Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Inteligentna jazda > Tyskie kasjerki. Również okołofeministycznie.
Nimradil
Nimradil - Superbojowniczka · przed dinozaurami


Odsyłam szanowne Bojownictwo do artykułu w "Wysokich Obcasach", nr468, o buncie Tyskich kasjerek w TESCO. O nim się wypowiem, więc jest kluczowy. Linek tutaj.

Odsyłam również do, wybaczcie, ale całkowicie idiotycznego komentarza, do tegoż artykułu, który nabazgrolił edytorski półinteligent z dumnie brzmiącego Niezawisłego Gabinetu Wrocławskiego. Linek tutaj. Szukajcie pod datą 12 kwietnia.


Ad rem - wkurzyłam się, czytając ten reportaż. Nie rozumiem bowiem zupełnie, po cholerę ten tekst w ogóle powstał i co on ma na celu. Fakty są takie - oto pięć kobiet, z których żadna nie ma wyższego wykształcenia, z których każda ma nielekkie życie wtrąconej w sztywny stereotyp hybrydy kobieto-matko-żony; decyduje się, całkiem niezależnie od jakichkolwiek feministycznych ruchów - na protest, na strajk, na walkę. I to nie w imię górnolotnej idei "równości", ale po prostu dla siebie, dla swoich dzieci, żeby zarabiać tak niebotycznie wysoką kwotę, jaką jest 1,500zł miesięcznie. Owszem, w tekście uwypuklono fakt, że one to wszystko zrobiły, nie zdając sobie sprawy ani z historii ruchu feministycznego, ani z jego teraźniejszej działalności. Tylko że ma to wydźwięk raczej uprzejmego zdziwienia, czy wręcz lekkiego pobłażania dla faktu, że Kinga Dunin może być postrzegana jako postać z serialu, a założycielką Partii Kobiet jest "jakaś blondynka". Jakież to pocieszne, nieprawdaż? To jest doprawdy denerwujące, że jakaś baba pisząc taki reportaż, całkiem świadomie, śmiem mniemać, tak zobrazowała wszystkie bohaterki, że wychodzi na to, że to są nierozgarnięte pracownice fizyczne, które kompletnie nie mają pojęcia, do jakiego ruchu się właśnie, przez swoje czyny, wpisały. Wygląda na to, że w tym wszystkim najważniejsze jest nie to, że one coś z tym robią, ale to, że nie są tak wyedukowane, jak żłopiące wytrawne wino i dysputujące o sprawie, snobowate właścicielki hektarowych mieszkań na Wilanowie.

Być może nieco nadinterpretuję intencje autorki reportażu, bo "cóż mogę wiedzieć o dziennikarstwie mając 20 parę lat?" Tylko że ja już teraz mogę się założyć, że artykuł zostanie tak odebrany nie tylko przeze mnie. Zresztą, jak poczytacie sobie komentarze do artykułu, to jest tam czarno na białym, że mam rację. (Pomijając kilka komentarzy skretyniałych onetowców, którzy zabłądzili.) Skróty (w wersji papierowej) przy artykule - które przecież stworzone są po to, żeby wpadły w oko, zanim czytelnik zdecyduje się przeczytać cały artykuł - są głównie sklejone z wyliczanek, czego te kobiety nie wiedzą i z czym kojarzy im się jakaś instytucja czy osoba. Najczęściej nie kojarzy im się z niczym albo kojarzy się błędnie. I ja się pytam - jako młoda kobieta, wykształcona, planująca żyć i pracować w Polsce - po co jest ta informacja? Żeby to jeszcze zostało raz wspomniane, ale ów motyw przewija się przez cały reportaż, wprawiając mnie za każdym razem w irytację.

Ja wiem co to jest eFKa. Wiem, że "jakaś blondynka" to Manuela Gretkowska. A Kazimiera Szczuka nie kojarzy mi się wyłącznie z "Najsłabszym ogniwem". No i co z tego? Jestem mądrzejsza, lepsza, bardziej świadoma od pięciu kobiet, starszych ode mnie o pokolenie? Nie, do cholery - jestem gorsza. Bo to moje świadectwo mojego osobistego feminizmu, zamyka się w słowach i w myślach, a one, tyskie kasjerki, z których pewnie żadna nie czytała dramatów Schimmelpfeniga, przechodzą w czyn. I robią to z powodu prostego, ludzkiego odruchu człowieka, który ma dość. Dla mnie osobiście jest to ewenement, który z pewnością przemówi do milionów Polek szybciej i jaśniej, niż akcje "Kobiet na Falach" czy niszowe manifesty Partii Kobiet. Bo Polki to nie są głównie warszawianki, coraz lepiej ubrane, oczytane, obeznane ze światem i zarabiające dużo więcej niż 1,500zł miesięcznie. To przede wszystkim średnio- i małomiasteczkowe matki i żony, które po nocach łatają swoim dzieciom skarpetki, a na obiad nie gotują tagiatelle con funghi, tylko krupnik.


"WO" ostatnio w ogóle mnie zaczynają wnerwiać, bo fenimizują i genderują się potwornie, w dodatku są obrzydliwie warszawskie. Żeby nie było, że wkładam kij w mrowisko - ja do warszawiaków nic nie mam, tylko mnie denerwuje fakt, że polska telewizja i przemysł filmowy, a jak widzę powoli i prasa, stała się cholernie "światowa". Tylko że niestety w Polsce "światowy" oznacza - warszawski, bo nie czarujmy się, poza Warszawą nie ma tylu instytucji kulturalnych i edukacyjnych. Warszawa jest największa i się najszybciej rozwija, ale Polska to jeszcze nie Stany - Warszawa jest na razie (no, może z wyjątkiem Wrocławia) jedynym tak prężnie działającym ośrodkiem nowelizującym światopoglądy. Ale - jak już nadmieniłam - Warszawa to przecież tylko ułamek polskiej społeczności.

Teraz jeszcze krótko nt. tego kretyńskiego komentarza na stronie ngw. Pominę już niewytłumaczalną dla mnie manierę pisania zaimka "ona" z dużej litery, jakby się miało ma myśli jakąś przedwieczną boginię, a nie Kazię Szczukę oraz otaczania przecinka dwoma spacjami - co już jest, przynajmniej dla mnie, oznaką zidiocenia. Ja nie rozumiem, jak ktoś, kto należy do tak wspaniale się reklamującego Niezawisłego Gabinetu Wrocławskiego - może pisać takie bzdury? Filozofia tego pana (bo się założę, że to facet) jest następująca - po co szły do tej roboty, skoro wiedziały, ile będą zarabiać? czemu nie zrobiły sobie magistra, kiedy mogły? czemu sobie nie wyobraziły, ile waży paleta z towarem? Noż do jasnej cholery! Przecież one pracują w hipermarkecie, a nie przy strategii planowania miasteczka ludzi na Marsie! Poza tym, to jest, w wielkim skrócie oczywiście, taka filozofia: po co decydujesz się żyć, skoro wiesz, że i tak umrzesz? Stojąc w obliczu całkowitego braku pieniędzy, brały pierwszą lepszą pracę (bo znalezienie innej graniczy z cudem, jeśli jest się 50-letnią kobietą ze stażem w centrali górniczej) i nie zastanawiały się, co będą musiały robić za te tam 600zł. A jak wszyscy wiemy, tego typu sklepy stosują strategię "na twoje miejsce mam dwudziestu ludzi", więc bierze się kolejną paletę i jedzie. Natomiast kapitalistyczna argumentacja tego faceta, jest już dla mnie zupełnie nie do przyjęcia. Jednostkowy pracownik ma solidarnie i ze współczuciem myśleć, ile szkody zrobi całemu koncernowi, żądając podwyżki. Litości!


W związku z powyższymi wynurzeniami, mam do szanownego Bojownictwa dwa pytania, wywołujące dyskusję:

1.) Jak postrzegacie etykę zawodową pani Katarzyny Surmiak-Domańskiej, autorki artykułu? Według mnie - złamała zasady reportażu jako takiego, prawdopodobnie zupełnie świadomie kształtując obraz pięciu kobiet w wypaczony i jednostronny sposób. Nie skupiając się zupełnie na sprawie najważniejszej - odwadze tych całkiem zwyczajnych i prostych kobiet, ale na na braku "wiedzy feministycznej", tak jakby się nie można było i bez niej zbuntować.

2.) Co sądzicie o samej sprawie? Chodzi o to, jak postrzegacie te kobiety. Czy słowo "feministka" dobrze obrazuje to, kim się stały przez swój bunt?

Chciałabym zobaczyć, czy tylko ja myślę w sposób, jaki przedstawiłam. O artykuł na ngw pytać nie będę, bo jest on w tak oczywisty sposób idiotyczny, że chyba nie trzeba tego jeszcze raz dowodzić. Chociaż - możecie się powyzłośliwiać

--
Kłamstwo jest poniżej prawdy, fikcja artystyczna powyżej. Hugo Dionizy Steinhaus

Netzach
Netzach - Superbojownik · przed dinozaurami
Jak dla mnie te kobiety nie są feministkami. Są ludźmi walczącymi o godne traktowanie. Dziwie się więc autorce, że próbuje wtłoczyć te kobiety w feministyczny nurt - który jak słusznie zauważyłaś dotyczy głównie zamożniejszych kobiet obruszających się na mężczyznę otwierającego przed nimi drzwi.
Najbardziej zdziwił mnie kawałek, w którym autorka poprosiła ich o rozpoznanie nazwisk gorliwych feministek. Ha, to musiało zapiec - okazuje się że kobiety potrafią same odnaleźć w sobie odwagę, bez indoktrynacji o dominacji samców-troglodytów. Okazuje się też, że ruch feministyczny, który wywodzi się od kobiet takich jak te w artykule, odpłynął daleko w ideologicznie zagmatwana przestrzeń, zupełnie zapominając gdzie powstał.
Bardzo ładnie jednak ze strony pań feministek, że wsparły owe panie i pokazały im że nie są same. Wychodzi jednak, że "pięć kobiet, z których żadna nie ma wyższego wykształcenia" wykazuje się dożo większą mądrością od feministek - zdają sobie bowiem sprawę, że to miłe, ale niekonieczne - same bowiem odkryły w sobie siłę - nie jako kobiety, ale jako ludzie.
Jako mężczyzna, jestem świadomy ze wchodzę na grząski grunt, dlatego chciałbym zaznaczyć, że idee feminizmu są mi obce i nigdy feministka nie zdobędzie u mnie szacunku za to tylko że feministką jest - natomiast będę ją szanował za to, że jest człowiekiem. Nie uważam, że do tego trzeba dorabiać jakąkolwiek ideologię - ludzi należy po prostu traktować po ludzku, nie dzieląc ich na hetero/homo, kobieta(feministka?)/mężczyzna etc. etc. Martwi mnie też to, że ludzie uwielbiają sobie w ten sposób niszczyć całą przyjemność z życia wprowadzając wspólne podziały i szczując się na siebie zamiast żyć w zgodzie.
Panie o których mowa w artykule zdobyły mój ogromny szacunek za jeszcze jedną rzecz - mianowicie z potulnych, zahukanych matek-polek-sprzątaczek stały się świadomymi swojej wartości osobami, gotowymi walczyć o swoje - bez uciekania się do oskarżeń o "męską dominacje"
Pozdrawiam

--
Cinebench R10 = 19867

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
Po pierwsze. Te kobiety coś zrobiły i temu czemuś przyklaskują feministki, w związku z czym te kobiety, nawet bez pytania o zdanie nazywa się feministkami. Analogicznie (choć sytuacja była zupełnie inna) czułem się, gdy głośno mówiłem - a i na blogu pisałem - o Traktacie Deformującym. Ktoś mi powiedział: "to co, radiomaryjec jesteś, że jesteś przeciwko akcesji?" - i nawet się nie wysilił, żeby sprawdzić, że podobnie jak Radio Maryja widzę pewne przesłanki za akcesją i silne przesłanki przeciw - tylko prawie wszystko, co dla mnie jest "pewną przesłanką za", dla RM jest "silną przeciw". Mówię więc z RM jednym głosem w binarnej sprawie dlatego, że kompletnie się z nim nie zgadzam.

I dokładnie tak samo mogą myśleć te kobiety (choć osobiście w to wątpię). Ich droga wnioskowania może być taka: na razie domagamy się podwyżek, bo uważamy, że zarabiamy za nisko. Wszystko jedno, kto jeszcze uważa, że zarabiamy za nisko. Nie można patrzeć tylko na to, z kim się ktoś zgadza (dopuszczasz przerywanie ciąży w pewnych sytuacjach? jeśli tak, zgadzasz się w tej kwestii z Hitlerem, jeśli nie, zgadzasz się w tej kwestii ze Stalinem).

Potem dowiadują się, co to te feministki. Potem myślą, myślą... I jeśli myślą logicznie, to wychodzi im, że to między innymi "dzięki" feministkom mają teraz takie pensje - bo feministki "wywalczyły" tyle praw dla kobiet w sporach z pracodawcami, że pracodawcy na wszelki wypadek boją się ich zatrudniać - a wiadomo, co się dzieje, jak podaż na jakiś towar (w tym przypadku: pracę kobiet) rażąco przewyższa popyt...

Na miejscu tych kobiet kazałbym się zamknąć każdej feministce, która wystąpi w obronie mojej sprawy - a te, które nie usłuchają, pozwałbym o zwrot utraconych korzyści. Bo pracodawca może dyskutować z pięcioma niewykształconymi kobietami, ale jak w ich imieniu zacznie mówić Szczuka czy Dunin, to dostanie czy to alergii na te kobiety, czy sraczki - w każdym razie o żadnej dyskusji nie będzie chciał słyszeć.

Filozofia faceta jest kiepawa, ale chyba nie aż taka tragiczna, jak Autorka posta sugeruje. Kobiety miały wybór: brak pracy i pieniędzy albo ciężka praca i marne pieniądze. Wybrały to drugie, przy czym o ile nie były szantażowane, wybrały rozwiązanie, które one uważają za lepsze. Być może był to wybór mniejszego zła, ale takie sytuacje zdarzają się codziennie i nie ma powodu, żeby zawsze domagać się roszczeniową postawą poprawy tego zła. Jeśli rynkowa cena miesięcznej pracy takiej kobiety wynosi np. 1200 zł brutto (zdaje się, że niewiele mniej może), to nie ma powodu, żeby kobieta taka zarabiała inną kwotę. W żadną stronę.

Natomiast pracownik oczywiście nie jest od myślenia "o dobru firmy", tylko od tego, żeby firmę wyzyskiwać. Pracownik ma żądać podwyżek i iść tam, gdzie zapłacą mu najlepiej - a pracodawca ma żądać jak najlepszej pracy i szukać najefektywniejszych i najtańszych pracowników. Gdy pracodawca i pracownik rozmawiają o pensji, to jest to gra o sumie stałej (pomijając podatek progresywny), a pracodawca i pracownik w tej grze RYWALIZUJĄ, a nie WSPÓŁPRACUJĄ. Zysk jednego jest stratą drugiego i vice versa. Parę lat temu pracodawca dyktował warunki, dzisiaj się to zmienia. Kibic sportowy mógłby dostać obłędu w oczach: jakże to? Gra była na boisku pracodawcy, a teraz jest na boisku pracownika dlatego, że dużo pracowników gra... na wyjeździe??? Niemniej tak właśnie jest.

1) Odpowiedź na pytanie zależy od tego, jaką formą literacką była praca Autorki. Mogła być reportażem i wtedy oczekuje się obiektywizmu, a mogła być felietonem, i wtedy obiektywizm nie jest konieczny, a bywa wręcz niewskazany. Poza tym "Gazeta Wyborcza" nie jest od tego, żeby podawać informacje obiektywnie. W takich gazetach zawsze przed puszczeniem artykuł jest sprawdzany na okoliczność tego, o czym informuje i czy w politycznie poprawny z punktu widzenia gazety sposób. Jak się chce liczyć na obiektywizm, to raczej należy sięgać po "Fakt", w którym redaktorzy piszą byle co i byle jak. Gdy zaczynają się zastanawiać, co i jak piszą, to "niewygodne" tezy jakoś wsiąkają.

2) Stały się tak samo feministkami, jak ja słuchaczem Radia Maryja przez swoją niechęć do Unii Europejskiej. Nie, to są po prostu pracownicy, którzy zdecydowali się na kolejną rundę konfrontacji z pracodawcą w grze o pensje. Te kobiety walczą o podwyżki dla siebie, a nie dla kobiet w ogólności. Czy gdyby sytuacja była identyczna z tym jedynym wyjątkiem, że żądającymi pracownikami byliby mężczyźni, to staliby się oni od tego feministami????

I mniej więcej tyle o tym myślę.

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

lysy2
hej

ad.1
Nie jestem dziennikarzem, ale artykuł jest cieniutki pomijając to czy był pisany z premedytacją, czy autorka nie należy do zdolnych felietonistek lub napisała na "odwal się". Myślę, że te opcjie są równie prawdopodobne, chyba że autorka jest znaną i dobrą dziennikarką (nie wiem, bo nie mam pamięci do nazwisk).
Nimradil - Ty zakładasz premedytację i/bo jesteś wzburzona, a to też powoduje mocną stronniczość.
Jasne, że realia zatrudnienia są jakie są, ale zdrowy rozsądek i wyobraźnię też każdy posiada (a przynajmniej powinien) i zwykle większą asertywnością wykazuje się zwykły robotnik niż inteligent. Co za tym idzie pracownicy też powinni myśleć podpisując umowę.
A komentarze są jakie są i często są pisane z premedytacją, wprowadzając celowe zamieszanie lub są pisane pod politykę którejś ze stron.

ad.2
Uważam, że te kobiety nie są "feministkami" jako takimi. Nie walczą pod sztandarem równouprawnienia kobiet. One walczą tylko o swoje i lepsze, godne życie.
Niemniej można IMO być feministką i nie wiedzieć o tych wszystkich organizacjach kobiecych. Tylko wtedy trzeba walczyć o prawa kobiet.
I wiem, że feminizm to nie tylko walka, ale w tym konkretnym przypadku akurat to mamy.

PS.
Strasznie dużo czytania, ja jako żem chłop prosty, to musiałem wysilić te ocalałe szare komórki i teraz boli mnie głowa

--
Jechać - nieważne dokąd. Ważne żeby bokiem...

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Lady_dragonde - Superbojowniczka · przed dinozaurami
Troche pozno, ale jednak wtrace swoje trzy grosze. Chocby po to, zeby Panom Szanownym cos przypomniec.
Jak ktos mi mowi: "Ale z Ciebie feministka" to podnosze dumnie glowe i mowie: "Dziekuje za komplement". Jestem singielka, bo stawiam baaardzo wysoko poprzeczke zarowno sobie jak i swojemu ewentualnemu partnerowi. Ubieram sie kobieco, z domu bez makijazu nie wychodze. Nie rzucam hasel typu "Kobiety na traktory". Takie hasla to nie feminizm. To glupota. Jedna z Pan wymienionych w artykule podala najlepsza definicje feminizmu jaka istnieje: " Zbuntowane kobiety walczące o swoje prawa. " Dodam, ze feministki walcza o prawo wyboru! Nie, ze kazda musi pracowac. Ale ze ma prawo kazda pracowac, za te same pieniadze co mezczyzna na takim samym stanowisku. Jezeli inna woli siedziec w domu Z WLASNEGO WYBORU i jest z tym szczesliwa - tez jest feministka. Nie sa wazne nazwiska i gdzie co sie dzieje. W Polsce mieszkalam w Szczecinie - o "Warszawce" mialam bardzo zle zdanie. Tak samo, jak mam zreszta o kazdym, kto probuje mnie wlepic w jakies ramki i wypowiada sie za mnie, twierdzac ze wie lepiej. Wiem kim sa te Panie Gretkowska, Szczuka, Dunin, glosowalam na Partie Kobiet i jestem z tego dumna. Tak samo jak z tego, ze sama walcze o swoje prawa i na haslo - "Pani tyle nie dostanie, bo tyle to ja moge mezczyznie zaplacic", grzecznie uzupelniam wiedze niedoinformowanego pracowdace o zakaz dyskryminacji w pracy. A i o podwyzke tez potrafie sie upomniec. Mam opinie twardej baby. Jak wiekszosc Polek. Przyzwyczajonych do kieratu - dom - praca - dom praca i obslugi rozwalonego na kanapie chlopa (wiem stereotyp, ale niestety poparty licznymi dowodami - w koncu to nie baba ciezko pracuje tylko chlop). Wiem, ze to sie zmienia. I ciesze sie z tego niesamowicie. I co by nie mowic o Gazecie, to takze jej zasluga. Tak samo jak kazdej kobiety, ktora bez manify, hasel wolnosciowych, sztandarow i dzialczy spokojnie uczy swojego chlopa, ze po pracy to ona odpoczywa, a obiad robia razem. A jak ma ochote wyjsc z kolezankami, to ona ma odrobic lekcje z dzieciakami i zrobic pranie.

--
the winner takes it all...

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
I znowu: zgadzam się z większością tego, o co piszesz, tylko dlaczego prawo wyboru kobiety ma być KOSZTEM prawa wyboru pracodawcy? Wbrew pozorom kraje, w których kobiety nie pracowały (niezależnie od powodów ich niepracowania!), przez wiele wieków radziły sobie... no, różnie, ale jakoś sobie radziły i trwały. Jak długo trwałby Twoim zdaniem kraj, w którym nikt by miejsca pracy nie oferował?

To o którą grupę lepiej dbać z punktu widzenia całości kraju: pracodawców czy pracownic jednej płci? Dodam, że byłbym dokładnie tego samego zdania, gdyby to mężczyźni mieli z jakiegoś powodu trudności w pracy. Na samym początku studiów już raz zdarzyło mi się, że odrzucono moje podanie, bo szukano kobiety. Nie latałem po sądach pracy, wiem, że miałem do tego prawo, ale uważałem, że wolę uszanować prawo pracodawcy do wyboru. Nb. słyszałem też o takich, którzy mają wbite, że kobiecie się mniej płaci i WŁAŚNIE DLATEGO kobiecie ŁATWIEJ jest znaleźć u nich pracę, niż mężczyźnie. Odpowiedź na pytanie, która płeć tu jest dyskryminowana, wcale nie jest dla mnie oczywista. Ale jest bez znaczenia, bo to pracodawca ryzykuje własnymi pieniędzmi. Jeśli nie zatrudni obiektywnie najlepszych, to zrobi to jego konkurent, który nie ma żadnych uprzedzeń. Proste?

Aha, taka sama pensja - powtarzam - jeśli już regulowana odgórnie, to nie za jednakowe STANOWISKO, tylko za jednakowe EFEKTY pracy. Naprawdę pracodawcy powinno być obojętne, czy pracę wykonała kobieta, czy mężczyzna, może kobieta w ciąży, może facet na wózku. Może to trwało godzinę, może dwa tygodnie, ale co za różnica? Ma być w terminie i dobrze zrobione!

Zgoda - są stanowiska, gdzie nie ma "efektów", na przykład telefonista/telefonistka, których głównym zajęciem jest bycie o właściwej porze we właściwym miejscu. Tutaj zgoda na jednakową płacę za jednakowe stanowisko - ale jednakową za godzinę PRZEPRACOWANĄ, a nie BYCIA NA ZATRUDNIENIU. Czas, w którym pracownik nie pracuje (obojętnie: urlop, chorobowe, czy po prostu mu się nie chce) W OGÓLE nie powinien być przez pracodawcę opłacany.

I dodam, że nawet w maksymalnie socjalistycznej i prorównościowej Szwecji nie jest! Tam od pierwszej godziny nieobecności pracownika w pracy płaci mu ichni ZUS, a nie pracodawca.

--
Pietshaq na YouTube
Forum > Inteligentna jazda > Tyskie kasjerki. Również okołofeministycznie.
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj