Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Inteligentna jazda > Zdolności, umiejętności, predyspozycje...
Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
O tym, że są bardziej i mniej uzdolnieni ludzie w różnych dziedzinach, nie trzeba jak sądzę nikogo przekonywać. Widać to najczęściej wśród uczniów od najmłodszych lat. Nie od dziś wiadomo też, że niektórzy z tych mniej zdolnych dzięki pracowitości i wytrwałości wybijają się na szczyty zostawiając nawet tych zdolniejszych daleko w tyle. Nie jest wreszcie tajemnicą, że sporo nauczycieli promuje pracowitych średnio zdolnych przed zdolnymi średnio pracowitymi. I tu pojawia się moje pytanie: czy słusznie?

Nie chodzi mi przy tym o moralną słuszność tego, że jeśli ktoś osiąga ten sam efekt mniejszym wysiłkiem niż drugi, to powinien być może mieć z tego mniejsze profity. Chodzi mi o następujące pytanie: skoro można mieć predyspozycje do chwytania w lot matematyki, słówek z języka obcego, czy też nazw geograficznych, i tutaj wśród bardzo dobrych rozróżnia się "pracowitych" i "zdolnych", to dlaczego nie bierze się pod uwagę, że tak samo można mieć lub nie mieć predyspozycji do pracowitości jako takiej? Może można, a wręcz będę się upierał, że na pewno tak się dzieje.

Naturalnie nie chodzi tutaj o to, żeby usprawiedliwiać totalnych leni. Wyobraźmy sobie jednak następującą sytuację: dwóch uczniów, jeden jest zdolny, drugi średnio zdolny z matematyki. Powiedzmy, że są w maturalnej klasie i pierwszy jest w stanie osiągnąć stopień dobry, drugi zaś dostateczny, jeśli w ogóle nie będą pracowali, tylko "byli" na lekcjach. Obaj osiągają poziom zasługujący na bardzo dobry. Nie przeczę, że drugi musiał w to włożyć więcej pracy, ale czy ktoś potrafi zagwarantować, że włożył więcej wysiłku? Może jest tak, że ten pierwszy w ogóle nie ma predyspozycji do uczenia się i dla niego każda minuta nad podręcznikiem to mordęga, zaś drugi - nie mając zdolności w żadnym konkretnym kierunku - zwyczajnie lubi, umie się uczyć, a co najważniejsze - mało go to męczy? Dużo mniej niż przeciętniaka?

Dlaczego nauczyciel (nie uogólniam tu na wszystkich, podaję przykładowego, który tak robi), który nie patrzy, czy uczniowie "tyle samo umieją", bo ocenia to przez pryzmat zdolności, patrzy na to, czy "tyle samo pracują" nie bacząc, że tu też można być lub nie być zdolnym?

A że trzeba się nauczyć uczenia się i pracy? Matematyki tak samo trzeba się nauczyć, podobnie jak języka obcego (może nawet jaskrawszy przykład, bo matematyka być może komuś się w karierze nie przyda). Pracodawca zaś i rynek tak samo poważnie podejdą do argumentu "nie znam języka, bo jestem językowa noga" co do argumentu "nie mogę pracować na pełen etat, bo mnie wszystko szybko męczy". Więc dlaczego jedna z tych predyspozycji - bo nie są to nawet postawy czy cechy charakteru - jest istotniejsza niż druga?

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

strzelec
strzelec - Przeklęty Gypsy King · przed dinozaurami
Myślę sobie, że przyjemniej pracuje się z osobami, które choć są mniej uzdolnione, wykazują większy zapał do pracy. Są w większym stopniu inspirujące. Takie osoby też są bardziej przewidywalne, wiemy, czego po nich możemy się spodziewać. Być może też nauczycielom lepiej wychodzi przekazywanie wiedzy niż motywowanie, stąd preferują uczniów pilnych. A poza tym łatwiej zbadać zdolność uczniów niż ich predyspozycję do nauki. Bo jak w prosty sposób odróżnić wałkonia, któremu się nie chce od kogoś, komu ślęczenie nad książką sprawia problem?

Ogólnie uważam, że nasz los leży w naszych rękach. Każdy ma jakieś ograniczenia, z którymi musi się borykać. Ale trzeba wychodzić im naprzeciwko i je zwalczać, a nie szukać usprawiedliwień. Dlatego sam wyżej cenię postawę osoby pracowitszej.

--
..:.. mistrz EZB 2013 2014 2015 | wicemistrz PLT 2013

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Nuratar - Superbojownik · przed dinozaurami
Pietshaq: Pomijając fakt, co o tym myślę, wytknę tylko jedno - jak dotąd nie znaleziono OBIEKTYWNEJ medoty oceny zdolności. Jedyna jest, de facto, ocena, poparta być może obserwacją nauczyciela i wynika z jego podejścia do oceniania.
Ale jako metoda naukowa taka obserwacja jest nieadekwatna z prostego powodu: nauczyciel nie pozostaje i nigdy nie będzie w stanie być, obiektywny w kwestii oceny zdolności, czy włożonej w coś pracy.
Tą samą osobę dwóch różnych nauczycieli oceni na dwa różne sposoby, czy to sięgając po doświadczenia wyniesione z dotychczasowych obserwacji (nauczyciel z "lepszej" szkoły oceni niżej, ten z "gorszej" wyżej), nauczyciel mający z uczniem do czynienia na codzień może go lubić, lub nie lubić - znowu zakrzywienie oceny itp., itd.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Kvak - Superbojownik · przed dinozaurami
Fakt, że bardziej ocenia się pracę (np. odrabianie prac domowych, staranność wykonywanych zadań itd.) niż faktyczną wiedzę, umiejętność, tym jest silniej odczuwalny, im na wcześniejszym etapie edukacji się znajdujemy. Z czasem przestają mieć znaczenie "szlaczki" rysowane po każdej lekcji, czy też kształtność pisma, jednakże jeszcze w liceum nauczyciele przykładają wielką wagę do tzw. "stosunku do przedmiotu", alternatywnie "wkładu pracy/wkładu własnego".

To była obiektywna opinia. A teraz opinia subiektywna, pisana z pozycji takiego "zdolnego dziecka".

Bardzo bolesny był dla mnie zawsze fakt, że w ostatecznej klasyfikacji byłem nader często oceniany identycznie, jak osoby, które choć posiadały o wiele mniejszą wiedzę i mniejsze umiejętności, to np. prowadziły piękne zeszyty, odrabiały wszystkie prace domowe, rysowały różne plansze i plakaty itd. Przyznaję się bez bicia, nigdy nie miałem ani zdolności, ani chęci, ani zacięcia do tej manualnej strony "edukacji".

Co gorsza, ten fakt zdawał się utrzymywać nawet w liceum. Ocena na koniec roku była stawiana - mniej lub bardziej - ze średniej ocen wpisanych w dziennik. I owszem, ze sprawdzianów i odpowiedzi (dla przykładu - matematyka) miałem średnią na poziomie 4, ale miałem o wiele więcej ocen niedostatecznych za ustawiczny brak prac domowych (wszelkiej maści).

Bynajmniej się nie żalę, gdyż gdyby mi w ogóle na ocenach zależało, to na pewno znalazłbym w sobie motywację, żeby coś z tym zrobić. Jednak było to nieco irytujące - pozostawiało uczucie niesprawiedliwości.

>"nie mogę pracować na pełen etat, bo mnie wszystko szybko męczy"
Nie można tego porównać do sytuacji o której ja piszę, czyli "nie chcę mi się przykładać do przedmiotu (bo widzę po wynikach testów, że nie muszę)". Jedną sytuacją jest, gdy decyduję NIE poświęcić czasu na np. odrobienie pracy domowej, gdyż wolę się skupić na uczeniu czegoś, co uważam za ciekawe i przydatne, ale zupełnie nie związane z programem edukacji. Inną z kolei, gdy za tę - być może bezsensowną - pracę, którą miałbym wykonać, zostanę wynagrodzony finansowo. Od dawna na zarzuty w moją stronę ("Jak ty z takim lenistwem znajdziesz pracę, to ja nie wiem") odpowiadałem, że jest duża różnica pomiędzy niechęcią do odrobienia pracy domowej, która mnie ani nie rozwinie, ani nikt mi za to nie zapłaci, a niechęcią do wykonywania zawodu. To jest po prostu cenienie swojego czasu. Jeśli mam go marnować, to wolę to robić w sposób przyjemny dla mnie. Jeśli mam go poświęcać na pracę, to chcę za to wymiernych korzyści.

Dlatego też powtarzam, że nauczyciele powinni oceniać tylko wyniki egzaminów, sprawdzianów i kartkówek. To nie jest ultra-obiektywna forma oceny czyjeś wiedzy (bo np. można mieć gorszy dzień, kaca, czy depresję), ale prawdopodobnie da nam najbardziej klarowny i zbliżony do faktycznego obraz wypełnienia norm programowych przez danego ucznia.

A jeśli chodzi o poświęcanie czasu uczniom, to mówię: niech skupiają się na tych nie-zdolnych. Oni tego potrzebują. Zdolnych wystarczy zostawić w spokoju. Sami znajdą sobie źródła wiedzy, sami będą się rozwijać. (Oczywiście tak długo, jak ich wiedza zgadza się z wymaganym minimum programowym).

--

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Nuratar - Superbojownik · przed dinozaurami
Pietshaq: W szkole miałem opinie "bardzo zdolny, ale równie leniwy", więc mógłbym się empatycznie podpiąć pod to, co opisujesz... ale nie mogę, bo miałem kompletnie inne doświadczenia.
Być może wynika to z mojego podejścia do całego cyrku "oj sinusiu maś piontećke", z jakim niektórzy rodzice podchodzą do dzieci - waliło mnie to, delikatnie mówiąc, jakie mam oceny (i tak nie były najgorsze). Nie miałem więc problemów z tym, że ktoś używa różnych kolorów do robienia notatek, że podkreśla tematy lekcji i że za takie rękodzielnictwo dostaje premie od nauczyciela. A poczucie, że jestem krzywdzony przez to nigdy się nie pojawiło, bo zdawałęm sobie sprawę z prostego faktu: to JA SAM nie chciałem w otoczkę około szkolno-lekcyjną wkładać wiecej wysiłku niż potrzeba na minimum.

Co do samego oceniania sprawdzianów, testów i innych - zgadzam się. Ale już z tego co piszesz, wywnioskować można, że za "szmate" za nieodrobione zadanie domowe powinno sie wymazać, bo to niesprawiedliwe. Przesadzasz. Zadanie domowe jest (chociaż nienawidziłem ich jak zarazy) częścią nauki i lekcji. Ma swój cel, ma swoje wymagania i podlega ocenie tak samo jak napisany w klasie sprawdzian. Bo chyba nie powiesz mi, że nie musisz pisać sprawdzianów, chodzić do odpowiedzi, czy pojawiać się na lekcji, bo i tak jako zdolny uczeń mógłbyś sam się tego nauczyć? A to tylko proste przedłużenie sposobu myślenia o zadaniach domowych, jaki prezentujesz.
Zapominasz, że szkoła nie tylko uczy Cie suchej faktografii i zdolności sumowania cyferek, ale też ma za zadanie wbić do opornej (w tym wieku nawet częstokroć BARDZO) głowy co to odpowiedzialność i ponoszenia konsekwencji swoich działań/decyzji. Jasne, nie musisz robic zadania domowego, ale wiedz, że czeka za to ocena niedostateczna - nie ma w tym nic nieuczciwego, ani zaskakującego. O nieuczciwości możnaby mówić, gdyby nauczyciel zawyżał oceny np. za to, że ktoś ma ładniejszy charakter pisma, czy rysuje kwiatuszki. Ale tutaj mamy przyklad prostej zależności: masz - ocena pozytywna, nie masz - ocena negatywna (abstrahuje tu od tego, że sama praca domowa może być z błędami itp.).

Mam też jedną uwagę a propos różnych wag, jakie wg. Ciebie przykłada się do istotności wkładu "pracy własnej" w ocenę - i bardzo, moim zdaniem, dobrze, że w początkowych latach nauczania wiekszą wagę przykłada się do tego, co małe dziecko samo jest chętne włożyć w nauke (czyt.: pracę). Bo zauważ, że początki szkoły, to NIE kucie i rachunek całkowy, a nauka dzieci, że szkoła, czyli i nauka, i wycinanie literek na gazetkę szkolną, to TEZ praca i jest ona nieodzownym elementem uczenia się w szkole, a co za tym idzie - oceny jaką otrzymamy. Dziecko ma się nauczyć tego, że jeżeli będzie tylko przychodziło do szkoły, odbębniało swoje, wracało do domu i leciało na "minimum" aktywności, to i może odczuć tego konsekwencję. I od decyzji każdego uczącego się, zależy czy będzie chciał włożyć troche wiecej wysiłku i zrobić zadanie domowe, czy walnie zeszyty w kąt i powie sobie "a wali mnie to, 4 mi na koniec roku wystarczy".
Ot, moje 3 grosze.

Neovigo
Neovigo - Superbojownik · przed dinozaurami
Temat bardzo ciekawy, choć... uważam, że wypowiedzi na tym forum będą niejako tendencyjne w kierunku nakreślonym przez Pietshaq'a. Dlaczego? Choćby dlatego, że forum Inteligentna Jazda, na jakim pojawił się post, jest najczęściej odwiedzane właśnie przez osoby zdolne, inteligentne, umiejące konstruować własne, spójne wypowiedzi. A przecież już ustaliliśmy, że bycie zdolnym często oznacza też bycie niechętnym marnowaniu czasu. Stąd moje stwierdzenie, że większość wypowiedzi w tym temacie (w tym moja ) będzie potwierdzeniem hipotezy pietshaq'a, Kvaka itd.

Zacznijmy od tego, czym się różni lenistwo od "braku predyspozycji". Uważam, że to jedno i to samo, z tym, że to samo zjawisko jest nazywane inaczej przez różne osoby.
"Lenistwem" brak inicjatywy nazwą osoby, które nie znają problemu z autopsji - rodzice, nauczyciele czy nawet zawistni uczniowie, którzy muszą przysiąść nad książką, by osiągać takie same rezultaty. Kieruje nimi zasada "gdyby mu się chciało, leniowi śmierdzącemu, to by wymiatał" albo "sukinsyn, myśli że jest debeściak, zadań nie robi...". Nie muszę chyba mówić, że żadne z tych stwierdzeń nie odpowiada rzeczywistości, że są krzywdzące.
"Brak predyspozycji" - tę nazwę temu zjawisku nadadzą osoby, u których brak aktywności na lekcjach nie przekłada się na nic (innego) konstruktywnego, względnie osoby, które autentycznie mają wszystko w dupie i chcą znaleźć jakieś usprawiedliwienie do swojego (w tym wypadku właściwego) lenistwa.

Właściwą jednak nazwą, według mnie, byłoby "świadome gospodarowanie czasem". Jak już to doskonale opisał :Kvak, osoba ZDOLNA, która rzeczywiście nie odrabia zadań domowych, ma ściśle określone motywy. Nie odrabia zadań, ponieważ ma w tym czasie coś lepszego do roboty!

Tutaj, według mnie, tkwi sedno różnicy między klasycznym leniem a uczniem zdolnym. Otóż leń nie jest w stanie przeznaczyć czasu, który "traci", na inne konstruktywne działania. Jeśli codziennie zamiast usiąść przy książkach, spędzi wieczór i pół nocy na gadu-gadu, to faktycznie jest leniem, jako że małe są szanse na to że Starcraft mu się na coś przyda. Zdolny uczeń zaś zrobi coś, co będzie niejako substytutem nauki. Wystarczy, że poświęci chwilę na takie czynności jak przeglądanie artykułów na wikipedii, surfowanie po sieci (byle nie po fotka.pl czy innych takich, to patologia wg mnie), czytanie książek czy cokolwek, co wymaga wysiłku umysłowego, co w jakikolwiek sposób rozwija umysł. Nawet niech gra na Kurniku w scrabble czy szachy. Obejrzy wiadomości i program publicystyczny. Obejrzy ambitny film. Stworzy stronę internetową. Narysuje grafikę w Photoshopie. Cokolwiek, co jest konstruktywne i zgodne z jego zainteresowaniami. Cokolwiek, co lubi robić a co nie odmóżdża całkowicie.


Teraz trochę o pułapkach kryjących się w temacie. Otóż, zgodnie z opinią nauczycieli/rodziców/wujków/babć/byłych nauczycieli/partnerów "predyspozycje" ma 90% populacji. Ogromna większość uczniów którzy nie dostawali samych piątek usłyszała coś w stylu "Ty, Kazik, ty jesteś strasznie inteligentny, ale leń nie z tej Ziemi... Gdybyś się tylko przykładał, to byłbyś świetnym uczniem" etc. A gdy ktoś raz coś takiego usłyszy, uczepi się tej myśli i będzie uważał, że zawsze na naukę przyjdzie czas. To jest pułapka, w którą wpada większość uczniów zdolnych, uczniów, u których przejawia się "Brak predyspozycji" - patrz legenda wyżej...

Powiem jeszcze o sobie, dlatego że zgodnie z moją hipotezą (z pierwszego akapitu) także i mnie przyklejano tabliczkę "uczeń zdolny". Nie, żeby mi to przeszkadzało, nawet mi to pochlebiało... Mankament polegał na tym, że także moi rodzice dotarli do tej informacji. W związku z tym, niedopuszczalne było żebym na przykład nie miał świadectwa z paskiem. Według nich, gdyby coś takiego się to zdarzyło, byłby to koronny dowód mojego lenistwa i faktu, że stanowczo za dużo spędzam przy tym cholernym komputerze. Wiązałoby się to też na przykład z odcięciem mi dostępu do internetu. Nie pomagają tłumaczenia, że internet jest źródłem wiedzy, że na planowanych studiach z informatyki jest rzeczą konieczną. "Co, chcesz mi powiedzieć, że w podręcznikach nie będzie tego co w internecie?"...

Dlatego w swoim przypadku zawsze musiałem szukać złotego środka. Najgorsze, że nie byłem nigdy stuprocentowym ścisłowcem lub stuprocentowym humanistą. (w gimnazjum w ciągu jednego roku szkolneg byłem na olimpiadach (etap rejonowy) z matematyki, fizyki, chemii, informatyki, polskiego, angielskiego i biologii, praktycznie nie ucząc się wcale). Moją piętą achillesową była zawsze historia, uważana przeze mnie za przedmiot nudny i całkowicie mi nieprzydatny w przyszłej drodze zawodowej.

W liceum wyglądało to nieco inaczej. Tutaj uczyłem się tylko tego, czego chciałem, pozostałe przedmioty łykając jednym uchem, a przed sprawdzianami czytając podręcznik na korytarzu. Dopiero w liceum zauważyłem u siebie to, o czym powiedział już Kvak: zacząłem selektywnie dobierać przedmioty. Mimo że bardzo lubię angielski, doszedłem do wniosku, że sposób prowadzenia lekcji przez nauczycielkę (sześć kserówek na lekcji, czytanie ich na głos, następne dwie do domu, do widzenia) niczego mnie nie nauczy - dlatego zacząłem sobie drukować angielskojęzyczne książki i wyłączałem się z lekcji.


Podsumuję nieco kontrowersyjnym poglądem. Uważam, że każdy zdolny uczeń, niezależnie od stopnia nasilenia "naukowstrętu" jest w stanie LEKKĄ RĄCZKĄ wyciągnąć pasek na świadectwie czy piątkę z jakiegoś konkretnego przedmiotu. Słabe oceny wynikają z faktu, że nie chce się uczyć w domu, bo zawsze jest coś ciekawszego do zrobienia. Sposób jest prosty - uczyć się w szkole. Uczniowi zdolnemu naprawdę wystarczy przeczytanie na polskim tematów na sprawdzian z biologii za godzinę. Tłumaczenie "biologia mi niepotrzebna" nie ma tu sensu. Szkoła jest bowiem walką o OCENY, nie o wiedzę...

--
"Real men use telnet on port 80."

bbirdy
Mam na imię Mikołaj i jestem zdolnym leniem.

A teraz konkrety - owszem, jestem dość leniwy i ciężko mi się zabrać do konkretnej pracy. Chyba że wiem że muszę, poczucie przymusu całkowicie likwiduje kwestię lenistwa. Ale to nie koniec tematu - część ludzi 'zdolnych' (w tym ja) ma problemy z utrzymaniem koncentracji. Pół biedy gdy człowiek się łatwo rozprasza, bo rozpraszacze można schować w szafie, poczekać aż pójdą spać itp - gorzej, gdy koncentrację po prostu szlag trafia i koniec. I tego regularnie doświadczam, idąc po tabletkę pyralginy po półgodzinnej nauce czy czując zawroty głowy po dwóch godzinach wykładu spędzonego faktycznie na słuchaniu... Zwyczajowo porównuję to do Pentiuma IV z zamocowanym wiatraczkiem od Pentiuma I - jednak z zewnątrz wygląda to dokładnie tak, jakbym po prostu nie miał woli słuchać, pracować, cokolwiek - a przecież widać że jak chcę to mogę przenosić góry, prawda? Przez całe gimnazjum, liceum, obecnie studia - semestry mam podsumowywane "no Mikołaj, niestety trzy", "czwórkę ci dam, choć chciałam więcej", "miałbyś sześć, ale ci się nie chciało przysiąść" "proszę pana, niestety cztery i pół, mam nadzieję że egzamin pójdzie panu lepiej" itd, itp, do znudzenia i jeszcze trochę. Mógłbym, owszem. Zwalczając lenistwo i siedząc dosłownie do bólu (czyli relatywnie krótko) przez cały semestr byłoby pięknie - ale nie jest i nie będzie. I zostawiam i zapewne zostawiać będę niższe niż na początku półrocza opinie, czasem nawet zawody...
A jednak profesorowie szukając pracowników wolą właśnie zdolnych leni niż pracowitych przeciętniaków - dlaczego? Leń mniej się pyta, jest bardziej kreatywny, a odpowiednio poprowadzony bardziej wydajny, nawet jeśli w trakcie pracy spędzi trochę czasu przy pudelku czy co tam akurat lubi.
Wracając do kwestii oceniania leni i pracusiów - nie ma i nie będzie systemu, który pozwoliłby obiektywnie ocenić wysiłek. Czy taki system ma w ogóle sens? Przyszłych pracodawców interesuje efekt końcowy, a więc w przełożeniu na szkołę obecny system oceniania tylko i wyłącznie wyniki sprawdzianów, klasówek i... prac domowych. Nigdy ich nie robiłem i nie robię, ale liczę się z konsekwencjami takiego wyboru i nie mam pretensji do nikogo, gdy przez taki wybór tracę.
Przez całe liceum na języku istniały dwie skale ocen - jedna dla klasy, druga dla mnie. Żebym był zmuszony robić na zajęciach cokolwiek poza czytaniem gazetek na ścianach i liczeniem much na suficie - czy to było sprawiedliwe? Szczerze wątpię.

--
Zachowaj mnie Panie od zgubnego nawyku mniemania,
że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji.
Plewa Osmose ceramiczne systemy kominowe Św. Tomasz z Akwinu
Forum > Inteligentna jazda > Zdolności, umiejętności, predyspozycje...
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj