Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Półmisek Literata > Rejs wokół Edwarda Leara
Wathgurth
Wathgurth - Potworny Rymarz · przed dinozaurami
W tym miejscu miał być link do wiki, ale artykuł na wiki prawie nie istnieje...


Dawno, dawno temu, płynąłem po Zachodnim Morzu. Wiatr wiał silny, napełniał zrefowane żagle, a łódź kładła się mocno na burtę. Trzeci dzień już tak wiało - silnie, ale jeszcze nie sztormowo (choć było blisko). Wtedy właśnie, niedługo po wschodzie słońca zobaczyłem zielony żagiel. Dogoniłem ich szybko. Łódź była zrobiona z sita, za maszt służyła na sztorc postawiona fajka. W środku zaś siedzieli żeglarze. Mieli zielone włosy i niebieskie ręce. Przy pracy popijali lemoniadę. Mikrej postury, lecz o wielkich, żeglarskich sercach. Choć fale, dla mnie spore, dla nich były ogromne, nie przeszkadzało im to śpiewać swej pieśni. Choć trud żeglarski wykrzywiał im usta grymasem zmęczenia, w oczach ich błyszczała radość i spełnienie. I tylko jedna panna była smutna. W jej oczach było widać tęsknotę.

Ponieważ kurs mieliśmy ten sam, zaprosiłem małych - wielkich żeglarzy na pokład mej łajby. Ugościłem, czym miałem. Łódź szła spokojnie do przodu, fala nie dawała się za bardzo we znaki, zaś oni, skupieni w moim kokpicie, snuli opowieści. Popijając lemoniadę opowiadali o niezwykłych przygodach, jakie przeżyli na morzu. Snuli opowieści o morskich potworach, o sztormach i ciszach, o niebezpiecznych rafach, na których roiło się od harpii i gryfów. Opowiadali o dalekich lądach, które odwiedzili, o dzikich tubylcach i bogatych, egzotycznych miastach. Gadali jeden przez drugiego, umilając mi podróż wśród szarej wody. I tylko smutna panna nic nie mówiła. Błądziła myślami gdzieś hen, daleko.

Pod wieczór wiatr zelżał. Moi goście chcieli tu zmienić kurs, by ominąć niebezpieczne rafy lądu przed nami, mi zaś było na ten ląd po drodze. Zwodowałem więc delikatnie ich sito i pożegnałem się z nimi. Wiatr poniósł ich w dal i wkrótce zniknął mi z oczu zielony żagielek. Na mnie zaś czekał ląd. Brzeg roił się od raf. Nigdzie nie było widać podejścia do lądu. Sonda rzucona do wody pomknęła na dno, pokazując dziewięć sążni, po czym powoli zaczęła się zapadać i wyciągnęła jeszcze sześć stóp linki. "Pewnie błoto" - pomyślałem. Zwinąłem więc żagle, wyrzuciłem kotwiczkę i poszedłem spać.

W nocy obudziłem się i wyszedłem za potrzebą. Noc była ciemna, niebo pokryte chmurami. Nagle usłyszałem muzykę. Coś, jakby dźwięk fletu dobiegający od lądu. Zdziwiłem się mocno i zacząłem przyglądać. W mroku nie było widać prawie nic. Jedynie postrzępiona linia lasu odcinała się czernią na ciemnogranatowym tle. W mroku mignęło blade światełko i zaraz znikło. Po chwili mignęło znowu, potem jeszcze raz. Powoli przesuwało się w poziomie. Prawdopodobnie ktoś z latarnią szedł skrajem lasu. Tylko kto gra na flecie w lesie, w środku nocy? Światełko zbliżyło się, minęło mnie i zaczęło oddalać. Po dłuższej chwili mignęło ostatni raz i znikło. Skończyłem uzupełniać może o zawartość pęcherza i wróciłem do koi.

Rankiem, gdy tylko słońce wzeszło, ogarnąłem się nieco, podniosłem kotwicę, postawiłem żagle i zacząłem płynąć wzdłuż brzegu, w poszukiwaniu jakiegoś sensownego podejścia. Wreszcie wypatrzyłem zatoczkę, a nad nią przystań rybacką. Osada nie była mała, miała molo, a przy nim kilka kutrów i mniejszych łodzi rybackich. Skierowałem moją łajbę do brzegu. I zacumowałem. Wszedłem do tawerny, napić się wina. I wypytać o nocnego latarnika. Ponoć zwą go Dong. Zakochał się kiedyś w pannie, co przypłynęła w sicie. Gdy odpłynęła, z rozpaczy mu odbiło. Wydłużył sobie nos, na jego końcu powiesił latarnię i łazi teraz po lesie, jak nieszczęście. I gra na flecie.
Żal mi się chłopa zrobiło. Zrozumiałem też zagadkowe milczenie smutnej panny z sita.

Nazajutrz obudził mnie kac. Jak zwykle powlokłem się więc na przystań. Gdy szedłem brzegiem morza spostrzegłem, w miejscu gdzie las morze spotykał niezwykły tłum. Był tam lew, lis, pies i tygrys. Osioł wilk i słoń. Były też ptaki, kruk, wróbel, słowik i wiele innych. Dookoła mnóstwo owadów. Zaś w morzu przy brzegu zebrały się ryby. Zaciekawiony tym niecodziennym zjawiskiem podszedłem bliżej. W centrum tego zbiegowiska stało sobie Takie Coś. Takie ni to ni sio.
Wśród tłumu gapiów stał też smutny chłopiec. Gdy spytałem, co go tak przybiło, nie odpowiedział nic, tylko wskazał na swoje stopy. Nie miał palców.

Wreszcie wróciłem na przystań. Czas było opuszczać wyspę Pana Leara i ruszać w świat, w poszukiwaniu kolejnych zwariowanych miejsc.

sunnivva
"Gdy szedłem brzegiem morza spostrzegłem, w miejscu gdzie las morze spotykał niezwykły tłum"

Czy chodziło ci o "Gdy szedłem brzegiem morza spostrzegłem, w miejscu gdzie las morze spotykał, niezwykły tłum"?

Ciekawy szkic, choć nieco niedopracowany.
"Choć fale, dla mnie spore, dla nich były ogromne, nie przeszkadzało im to śpiewać swej pieśni. Choć trud żeglarski wykrzywiał im usta grymasem zmęczenia, w oczach ich błyszczała radość i spełnienie." Zobacz, to troche ciężkawe. Nie dałoby się tej myśli jakoś przeorganizować? ;)

--
Jest dla mnie przewidziane specjalne miejsce w piekle. Tron
Forum > Półmisek Literata > Rejs wokół Edwarda Leara
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj