watykanu

„Anioł Śmierci” udał się do obozu Gross-Rosen na Śląsku, wcześniej jednak przekazał swoje dokumenty przyjaciółce. Wiedząc, że członkowie Wehrmachtu nie są przez wroga utożsamiani z masowymi mordami cywilów, zdobył mundur oficera tej organizacji i w towarzystwie innych żołnierzy ruszył na Zachód. Szybko jednak trafił do amerykańskiej niewoli. Co ciekawe – został wówczas spisany i podał swoje prawdziwe imię i nazwisko. Miał jednak kupę szczęścia i nikt nie zorientował się z kim ma do czynienia. Być może to zasługa tego, że jego dane znalazły się w spisie największych oprawców z SS, a nie Wehrmachtu, a on sam nie posiadał typowego dla członków Schutzstaffel tatuażu na lewym ramieniu. Niedługo potem został wypuszczony na wolność. Szybko wyrobił sobie lewe papiery. Od tego momentu nazywał się Fritz Ullman i przez cztery lata mieszkał w Niemczech, będąc osobą z samej góry listy najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy!



Mengele wiedział jednak, że prędzej czy później trafi w ręce sprawiedliwości i nic go nie uratuje przed stryczkiem. Zwrócił się więc o pomoc do starego przyjaciela zbłąkanych nazistowskich owieczek. A był nim Luigi Hudal – katolicki biskup i były szpieg III Rzeszy, który po wojnie (według niektórych teorii - za wiedzą i zgodą papieża Piusa XII) organizował przerzuty niemieckich bandytów do Ameryki Południowej. To właśnie ten człowiek pomógł w ucieczce takim sukinsynom jak Adolf Eichmann, Klaus Barbie czy Walter Rauff.



Mengele trafił do Argentyny, gdzie dość szybko całkiem nieźle się urządził. Zamieszkał w Buenos Aires i dzięki rodzinnym pieniądzom wszedł w posiadanie pokaźnych udziałów w koncernie ciesielskim. Wiele wskazuje też na to, że nie porzucił swojego wyuczonego zawodu i nielegalnie przeprowadzał aborcje…

Był też na tyle bezczelny, że w 1956 roku wybrał się na wycieczkę do Niemiec, gdzie spędził czas ze swoim synem, pojechał na narty do Szwajcarii, a nawet mieszkał przez kilka dni w swoim rodzinnym domu! W dalszym ciągu mówimy o człowieku poszukiwanym przez Mossad i większość organizacji ścigających nazistowskich zbrodniarzy wojennych.
Kiedy w Argentynie zaczął mu się zapadać grunt pod nogami („wpadł” podczas przeprowadzania aborcji na małoletniej dziewczynce), dał dyla do Paragwaju, gdzie szybko zdobył obywatelstwo. W dowodzie osobistym zbrodniarza widniały "nowe" personalia: José Mengele!



Wkrótce jednak "Anioł Śmierci" przeniósł się do Brazylii, gdzie wraz z parą węgierskich imigrantów kupił sobie farmę z domem, a jakiś czas później – uroczy bungalow w Nowej Europie – jednej z dzielnic Sao Paulo. I to tam właśnie tam Josef dożył swoich ostatnich lat. W 1976 roku dostał udaru mózgu. Zmarł trzy lata później podczas zażywania relaksującej kąpieli w ciepłych wodach Atlantyku. Wówczas to dopadł go kolejny udar. Zanim Josef został wyciągnięty na piasek, zdążył się już utopić. Do grobu trafił jako Wolfgang Gerhard – takimi personaliami Mengele posługiwał się w ostaniach latach swojego życia – w rzeczywistości tak nazywał się jego przyjaciel, który wracając z Brazylii do Niemiec zostawił mu swój dowód osobisty.

Jeden z największych nazistowskich zbrodniarzy spadł z rowerka w wieku 68 lat, ponad trzy dekady po zakończeniu II wojny światowej. Ominęła go przyjemność uczestnictwa w procesach norymberskich oraz kulka w łeb „sprzedana” mu przez agenta Mossadu. Odszedł spokojnie i co jest wielce prawdopodobne – bez większych wyrzutów sumienia.



Źródła: 1, 2, 3, 4, 5
2

Oglądany: 50803x | Komentarzy: 38 | Okejek: 226 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało