Minęło kilka nudnych dni gdy tylko nagi brzeg przesuwał się wzdłuż burty okrętu. Wszyscy całymi dniami przebywali na odkrytym pokładzie korzystając ze słońca, a jedynie najbardziej wytrwali podnosili jeszcze od czasu do czasu lornetki do oczu w nadziei ujrzenia czegokolwiek innego oprócz skał, skąpej roślinności i beztrosko podlatujących ptaków. W końcu jednak ich cierpliwość została nagrodzona.
-Widzę jakiś ruch na brzegu! O tam! Tam! Zwierzęta albo może i ludzie? – krzyczał podekscytowany Minister Spraw Wewnętrznych
Wszyscy rzucili się do burty, łapiąc za szkła. Rzeczywiście! Coś ruszało się na brzegu, zdecydowanie większego niż ptaki!
-Musimy podpłynąć bliżej! Admirale Ciamar! Proszę wydać rozkazy! – Prezydent także był pełen nadziei
-Płytko – mruknął Ciamar – Nie możemy podejść zbyt blisko bo uszkodzimy dno okrętu…
-Admirale Ciamar! Macie wykonywać polecenia a nie myśleć! – wysyczał wściekle Prezydent
-Ale to grozi katastrofą, a ja odpowiadam za bezpieczeństwo wszystkich – protestował Admirał
-Ciamar! Natychmiast udacie się do budki sternika i nie wyleziecie stamtąd zanim nie dopłyniemy tam gdzie ja chcę! Ostrzeżcie sternika, żadnych własnych pomysłów! Z wami policzę się później! – Prezydent gotował się wewnętrznie i zewnętrznie też
Zrezygnowany Admirał oddalił się posłusznym truchtem na mostek. Po chwili okręt zaczął skręcać w kierunku brzegu.
Wszyscy tkwili przy relingach z lornetkami przy oczach, niecierpliwie starając się rozróżnić szczegóły istot poruszających się na brzegu. Prezydent, posiadający najlepszą lornetkę, pierwszy opuścił ją rozczarowany.
-Nie ludzie, to troche wyewoluowane… małpy…
-Tfu, to tylko małpoludy! – splunął na pokład Minister Kultury i roztarł ślinę obcasem
-Niestety… Tylko jeden szczebel ewolucji powyżej małp… - Minister Zdrowia był też zdegustowany
Rzeczywiście, przy brzegu kręciła się niewielkia horda prymitywnych człekokształtnych. Kilku samców usiłowało nadziać jakąś rybę na włocznię a samice zbierały coś wśród traw. Samce szybko zoczyły zbliżający się okręt i największy z nich wydał ostry gwizd, po którym samice rzuciły się do ucieczki chowając się wśród skał. Samce natomiast sformowały szyk obronny, wysuwając włócznie do przodu i podnosząc kamienie.
-Nawet nie warto podpływać bliżej – Prezydent podniósł rękę dając znak Admirałowi aby zatrzymał okręt. Cała wstecz wkrótce wyhamowała ich około 50 sążni od brzegu. Obie grupy mierzyły się podejrzliwymi spojrzeniami.
-Ciekawe czy rozumieją mowę ludzką? Może chociaż proste słowa trafią do nich? – zastanowił się Prezydent, po czym złapał za megafon
-Witać! – podniósł rękę - Ja przyjaciel! - pokazał na swą pierś. W odpowiedzi w kierunku statku poszybowało kilka kamieni.
-Przybywać w pokój! –wyciągnął obie ręce w górę
Więcej kamieni znalazło się w powietrzu.
-Ja wódz wszystki człowiek! –klepnął się w pierś po czym szerokim gestem pokazał resztę załogi okrętu
Małpoludy szalały na brzegu w poszukiwaniu amunicji, rzucając już czym popadnie…
-Chcieć odbudować moja cywilizacja! Wy pomóc! – człekokształtni zastygli na moment, po czym runęli do ucieczki aż się zakurzyło. Cała horda w ciągu kilku sekund zniknęła w skałach, tylko im pięty migały!
-Chyba mnie nie polubili – z żalem stwierdził Prezydent – a może ostatnie zdanie było zbyt skomplikowane dla ich mózgów?
-Raczej za dobrze zrozumieli… – szepnął steward do stewarda
Obaj Tremowie i Lobus stali nieco na uboczu, na równi ze wszystkimi obserwując małpoludy.
-Ojciec, mam pomysł – mruknął zamyślony Tremo-syn – a gdyby tak wykorzystać kilka tych samic do rozmnożenia cywilizowanych ludzi?
-Zgłupiałeś?! Przecież im bliżej do małp niż do nas!
-No to co z tego? Za kilka tysięcy pokoleń wybudują swoją kulturę – nalegał Tremo-syn
-Tfu, jak nisko ludzkość musiałaby upaść aby zdecydować się na coś takiego – Tremo-ojciec był sceptycznie zdegustowany
-Niżej już się nie da niż teraz. Wolisz iść rekinom na podwieczorek? To jak na razie nasz drugi wybór…
Tremo-ojciec otworzył już usta by kontynuować dyskusję, lecz ten oczywisty fakt zamknął mu je z kłapnięciem. Rzeczywiście, opcje były mocno ograniczone, z jednej, mocno zębatej strony przynajmniej.
-Trzeba tylko przekonywująco podyskutować z Prezydentem, przedstawić mu scenariusz na świetlaną przyszłość ludzkości i po kłopocie – Tremo-syn był nastawiony optymistycznie
-Po kłopocie, jasne. Prędzej ten betoniak wymyśli naturalną ewolucję gumowej seks-lalki niż zgodzi się na mieszanie naszych genów z małpoludami! Przecież to będzie hybryda, nie człowiek cywilizowany!
-Wiesz, że nie mamy alternatywy, a nasze laboratorium jest dobre tylko do produkcji bimbru! Trzeba go podejść merytorycznie i naukowo, a im więcej niezrozumiałych słów tym lepiej. To przecież typowy polityk, nic nie pojmie, ale z mądrą miną będzie potakiwać, udawać że się głęboko zastanawia nad problemem i tak dalej. Może nawet komisję powoła, złożoną z takich samych “ekspertów”!
-To może być nawet całkiem zabawne obserwować ich dyskusje! – Tremo-ojciec był lekko rozbawiony – Sami eksperci w dziedzinie o której tylko słyszeli w telewizji… i na dodatek próbujący przypodobać się Prezydentowi w opiniach! Ciekawym, jakich to “odkryć” będziemy świadkami!
Obaj Tremowie pojawili się wieczorem na audiencji u Prezydenta. Ubrani w czyste kitle, kroczyli dostojnym krokiem oraz przywdziali twarze w stosowny wyraz powagi.
Prezydent siedział za wielkim biurkiem a jego goryle stali po obu stronach. Skinął Tremom łaskawie dłonią, wskazując miejsca w fotelach naprzeciwko. Przyglądał im się uważnie, w myślach oceniając czy przyszli z ważnym odkryciem czy raczej prosić o łaskę. Oceniając po facjatach, zdecydował że raczej to pierwsze. Z uczonymi trzeba jednak twardo! Zwykle bujają w obłokach, więc to wytrawni politycy muszą decydować jak użyć ich odkryć i wynalazków z najlepszym efektem dla dobra Narodu!
-Panie Prezydencie – zagaił Tremo-ojciec po tej krótkiej chwili niezręcznego milczenia – Przyszliśmy zaproponować rozwiązanie dla problemu którym Pan nas obarczył – kontynuował nieco pompatycznie przy niemym potakiwaniu syna
-Słucham – sucho odrzekł Prezydent, próbując wyglądać dostojnie i stanowczo zarazem
-Jak Pan był zapewne łaskaw zauważyć, nie mamy na pokładzie żadnej kobiety…
-Owszem, zauważyłem – zgodził się łaskawie Prezydent
-Stanowi to poważną przeszkodę w realizacji pańskiego dzieła odbudowy naszego narodu – Tremo-ojciec zrobił zmartwioną minę
-Jak to poważną? – obruszył się Prezydent – mówiliście, że macie rozwiązanie?
-Mamy rozwiązanie, chociaż mocno… hmmm, niekonwencjonalne…
-Konwencjonalne czy niekonwencjonalne, zawsze to chyba jakieś rozwiązanie? – przynaglił niecierpliwie Prezydent – Tylko mówcie krótko!
-Krótkomówiącjedynąmetodąjestzainseminowaćkilkasamicmałpoludów – wyrzucił z siebie na jednym oddechu Tremo-ojciec
-Co!? Tremo, czy wyście obaj na łeb upadli?! Urżnęliście się w tej waszej norze!?
-Nie, panie Prezydencie – Tremo-syn z niejaką godnością pośpieszył ojcu na ratunek – to jest rzeczywiście niekonwencjonalne rozwiązanie, lecz jedyne w naszej sytuacji.
-Chcecie zmieszać nasze geny z małpami!?
-Technicznie rzecz ujmując, to nie są małpy – Tremo-syn nie dał się zbić z pantałyku – To protoplaści ludzi, mamy wspólnego przodka. Trzeba im tylko dać odpowiedni zastrzyk genów i zaraz zaczną ewoluować w naszym kierunku.
-Chcecie im grzebać w genach!? To z pewnością nieetyczne! – protestował niewątpliwie wysoce etyczny Prezydent
-Tylko konieczne modyfikacje – uspokajał Tremo-ojciec
-Ale ich długość życia stanowi ułamek naszego! No i ten wzrost? Ledwie sięgają nam powyżej pasa! – Prezydent był mocno zdegustowany ideą wymieszania cennych genów z małpoludami, więc grymasił jak tylko potrafił
-Nie szkodzi. Wystarczy im te maksimum sto lat życia, szybciej dojrzewają płciowo, więc szybciej będą się rozmnażać i wymieniać geny między pokoleniami – Tremo-ojciec nastawiał Prezydenta optymistycznie do eksperymentu – Z pokoleniami będą też rośli, chociaż do pewnej granicy, tutaj trzeba by głębszej ingerencji w geny. Nie mamy takiej możliwości w naszym laboratorium.
-Nie mamy żadnej – mruknął do siebie Tremo-syn, a głośno rzekł – Będziemy potrzebować najlepszego materiału genetycznego z naszej puli aby eksperyment przyniósł oczekiwane rezultaty!
Prezydent udawał że się ciężko namyśla, bębniąc palcami po biurku. Wahał się widocznie z podjęciem tak wiążącej decyzji. A gdyby tak komisja specjalna… Odpowiedzialność spadłaby na nich…
Tremo-syn spostrzegł to wahanie i gestem “dowal mu, stary” ponaglił ojca.
Tremo-ojciec ciężkim wzrokiem spojrzał na syna, po czym odwrócił się do Prezydenta.
-Weźmiemy nasze ludzkie panfulum z indentrem oraz zamieszamy genderty z faframi, wtedy uzyskamy compendium miksum grusowo-chargowe. Następnym krokiem będzie rozwój niedoblatu pesko-kronowego, a w rezultacie podziału mono-duo-seksto krapiobentozy uzyskamy coxoflapeneurofinę. Stąd już prosta droga, poprzez cytoserofikosyntezę dojdziemy do kwadrupo-3C-12K-9X trans-genu. To już prawie nasze geny. Jeszcze tylko potrójna fikostratobenzokoalugacja i możemy zaryzykować inseminację samicy!
Prezydent kiwał poważnie głową.
-Procedura brzmi rozsądnie. Tylko czy potrójna fikostrato...eee...gacja nie będzie zbyt ryzykowna? Podwójna nie wystarczy?
Otwarte gęby osobistych goryli doceniały jego wiedzę w temacie…
-Nie mamy wyboru – z mocą wtrącił Tremo-syn – Co prawda fikostratolugacja jest mocno eksperymentalą metodą którtą tylko nieliczne laboratoria odważyły się zastosować, lecz w naszej sytuacji… - zawiesił głos znacząco
-Dobrze. Zgadzam się na potrójną fiko… lację – rzucił zdecydowanie Prezydent - Weźmiecie mój materiał genetyczny, ja jestem najlepszym i najwyżej rozwiniętym przedstawicielem naszego gatunku. I żadnych sztuczek! - gniewnie potrząsnął rudą grzywką, zaczesał ją z powrotem na łysiejące czoło, po czym z aprobatą spojrzał na swoje odbicie w wielkim lustrze.
Jego straż przyboczna znacząco położyła dłonie na broni przy pasach na potwierdzenie decyzji.
-Może przy okazji wprowadzicie też jakąś modyfikację, na przykład będą mnie uważać za jakiegoś boga, stwórcę świata? – wpadł na genialny pomysł
- To najmniejszy problem – obiecał Tremo-ojciec – za kilka tysięcy lat wszędzie będą stały pańskie ołtarze, a nawet świątynie!
Ukontentowany Prezydent dostojnie powstał, błogosławiąc dobrotliwym gestem wyimaginowane tłumy klęczących przed nim wyznawców…
-Możecie odejść do swoich zadań – rzekł łaskawie do naukowców
Po przejściu kilku korytarzy Tremowie mogli w końcu porozmawiać na osobności.
-Ojciec, odbiło Ci z tymi ołtarzami? – Tremo-syn był zdegustowany – Chyba przegiąłeś nieco pałę w obietnicach?
-Eee tam – Tremo-ojciec machnął lekceważąco ręką - Jak myśmy mogli sobie wymyślić bogów których nikt nigdy na oczy nie widział, to oni też sobie coś wyobrażą w przyszłości! Za to widziałeś minę tego dupka?
-Jasne. Ale wykład też dałeś niezły. To Ci się przynajmniej udało! Potrójna fitostrato… cholera! Mówiłem Ci że się uda! Mówiłem!
-Ale teraz do roboty, synu! Poważnej roboty!
c.d.n.

--
No good deed goes unpunished...