Śniło mi się, że widziałem Lisa i Żakowskiego jak szli się wyciszyć na Giewont. Nad przepaścią siedział baca i liczył.
- Sto dwadzieścia jeden. Sto dwadzieścia jeden.
- Co tak liczycie, baco? - Pyta Lis.
Baca spycha go z krawędzi przepaści. Lis spada w dół, a baca:
- Sto dwadzieścia dwa. Sto dwadzieścia dwa.
Żakowski rzuca się w przepaść za Lisem. Wie, że nie umie latać, ale wie też, że jest prawdziwym mężczyzną i da radę: w locie wyjmuje z kieszenie fajki, rzuca siarczystą, męską kurwą, wyciąga dłoń i łapie Lisa za dupę.
- Już nie te czasy, co, Tomek? - Pyta. - Ale cię trzymam.
- A kto trzyma ciebie? - Pyta Lis. - I dlaczego za dupę?
Żakowski zapala papierosa, wyciąga piersiówkę, pociąga mocno i mówi:
- Damy rade, kurwa!
- Sto dwadzieścia jeden. Sto dwadzieścia jeden.
- Co tak liczycie, baco? - Pyta Lis.
Baca spycha go z krawędzi przepaści. Lis spada w dół, a baca:
- Sto dwadzieścia dwa. Sto dwadzieścia dwa.
Żakowski rzuca się w przepaść za Lisem. Wie, że nie umie latać, ale wie też, że jest prawdziwym mężczyzną i da radę: w locie wyjmuje z kieszenie fajki, rzuca siarczystą, męską kurwą, wyciąga dłoń i łapie Lisa za dupę.
- Już nie te czasy, co, Tomek? - Pyta. - Ale cię trzymam.
- A kto trzyma ciebie? - Pyta Lis. - I dlaczego za dupę?
Żakowski zapala papierosa, wyciąga piersiówkę, pociąga mocno i mówi:
- Damy rade, kurwa!