Mardus, Stes i Wir siedzieli w wielkim namiocie dyskutując zawzięcie. Z kolei Anton i Ferdo podsłuchiwali pilnie, leżąc ukryci w głębokiej trawie za namiotem.
-Zola dostarczyła mi dwa klucze. Jestem też najstarszy! – Mardus perorował zaciekle - Mam chyba największe prawo do włamania się do arsenału?!
-Nawet nie podniesiesz pistoletu gigantów! – Stes machał mu ręką przed nosem – Ja jestem w najlepszej formie z nas wszystkich! Nawet karabin maszynowy udźwignę!
-Albo i trzy! – kpił z niego Wir – Tam potrzeba kogoś kto się zna na materiałach wybuchowych! Czyli mnie!
-Ciebie?! Ty byś nawet kibla nie potrafił porządnie wysadzić w powietrze! Chyba żebyś miał zatwardzenie! – Mardus sapał astmatycznie – Tam trzeba kogoś mądrego do dowodzenia! Strzelać będą młodzi!
-Uważasz że ja się nie nadaję do dowodzenia?! Zęby na tym zjadłem! –wzburzony Wir poderwał się z ławy – Spytajcie młodych!
-Właśnie! – Stes też wstał gwałtownie – Spytajmy młodych kogo chcą na dowódcę! Jestem pewien, że wybiorą mnie!
Anton i Ferdo wykrzywili się do siebie, Ferdo narysował znacząco kółko na czole, lecz podsłuchiwali cicho dalej.
-Poczekaj, poczekaj! – mitygował go Wir – Taki jesteś pewny? Musimy ściągnąć młodych z sąsiednich grup do pomocy, a oni mogą wybrać Czupera lub Musę!
-To jest nasz okręt! – zacietrzewił się Mardus – Obserwujemy go codziennie przez lornetki, a ja już nawet znam z wyglądu wszystkich gigantów! Atakiem musi dowodzić jeden z nas! – walnął pięścią w stół - A jak nie, to zdobędziemy go sami, bez niczyjej łaski!
-Niezła myśl, to jest zupełnie niezła myśl… - zastanowił się nagle Stes – Pomyślcie tylko jak to podniesie nas w hierarchii rasy ludzkiej!
Mardus i Wir zastygli w połowie gestów i powoli uśmiechy wypłynęły na ich twarze. Usiedli spokojnie za stołem.
-To się nazywa prawdziwa polityka! - rzekł Wir z uznaniem – Z tym całym arsenałem nikt nam nie śmie podskoczyć!
-Ja to wymyśliłem, wobec tego ja dowodzę! – upierał się Mardus
-Idziemy wszyscy. Nie ma sensu siedzieć na lądzie skoro musimy to zrobić własnymi siłami – stwierdził Stes – Poza tym, ja chcę dostać spluwę!
-Ja też! – Wir nie chciał być gorszy – Strzelam nie gorzej od ciebie!
-Wszyscy się uzbroimy, nie martwcie się – wtrącił pojednawczo Mardus – Mają z pewnością wystarczająco broni w magazynie dla każdego z nas!
-Już się nie mogę doczekać! - Stes wycelował wyimaginowany pistolet w kierunku wyjścia – Niech mi ktoś tylko stanie na drodze! Paf! Paf! – pociągnął za niewidzialny spust
-Zola mówiła że znalazła znakomitą kryjówkę. Giganci sprzątają tam raz dziennie, poza tym nikt nie wchodzi. – Mardus wyjawił ostatnią informację - Pozostaje nam zdecydować kiedy rozpoczynamy akcję!
-Ja jestem gotowy w każdej chwili! –pałał entuzjazmem Wir – Nie ma na co czekać!
-Świetnie! Trzeba oczywiście porozmawiać z Zolą, kiedy dziewczęta mają najbliższą schadzkę, a Ferdo wraz z nimi dostanie się na okręt w przebraniu! – wykrzywił się Stes w uśmiechu – Przewiezie nas trzech motorówką na pokład w czasie gdy oni będą imprezować!
-Wobec tego punkt pierwszy: wszyscy trzej plus Ferdo ukrywamy się na okręcie. Punkt drugi: włamujemy się do arsenału i wynosimy potrzebną nam broń i materiały wybuchowe – Mardus wyliczał na palcach, a Wir notował na kartce – Punkt trzeci: wybieramy spokojną noc kiedy wszyscy giganci śpią. Punkt czwarty: kradniemy motorówkę i przywozimy resztę naszych mężczyzn na statek. Punkt piąty: atakujemy dolne korytarze zabijając całą załogę. Punkt szósty: atakujemy górne korytarze wybijając wszystkich pozostałych. Szczegóły ustalimy już na okręcie, będziemy mieli nieco czasu w kryjówce.
Anton i Ferdo trącili się łokciami i uśmiechnęli porozumiewawczo do siebie. Nareszcie jakieś konkrety! Śmierć gigantom!
-Strategia jest dobra – z uznaniem odezwał się Stes – Jest tylko jeden poważny kłopot, obstawa Prezydenta w górnych korytarzach. Mają pistolety i z pewnością będą się bronić.
- Trzeba przekonać Janę i Zolę aby schowały im broń, nie powinny mieć z tym trudności, śpią przecież w ich kabinach – zaproponował Wir –Albo chociaż wyrzuciły amunicję!
-To może być problem – mruknął Mardus – Nie zechcą tego zrobić “dla dobra ludzkości”, trzeba je jakoś inaczej przekonać… Na razie Zola chyba jeszcze wierzy, że ten jej gigant będzie jej służącym po opanowaniu okrętu, ale jak długo? No i pozostaje Jana…
-Zaproponować jej to samo co Zoli? Nawet na piśmie? – uśmiechnął się krzywo Stes – Te same warunki powinny ją skusić!
-Niekoniecznie. Ona jest sprytniejsza. – stwierdził Mardus – Musimy ją inaczej przekonać. Dajcie mi pomyśleć.

--0--

Skąd tu wytrzasnąć perukę?! – Ferdo był zdenerwowany – Gadałem ze wszystkimi chyba dziewczynami, żadna nie chce poświęcić włosów! Za nic mają dobro naszej grupy czy też ludzkości!
Niewielka grupka mężczyzn siedziała w trawie na naprędce zwołanej naradzie.
-Co za nieużyte stworzenia! – stwierdził jeden z nich w średnim wieku – Od czasu jak się skumały z gigantami zrobiły się strasznie niezależne!
No! – wyrwał się drugi w wieku podobnym – Jeszcze niedawno obracaliśmy młode bo wszystkie miały ochotę! A teraz seks tylko ze starymi babami!
-No nie przesadzajcie, nie macie aż tak źle! – studził narzekania Anton przy niemym potakiwaniu pozostałych młodszych mężczyzn – Ciągle jeszcze macie kobiety około czterdziestki! No może nieco powyżej…
-Dobrze ci mówić! Dla was jeszcze wystarczy młodych! – kolejny “średniak” machał palcem w kierunku grupki młodszych – Mimo że sporo z nich zamieszkało na statku!
-Sytuacja wróci do normy gdy pozbędziemy się gigantów! – zdenerwował się Ferdo – Myślcie jak rozwiązać mój problem!
-Słusznie! Trzeba pozbyć się ich jak najszybciej! – krzyżowały się w powietrzu okrzyki
-A co z cyckami? – wracał do dyskusji Anton – Masz już coś?
-Rąbnąłem na razie biustonosz jednej starej – mruknął Ferdo wyciągając rzeczony zza pazuchy – Straszny rozmiar…
-Trzeba będzie czymś solidnie wypchać – zauważył jeden z młodszych – Spróbuj na razie trawą!
Ferdo zaczął rwać suchą trawę całymi garściami i upychać w miseczkach. Pozostali mężczyźni przyglądali się w milczeniu. Po dłuższej chwili w końcu bielizna nabrała kształtu, Ferdo ściągnął więc koszulę i przyłożył biustonosz do klatki piersiowej, wsuwając ręce w ramiączka.
-Dawaj, pomogę ci zapiąć – rzucił się do pomocy Anton. Ferdo zaczął chichotać i wiercić się w miejscu.
-Odbiło ci?!
-Nie, strasznie ta trawa łaskocze! – Ferdo nie mógł się powstrzymać – Rozepnij! Nie dam rady! Nie można wypchać czymś innym? – rechotał coraz zaraźliwiej i pozostali mężczyźni zaczęli się także uśmiechać pod nosem
-Musisz się przyzwyczaić! Siedź spokojnie! – Anton był nieugięty – Z takimi cyckami w ciemnościach będziesz wyglądał jak seksbomba! Bez tego nasza akcja nie ma szans na powodzenie!
Ferdo zmobilizował całą siłę woli i wyprostował plecy, jednak od czasu do czasu wyrywał mu się krótki, nerwowy chichot. Pozostali próbowali ignorować te napady.
-Cały czas pozostaje problem z peruką! Ma ktoś jakiś pomysł? – Anton próbował wrócić do przerwanej dyskusji
-Może porwać jedną dziewczynę, związać i zakneblować, po czym ogolić jej głowę? – wyskoczył z pomysłem jeden z młodych
-Będziesz musiał potem szybko uciekać – mruknął jeden ze starszych – Wszystkie kobiety będą pałały żądzą zemsty! Nie ręczyłbym za całość twoich jaj…
Skarcony młody umilkł.
-Mam, hihihi, pomysł! – Ferdo drapał się nerwowo pod biustem – Musimy nałapać wszy lub pcheł, hihihi, i zaaplikować którejś! Sama sobie ogoli głowę! Hihihi! I nie tylko!
-Nieźle. Wyiskamy wszystkich naszych brudasów, powinno wystarczyć – zgodził się jeden starszy, drapiąc się po plecach –Jakby co, pożyczymy od sąsiedniej grupy!
-Mam pomysł jak je zaaplikować! – wyskoczył kolejny młody – Pogadam z Adamem, niech wytrzaśnie nam flachę wódki, “zapomnimy” jej gdzieś na widoku, któraś dziewczyna znajdzie, spije się i po problemie! Oficjalnie złapie pchły od ziemi, nikt nas nie posądzi!
-Dobra myśl! – Anton był nastawiony optymistycznie – Podrzucimy flachę koło strumyka gdzie wszystkie się kąpią!
-Nie wszystkie piją… - zauważył Ferdo
-Poczekaj, poczekaj! Niektóre nie widziały alkoholu od ponad roku! Na pewno któraś wpadnie w naszą pułapkę!

--0--

Zawiadomiony Adam dostarczył flaszkę benedyktynki Antonowi w tajemnicy przed Ewą. Przypuszczał, zresztą całkiem słusznie, że nie spodobałby się jej cel jakiemu miała służyć. Tym niemniej, jak rozmyślał, powodzenie całego planu wymagało niejakiego poświęcenia, inaczej trzeba by szukać innych rozwiązań aby Ferdo i starszyzna znaleźli się na pokładzie “bez wzbudzania podejrzeń”... Jedna ostrzyżona kobieta to mały problem w porównaniu do całości intrygi! Zresztą Bosman był podobnego zdania, im bardziej prawdziwie wyglądała cała akcja, tym większe prawdopodobieństwo końcowego rezultatu!

Dostarczył także małą probówkę z korkiem o którą prosił Ferdo, miała służyć gromadzeniu insektów.

Anton i Ferdo w towarzystwie kilku młodych osiłków w międzyczasie zajmowali się intensywnym przekonywaniem lokalnych mężczyzn którzy raczej unikali bliższego kontaktu z wodą, aby poddali się “dobrowolnemu zabiegowi oczyszczania”. Wielu zdążyło zwiać i schronić się przed pogonią w oceanie, gdzie siedzieli zanurzeni po szyję, uparcie odmawiając współpracy.
-Świnie! Samoluby! – wrzeszczał na nich Ferdo stojąc na brzegu – Gdzie wasze poczucie obowiązku?!
-Co za nieużytki społeczne! – narzekał obok Anton – Wytłuką nam całą strategiczną zwierzynę! Co my poczniemy bez wszy?
Na szczęście udało im się kilku brudasów złapać. Aby nie wzbudzać podejrzeń, leżeli związani i zakneblowani, pod strażą w namiocie na uboczu. Anton i Ferdo iskali ich pracowicie przez dwa dni uzyskując pełną probówkę insektów. Skarb!

Kolejnego dnia rano Ferdo przywlókł się do namiotu Antona ze smętną mina.
-A niech to! Cała robota na nic… - pociągnął nosem
-Co się stało?! – zaniepokoił się Anton
-Zdechły… - Ferdo wyciągnął cenną probówkę z kieszeni i potrząsnął nią przed twarzą Antona – Pewnie z głodu?
-Raczej się podusiły – zawyrokował Anton wyjmując mu naczynko z ręki i przybliżając do oczu – A może to ze stresu? Biedactwa… Trzeba znaleźć większy pojemnik i zacząć od nowa! – wyjął korek z probówki i wysypał ostrożnie zawartość w trawę
-Nasze brudasy już są nieużyteczne – zauważył Ferdo – Trzeba poszukać w sąsiednim obozie. Masz coś na myśli?
-Trzeba chyba będzie spróbować po dobremu – wahał się Anton – Za dużo tam silnych… Ale mam pomysł!

Następnego dnia wcześnie rano Anton i Ferdo podjęli wyprawę po bezdrożach w kierunku sąsiedniego obozu. Ciągnęli za sobą wózek wyładowany potrzebnym sprzętem i spoceni dotarli do celu.
-Pośpieszmy się, już dochodzi południe – sapał Ferdo – Gdzie są śledzie?
Czekali na klientów pod naprędce postawionym namiotem z napisem “Modne zabiegi! Darmowe iskanie, zostaw co łaska na pożegnanie!” Wbrew pesymistycznym przypuszczeniom Antona, klienci znaleźli się szybko!
-Żeby tylko znowu nie zdechły przed czasem – mruczał Ferdo zakręcając słoik po dżemie gdzie gromadzili zdobycz
-Leż spokojnie, nie wierć się! – Anton nogą przytrzymał iskanego właśnie gościa – Już czternastą złapałem, a jeszcze widzę sporo!
-Nie myśl, że cokolwiek ode mnie dostaniesz! – wykrztusił przyduszony “pacjent” – Nie wiem co to za biznes, ale na pewno dobrze zarobisz na moich pchłach, ty kombinatorze!
-Sknerus! – rzucił pod nosem Ferdo – Kolejny, zresztą…
-O, wesz! – ucieszył się Anton – Dawaj słoik!
Ferdo leciutko uchylił pokrywki i Anton wcisnął zdobycz do pułapki, po czy obrócił się znów do klienta.
-O, cholera! – Ferdo podniósł słoik do oczu – Niech to szlag!
-Co się stało? – nie odwracając się rzucił Anton
-Już po niej – grobowo rzekł Ferdo –Pchły ją zeżarły…
-Muszą być wściekle głodne – zawyrokował Anton – Albo się pośpieszymy z akcją, albo któryś z nas musi je nakarmić!
-Chyba nie ja?! – przeraził się Ferdo – Wyssą mnie do zera! Ty jesteś większy!
-Lepiej więc pośpieszmy się, mamy chyba ze sto, powinno wystarczyć! – stwierdził Anton, niezbyt zachwycony perspektywą dokarmiania “zwierzyny” – Dobra, dość na dzisiaj, spadaj! – wypchnął “klienta” z namiotu i zaczął wyrywać śledzie z trawy; Ferdo ruszył z drugiej strony.
Do swoich namiotów dotarli wieczorem, zziajani ale zadowoleni z zebranych plonów. Anton znalazł jeszcze chwilę czasu aby odebrać flaszkę wódki z zaufanego depozytu (nie, żeby zupełnie nie ufał mężczyznom w obozie, ale wiadomo, przezorność nie zawadzi gdy w grę wchodzi taka litrowa pokusa). Prawdę powiedziawszy, po odebraniu butelki od zaufanego człowieka i powróciwszy do namiotu, mimo wszystko zdecydował się na mały łyk płynu aby potwierdzić czy aby przypadkiem nie zamienił się on jakimś cudem w wodę…

Następnego dnia wcześnie rano Anton i Ferdo podrzucili butelkę wódki w pobliżu gdzie wszystkie przedstawicielki płci pięknej zwykły brać codzienną kąpiel. Skradali się ostrożnie do cienistego zakątka w razie gdyby już jakaś wielbicielka czystości odprawiała poranne ablucje, lecz na szczęście nie było jeszcze nikogo.
-Pośpiesz się! – syknął stojący na czatach Ferdo, widząc rozterkę Antona gdzie by tu umieścić flaszkę
-Nie mogę jej za bardzo ukryć, bo nie znajdą – odburknął Anton rozglądając się dookoła – A na samym widoku też nie, bo co będzie jak kilka naraz ją zauważy?
-Słusznie – przyznał mu rację Ferdo – musi ją znaleźć jedna, no góra dwie dziewczyny, butelka nie wystarczy na więcej!
-Tu będzie dobrze – zawyrokował Anton – Widać ją tylko z wody, a zwykle dziewczyny kąpią się nie więcej niż dwie naraz, bo to najgłębsze miejsce w strumyku!
-Dobra jest! Szybko, wiejmy stąd bo zaraz jakaś przyjdzie!
-Trzeba chyba mieć przynętę na oku – stwierdził Anton – Jak się któraś złapie to jej potem nie znajdziemy jak będzie gotowa!
-Racja! Kto pierwszy na czatach?
-Wszystko jedno, mogę ja.
-W porządku. Zmienię cię koło południa! – odwracając się rzucił Ferdo i powędrował w kierunku obozu
Pozostawiony sobie Anton rozejrzał się szukając strategicznej pozycji. Po krótkim namyśle przyczaił się w gęstych krzakach nieopodal. Słoneczne igły przebijały przez liście, na niebie nie było ani jednej chmurki, zapowiadała się piękna pogoda na cały dzień. Anton wyciągnął się wygodnie w miękkiej trawce na brzuchu, ciepły wiaterek mile owiewał go od czasu do czasu, owady bzyczały leniwie, po dłuższej chwili powieki same opadły na oczy…
-Ty zboczuchu! Podglądać ci się zachciało?! – usłyszał nad uchem skrzekliwy głos i sękaty kij grzmotnął go w plecy!
Zerwał się z gwałtownie bijącym sercem na równe nogi i obejrzał pośpiesznie. Stały nad nim dwie staruchy i obie zamierzyły się ponownie kijami! Odskoczył przerażony i bez zbędnych wyjaśnień dał drapaka w gęste krzaki! Zatrzymał się dopiero na łące obozowej i oddychał ciężko.
-Co się stało?! – zauważył go Ferdo i podszedł pośpiesznie
-Masakra! Napadły mnie dwie jędze! Ledwo uszedłem z życiem! – dyszał Anton
-Uspokój się! Ukradły flachę?!
-Nie wiem! Zwiałem!
-Cholera… – zgrzytnął zębami Ferdo – Jak wóda przepadła, to znowu akcja się odwlecze!
-Idź i sprawdź! Ja tam nie wracam! Jeszcze mi życie miłe! – Anton usiłował wyprostować bolące plecy
-Dlaczego ja?! Twój dyżur się jeszcze nie skończył!
-Sam nie pójdę! Nie ma mowy!
-No trudno, idziemy obaj – zrezygnował Ferdo – Ale ty pierwszy!
Anton machnął ręką, odwrócił się na pięcie i pomaszerował desperacko w kierunku strumyka. Ferdo szedł przezornie kilka metrów za nim. Od skraju zarośli skradali się obaj jak wytrawni zwiadowcy, bez szmeru przeciskając się przez gęste krzewy, a ostatnie metry przebyli czołgając się przez gęstą trawę.
-Nie widzę ich! – syknął Anton w kierunku Ferda, który szybko podczołgał się bliżej. Wyjrzeli na małą polankę. Pusto! Pusto i cicho!
Anton podniósł się na nogi i skulony podbiegł do miejsca gdzie powinna być flaszka. Zamachał gwałtownie na Ferda.
-Rąbneły! Nie ma! – biadał półgłośnym szeptem – Wszystko na nic!
Ferdo nie zachowując więcej ostrożności podbiegł bliżej i pośpiesznie przeszukał pobliską trawę. Bez rezultatu! Rozejrzał się uważnie wokół.
-Trzeba je znaleźć – zdecydował – Może jeszcze nie zdążyły wypić!
-Już cię widzę jak im zabierzesz – burknął Anton – Przetrącą ci grzbiet i tyle!
-Podstępem! Zrobimy to podstępem! – nie rezygnował z pomysłu Ferdo – Jeden z nas odwróci ich uwagę a drugi porwie flachę! Nie dadzą przecież rady nas dogonić!
-No może być – zgodził się Anton – W szybkich nogach cała nadzieja!
-Tam poszły – zawyrokował Ferdo pokazując na szeroko przygniecioną trawę – Lecimy za nimi!

Pośpiesznie ruszyli tropem. Ślady początkowo prowadziły prosto przez krzewy, potem przez łąkę, lecz po kilkuset metrach zaczęły zygzakować niezdecydowanie. Obaj tropiciele zrozumieli momentalnie niebezpieczeństwo…
-Idą i chleją na dwie gęby… już po naszej wódzie – Anton nie miał wątpliwości – Wszystko przepadło! Wstrętne stare moczymordy!
Zatrzymali się obaj, zastanawiając się co dalej . Po krótkiej chwili Anton odwrócił się i zrobił krok z powrotem
-Czekaj, coś słyszę! – zatrzymał go Ferdo – Tak jakby za tamtym pagórkiem? Chyba że zanosi się na burzę?!
Anton nadstawił uszu, ale poza szmerem wysokich traw na wietrze nic nie brzmiało dla niego podejrzanie. Ponieważ Ferdo zdecydowanie ruszył naprzód, więc po krótkim wahaniu podążył za nim. Przed szczytem pagórka przypadli do ziemi kryjąc się w trawie. Ferdo uniósł się na czworaki i ostrożnie zerknął w małą kotlinkę. Dobiegało stamtąd podwójne, rozgłośne chrapanie…
Ferdo ostrożnie ruszył naprzód, Anton deptał mu po piętach. Po kilkunastu krokach znaleźli źródło hałasu…
-Sztywne. Obie. – stwierdził Ferdo po krótkiej obserwacji – No i co dalej? Fiasko naszej akcji!
-Poczekaj, może nie jest aż tak źle! – rzekł Anton z namysłem – Włosy to włosy! Zaaplikujemy pchły i w nogi!
-Zwariowałeś?! Jak ja będę wyglądał z taką siwizną?! – Ferdo wzdrygnął się widocznie – Przecież one mają jak nic po sześćdziesiąt lat! Albo i siedemdziesiąt!
– Nie mamy czasu na kolejną akcję! - Anton był nieubłagany – Dawaj zwierzynę!
-Nikt mnie nie zechce, zobaczysz! – biadał Ferdo – Porzucą mnie na brzegu! I co wtedy?!
- Będziesz platynową blondynką w ciemnościach, a wielkie cycki załatwią sprawę bez pudła! – Anton wiedział co mówi – Widziałeś żeby jakiś facet odmówił cycatej blondynie?!

Pokonany mentalnie Ferdo wyciągnął słoik z kieszeni i cicho zbliżył się do najbliższej “ofiary”. Leżała niedbale na plecach, trzymając w objęciach pustą butelkę i chrapiąc w tonacji d-dur. Druga kobieta leżąca nieopodal wydawała z siebie dysharmoniczne, niskie c-moll, co razem tworzyło raczej kocią muzykę dla wyczulonego ucha Ferda. Pochylił się nad d-dur i usiłował ostrożnie odkręcić słoik, gdy ta złapała go sękatą ręką za kark i zdecydowanym szarpnięciem przydusiła czule do piersi!
-Ra…tun…ku… - zdołał wykrztusić z siebie Ferdo, a Anton widząc co się dzieje pośpieszył mu z pomocą wyjmując słoik z ręki
-Ciiicho, nie szarp się, leż spokojnie! – syknął i uchylił pokrywki zbliżając słoik do głowy kobiety
Pchły radośnie skorzystały z wolności i w oka mgnieniu znikły w gęsto porośniym “pastwisku”. Najwidoczniej, w przeciwieństwie do Ferda, siwizna im w niczym nie przeszkadzała…
Po krótkiej chwili “ofiara”, potrzebując wolnej ręki aby poskrobać się po głowie a najwyraźniej nie chcąc wypuścić butelki z objęć, pozwoliła na moment Ferdowi odzyskać wolność. Ten szybko wykorzystał moment słabości i na czworakach odpełznął o kilka kroków.
-Ufff, zrobione! – odetchnął i podniósł się na drżące nogi
-A teraz wiejmy stąd! - Anton oddał mu pusty słoik i obaj oddalili się pośpiesznie w kierunku obozu.

--
No good deed goes unpunished...