INFORMACJE WSTĘPNE: Domyślam się, że ostatnie miesiące dla wielu osób, również tutaj, są dosyć trudne. Od kilku dni stosuję swoistą autoterapię w postaci luźnych zapisków. Trochę poważnych, trochę zabawnych, humor raczej czarny. Zastanawiałem się co zrobić z tymi zapiskami i przypomniałem sobie o tym miejscu. Uznałem, że społeczność JM może zechcieć zapoznać się z tymi memuarami. Będę zatem publikował dopóki uznam, że ma to sens.

Piątek szóstego

Szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś innego po wystroju tego pomieszczenia. Przypominało bardziej biuro z dużym, ciemnobrązowym biurkiem, za którym siedziała filigranowa blondynka w okularach, nieśmiało wyglądając zza ekranu płaskiego monitora. Na ścianach nie było żadnych dekoracji, a światło słoneczne wpadało przez duże okno za plecami blondynki. Zrobiłem krok do przodu i usiadłem w fotelu wskazanym przez młodą kobietę. Rozejrzałem się dookoła czekając na zgodę na odezwanie się i badając wystrój pomieszczenia. Pomyślałem, że w takim miejscu warto zadbać o przytulną atmosferę. Może jakieś kolorowe obrazki na ścianach, ciekawy wzór na fotelu albo przynajmniej roślinka, tak żeby nieco ożywić grobową atmosferę. Chociaż z drugiej strony może taki właśnie był zamysł - skupić się na swoich myślach zamiast rozglądać dookoła, tak jak ja to właśnie czyniłem. Nasze spojrzenia w końcu spotkały się nieromantycznie.
- No więc co Pana do mnie sprowadza?
- Chciałbym się zabić. - Odpowiedziałem spokojnie. W tym momencie odezwał się charakterystyczny, wesoły dźwięk internetowego komunikatora. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, po czym Pani doktor wzięła swój telefon i udając, że absolutnie nic się nie stało, wyciszyła dzwonki. Wtedy pomyślałem, że w moim życiu nawet wizyta u psychiatry jest żartem. Uśmiechnąłem się serdecznie do niewielkiej blondynki. Nie chciałem, żeby czuła się winna, że dostała śmiesznego mema akurat, gdy jej pacjent przyznawał się do raczej wstydliwego problemu. Młoda Pani psychiatra być może odwzajemniła uśmiech, ale nie zobaczyłem tego, bo miała założoną modną, chirurgiczną maseczkę. Ja też miałem modną, chirurgiczną maseczkę, więc trudno było cokolwiek odwzajemniać. I tak siedzieliśmy, ja - bezrobotny trzydziestolatek z depresją i kilkumiesięcznym pandemicznym, wręcz barbarzyńskim zarostem i ona - w rozciągniętym swetrze, zmęczona pacjentami i notująca wszystko cierpliwie na komputerze.
- Jak?
- Co jak?
- Jak chciałby się Pan zabić?
- W sensie mam powiedzieć jak?
- Tak, jak? - Przez chwilę przestała notować na komputerze i spojrzała na mnie zza okularów. Chyba chciała, żeby wyszło serdecznie, ale przedstawienie swojej wizji samobójstwa gdzieś pomiędzy stuknięciem w klawiaturę, a zerknięciem na godzinę na telefonie wydało mi się dosyć przerysowane i w gruncie rzeczy - całkiem zabawne. Serdeczność rzeczywiście wisiała gdzieś w powietrzu, ale taka bardziej w stylu urzędniczki ZUSu, która już w tym tygodniu dostała jedną naganę i wolałaby nie ryzykować obcięciem bonusu świątecznego, o ile takowy przyznawany jest w ZUSie. Myślę, że jest.

Cała wizyta nie trwała dłużej niż pół godziny. Znowu musiałem filigranowej kobiecie powtórzyć kilka informacji, które ukształtowały mnie jako człowieka. Powinienem docenić odmianę, bo tym razem przede mną siedziała blondynka, a nie brunetka. Pił, bił, tak, nie, papierosy, czasami, tak, ale już nie, okazjonalnie, głównie piwo, nie, nie, nie, przepraszam jak? Wszystkiemu towarzyszyło stukanie paznokciami w klawisze komputera. Czułem się bardziej jak w urzędzie, gdy znudzona Pani ze spiętymi włosami wklepuje moje dane do komputera, aby oznajmić, że mój wniosek jest źle wypełniony i w sumie to za chwilę zamykają i ona jutro wyjeżdża na urlop, więc proszę wrócić kiedyś w przyszłości, jak już wróci wypoczęta z Kołobrzegu. Przez chwilę przeszła mi przez głowę myśl, że blondynka ma zainstalowany program, który w oparciu o informacje z życia pacjenta jest w stanie stwierdzić jak duże jest ryzyko, że po powrocie do domu sięgnie po ostre narzędzie, a na ile można zaryzykować jeszcze wysłanie go w spokoju na chatę. Kiedyś byłem u lekarza rodzinnego, który miał coś takiego. Wpisywał wszystkie objawy, zaznaczał wagę, wiek i informacja o chorobie sama wyskakiwała. Zmyślne, dopóki nie wyjdzie ci menopauza, a zdezorientowany lekarz nie spojrzy na ciebie podejrzliwie i nie zacznie zastanawiać na ile to mogłoby być rzeczywiście możliwe. Ciekawe czy i tym razem mój los spoczywał w rękach, czy też w przewodach, komputera, za którym chowała się filigranowa blondynka.
- No więc co Pan zrobi jak będzie gorzej?
- Pojadę do szpitala psychiatrycznego.
- A czego Pan nie zrobi?
- Nie zadzwonię po karetkę, bo zanim przyjadą, to zdążę już się zabić.
- …
- Przepraszam.
- Wypiszę Panu leki.
Włożyła puste blankiety na recepty do drukarki i poklikała jeszcze trochę. Ciekawe czy na studiach medycznych przygotowują studentów do tego, że większość swojego czasu będą zmuszeni spędzić klikając w klawiaturę. W końcu skończyła i zamarła w bezruchu. Trwało to kilka sekund po czym schowała twarz w dłoniach. Wyglądała jak zmęczona matka, która właśnie uświadomiła sobie, że nie da już rady i albo zamorduje jedno ze swoich dzieci albo sama ze sobą skończy. Trwało to kilka długich, pełnych napięcia sekund, które urozmaiciłem sobie sprawdzeniem ile młynków palcami jestem w stanie wykonać w tak krótkim czasie. Pomyślałem sobie, że być może właśnie jestem świadkiem załamania nerwowego psychiatry. Byłoby to świetne podsumowanie ostatnich miesięcy mojego życia.
- Znowu ta drukarka nie działa, nie wytrzymam! - Spojrzała na mnie, a ja wyobraziłem sobie, że gdzieś pod maseczką pojawiły się rumieńce. Spuściła wzrok zawstydzona, jakby oczekiwała, że za chwilę skarcę ją niczym nauczyciel swojego ucznia, gdy ten palnął coś bez zastanowienia w trakcie zajęć.

Polubiłem ją przez te ostatnie 30 minut i naprawdę chciałem jakoś pomóc, ale wbijanie się na fotel psychiatry i grzebanie w panelu sterowania wydało mi się przesadą, więc ograniczyłem się tylko do wsparcia emocjonalnego.
- Współczuję.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi, drukarki wyczuwają strach i zmęczenie. - Rozmowę przerwał obiekt naszej rozmowy wydając z siebie charakterystyczne drukarkowe stęknięcia i wciągając blankiet.
- Ma Pan jakieś pytania?
- Nie, wszystko jasne.
- To dobrze.
- Tak, świetnie.
Patrzyliśmy jak drukarka powoli wypluwa z siebie receptę, ja kręciłem młynki palcami wskazującymi, ona stukała paznokciami w blat. Ja patrzyłem w ziemię, ona w ścianę. W końcu mogliśmy zakończyć to momentami zabawne, a momentami niezręczne spotkanie. Podziękowałem za pomoc, zarzuciłem na ramię plecak i ruszyłem do apteki. Wstała i odprowadziła mnie do drzwi, które szybko zamknęła, jak tylko wyszedłem za próg. Wydaje mi się, że usłyszałem jeszcze dźwięk otwartej dłoni lądującej na czole. Chyba jej się spodobałem i w tym momencie pożałowała, że jakoś nie zagadała.

***
- Ile?
- 6 złotych i 14 groszy.
- Na poważnie? Antydepresanty na miesiąc kosztują 6 złotych?
- Tak! - Pani farmaceutka uśmiechnęła się szeroko zza antycovidowej szyby, jakby zrobiła dla mnie najmilszą rzecz, na jaką było ją stać.
- To fantastyczna wiadomość!
- Prawda? - Uśmiech nie znikał z jej twarzy.