Minęło kilka pracowitych dni, po czym zorganizowano drugą imprezę integracyjną, zdecydowanie bardziej udaną niż pierwsza. Wszyscy się już znali, więc można było porzucić początkowe skrępowanie i zająć od razu przyjemniejszą stroną życia! Alkoholu było w bród, zaczęły już tworzyć się pierwsze pary.

Udało się także pokazać Prezydentowi potencjalne matki nowej rasy ludzkiej, choć nie obyło się bez pewnych zgrzytów…

Wyczekiwana okazja nadarzyła się gdy starszyzna obozowa wraz z asystą udała się do sąsiedniego obozu z umówioną wizytą. Kilka wybranych dziewczyn, które zgodziły się odegrać role “samic małpoludów” wyślizgnęło się pod pretekstem zebrania ptasich jaj w nadbrzeżnych skałach. Marynarze naprędce zespawali prymitywną klatkę i zainstalowali w jednej z motorówek, zamknęli w niej dziewczyny i z wielką pompą przewieźli na okręt, przy sztucznie głośnym powitalnym aplauzie pozostałej części załogi i naukowców. Nawet wielu nieświadomych polityków przyłączyło się do radosnego hałasu, widząc w tym kolejny krok w kierunku odbudowy cywilizacji.
Klatka została wciągnięta na pokład i gapie hałaśliwie zebrali się wokół. “Samice” zasłaniały oczy i kuliły się przerażone, piszcząc i obejmując się nawzajem.
-Musimy je przenieść do naszych pomieszczeń! - krzyczał Tremo-ojciec – Będą potrzebowały kilku dni ciszy i spokoju, zanim się zaadoptują do nowej sytuacji!
-Szybko! Klatkę trzeba zasłonić kocami i wnieść pod pokład! – wtórował mu Tremo-syn – Przygotować też jedzenie aby nie wpadły w panikę!
Marynarze sprawnie wykonali polecenia i wkrótce klatka stanęła w pomieszczeniu obok laboratorium. Wygoniono gapiów i zapadła chwilowa cisza.

-Dobra robota, świetnie odegrałyście dzikie małpoludy – odezwał się Lobus z uznaniem, podając przez pręty klatki kubki z kawą i pojemnik z mlekiem – Politycy byli wniebowzięci!
-Żaden problem, wieloletnia wprawa – mruknęła jedna z dziewczyn dolewając mleka do kawy
-To jeszcze nie koniec na dzisiaj, na pewno zaraz Prezydent zechce was osobiście obejrzeć – ostrzegł Tremo-syn

Rzeczywiście, ledwie zdążyło upłynąć kilka minut gdy odezwał się interkom.
-Tak, Panie Prezydencie, mamy kilka nowych samic. Tak, wyglądają młodo i zdrowo. Tak, za kilka dni możemy zacząć eksperymenty. Tak, może Pan obejrzeć, lecz proszę nie więcej niż pięć-sześć osób, są bardzo przerażone – odpowiadał służbiście Tremo-ojciec na zapytania z drugiej strony
-Zaraz tu będzie z całą asystą – odłożył słuchawkę i zaczął odbierać puste kubki przez kratę – Rozczochrajcie się trochę czy coś!

Prezydent przybył z nieodłącznymi gorylami oraz Ministrem Obrony i Ministrem Zdrowia. Wkroczył dostojnie do sali ze swą świtą i łaskawie pozdrowił obecnych. Nie poświęcił im więcej uwagi, lecz spoglądał na “małpoludy”.
-Ta mała podoba mi się! – Prezydent po dłuższej chwili wskazał rudą Janę – Całkiem sympatyczna małpeczka, przyjrzyjmy się nieco bliżej! – dodał robiąc krok w kierunku klatki
-Stanowczo odradzałbym zbliżanie się do nich, mogą być niebezpieczne! – ostrzegł Minister Obrony
-Nic mi nie może zrobić, jest przecież w klatce! – Prezydent był uparty i podszedł do samej kraty
-Zaraz się przekonasz, kretynie – mruknęła do siebie Jana, po czym celnie splunęła mu w oko!
-Panie Prezydencie! Panie Prezydencie! – ochroniarze rzucili się do podtrzymania chwiejącego się na nogach szefa
-To nic, to nic! – wołał Tremo-ojciec – Małpoludy w ten sposób okazują sobie sympatię! Najwyraźniej Pan jej się spodobał! – dodał usiłując ratować sytuację, po czym dyskretnie pogroził Janie pięścią – Pan może też ją opluć!
Jana wyszczerzyła zęby w udawanym uśmiechu, puściła ukradkiem oko do obu goryli po czym odwróciła się na pięcie i z godnością odeszła w głąb klatki.
-Oślepłem! – jęczał Prezydent – Ona na pewno strzyknęła jadem, za chwilę umrę, potrzebuję doktora i antidotum!

Tremo-syn rzucił się do interkomu. Po kilku minutach zjawił się zdyszany doktor i jeszcze w biegu wyciągnął z torby strzykawkę. Napełnił płynem z fiolki, założył solidną igłę i zdecydowanym ruchem wbił Prezydentowi w odsłonięty pośladek.
-Au! Co to było?-wydusił z siebie rozpaczliwie Prezydent – Na pewno pomoże?
-Antidotum na wszystkie znane trucizny – zapewnił go autorytatywnie Doktor – Teraz proszę położyć się do łóżka, do jutra pański organizm zwalczy tę substancję!

Ochroniarze ostrożnie wyprowadzili słaniającego się i zwisającego im przez ręce szefa. Obaj ministrowie asystowali im z raczej udawaną troską. Tremo-ojciec zamknął drzwi i odwrócił się do lekarza.
-Sól fizjologiczna czy witaminy? – zapytał z ciekawością
-B12 – obojętnie odparł Doktor – Tyłek będzie go bolał przez co najmniej dwa dni, macie go z głowy. Za jakąś godzinkę czy dwie pójdę sprawdzić czy jeszcze ciągle umiera!
Zabrał swoją torbę i wyszedł.

Tremo-syn podszedł do klatki.
-Chyba mocno narozrabiałam? - Jana miała niepewną minę
-Ostro poszłaś! – Tremo-syn był zdenerwowany – Chociaż, kto by przypuścił że on jest takim hipochondrykiem! Trzeba będzie coś wymyślić aby go ugłaskać…
-Będziesz musiała odgrywać jego osobistą maskotkę – zdecydował Tremo-ojciec – Ostatecznie, okazałaś mu swą “małpoludzią sympatię”, więc chcesz czy nie chcesz, musisz go polubić!
Jana nie wyglądała na specjalnie zmartwioną tą perspektywą, przecież obaj interesujący ochroniarze towarzyszyli Prezydentowi gdziekolwiek by się nie ruszył…

Minęło kilka spokojnych dni w czasie których Prezydent nie opuszczał łoża boleści, lecz aby było bardziej dramatycznie, kazał przetransportować się do szpitala, skąd kilka razy dziennie ogłaszał że umiera… Wszyscy politycy i wojskowi udawali głęboką troskę o jego zdrowie, wypytując głośno lekarza o postępy w rehabilitacji lub składając kondolencyjne wizyty w szpitalu, o kartkach z życzeniami nie wspominając.

Dziewczyny regularnie nocami przewożono z lądu na okręt i z powrotem, sielanka kwitła w najlepsze. Chociaż “góra” coś jakby podejrzewała…
-Co się dzieje z załogą? –Pierwszy Oficer zaczepił Intendenta - Wszyscy marynarze chodzą ogoleni i wypachnieni jak perfumeria!
-No! Mundury wyprane, wyprasowane i tak jakby kąpali się codziennie! – Intendent też był zdumiony - Nie nadążam z wydawaniem mydła! Co się… - zamilkł w pół zdania z otwartymi ustami
Obok nich przesunęli się goryle Prezydenta, obaj w eleganckich garniturach, śnieżnobiałych koszulach i pod krawatem. Wypucowane do połysku półbuty aż lśniły w słońcu, spinki w mankietach rzucały skry wokół…
--0--
Anton był trochę marzycielem, czego nikt by się po nim raczej nie spodziewał. Dawno już wpadła mu w oko Zola, lecz praktycznie nie miał wystarczająco śmiałości aby się do niej zbliżyć. Wzdychał więc smętnie w swoim namiocie lub wychodził wieczorami pogapić się na gwiazdy, a trochę mając nadzieję, że spotka ją samotnie i niejako samoistnie wywiąże się miła romantyczno-zaczepna rozmowa… Tego wieczora pwietrze było krystaliczne a niebo roziskrzyło się milionami gwiazd, więc Anton wdrapał się na najbliższy głaz i rozciągnął na jego ciągle jeszcze ciepłej powierzchni, wzrokiem odszukując swe ulubione konstelacje. Nawet nie zarejestrował kiedy zasnął.

Obudził się niespodziewanie w środku nocy, zaalarmowany bliżej niesprecyzowanym, lekkim hałasem. Coś działo się w obozie, widział przesuwające się na tle namiotów i znikające w ciemnościach cienie!
Zsunął się cicho z głazu i przyczaił pod jego osłoną. Kolejne dwa cienie mignęły i zniknęły mu z oczu, więc niewiele myśląc ruszył ukradkiem za nimi. Cienie wędrowały szybko i zdecydowanie w kierunku oceanu, przezornie trzymał się za nimi na tyle daleko aby nie być słyszanym, lecz aby nie stracić ich z oczu. Tak dotarli do kamienistego brzegu. Fale szumiały już na tyle głośno, że odważył się przybliżyć o kilka kroków. To były dwie dziewczyny! Co one mogły robić po nocy w takim miejscu? Kąpać się w morzu o tej godzinie? A może do tego nago?! Zaintrygowany przycupnął w wysokich trawach na skraju plaży, w bok od ścieżki, nie odważając się wychynąć na otwartą przestrzeń.

Na plaży było już więcej dziewcząt! Zebrane w grupkę szeptały coś tam cicho i wyglądało jakby na coś czekały, spoglądając na ocean.
Usłyszał ciche kroki z tyłu i szybko przylgnął do ziemi, znikając w trawie. Nadchodziły kolejne dziewczyny i podbiegały do grupki na plaży. Co tu się miało dziać, zbiórka jakiejś tajnej organizacji? Jakiś nowy rytuał? Ponownie przykucnął, wychylając głowę i uważnie obserwując ich poczynania.

Nagle pośród fal zmaterializowały się z cichym pomrukiem dwa podłużne kształty i przybliżyły do brzegu. Łodzie! Anton wytrzeszczał oczy w ciemnościach, na szczęście ćwierć księżyca i gwiazdy dawały wystarczająco poświaty aby, ku swej zgrozie, dostrzec na pokładach łodzi gigantów! Już chciał się wyrwać ze swej kryjówki aby ostrzec przed niebezpieczeństwem dziewczęta, gdy one podbiegły do wody i entuzjastycznie, choć cicho witały przybyłych! Giganci wskoczyli na mieliznę i przenosili dziewczyny kolejno na pokład! Załadunek przebiegł sprawnie i wkrótce łodzie zniknęły w ciemnościach.

Anton był zdruzgotany. Wiedział, że Ewa i Adam byli na pokładzie okrętu, lecz po co liczna grupa dziewczyn udawała się tam po nocy?! To była zagadka! Postanowił czekać cierpliwie na ich powrót, więc umościł się wygodnie w głębokiej trawie o kilka kroków od ścieżki. Noc dłużyła mu się, na przemian czuwał lub zapadał w krótką drzemkę, lecz plaża była wciąż pusta. Dopiero gdy pochłodniało przed świtem usłyszał silniki powracających motorówek, toteż szybko oprzytomniał i przyczaił się w swojej kryjówce.

Powracające dziewczęta mijały go w pośpiesznym marszu, przeczekał gdy ucichły kroki za ostatnią i cichcem udał się za nimi. Tuż przed obozem bez słowa rozdzieliły się i po dwie, po trzy rozproszyły pomiędzy namiotami, bez szmeru znikając z pola widzenia. Sprawnie im to poszło, Anton domyślił się, że nie mogła to być ich pierwsza wyprawa…

Zamyślony powędrował do swego namiotu i położył się aby przyzwoicie dospać resztkę nocy.
Obudził się rano raczej późno. Obóz krzątał się w codziennych pracach, śniadanie musiał zjeść w pośpiechu, poganiany przez dyżurnych w jadalni. Co ciekawe, wszystkie młodsze panie, uczestniczki nocnego rajdu, wyglądały świeżo i raczej kwitnąco na tle poszarzałej reszty populacji obozowej… Ubrane były z fantazją, poruszały się energicznie i miały świetne humory; Anton był mocno ciekaw czym było to spowodowane i poprzysiągł sobie zbadać sprawę dogłębnie.

Opracował plan wyprawy i czuwał bezskutecznie przez dwie noce, lecz cały obóz przykładnie spał od wieczora do rana, więc nie polepszyło to jego sampoczucia, w relacjach z innymi był kwaśny jak cytryna. Trzeciej nocy nie wytrzymał i zasnął jak kamień, obudził się wczesnym rankiem i z kołaczącym sercem wypadł z namiotu, lecz obóz wyglądał raczej jak co dzień, bez zmian. W złym humorze powlókł się na śniadanie, a swoje codzienne obowiązki wykonywał byle jak, na odczepnego. Ale około południa zauważył pewne zmiany w rutynie dnia obozowego. Dziewczyny naszeptywały się wzajemnie, śpieszyły się przy pracy, a potem tłoczyły w kolejce do kąpieli w strumyku. Był już prawie pewien że “ta noc” nadchodzi!

Po południu zaszył się w swoim namiocie pod pretekstem przeziębienia i zdrzemnął nieco w przewidywaniu pracowitej nocy. Niecierpliwie doczekał się zapadnięcia zmroku, ubrał na ciemno, po czym wdrapał na wysoki głaz przy wyjściu z doliny. Księżyc raz po raz ginął w chmurach, lecz mimo ciemności obóz widział jak na dłoni, więc nie uszło jego uwagi pierwsze poruszenie wśród namiotów. Dziewczyny wymykały się cicho jak duchy, zbierając w małe grupki i wędrując w kierunku oceanu. Odczekał chwilę gdy minęła go prawdopodobnie ostatnia trójka, ześlizgnął się cicho na ziemię i ruszył za nimi.

Był zdeterminowany doprowadzić swą misję do końca. Przekradał się cicho jak kot w ślad za wędrującą pośpiesznie grupką dziewczyn, kryjąc się w wysokich trawach. Gdy wyszły na kamienną plażę, odbił cicho w bok, nurkując w ciemność skał. Pośpiesznie pozbył się wierzchniego odzienia i ukrył je pod ciężkim kamieniem. Zatoczył spory łuk aby nie być widocznym na płaszczyźnie, skulił się i kilkoma długimi skokami dosięgnął wody.

Pogoda pogorszyła się, wiatr się wzmagał i ciemne chmury pędziły po niebie, jak w kalejdoskopie przesłaniając i odsłaniając księżyc. Ocean jeszcze nie wzburzył się zbytnio, lecz już teraz fale wznosiły się nieuczesanymi, niespokojnymi grzywami, hałaśliwie bijąc o kamienie i pozostawiając strzępy piany niepokojąco wysoko na skałach.

Anton owinął się mocniej liną wokół pasa, sprawdził czy ma nóż zapięty wokół łydki i ostrożnie wszedł do wody. Łodzie nie stały zbyt daleko od brzegu i marynarze brodzili przez wysokie fale przenosząc dziewczyny z plaży. Wszedł głębiej w wodę aby dopłynąć do łodzi od strony morza.
Od najmłodszych lat był dobrym pływakiem. Niepostrzeżenie, często nurkując lub dając się nieść falom zbliżył się do bliższej motorówki i cicho opłynął ją dookoła, kryjąc się w cieniu burty. Wymacał jeden z burtowych haków i przywiązał do niego swoją line, po czym przewiązał się nią luźno pod pachami. Jak zauważył uprzedniej nocy, załogi starały się płynąć cicho, trzymając silniki na niskich obrotach, więc nie obawiał się porwania przez fale, lecz raczej wciągnięcia pod śrubę. Czekał cierpliwie, drżąc z chłodu.

Wkrótce operacja załadunku dobiegła końca, łodzie odpaliły silniki i ostrożnie ruszyły naprzód. Lina początkowo szarpnęła Antona boleśnie, lecz gdy przewrócił się na plecy i począł ślizgać po falach, napięcie liny ustaliło się na znośnym poziomie. Minuty wlokły się powoli, lecz w końcu kątem oka dostrzegł majaczący ciemno cień okrętu.
Z poziomu wody i z bliska wydawał się olbrzymi! Szare płyty pancernej stali zdawały się kpić ze wszystkich żywiołów, fale cofały się bezsilnie z bełkotem lub przetaczały wzdłuż nich bez jakiegokolwiek widocznego efektu.

Łodzie ostrożnie dobiły do wysuniętych z otwartych luków drabinek. Anton przez chwilę obawiał się, że zostanie zmiażdżony między kadłubem motorówki a cielskiem okrętu i przygotował się już do nurkowania, lecz okazało się że miejsca jest wystarczająco. Zacumowano i dziewczęta zaczęły kolejno wspinać się do wnętrza okrętu, marynarze pilnie im asystowali, więc udało mu się niepostrzeżenie odczepić linę z haka. Cicho podpłynął do rufy i cierpliwie czekał aż ostatnia osoba zniknie we wnętrzu kolosa. W końcu wdrapał się na pokład łodzi i przykucnął za oparciem ławki, czujnie nasłuchując. Doszedł do wniosku że lina będzie mu tylko przeszkadzała na okręcie, więc zwinął ją i ukrył na rufie. Niczym niezmącona cisza upewniła go że może bezpiecznie opuścić kryjówkę, więc kocimi skokami dosięgnął najbliższej drabinki. Wspiął się powoli do otwartego luku i ostrożnie wyjrzał ponad poziom podłogi. Daleko w głębi korytarza paliła się dyskretnym światłem pojedyncza lampa i dobiegał stamtąd przytłumiony dźwięk muzyki!

Nikogo nie było widać w zasięgu wzroku, więc zdecydował się kontynuować rekonesans. Wyskoczył na podłogę i podbiegł cichymi krokami w kierunku światła. Żarówka paliła się na skrzyżowaniu z głównym korytarzem, a w odległości kilkunastu kroków znajdowały się podwójne, zamknięte drzwi, zza których brzmiała muzyka. Nieco bliżej wpadły mu w oko mniejsze, nieco uchylone drzwi do ciemnego pomieszczenia, więc ostrożnie zbliżył się i popchnął je dłonią. Schowek na miotły! Kryjówka wyglądała kusząco, lecz wahał się jeszcze. Ciche kliknięcie zamka w wielkich drzwiach i ruch klamki zmusiły go do gwałtownego skoku w ciemność małego pomieszczenia. Pośpiesznie dopchnął drzwi do framugi, zatrzask zaskoczył z lekkim szczękiem. Przylgnął okiem do szerokiej dziurki od klucza.

Muzyka zabrzmiała głośniej, a kilka dziewcząt wysunęło się z sali będąc w objęciach gigantów! Przytulone pary powędrowały nieśpiesznie głównym korytarzem i zniknęły mu z oczu. Poczuł obrzydzenie. Jak można tak zdradzić własną rasę! Mardus musi dowiedzieć się o tym i zacząć działać jak najszybciej, inaczej ludzie stoczą się na dno!

Doszedł do wniosku, że widział już dość aby przedstawić sytuację starszyźnie. Kroki w korytarzu ucichły w oddali, więc szarpnął za klamkę. Bezskutecznie! Oblał się zimnym potem i serce momentalnie podeszło mu do gardła. Klamka chodziła ciężko, widać zamek nie był dawno przesmarowywany, zapewne dlatego marynarze nie domykali tych drzwi do końca. Zdesperowany uwiesił się na klamce całym ciężarem ciała. Powoli zamek ustąpił i Anton mógł w końcu uchylić drzwi. Odetchnął kilkakrotnie z ulgą, uspokajając bijący gwałtownie puls i wyjrzał ostrożnie na korytarz. Nikogo. Kilkoma szybkimi krokami dosięgnął korytarza prowadzącego z powrotem do luków i pognał nim w kierunku wyjścia.

Szybko zsunął się po drabince, wymacał swą linę i ukrył się za ostatnią ławką przy rufie, w każdej chwili gotowy zsunąć się do morza. Jego cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę, kilkakrotnie nawet zdrzemnął się i budził wzdrygając nerwowo; nie pomagało nawet obmywanie twarzy zimną wodą. Dopiero gdy wschodnia strona nieba zaróżowiła się lekko, usłyszał przyciszone głosy powracających osób. Oprzytomniał w jednym momencie i szybko lecz cicho znalazł się w wodzie. Odnalazł dotykiem swój hak i doczepił linę.

Powrotna droga wydała mu się krótsza lub też łodzie płynęły nieco szybciej z powodu opóźnienia. Marynarze szybko przenosili dziewczęta na plażę, zaczynało się już robić szarawo. Nie czekały na siebie jak poprzednio, lecz pośpiesznie biegły w kierunku obozu.

Anton odpłynął równolegle do brzegu, walcząc z coraz wyższą falą. Nie obawiał się dostrzeżenia między wodnymi pagórkami, lecz raczej jakiejś niespodziewanej podwodnej przeszkody, o którą mógłby się zranić. W jednym miejscu wsteczny prąd odepchnął go w głąb morza, więc musiał przepłynąć dodatkowy dystans aby go ominąć. Poza tym dopiero teraz przypomniało mu się, że rekiny uwielbiają jeść posiłki albo późnym wieczorem, albo wczesnym świtem… Poczuł skurcz w żołądku i nagłe zwiotczenie w mięśniach. Przezwyciężając słabość ruszył w kierunku niedalekiego już brzegu, rozglądając się pilnie dookoła czy nie dostrzeże płetwy krążącego w pobliżu drapieżnika i gotowy w każdej chwili sięgnąć po nóż.

Szczęście jednak mu sprzyjało i wkrótce dosięgnął mielizny. Wyszedł powoli na brzeg i wyczerpany położył się na chwilę poza zasięgiem fal, oddychając ciężko. Po dobrych kilkunastu minutach zebrał się w sobie i ruszył na poszukiwanie swego ubrania. Niebo było mocno zachmurzone, lecz światła było już wystarczająco aby pozwolić je bez problemów odnaleźć. Ubrał się i bez pośpiechu ruszył w kierunku obozu aby powiadomić starszyznę o swych odkryciach.

--
No good deed goes unpunished...