Podróże to zawsze szansa na przygody, zabicie nudy i wzbogacenie życiowych doświadczeń na wielu obszarach, zwłaszcza podróże pociagiem, gdy animatorem zabawy jest PKP.
Wyjazd weekendowy z małżonką z Łodzi do Poznania w piątek po południu; dzieciaki porozdzielane dziadkom; robota w korpo ogarninta i można wylogować się do życia wcześniej; bilety dla dwójki dorosłych niecałe 30 pln po zniżkach - no czy to nie brzmi legancko? Autem niby wygodniej, ale jakby se podliczyć obecne ceny benzyny, mandaty i autostradę to ciuchcia wydawała się ze wszech miar korzystna. Myk, niecałe 3,5 godzinki podróży i całe popołudnie w stolicy Wielkopolski dla siebie. Plan bez wad normalnie.
Pociąg pośpieszny Łódzkich Kolei Aglomeracyjnych (numer ŁP 17111) o 12:59 wesoło wyruszył z Łodzi by o 16:20 według rozkładu wjechać na stację docelową Poznań Główny. Ale wszechświat miał nieco inne plany i zamierzał dorzucić kilka niespodzianek.
Przez pierwsze 6 stacji trasa przebiegała standardowo: miarowy stukot kół, malownicze krajobrazy za oknem, słoneczne popołudnie, mała awantura z panią konduktor/kierownik pociągu na temat zniżki na nasze bilety i posiadane karty dużej rodziny, przyjazd na kolejne stacje, dosiadający się pasażerowie i odjazd w dalszą podróż. W takiej sielankowej atmosferze dojechaliśmy do Łasku.
Przyjazd był, natomiast zabrakło odjazdu. Po kilkunastu minutach pani kierownik przybyła z nowiną, że na dalszej trasie koło Sieradza było potrącenie kogoś ze skutkiem śmiertelnym, oba tory są zablokowane, przed nami w pociagowym korku już od godziny stoją dwa składy i czekamy teraz na decyzję gliniarza i prokuratora, kiedy ruszymy.
Siła wyższa, zdarza się czasem niestety taka tragedia, nic na to nie poradzimy. W takich sytuacjach czynności trwają dość długo. Tu u nas w sumie początek podróży i sporo drogi przed nami. Słoneczko świeciło, niby jakaś kanapka i woda były w plecaku, ale wokół ani otwartego sklepu, ani remizy, by się zaopatrzyć na nieprzewidziane godziny czekania.
Po kolejnej godzinie dostaliśmy informację, że mamy wysiąść z pociagu (ten zostaje), przejść na drugi peron, gdzie podjedzie pociąg osobowy z Łodzi do Ostrowa Wielkopolskiego (najwyraźniej jadącego tam innym torem), i po dotarciu tamże "zobaczymy co dalej". Takowoż wszyscy uczynili; jedna pasażerka nieomal wj*bała się pod inny nadjeżdżający z naprzeciwka pociąg, bo przecież skoro "tamten zapierdziela to ja przejdę niemal na styk". Dosłownie 5 sekund brakło, by zafundowała wszystkim zgromadzonym rekonstrukcję wypadku na żywo, serio, zrobiła się cisza, nie licząc trąbienia tego pociągu.
W końcu udało się i pasażerowie pociągu A dosiedli się do pasażerów pociągu B, tworząc sumę pasażerów A+B=C gdzie C>D (D liczba miejsc w pociągu). Obliczenie czasu trwania podróży do miejsca docelowego byłoby tutaj zadaniem z gwiazdką, zwłaszcza biorąc pod uwagę ruch jednostajne opóźniony i dalsze czynniki i informacje, o których jeszcze natenczas wiedzieć nie mogliśmy
Do Ostrowa mieliśmy przyjechać o 16:20, by o 16:40 ruszyć do kolejnym pociągiem do Poznania. O godzinie 15:48 dotarliśmy do miejscowości Opatówek przed Kaliszem, z której odjazd miał być o 15:49 i ok. 16:20 (friendly reminder: planowy przyjazd tym pierwszym pociągiem ŁP17111 do stolicy WLKP) zaczęliśmy się zastanawiać, czy w końcu ruszymy. Dyspozytor stwierdził,że tamtem pociag do Poznania o 16:40 na nas nie poczeka - bo są przecież jeszcze inne połączenia, następne na przykład za kolejne 1,5 godziny, i się wziął i rozłączył. My to w sumie żadnych planów poza odpoczynkowymi nie mieliśmy, ale były osoby, które miały przesiadki do innych miast, była nawet pani, która miała wylot samolotowy z Poznania, a utknęła bez opcji zdążenia (wzięła w końcu taksówkę, ino 130 km). Sytuacja znowu stawała się napięta jak plandeka na żuku, zaczęliśmy też wtedy snuć z innymi pasażerami plany np pędzenia bimbru skoro mamy spędzić tu razem resztę życia. Z jednej strony też żałowaliśmy, że nie wzięliśmy ze sobą browarów w podróż. Z drugiej strony, podróż trwała już tyle, że byśmy je dawno wypili, bylibyśmy zapewne niedopici i jeszcze bardziej rozdrażnieni.
I nagle dowiedzieliśmy się od pani kierownik o przyczynach tej przerwy! Mianowicie jedną stację przed Kaliszem popsuł się inny pociąg. Broken, garbage, kaputt. A z uwagi, że jest tam tylko jeden tor, to musimy podjechać i naszym pociągiem przepchnąć tamten do Kalisza, odstawić go na boczny tor i dalej ruszyć do Ostrowa! Reakcja publiczności zgromadzonej w pociągu była taka, jakby sam Rafał Pacześ ją ogłosił, jeden ogromny wybuch śmiechu. Absurd i niespotykaność sytuacji uratowało chyba życie pani kierownik.
Ruszyliśmy zatem ku dalszej przygodzie, ratować pasażerów popsutego pociągu. Dotarliśmy do stacji Kalisz Winiary, wokół której jest zupełne nic, drzewa, jezioro, a by dotrzeć do drogi asfaltowej trzeba zrobić całkiem przyjemną wycieczkę. Tutaj oczekiwał na nas, że tak się wyrażę, pociąg do pchania. Kilkanaście minut trwały czynności zaczepne, po czym szarpło, j*bło i nasz pociąg zgasł.
Okazało, że podłączenie pociągu do pociągu to nie takie hop siup, jak podłączenie się do wifi somsiada. To nie jest takie hip hop jak podłączenie ładowarki do telefonu. To nie jest nawet takie hula hop, jak podłączenie płyty indukcyjnej 400V do instalacji elektrycznej. Pan maszynista robił co mógł, trzeba było przepompować jakieś powietrze do tamtego unieruchomionego pociągu, w miedzyczasie wyłączona była klima, żeby nie nadwyrężać elektryki, dzięki czemu stanie w słońcu zaczęło doskwierać, zwłaszcza tym, którym skończyła się już woda na tą trzyipółgodzinną podróż (była już 17:30, a my ciągle jeszcze przed Kaliszem).
W pewnym momencie przez pociąg przeszła pani konduktor, mówiąca jakieś liczby. Wskazała na mnie: "46". Na małżonkę "47". Szła i liczyła pasażerów. Nie wiem, liczyła ile browarów mają dostarczyć? Ile worków na ciała? Rozwiązywała tamto zadanie z gwiazdką? Liczyła ochotników do jakiejś "Squid Games PKP edition" lub alternatywnego przepchania tamtego pociągu?
W końcu udało się podłączyć pociagi. I o godz 17:50 powoli jak żółw ociężale ruszyła maszyna po szynach ospale, szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem itd. Prawie jak w wierszu Tuwima, tylko trzeba pominąć ten fragment o przyspieszaniu. Reasumując i delikatnie mówiąc, no nie zap**rdalaliśmy wtedy, powiem Wam.
Ale dostaliśmy kolejne instrukcje na dalszą podróż. Mamy wysiąść nie w Ostrowie, tylko w Kaliszu, i z Kalisza pojedziemy znowu jakimś innym składem (i tak przez Ostrów, bo to jedyna trasa) do Poznania. Jednakowoż tamten skład ŁKA jeszcze nie przyjechał i bedziemy mieli na niego poczekać, co biorąc pod uwagę dotychczasowe wydarzenia, nie gwarantowało tego o której przyjedzie, czy przyjedzie, i czy wogóle istnieje.
Umówiliśmy sie z zapoznanymi pasażerami w naszym wagonie, że kupujemy browary teraz w Kaliszu. Jak przyjedzie pociąg, a delegacja z piwem nie zdąży jeszcze wrócić ze sklepu to blokujemy skład z hasłem "My czekalismy na was, teraz wy poczekacie na nas". Jednak plan był lepszy tylko w teorii, praktyka okazała się niemożliwa, bo po przyjeździe do Kalisza mieliśmy tylko 9 minut do przyjazdu tamtego kolejnego pociągu. Za krótko, choć próby poszukania pobliskiego sklepu oczywiście zostały poczynione. Można było oczywiście zostać w Kaliszu i poczekać na jeszcze następny pociąg, ale wygodnicka opcja dotarciakurwawkońcu do Poznania zwyciężyła.
Zatem za chwilę pojawił się na horyzoncie pociąg ŁKA do Poznania. Skumulowana ilość pasażerów z dwóch pociągów stawiła się na peronie, z łokciami gotowymi do wywalczenia sobie miejsca. Taką gotowość do walki i taki zapał widziano u mas ludzkich ostatnio na otwarciu Lidla w Żyrardowie wiele lat temu. O 18:19 maszyna losująca była pusta, nastąpiło zwolnienie blokady... i z miejscami nie było tak źle...
Bo
Okazało się,
Że oto podjechał pociąg ŁKA ŁP17111, ten sam, którym o 12:59 wyruszyliśmy z Łodzi w tą wyjątkową podróż; z którego zostaliśmy wypędzeni w Łasku, by tułać się po innych pociągach; z tą samą panią kierownik, z którą pokłóciliśmy się na początku o zniżki na KDRy. I to właśnie ten pociąg, jadący już nie jako osobowy, a osobowy przyśpieszony, dowiózł nas już bez żadnych dodatkowych (jeszcze by chcieli, ha!) przygód do Poznania. O godz 20:03 postawiliśmy swe stopy na pyrlandzkim peronie, a piwo "Tey", które umęczeni otworzyliśmy do upragnionego posiłku pół godziny później smakowało najlepi na świecie.
Wyjazd weekendowy z małżonką z Łodzi do Poznania w piątek po południu; dzieciaki porozdzielane dziadkom; robota w korpo ogarninta i można wylogować się do życia wcześniej; bilety dla dwójki dorosłych niecałe 30 pln po zniżkach - no czy to nie brzmi legancko? Autem niby wygodniej, ale jakby se podliczyć obecne ceny benzyny, mandaty i autostradę to ciuchcia wydawała się ze wszech miar korzystna. Myk, niecałe 3,5 godzinki podróży i całe popołudnie w stolicy Wielkopolski dla siebie. Plan bez wad normalnie.
Pociąg pośpieszny Łódzkich Kolei Aglomeracyjnych (numer ŁP 17111) o 12:59 wesoło wyruszył z Łodzi by o 16:20 według rozkładu wjechać na stację docelową Poznań Główny. Ale wszechświat miał nieco inne plany i zamierzał dorzucić kilka niespodzianek.
Przez pierwsze 6 stacji trasa przebiegała standardowo: miarowy stukot kół, malownicze krajobrazy za oknem, słoneczne popołudnie, mała awantura z panią konduktor/kierownik pociągu na temat zniżki na nasze bilety i posiadane karty dużej rodziny, przyjazd na kolejne stacje, dosiadający się pasażerowie i odjazd w dalszą podróż. W takiej sielankowej atmosferze dojechaliśmy do Łasku.
Przyjazd był, natomiast zabrakło odjazdu. Po kilkunastu minutach pani kierownik przybyła z nowiną, że na dalszej trasie koło Sieradza było potrącenie kogoś ze skutkiem śmiertelnym, oba tory są zablokowane, przed nami w pociagowym korku już od godziny stoją dwa składy i czekamy teraz na decyzję gliniarza i prokuratora, kiedy ruszymy.
Siła wyższa, zdarza się czasem niestety taka tragedia, nic na to nie poradzimy. W takich sytuacjach czynności trwają dość długo. Tu u nas w sumie początek podróży i sporo drogi przed nami. Słoneczko świeciło, niby jakaś kanapka i woda były w plecaku, ale wokół ani otwartego sklepu, ani remizy, by się zaopatrzyć na nieprzewidziane godziny czekania.
Po kolejnej godzinie dostaliśmy informację, że mamy wysiąść z pociagu (ten zostaje), przejść na drugi peron, gdzie podjedzie pociąg osobowy z Łodzi do Ostrowa Wielkopolskiego (najwyraźniej jadącego tam innym torem), i po dotarciu tamże "zobaczymy co dalej". Takowoż wszyscy uczynili; jedna pasażerka nieomal wj*bała się pod inny nadjeżdżający z naprzeciwka pociąg, bo przecież skoro "tamten zapierdziela to ja przejdę niemal na styk". Dosłownie 5 sekund brakło, by zafundowała wszystkim zgromadzonym rekonstrukcję wypadku na żywo, serio, zrobiła się cisza, nie licząc trąbienia tego pociągu.
W końcu udało się i pasażerowie pociągu A dosiedli się do pasażerów pociągu B, tworząc sumę pasażerów A+B=C gdzie C>D (D liczba miejsc w pociągu). Obliczenie czasu trwania podróży do miejsca docelowego byłoby tutaj zadaniem z gwiazdką, zwłaszcza biorąc pod uwagę ruch jednostajne opóźniony i dalsze czynniki i informacje, o których jeszcze natenczas wiedzieć nie mogliśmy
Do Ostrowa mieliśmy przyjechać o 16:20, by o 16:40 ruszyć do kolejnym pociągiem do Poznania. O godzinie 15:48 dotarliśmy do miejscowości Opatówek przed Kaliszem, z której odjazd miał być o 15:49 i ok. 16:20 (friendly reminder: planowy przyjazd tym pierwszym pociągiem ŁP17111 do stolicy WLKP) zaczęliśmy się zastanawiać, czy w końcu ruszymy. Dyspozytor stwierdził,że tamtem pociag do Poznania o 16:40 na nas nie poczeka - bo są przecież jeszcze inne połączenia, następne na przykład za kolejne 1,5 godziny, i się wziął i rozłączył. My to w sumie żadnych planów poza odpoczynkowymi nie mieliśmy, ale były osoby, które miały przesiadki do innych miast, była nawet pani, która miała wylot samolotowy z Poznania, a utknęła bez opcji zdążenia (wzięła w końcu taksówkę, ino 130 km). Sytuacja znowu stawała się napięta jak plandeka na żuku, zaczęliśmy też wtedy snuć z innymi pasażerami plany np pędzenia bimbru skoro mamy spędzić tu razem resztę życia. Z jednej strony też żałowaliśmy, że nie wzięliśmy ze sobą browarów w podróż. Z drugiej strony, podróż trwała już tyle, że byśmy je dawno wypili, bylibyśmy zapewne niedopici i jeszcze bardziej rozdrażnieni.
I nagle dowiedzieliśmy się od pani kierownik o przyczynach tej przerwy! Mianowicie jedną stację przed Kaliszem popsuł się inny pociąg. Broken, garbage, kaputt. A z uwagi, że jest tam tylko jeden tor, to musimy podjechać i naszym pociągiem przepchnąć tamten do Kalisza, odstawić go na boczny tor i dalej ruszyć do Ostrowa! Reakcja publiczności zgromadzonej w pociągu była taka, jakby sam Rafał Pacześ ją ogłosił, jeden ogromny wybuch śmiechu. Absurd i niespotykaność sytuacji uratowało chyba życie pani kierownik.
Ruszyliśmy zatem ku dalszej przygodzie, ratować pasażerów popsutego pociągu. Dotarliśmy do stacji Kalisz Winiary, wokół której jest zupełne nic, drzewa, jezioro, a by dotrzeć do drogi asfaltowej trzeba zrobić całkiem przyjemną wycieczkę. Tutaj oczekiwał na nas, że tak się wyrażę, pociąg do pchania. Kilkanaście minut trwały czynności zaczepne, po czym szarpło, j*bło i nasz pociąg zgasł.
Okazało, że podłączenie pociągu do pociągu to nie takie hop siup, jak podłączenie się do wifi somsiada. To nie jest takie hip hop jak podłączenie ładowarki do telefonu. To nie jest nawet takie hula hop, jak podłączenie płyty indukcyjnej 400V do instalacji elektrycznej. Pan maszynista robił co mógł, trzeba było przepompować jakieś powietrze do tamtego unieruchomionego pociągu, w miedzyczasie wyłączona była klima, żeby nie nadwyrężać elektryki, dzięki czemu stanie w słońcu zaczęło doskwierać, zwłaszcza tym, którym skończyła się już woda na tą trzyipółgodzinną podróż (była już 17:30, a my ciągle jeszcze przed Kaliszem).
W pewnym momencie przez pociąg przeszła pani konduktor, mówiąca jakieś liczby. Wskazała na mnie: "46". Na małżonkę "47". Szła i liczyła pasażerów. Nie wiem, liczyła ile browarów mają dostarczyć? Ile worków na ciała? Rozwiązywała tamto zadanie z gwiazdką? Liczyła ochotników do jakiejś "Squid Games PKP edition" lub alternatywnego przepchania tamtego pociągu?
W końcu udało się podłączyć pociagi. I o godz 17:50 powoli jak żółw ociężale ruszyła maszyna po szynach ospale, szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem itd. Prawie jak w wierszu Tuwima, tylko trzeba pominąć ten fragment o przyspieszaniu. Reasumując i delikatnie mówiąc, no nie zap**rdalaliśmy wtedy, powiem Wam.
Ale dostaliśmy kolejne instrukcje na dalszą podróż. Mamy wysiąść nie w Ostrowie, tylko w Kaliszu, i z Kalisza pojedziemy znowu jakimś innym składem (i tak przez Ostrów, bo to jedyna trasa) do Poznania. Jednakowoż tamten skład ŁKA jeszcze nie przyjechał i bedziemy mieli na niego poczekać, co biorąc pod uwagę dotychczasowe wydarzenia, nie gwarantowało tego o której przyjedzie, czy przyjedzie, i czy wogóle istnieje.
Umówiliśmy sie z zapoznanymi pasażerami w naszym wagonie, że kupujemy browary teraz w Kaliszu. Jak przyjedzie pociąg, a delegacja z piwem nie zdąży jeszcze wrócić ze sklepu to blokujemy skład z hasłem "My czekalismy na was, teraz wy poczekacie na nas". Jednak plan był lepszy tylko w teorii, praktyka okazała się niemożliwa, bo po przyjeździe do Kalisza mieliśmy tylko 9 minut do przyjazdu tamtego kolejnego pociągu. Za krótko, choć próby poszukania pobliskiego sklepu oczywiście zostały poczynione. Można było oczywiście zostać w Kaliszu i poczekać na jeszcze następny pociąg, ale wygodnicka opcja dotarciakurwawkońcu do Poznania zwyciężyła.
Zatem za chwilę pojawił się na horyzoncie pociąg ŁKA do Poznania. Skumulowana ilość pasażerów z dwóch pociągów stawiła się na peronie, z łokciami gotowymi do wywalczenia sobie miejsca. Taką gotowość do walki i taki zapał widziano u mas ludzkich ostatnio na otwarciu Lidla w Żyrardowie wiele lat temu. O 18:19 maszyna losująca była pusta, nastąpiło zwolnienie blokady... i z miejscami nie było tak źle...
Bo
Okazało się,
Że oto podjechał pociąg ŁKA ŁP17111, ten sam, którym o 12:59 wyruszyliśmy z Łodzi w tą wyjątkową podróż; z którego zostaliśmy wypędzeni w Łasku, by tułać się po innych pociągach; z tą samą panią kierownik, z którą pokłóciliśmy się na początku o zniżki na KDRy. I to właśnie ten pociąg, jadący już nie jako osobowy, a osobowy przyśpieszony, dowiózł nas już bez żadnych dodatkowych (jeszcze by chcieli, ha!) przygód do Poznania. O godz 20:03 postawiliśmy swe stopy na pyrlandzkim peronie, a piwo "Tey", które umęczeni otworzyliśmy do upragnionego posiłku pół godziny później smakowało najlepi na świecie.