Szanowni Państwo,
poniżej link do bardzo ciekawego komentarza w tej sprawie:
https://www.matka-kurka.net/post/?p=859
A moja opinia na temat żałoby narodowej jest następująca. My, ludzie, mamy umysły podatne na tricki z liczbami. Jeśli rocznie w Polsce umiera kilkaset - kilka tysięcy osób z powodu raka (co skądinąd JEST NARODOWĄ TRAGEDIĄ, bo w tzw. cywilizacji te same raki są diagnozowane sprawniej i leczone szybciej - ale to wątek zupełnie inny), to, ponieważ rzecz jest rozłożona w czasie i odbywa się w kwantach po sztuce/dwie na dzień - nikt świeczek nie zapali i nie będzie ogłaszać nieszczęścia. Dopiero śmierć przemnożona przez X robi odpowiednie wrażenie na mediach, publice i politykach. I tu się pojawia wątek trojaki:
primo: media. Z uporem lepszej sprawy godnym nakręcają się z "wydarzenia" na "wydarzenie", żeby coraz rzewniej, dramatyczniej i żałobniej sprzedać dowolne nieszczęście. Takie ich zbójeckie prawo, z krwi, spermy i przemocy zyją, samymi wieściami o szczęśliwych dzieciach nie sprzedaliby ułamka nakładu. Zresztą, mądrzejsza niż H. Boell w "Utraconej czci Katarzyny Blum" nie będę w pisaniu o krwiożerczych i sensacjożerczych szmatławcach, czy to prasowych czy telewizyjnych.
Secundo: publiczność, która to kocha. Można się kłócić, czy pierwsze jajo czy kura, czy najpierw tłumy żądały od mediów flaków na gorąco, czy najpierw media je zaserwowały na zakąskę, fakt "Faktem", że tłumy z uwielbieniem się garną do kiosków po flaki, krew i sińce z okładek, oraz rzewne wypowiedzi. Wzruszenie nad czyjąś stosownie udrapowaną w słowa i ilustracje tragedią za 1,50 zł czy ile to się cenią te "gazety", zapewnia niedrogą rozrywkę emocjonalną oraz pożywkę do głębokodupnej filozofii: "Paczpan, jakie to życie..." Dla mnie jest szokiem swoistym, że ludzie się nie WSTYDZĄ mlaskać oczami nad detalicznymi zdjęciami wypadków, że kupują co drastyczniejsze gazetki, by się tym ekscytować, onanizować psychicznie. Jest w tym jakiś pornograficzny element voyeryzmu, takie podglądanie krwi, flaków, rąk czy nóg urwanych, sprasowanych samochodów, podniecanie się tym... A potem, po nasyceniu oczu i plugawej duszy, obłudne składanie rączek, rozpalanie zniczy i głaskanie się po sumieniu, jacy to my wrażliwi, poruszeni i współczujący.
I tu dochodzimy do punktu tertio, dritte oraz trzy: politycy. Wszyscy (chyba). Zamiast poprzestać na publicznym wyrażeniu współczucia i powrocie do pożytecznych zajęć, od razu, jak sępy, lecą na miejsce dramatu. Po co? otóż sfotografować się z mina boleściwą i zadumaną na tle: wraków dymiących, worków ze zwłokami, obandażowanych kalek w szpitalu, szlochających wdów i sierot. Mam to za ohydę, kanibalizm medialny i absolutny brak poczucia przyzwoitości. NIC więcej wszak z tej wycieczki nie wynika, poza zdjęciami panów polityków z zatroskaną mordą. Ani nie są lekarzami, ani technikami, którzy ustalą cokolwiek w sprawie tragedii, ani chorym w szpitalach niczego nie załatwią, czego lekarz tamtejszy nie mógłby. Za to poparcie może urośnie, jak elektorat zobaczy pysk frasobliwy schylony nad łóżkiem chorego lub cierpiącym krewnym w kraju z czułym pytaniem debila: "jak się pan czuje, kiedy się pan prawie spalił, a pana żona całkiem".
A potem, proszę państwa, można dopiero poszaleć. Założyć czarne wdzianko i ogłosić żałobę. Najchętniej (to juz prywatna złośliwość), żałobę wzmocnioną jakimś fajnym sledztwem, żeby jeszcze w miarę możności znaleźć winnych i elektoratowi rzucić na rozszarpanie a sobie na chwałę. I pomnik. Stawiam dolary przeciw orzechom, że niedługo powstanie w jakimś ważnym punkcie pomnik ofiar. Będzie paskudny, ociekający łzawym kiczem i meteforami na poziomie czytającego Harlequiny opóźnionego dziesięciolatka, za to na koszt miasta/gminy/państwa i za strasznie ciężką kasę. I NA TYM SIĘ SKOŃCZY wszelkie działanie w sprawie katastrofy. Bo my, Polacy, my lubim pomniki. I w zasadzie taniej to wyjdzie(pozornie, acz doraźnie owszem) i z pewnością mniej trudno, ogłosić żałobę, zapalić znicze, pochlipać czule na forum internetowym pod zdjęciami kości i zmiażdżonych ciał, niż chociażby - wybudować proste drogi bez dziur, prowadzić samochody przepisowo i na trzeźwo, pilnować dzieci wieczorem, zrobić COKOLWIEK konkretnego a pożytecznego, ale za to - mało widowiskowego.
A zresztą, co ja się będę wymądrzać, zacytujmy Poetę sprzed 60 lat:
"Pracować trzeba jak cholera.
Czyśmy to jacy tacy?
Więcej Osmańczyka, mniej Grottgera
I wszystko będzie cacy.
To bardzo łatwo jest umierać,
żyć trudniej - rzekł Horacy. "