Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Inteligentna jazda > Umowa społeczna. Praca poniekąd zbiorowa
Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
https://www.miasik.net/articles/umowa.html - adres niniejszej strony przesłał mi niedawno Bojownik i to jemu głównie możecie dziękować (albo na niego psioczyć ;) ), że ten wątek w ogóle powstał.

Powstał, bo gdy przeczytałem tekst po raz pierwszy, ubawił mnie. Za drugim nieco zasmucił, a przy okazji "coś" bliżej nieokreślonego mi zazgrzytało. Potem tekst przeczytała moja Żona , której zazgrzytało od razu parę konkretnych rzeczy. A potem sam spróbowałem jeszcze raz. Efektem są następujące przemyślenia (nie tylko moje).

1. Punkt piąty jest nie do końca prawdziwy. Trybunał Stanu oraz trybunały międzynarodowe (np. strasburski, a przy odrobinie kombinowania daje się podpiąć również haski) istnieją właśnie po to, żeby można było egzekwować od Rządu odpowiedzialność za to, że nie udało mu się wypełnić zobowiązań wynikających z umowy. Rzeczywiście, nie w każdym kraju świata tak jest. Innymi słowy: istnieją umowy społeczne na świecie, które są tak skonstruowane, że punkt piąty jest prawdziwy. Jednakże sporo tego typu umów nie spełnia tego warunku.

2. Umowa przedstawia Rząd jako jakiś na wpół mityczny twór typu okupant. Rzeczywiście, są kraje, w których Rząd jest okupantem czy to zewnętrznym, czy wewnętrznym. Te pierwsze nawet nie są krajami, mówię na przykład o Tybecie czy Kraju Basków. Te drugie to wszystkie dyktatury. Przez "dyktaturę" rozumiem tu dowolny ustrój, w którym to, co umowa nazywa "Rządem", nie może być w żaden wiążący sposób kontrolowane ani zmieniane przez obywateli. Dyktatorem jest więc monarcha na modłę średniowieczną z wyjątkiem nieelekcyjnych niedożywotnich, prezydent kraju teoretycznie demokratycznego (Białoruś), może nim być pierwszy sekretarz partii, przywódca junty, czy papież. Nie ma to tak naprawdę większego znaczenia. W takiej sytuacji umowa rzeczywiście zawarta jest z pewnym "obcym" stojącym z pozycji siły. Inne kraje, jak np. Polska czy USA, charakteryzują się tym, iż nie tylko tą słabszą stroną umowy jest każdy obywatel, ale również może być częścią silniejszej strony: "Rządu". Tekst źródłowy, jeśli brać go za dobrą monetę, zachęca więc do wypowiadania umów "Rządom" pierwszej kategorii, a zawierania ich - jeśli ktoś chce zawrzeć z kimkolwiek tego typu umowę - z "Rządami" drugiego typu. Niekoniecznie mowa tu o demokracjach, być może ktoś wymyśli na kanwie tego inny ustrój oparty o cząstkę władzy w rękach każdego obywatela.

Tutaj pierwsza dygresja. Mnóstwo Polaków jest zdania, że "Rząd" myśli tylko o sobie i ludzie tam idą głównie po to, żeby się nachapać. Oczywiście kosztem innych. Mało kto z tych Polaków sam próbuje wziąć w tym udział. Większość z nich twierdzi, że jest na to zbyt uczciwa. W części przypadków jest to prawda. W pozostałych przypadkach prawda jest inna: dostanie się do "Rządu" to mrówcza praca. Oczywiście, jej owoce są dla większości rodaków niebagatelne. Oczywiście łatwo się zgodzić z tym, że "Rząd" nie robi tego, co powinien, i zbiera owoce mu nienależne. Oczywiście sprawa stoi na głowie, jeśli dużo większą pracę trzeba wykonać celem dostania się do "Rządu", niż później będąc jego członkiem. Ale prawda jest taka, że ludzie utyskujący na "Rząd" często się tam nie pchają z czystego lenistwa. Bo im się nie chce podjąć bardzo ciężkiej (lub lekkiej, ale wieloletniej) pracy, koniecznej, by się tam znaleźć.

3. "Podpis nie jest wymagany. Samo istnienie oznacza zgodę na warunki tej umowy." - głosi ostatnie zdanie tekstu.
Rozpatrując świat w terminologii teorii gier należy stwierdzić, iż jest on grą o sumie zerowej lub ujemnej. Świat jako całość nie może skonsumować więcej, niż wyprodukuje. Ograniczając się tylko do praw i obowiązków można to sformułować mniej więcej tak: z tego, że ktoś ma jakieś prawo, wynika, że na kimś ciąży jakiś obowiązek (lub zakaz, czyli de facto obowiązek zaniechania). Jakoś tak z czasem wyszło, że ludzko pojmowana sprawiedliwość wymaga, aby jakieś obowiązki ciążyły więc na każdym, kto posiada jakieś prawa.
Teraz o samej umowie. Wypowiedzieć ją mogę w dowolnym momencie. Mogę przestać wywiązywać się z jej zobowiązań. Efekt będzie zapewne taki, że "Rząd" przemocą pozbawi mnie wolności, przy czym z uwagi na nierównowagę sił zapewne mu się to uda, niezależnie od tego, jak mocno będę się przed tym bronił. Być może "Rząd" zrobi to wówczas w sposób urągający temu, co nazywa się "ludzką godnością". Być może mnie przy okazji zabije. Jednakże w każdym przypadku będzie mógł powiedzieć, że nie zostało złamane żadne moje prawo, ponieważ wypowiadając umowę społeczną zrzuciłem z siebie wszystkie obowiązki względem "Rządu" pozbawiając się tym samym ze strony tego "Rządu" jakichkolwiek praw. Nie da się wypowiedzieć części umowy. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której składam ofertę zawarcia umowy w 10 punktach (przypominam: z oferty nie można się wycofać, jeśli zostanie przyjęta), a druga strona przyjmuje tylko punkty nieparzyste i to mnie wiąże.

4. Nie wykluczam, że autor tekstu źródłowego ma na koncie również inne teksty, w tym to, czego mi brakuje w źródle: konstruktywny pomysł, co w zamian za tak niesprawiedliwą jego zdaniem umowę społeczną. Ludzie nie żyją w społecznościach dlatego, że tak było od zarania, tylko dlatego, że dawno temu się przekonali, iż indywidualna praca jednej jednostki nie pozwoli jej na przeżycie, zaś praca zbiorowa stu jednostek pozwoli na przeżycie wszystkich stu. A ponieważ niektórzy dochodzą do wniosku, że mogą w takiej społeczności żyć nie pracując, bo zbiorowość wszystko ukryje, pojawiła się konieczność odgórnej kontroli nad tym wszystkim. Ją też musieli sprawować ludzie, choćby z braku innych kandydatur. Być może więc umowa społeczna w kształcie podanym przez autora jest po prostu najmniejszym możliwym złem.

Na zakończenie dygresja numer dwa: są zapewne ludzie, którzy przeczytają ową umowę, zgodzą się na jej konieczność i nic im nie zazgrzyta. Łącznie z nazewnictwem, choć można się zgodzić z tezą autora, że trudno taką umowę nazwać sprawiedliwą. Skąd się to bierze?
"Umawiamy się, że za tydzień będzie sprawdzian."
"Umawiamy się, że kto nie odda zadania domowego, dostanie jedynkę."
"Umawiamy się, że dopóki nie odrobisz lekcji, nie wyjdziesz na dwór."
Nie jednostki, a całe pokolenia jako dzieci karmione są tego typu tekstami przez nauczycieli i rodziców. Wyrastają z nich potem pokolenia ludzi, którym się wydaje, że umowa jest wtedy, gdy silniejsza strona narzuca warunki, a słabsza akceptuje je bez zastrzeżeń, bo nie ma nic do gadania. I dlatego akceptują takie twory jak umowa społeczna, zaś bardzo się dziwią, gdy przychodzi do podpisania prawdziwej umowy, gdzie strony są na równych prawach, i gdzie każda ze stron nagle wnosi zastrzeżenia i - o dziwo! - okazuje się, że ma do tego pełne prawo.
Dla jasności: czepiam się tylko nazewnictwa. Wymuszanie na dzieciach pewnych czynności przez dorosłych jest konieczne. Natomiast nazywanie tego "umową" zamiast "wymuszaniem" uważam za podły, socjotechniczny zabieg, mający na celu zminimalizować szansę protestów ze strony dzieci. Tyle, że przynosi to więcej szkody niż pożytku. Bo później ludzie jak słyszą "umowa", nie potrafią być twardzi (przy okazji: jako dzieci nie mają do czynienia z umowami, których są stroną silniejszą, więc niby skąd choćby to mają umieć?)

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
zajac - Superbojownik · przed dinozaurami
Wydaje mi się, że trochę nie zrozumiałeś idei tekstu. Ale tylko trochę. Tekst bowiem, jak wynika z "preambuły" ma być pokazaniem jak musiałaby wyglądać umowa społeczna, by każda krytyka działań Rządu była poczytana za coś antyspołecznego, czy zgoła niegodnego.
Nie ma niniejszym żadnego związku z "umową społeczną" jako teorią państwowotwórczą. To skoro nie z teorią, to z czym?
Ano, tekst jest swoistym reductio ad absurdum rozumowania następującego:

[(Jeśli nie chcesz się wywiązać z którejkolwiek umowy => zachowujesz się nieetycznie) i* Każde działanie Rządu wynika z umowy społecznej i Nie chesz podporządkować się którejkolwiek decyzji Rządu] => Rządu zachowujesz się nieetycznie, anarchisto pierdzielony!

Autor po prostu napisał, jakby musiała wyglądać "umowa społeczna" by można było ten schemat stosować jako usprawiedliwienie każdego działania Rządu. Zaś przepis wprowadzający "samo istnienie oznacza zgodę" ma wskazać na to, że cała to "umowa" jest po prostu narzuceniem typu "Umawiamy się, że kto nie odda zadania domowego, dostanie jedynkę.".


Tyle, co do tego, czym (moim zdaniem) ten zacny i dowcipny tekst jest. Czepiać Twoich przyczepek będę się po powrocie do domu, bo już mi się czas na karcie bibliotecznej kończy.

Z ukłonami w stronę Bojownictwa




*- jak, do jasnej Anielki, postawić znaczek koniunkcji?

--
Kim jest ten ktoś? Sprawdź koniecznie na
www.ronpaul2008.com

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
Wiesz, problem polega na tym, że to, co ludzie nazywają "umową społeczną" nie tylko mogłoby tak wyglądać, ale musiałoby mniej więcej podobnie wyglądać, gdyby ktoś przelał to na papier. Oczywiście, tę samą treść można napisać w innej formie; jak sądzę nawet takiej, która da efekt propagandowy odwrotny od efektu autorskiego.

Inną kwestią jest, czy to, co ludzie nazywają "umową społeczną" jest umową społeczną. To pytanie ma jednak urodę pytania, czy "Pan Tadeusz" jest dziełem prawdziwego Mickiewicza, czy też jakiegoś faceta nazwiskiem Mickiewicz, i nie jest to coś, na co podejmowałbym się odpowiedzieć.

Pozdrawiam,


P.S. A o znaczkach masz w Cześku, hope this helps.

--
Pietshaq na YouTube
Forum > Inteligentna jazda > Umowa społeczna. Praca poniekąd zbiorowa
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj