Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Bojownik Nagato zdaje relację z podróży do Japonii I

83 007  
434   42  
Nagato pisze: Witam i serdecznie pozdrawiam wszystkie bojowniczki i bojowników. Dziękuję raz jeszcze za miłe słowa pod „Pozdrowieniami z Japonii”. Przesyłając, nie liczyłem na tak życzliwy odzew, dzisiaj zgodnie z obietnicą zaczynam relację.

Poznajecie tę koszulkę?
Miałem przyjemność zwiedzać Japonię w kwietniu 2011 r. tuż po ataku tsunami i katastrofie w Fukushimie. Wizytując Japonię w listopadzie 2013 r., mój plan podróży był w zasadzie zbliżony do poprzedniego. Miesiąc czasu – codziennie inne miejsce, codziennie kilkadziesiąt - kilkaset kilometrów transportem lokalnym i kilka - kilkanaście na nogach. W każdym, interesującym w mojej ocenie miejscu, planowałem nakręcić filmiki z zamiarem zmontowania ich później w krótkie reportaże, co się z grubsza udawało. Wprawdzie strona warsztatowa trochę mnie przerosła, ale po reakcji widzów po próbnych „pokazach” oceniam, że efekt finalny powinien być wart obejrzenia.

Trasa którą zaplanowałem miała kilka ‘żelaznych punktów’ czyli miejsc, które niezależnie od tego jak w rzeczywistości przebiegałby pobyt, chciałem bezwarunkowo odwiedzić. Tymi miejscami były pola ważniejszych bitew okresu sengoku (XV - XVII w.), który to termin tłumaczony jest najczęściej jako „era walczących królestw” lub „wiek kraju w wojnie” (pozostanę jednak przy określeniu japońskim). Dlaczego sengoku? Cóż, imho to najciekawszy okres w dziejach Japonii (bitwy takie okrutne, krew bardzo) i zarazem inny od wydarzeń jakie w tym czasie miały miejsce na Starym Kontynencie. Porównując tła i przebieg konfliktów europejskich i japońskich, te ostatnie odróżnia fakt, iż wszystkie toczyły się w warunkach permanentnej wojny domowej. To z kolei sprawiało, że układ sił czy przynależność do poszczególnych sojuszy, nie uwarunkowana narodowością, zmieniała się jak w kalejdoskopie, a pojęcia składające się na japoński wzorzec moralności takie jak lojalność, honor czy poświęcenie, na wyższych szczeblach władzy zamieniały się w targowisko intryg i partykularnych interesów.

Zagłębianie się w meandry historii, przyczyny, przebieg i skutki konfliktów… to było dla mnie za mało. Chyba od zawsze chciałem odwiedzić miejsca, będące świadkami wydarzeń o których Kurosawa i inni twórcy kręcili filmy, pisali książki, ilustrowali je w mangach czy anime. Od początku wiedziałem też, że podróż w towarzystwie, o zorganizowanym wyjeździe nie mówiąc, nie ma sensu. Niewiele osób miałoby ochotę na spędzanie raczej zimnych nocy w namiocie na polach bitew, czy obserwowanie godzinami mało malowniczych, ale dla mnie pasjonujących miejsc czy obiektów.

Sam pobyt został w nieplanowany sposób urozmaicony. Na lotnisku zostałem „wyhaczony” przez ekipę z Tokio TV, która zaproponowała mi udział w nadawanym w bardzo popularnym w Japonii reality show ‘Why did you come to Japan?’ (YOUは何しに日本へ?). Przez zakontraktowany tydzień miałem opiekunów z telewizji, towarzyszących mi od rana do nocy, na każdym kroku. Jak wyglądało życie pod okiem japońskich kamer i jaki był tego efekt - będzie o tym innym razem, póki co pozdrawia Was Mizuno i Yui i operator (codziennie się zmieniał, więc nie pamiętam imienia niestety)


Ale ad rem

Mógłbym zacząć od tego jaka Japonia jest piękna/dziwna/tajemnicza/intrygująca/malownicza itd., ale czas na banały jeszcze przyjdzie. Pewien mistrz horroru zwykł jednak mawiać, że powinno zaczynać się od trzęsienia ziemi. Cóż, skoro trzeba…

Jak wspomniałem moja poprzednia wizyta w Japonii miała miejsce tydzień po …trzęsieniu ziemi w Sendai i katastrofie w Fukushimie. Wtedy na fali medialnej paniki, niesiony wspomnieniami z Czernobyla, w przeddzień wyjazdu zameldowałem się u endokrynologa żeby przepisał mi w tempie ekspresowym płyn Lugola, czy coś tam innego z jodem. Lekarz kręcąc głową, wręczył mi receptę na komplet tabletek z informacją, że biorąc pod uwagę skalę skażenia, ich aplikowanie ma większego sensu. Na odchodnym rzucił mi, żebym po powrocie przyszedł na badanie USG tarczycy, ale zabrzmiało to tak, jakbym miał się zgłosić na sekcję.

Trudno było się wówczas rozeznać, co się naprawdę dzieje. W pogoni za sensacją, nasza telewizja i inne onety straszyły, że na południe od Fukushimy wszyscy świecą jak stuwatowe żarówki, a z kolei zaglądając do serwisów japońskich można było odnieść wrażenie, że co najwyżej pękła rura kanalizacyjna i ‘spoko, nie takie rzeczy żeśmy ćwiczyli’.
Panika rozprzestrzeniała się po świecie jak wirus, codziennie ulegały jej nowe osoby. Tydzień po katastrofie, w potężnym boeingu którym leciałem na linii Moskwa - Tokio, anulowano jakieś 70% rezerwacji, dzięki czemu pozostali pasażerowie mieli taką swojską business class.


Ech, i komu to przeszkadzało…

Czy panika była uzasadniona? Tuż przed wylotem, kupiłem na aukcji stary, poradziecki dozymetr (popularnie zwany licznikiem Geigera). Urządzenie podaje m.in. poziom promieniowania w mikrosiwertach (µSv ) czyli jednostkach promieniowania pochłoniętego przez organizmy żywe.
Najpierw jednak punkt odniesienia. Statystyczny Polak otrzymuje z naturalnych źródeł, (tzw. tła) dawkę ok. 2,5 milisiwerta (mSv) w ciągu roku, czyli uśredniając ok. 0,29 mikrosiwerta na godzinę (µSv/h). Dodatkowo w ciągu roku, może bez stresu przyjąć z innych źródeł (rentgen, tomografia, lot samolotem itd.) kolejny 1,0 mSv, co daje tzw. roczną dawkę graniczną 3,5 mSv i, matematycznie, przekłada się łącznie na uśrednioną (podkreślam), bezpieczną dawkę ok. 0,4 µSv/h.

Tymczasem według oficjalnych danych, stan promieniowania w Japonii na koniec marca 2011 przedstawiał się następująco:

W promieniu 20 km od elektrowni szalało czyste, niewyskalowane zło - wyznaczono strefę ewakuacji.
W strefie 20-30 km: od 1,2 do 95 µSv/h – obowiązywał nakaz pozostania w pomieszczeniach zamkniętych.
W strefie 30-60 km: od 0,2 do 31 µSv/h – istniało ryzyko napromieniowania,
Tokio (ok. 250 km od Fukushimy): od 0,13 do 0,15 µSv/h, ergo - teoretycznie bez paniki. Teoretycznie, bo tak wyglądały dane oficjalne, a takim mało kto wierzy. Skądinąd słusznie. Trik polegał na tym, że dane były prawdziwe, ale pomiar był dokonywany w różnych miejscach na wysokości metra nad ziemią, a następnie uśredniany. Tak trochę jakby trzymać lewą rękę we wrzątku, prawą w kostkach słonego lodu i wyciągnąć z tego wniosek, że temperatura otoczenia nie przekracza 40 stopni.

A jak to wyglądało nieoficjalnie? Zdjęcia były zrobione pod koniec marca i w kwietniu 2011 r., pomiar dokonywany był w tych samych jednostkach w których podawany był komunikat (µSv/h).


Park przed pałacem cesarskim w Tokio


Poziom dwukrotnie wyższy (0,27 µSv/h) niż podawany oficjalnie (0,13-0,15). Tutaj urządzenie stoi na okalającym park murku, ale wystarczyło położyć je na ‘cesarskim’ trawniku pięć metrów dalej aby uzyskać taki efekt:


Grubo. Poziom napromieniowania trzykrotnie wyższy niż na wysokości pół metra nad ziemią i niemal cztery razy wyższy niż podawany oficjalnie. Dawka 0,64 µSv/h mogła być (przy dłuższej ekspozycji) niebezpieczna dla zdrowia.
W hotelu na wysokości 10 piętra (hermetyczne okna) było normalnie. Nawet kupiłem sok wyprodukowany w Fukushimie, żeby zaoszczędzić na bateriach do latarki, ale chyba był wyprodukowany przed katastrofą bo dozymetr oparty o butelkę tegoż soku, cudów nie pokazał:


Dalej na zachód i na południe było lepiej. Jezioro Kawaguchiko u podnóża Fuji-san (wysokość ponad 800 m.n.p.m):


Hiroszima. Nieco więcej, ale też bezpiecznie. Chyba, że to jeszcze pozostałości po „little boyu”.



W listopadzie 2013 było już normalnie. Panika minęła, a samolot zatłoczony był po kokardę.


Poziom napromieniowania też był znacznie niższy. Nigdzie nie przekraczał 200 µSv/h.
Nagoya, pomnik Kato Kiyomasy:


Kagoshima. Las bambusowo-tropikalny u podnóża wulkanu Sakurajima (na południu):


Mała dygresja - dla porównania. W grudniu ub. r. zwiedzałem zamkniętą kopalnię, a w zasadzie sztolnię, rudy uranu w Kowarach (polecam). Tutaj poziom promieniowania w pobliżu żyły uranowej (tak, tak, nadal znajdują się tam niewielkie złoża!) wykazywał:


Dwuipółkrotnie więcej niż na zewnątrz (ale, podkreślam, bezpiecznie). Poza konkretnie tym miejscem, poziom w sztolni nie przekracza dawki 0,2 µSv/h), a sam obiekt poza walorami turystycznymi, wykorzystywany jest jako inhalatorium radonowe w celach leczniczych.

Cóż, pomijając trzęsienia ziemi i inne nieprzewidywalne działania siły wyższej, Japonia niezmiennie pozostaje jednym z najbezpieczniejszych krajów na świecie, pod każdym niemal względem, a sposób w jaki Japończycy uporali się z usuwaniem skutków ataku tsunami i awarią elektrowni jest bezsprzecznie godzien najwyższego uznania.

* * * * *

A na koniec wspomniana zagadka. Na zdjęciu poniżej znajdują się schody „występujące” w filmie niedawno emitowanym w naszych kinach. Ktoś wie w jakim i w jakiej scenie?


W następnym odcinku - Japończycy subiektywnym okiem.

Oglądany: 83007x | Komentarzy: 42 | Okejek: 434 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało