Znów mnie talent męczył, za "dzieło" najmocniej przepraszam.

Czarna Skrzynka
Dzień nieubłaganie zbliżał się ku końcowi, Mikołaj z Wasylem orali ostatni hektar pola ciągnąc za sobą imponującej wielkości, żelazny pług odziedziczony po świętej pamięci ojcu jeszcze za czasów Jelcyna. Po ich umięśnionych ciałach spływały pokaźne ilości potu, mimo to nie przerywali swojej pracy. Po czternastogodzinnej harówce w letnich warunkach słońce nareszcie schowało się za horyzontem nakazując chłopom udanie się na nocny odpoczynek. Umysły wiejskich parobków pragnęły od tego momentu tylko miski kaszy, domowego bimbru i igraszek z kobietą pod ciepłą pierzyną.
- Fajrant... - wydyszał resztkami sił Wasyl, jego nogi odmówiły posłuszeństwa, usiadł opierając się o pług - Było do Moskwy jechać razem z innymi ze wsi w poszukiwaniu łatwiejszej, lepiej płatnej roboty, a pole w pizdu sprzedać.
- Analizując twoje stwierdzenie dochodzę do wniosku, że miasto rzeczywiście otworzyłoby przed nami ogromne możliwości prosperity. - odpowiedział mu Mikołaj siedzący tuż obok niego, w jego dłoniach jak to zwykle po końcu dniówki, spoczywało pismo z łamigłówkami - Chcieli mnie do uczelni w Petersburgu wziąć i stypendium dać, to mnie z matką więziliście pół roku, bo wam rąk do pracy brakowało.
- Ano... - podsumował od niechcenia Wasyl skręcając sobie papierosa z tytoniu i kawałka gazety. Włożył skręta między wargi, zaciągnął się dymem i wypuścił go z płuc w postaci kilkunastu kółeczek - Wtedy myśleliśmy z matką, że pole fortunę przyniesie.
Bracia siedzieli zmęczeni przez dobre kilkadziesiąt minut, Wasyl palił co chwilę papierosa, Mikołaj rozwiązywał łamigłówki. Zrobiło się ciemno, brat palacz zapalił lampę naftową, spojrzał przed siebie. Kilka metrów przed nimi dwie wrony walczyły zaciekle o biedną dżdżownicę, w końcu jedna z nich odpuściła i wzbiła się w powietrze chowając pod osłoną nocy. Wasyl wyjął spomiędzy szmat roboczych słoik bimbru, pewnym ruchem ręki odkręcił go i zaczął łapczywie pić. W momencie, gdy na dnie zostało kilka łyków trunku, pijaczyna przechylił zawartość w tak niefortunny sposób, że pewna część bimbru wylała się na ziemię , spalając momentalnie niemałą kępę trawy. Ziemia w tym miejscu podobno do dziś świeci się tak dumnie, że niejedna latarnia miejska mogłaby się zawstydzić. Wasyl zastanawiał się w jaki sposób jego brat potrafi oddawać się takim frajerskim rozrywką, jeszcze po całodniowej pracy w polu.
- Dalej pijesz to świństwo? - zapytał Mikołaj swojego druha - Kiedyś komuś stanie się krzywda przez te radioaktywne wypociny, z czego ty to produkujesz?
- Tajemnica rządowa. - zaśmiał się pod nosem pijaczyna.
- Powiedziałbyś mi lepiej jakie miasto jest stolicą Kolumbii.
Mądrzejszemu bratu za odpowiedź musiało wystarczyć tępe spojrzenie Wasyla. Mieli już iść do chałupy, gdy poczuli nad sobą potężny podmuch wiatru, a kilka sekund później eksplozję w oddali. Wybuch był potężny, nawet pługiem poruszyło o kilka centymetrów. Mikołaj starał się podsumować w myślach co mogło spowodować taką eksplozję, możliwości jednak było zbyt wiele. Pewne było tylko to, że do eksplozji doszło w pobliskim lesie kilka kilometrów wgłąb.
- Jesteś cały? - Mikołaj kucnął przy bracie i potrząsnął nim, ten po kilku sekundach wstał o własnych siłach na nogi.
Oboje stali w osłupieniu wpatrując się w dal, gdzie dostrzegali obecność ognia, mieli już biec w kierunku wioski, gdy drogę zagrodził im Dymitr, właściciel sąsiedniego pola, z którym w weekendy grywali w pokera. Miejscowi twierdzą, że jest on chory na głowę. Ten jak zwykle kulał na prawą nogę. W lewej ręce miał butelkę spirytusu, z której co chwila łapczywie popijał trunek. Wasyla jednak bardziej interesowało urządzenie znajdujące się pod jego pachą w drugiej ręce, było duże, w kształcie prostopadłościanu.
- Co tam hopy - zagadał na dzień dobry do zdezorientowanych parobków - Widza, że już po robota.
- Pochwaliłbyś się lepiej co masz w ręce. Wygląda jak silnik od Malczana - ocenił w ślepo brat palacz.
- Przecież to Czarna Skrzynka - zidentyfikował tajemniczy przedmiot Mikołaj.
- Czarna Skrzynka? - zdziwili się mniej rozgarnięci słuchacze.
- Tako jakom jo dostoł kiedyś no urodziny od Sołtysa? Że niby narzędzio w niej? Jo probował otworzyć za pomocom motyka, ale o jaki pasword pyto no ekraniku - dodał Dymitr.
- Gdzie to znalazłeś? - zapytał Mikołaj.
- A oglondoł jo gwiazdy po robocie, a tu nagle bum daleko. Myśla ja co sie dzieja, gdy ten diobeł z niba na kombajn mi spodł - wyjaśnił zwięźle głupek.
- Wszystko zaczyna układać się w całość, dobrze, że do mnie z tym przychodzisz. Mogę wziąć to do ekspertyzy?
- Ekspe...eee... czego?
- Nieważne, zobaczę tylko o co chodzi im z tym paswordem, o którym wspominałeś.

Dymitr podał Mikołajowi spory przedmiot o brązowym kolorze popijając przy tym spirytus domowej roboty. Mądrala przyjrzał się tajemniczej maszynie, niewiele czasu zajęło mu poznanie budowy i obsługi owego urządzenia. Wystarczyło wpisać password, hasło na klawiaturze, w celu uzyskania dostępu do wszystkich opcji. Gdy już poznał strukturę Czarnej Skrzynki zaczął wyjaśniać przyjaciołom o co w tym wszystkim chodzi.
- Podejrzewam, że w lesie rozbił się samolot, musiał mocno uderzyć w ziemię, skoro ta część doleciała na gospodarstwo Dymitra. Na pewno wszyscy zginęli na miejscu. Na tej taśmie powinny być zapisane rozmowy przeprowadzone na pokładzie. Postaram się je odczytać - sprecyzował wszystko Mikołaj takim językiem, aby towarzysze mogli go zrozumieć.
- Że to łoo mówi, może ksiendzu no wypędzenie diobła to oddomy - krzyczał głupek wsiowy. - Jo tego diobła loł motykom, ale czort uciec ni chcioł. A łoo jak Belzebub wyjdzie i wioche pod rzondy weźmi, jak Lenin wtedy, to no nos bedzie.
- Spokojnie przyjacielu, wszystko naukowo rozwiążemy - uspokajał go Mikołaj. - Znam hasło. Braciszku, skręć mi papierosa.
W czasie gdy Wasyl zawijał tytoń w gazetę, Mikołaj pisał na klawiaturze hasło, tak jak od początku podejrzewał, chodziło o pięcioliterowe określenie żeńskiego narządu płciowego. Inteligent wydał z siebie odgłos triumfu, odpalił skręta i uruchomił zapis ostatnich 30 sekund z życia załogi. Taśmy poruszyły się, z głośników zaczęły wydobywać się zdania tworzące logiczny ciąg.
- Zenobiuszu, coś nas ściąga w dół, szykuj się na najgorsze - powiedział pierwszy pilot, o dziwo ze stoickim spokojem.
- Kurwa, mam rodzinę, a ty pierdolisz żebym na najgorsze się szykował, kurwa, masz trzydzieści lat stażu, ratuj nas - wrzeszczał jak opętany pilot o słabszych nerwach.
- Baza, halo, baza, tu GRAB-1, coś nas ściąga w dół, jesteśmy otoczeni przez mgłę, urządzenia na pokładzie odmawiają posłuszeństwa, nie znamy położenia.
- Kurwa, ciągnie nas w stronę dziwnego drzewa, dlaczego kuźwa ono się świeci, to jakaś paranoja jeb...
W tym momencie nastąpiła eksplozja, głosy na taśmie urwały się, nastąpiła głucha cisza. Mikołaj przygasił peta, głuchą ciszę przerwał głupek puszczając solidnego pawia pod nogi.
- Nie zżera was ciekawość co się tam teraz dzieje? I o co chodzi z tym świecącym drzewem? - uczony wysunął swoim kompanom kilka pytań.
- Jak tam sobie chcesz... - odpowiedział lekko przestraszony Wasyl, zmarniał na twarzy od czasu wysłuchania nagrania.
- I jo pójda, może tom dorwa dziada, co mi tym w kombajn rzucił.
Mikołaj wstał z ziemi i spojrzał przed siebie, nie musiał się długo rozglądać, płomienie dalej tam były. Trawiły drzewa, ludzkie mięso i resztki ogromnej, żelaznej bestii, która jeszcze kilka minut temu podbijała przestworza. Bowiem nawet ogromne kolosy w końcu padają. Ruszyli w stronę zgliszczy, szli powoli, bali się tego, co na nich czeka. Z każdym krokiem robiło się coraz cieplej, odór spalonych ciał skutecznie ranił nozdrza, zapach śmierci, jak po przejściu Boga Gniewu. Dochodzili już do celu, gdy drogę zagrodziła im rosła postać w jasnym habicie. Na jej widok chłopi zaczęli odczuwać w sercu nadzieję i wiarę w lepsze jutro. Tajemniczy gość uśmiechał się do nich.
- Szkoda tylko, że teraz drugi będzie fochy strzelał na wszystkich i sekty pod symbolami religijnymi zbierał... - zaczął tajemniczo mnich. - Życzyli mu śmierci, i nadeszła.
- O czym ty mówisz? - zapytał do zdezorientowany Mikołaj, mimo wszystko dalej czuł się pozytywnie, jakby naćpany marihuaną.
- Nie ważne, ludzie i tak zawsze będą narzekać, jak nie na niego, to na cukier - uśmiechnął się nieznajomy. - Więcej grzybów już chyba dzisiaj nie znajdę, no cóż, na mnie już pora. I pamiętajcie żeby czasem nie mówić za głośno, nawet o najgorszej kanalii.
Mnich ruszył przed siebie, nagle w tajemniczy sposób zniknął między drzewami, zdarzenie te ukoronowało kilka strzałów, jakby z pistoletu.
- Dziwny jegomość, naprawdę nienormalny jakiś - stwierdził Wasyl.
- Tak, grzyby w wiosnę, dziwne rzeczywiście - podsumował Mikołaj.

Ruszyli dalej przed siebie, miejsce przeznaczenia leżało zaledwie kilkanaście metrów przed nimi, czekało na ich przybycie, jakby mieli dopełnić tajemnego rytuału. W końcu przestraszeni dostali się na polanę, gdzie doszło do wypadku, widok był okropny. Kilkadziesiąt spalonych ciał i tony żelastwa, a pomiędzy nimi ogień tańczył dzikie tango w duecie z wiatrem. Dymitr momentalnie wyciągnął zza pazuchy słoik bimbru, wypił jego zawartość na raz i pod wpływem paniki zaczął uciekać krzycząc na do widzenia coś o diabłach i czartach. Bracia w całym tym zamęcie nagle dostrzegli coś niezwykłego, nie pasującego do tego chaosu. Jedno drzewo wznosiło się wyżej i dumniej niż inne, poza tym świeciło się podobnie do ludzi, którzy przeżyli wybuch reaktora w Czarnobylu. Mikołaj próbował w myślach zrozumieć zaistniałą sytuację, nie musiał długo główkować, Wasyl zakłopotany zaczął zbierać się do wyjaśnień.
- Widzisz - zaczął zakłopotany głupszy brat. - Przeczytałem w gazecie kiedyś, że mężczyzna do całkowitego spełnienia między innymi musi drzewo zasadzić. I z miesiąc temu przyszedłem w to miejsce z małą sosenką. Ale po tygodniu w ogóle nie urosła, pomyślałem więc, że może bimberkiem podleję.
- O kurwa - krzyknął Mikołaj pod wpływem emocji - Wasyl, mówiłem Ci już tyle razy, że ten twój bimber w końcu kogoś zabije. Z czego ty go pędzisz?
- Hyy! Z magnezu, neonu i dodatku specjalnego - powiedział z dumą pijaczyna.
- Mamy mało czasu żeby zatuszować sprawę, Policja będzie tu lada moment.
Mikołaj przez najbliższe dziesięć minut zdążył zatuszować taśmy na Czarnej Skrzynce, podobnież eksperci do dziś nie są w stanie wyczytać z nich niczego. Świecąca sosna na szczęście runęła pod wpływem żywiołów spalając się doszczętnie w kilkanaście minut. Na koniec wystarczyło tylko napisać plotkę do kilku lokalnych gazet, że to wina sztucznej mgły.