Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Półmisek Literata > "Menelskie podboje Leszka i Wieśka"
OwcaNaCzole
"Świt - czyli menelskie podboje Leszka i Wieśka"
Obudził mnie cholerny klakson tira przejeżdżającego kilka metrów od kartonu w którym spędziłem noc. Otworzyłem oczy, odczuwam jeszcze zmęczenie po wczorajszym dniu spędzonym na zbieraniu puszek, przypomniał mi się też wredny, brodaty pajac, który zdzielił mnie w pysk pokrywą od kosza za naruszenie jego terenu. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się lepiej, ptaki piszczą nad głową, słońce świeci po oczach, a asfalt parzy mi stopy, na których butów nie mam od czasów komuny. Jedynie wizja przepicia zarobionych wczoraj pieniędzy trzyma mnie przy życiu, pozostaje tylko obudzić mojego kumpla i przejść dwa kilometry na piechotę do baru Sasza. Wiesiek spał dwa metry dalej na zielonej ławce, przykryty wczorajszym wydaniem Faktu z głową w koszu. Mój kompan jest tak zwanym menelem żałobnikiem, znaczy to, że jest tak brudny, aż czarny.
- Wiesiek, pobudka! - krzyknąłem mu do ucha, nie zareagował, więc zepchnąłem go z ławki.
- Leszek, daj pospać. - odpowiedział z grymasem. - Później pójdziemy na puszki.
- Chlać idziemy, czekają na nas w barze, pieniądze mam. - powiedziałem uśmiechnięty, jednocześnie czytając główny nagłówek Faktu na temat jakiegoś Kaczyńskiego.
- Chyba że tak, od razu spać mi się odechciewa.
- Wyciągnij z kosza butelkę po Złotym Gronie, złoty piętnaście za nią dają, a tak z ciekawości spytam, znasz jakiegoś Kaczyńskiego?
- Leszek, nawet dwóch, z jednym występowałem w roli murzyna na deskach teatru w Saszy, Józef na niego wołali, a drugiego nie pamiętam, bo tego samego dnia na detoks mnie wzięli. - wyjaśnił Wiesiek nie zwracając uwagi na skinheadów krzyczących w naszą stronę "won brudasy".
- To pewnie o tym drugim piszą w gazetach, został prezydentem. - mówiąc to wypatrzyłem na ziemi dorodnego kiepa, zgrzeszyłbym nie podnosząc go.
- Może we wszechświecie jest jeszcze inny Kaczyński, a myślisz że kosmici istnieją i piją tanie wina tak jak my? - zapytał mnie Wiesiek pieszczotliwie dotykając swoją prawię nową czapkę Adidosa, wygrał ją na ostatnim pokerowym wieczorku.
- Myślę że istnieją, ale oni nie muszą pić, ponieważ są w posiadaniu zaawansowanych technologii, żeby się upić naciskają tylko guzik w centrum dowodzenia. - oświeciłem Wieśka na tyle, że wydał z siebie przeciągające się łoooo.
- Leszek, ty to jesteś mądry, ja nie skończyłem trzeciej podstawówki jak ty.
Kontynuowaliśmy konwersację na poziomie, tak zagadaliśmy się na temat tabliczki mnożenia do czterech, że nie zauważyliśmy kiedy znaleźliśmy się pod barem Sasza. Mówiąc krótko, bar Sasza jest największym skupiskiem osiedlowej żulerii, dzieje się tu wszystko, zaczynając od libacji alkoholowych, karaoke i teatrzyków, kończąc na sprzedawaniu swoich udziałów w poszczególnych miejscach składowania śmieci. Budynek ledwo stoi, okna wybili za czasów komuny, drzwi ukradli Niemcy podczas drugiej wojny światowej, szyldu nie było nigdy a złośliwe dzieciaki dla kawału namalowały nad wejściem pięć gwiazdek. Weszliśmy do środka, powitano nas chórem. Wszyscy jesteśmy tu kochającą się rodziną. Rozejrzałem się po barze, spora część obecnych przybiła już gwoździa na stole lub kontuarze, reszta oglądała mecz na pięciocalowym telewizorze, w powietrzu unosił się smród, ale i też spokój.
- Witaj Leszek. usłyszałem głosy z drugiego końca Sali, gdzie dostrzegłem Juliana i Rycha. Siedzieli przy stoliku dla VIPów. Dosiadajcie się z Wieśkiem.
- O tym samym pomyślałem. krzyknąłem szczęśliwy, albowiem dzisiaj będę pił przy stoliku, który jako jedyny ma wszystkie nogi. Wiesiek, leć po Absynt, tak z dwa litry, powiedz Marioli że rachunek ureguluję przy wyjściu.
Wiesiek przytaknął mi głową i ruszył w swoim kierunku.
Przeciskając się przez zatłoczoną knajpę w stronę naszego stolika myślałem nad zakupem papierosów, ale sobie odpuściłem, wiedząc że jutro może być gorszy dzień niż dzisiaj.
- Siadaj Leszek, nie widzieliśmy się już tyle czasu, chyba ostatnio jak podpierniczylismy kilkadziesiąt kilo szyn kolejowych na trasie Katowice Sosnowiec. Wspomniał Rychu, jednocześnie wykonując głupi tik okiem.
Pamiętam. przytaknąłem. Szkoda tylko że SOKiści dorwali wtedy Wieśka, skopali go tak mocno, że przez tydzień brzydziłem się patrząc na niego.
- Dwanaście szwów na twarzy i poszarpane lewe ramię. przypomniał nam Wiesiek, pojawił się z alkoholem szybciej, niż podejrzewałem.
- Za co pijemy? zapytałem, po czym rozlałem Absynt do czterech literatek.
- Może za wszystkich którzy przeżyli trzydzieści promili i więcej. zaproponował Julian, miał minę tak poważną jakby zaraz miało otworzyć się piekło. Chwała im!
- Chwała im! krzyknąłem na całe gardło, po chwili do toastu dołączył się cały bar, niektórzy nawet uronili kilka łez za tych, którym się to nie udało.
- Słyszeliście że osiedlę dalej pojawił się smok? spytał nas Julian, polewając następną kolejkę. To już trzeci w tym miesiącu.
- Konsekwencje podróży między wymiarami. powiedziałem za wszystkich przechylając literatkę pełną napoju bogów. Zabił kogoś?
- Nie, przyjechało wojsko i go rozgoniło. włączył się do rozmowy Rychu. Ale nawet oni nie znają naszych menelskich zdolności.
W tej samej chwili do baru wszedł krępy, brodaty mężczyzna, elitarny żul. Nietrudno było dostrzec ozłocony rondel spoczywający na jego głowię, zbroję zrobioną z patelni która osłaniała jego tors oraz Platynową Kuszę, podobno ukradł ją podczas podróży w czasie samemu Chrobremu. Na jego widok całe pijackie towarzystwo zamarło, niektórzy nawet zaczęli się kłaniać.
- Ernest wrócił. ktoś krzyknął z drugiego końca Sali.
- Walczyłeś z Zawiszą Czarnym? padło pytanie od strony telewizora.
- Walczyłem z Krzyżakami! niespodziewanie wrzasnął Ernest wznosząc swoją kuszę do góry. Piwo dla wszystkich.
- Niech żyję! krzyknęła chórem cała sala wznosząc kufle nad głowy.
Ernest usiadł samotnię przy barze, zamówił dla siebie litr wódki, przechylił zawartość butelki na raz, podczas gdy ja wróciłem do konwersacji z moimi kompanami.
- Jestem na dobrej drodze do odnalezienia pierwszego artefaktu potrzebnego przy otworzeniu portalu mającego zaprowadzić mnie ku mapie ze skarbem, który zmieni moje życie. zacząłem temat polewając kolejną kolejkę absyntu moim kompanom.
- A cóż to za skarb? zapytał mnie Rychu. Diamenty, złoto?
- A może dożywotni zapas spirytusu? zaczął wypytywać Julian już nieco podpitym głosem.
- Skarbem jest przepis na najtańsze wino świata. zacząłem mozolnie tłumaczyć. Legenda głosi że miało się ono nazywać Świtezianka, jednak aby zmniejszyć koszty produkcji etykiety, nazwa została skrócona do Świt.
- Mów dalej. ponaglił mnie Wiesiek.
- Żeby otworzyć portal muszę skompletować pilot do telewizora Sony, dwie baterię Panasonic i czapkę ze śmigiełkiem. przerwałem opowieść aby wypić kolejkę absyntu, wznieśliśmy toast za drugi litr trunku który za chwilę zaczniemy opróżniać, po czym wróciłem do wyjaśnień. Gdy skompletuję te elementy, muszę włożyć na głowę czapeczkę, stanąć przed śmieciarką, zakręcić śmigiełkiem i nacisnąć przycisk telegazety w pilocie. W ten sposób ma się otworzyć portal do świata, gdzie ukryto mapę.
- Jak zdobyłeś informację na temat tego wina? zapytał mnie Julian grzebiąc sobie w majtkach.
- Przepis należał kiedyś do mojego prapradziadka, dostał go od Napoleona za specjalne zasługi wyjaśniłem polewając ponownie do literatek. Jednak nie zdołał on rozpocząć produkcji, przegrał przepis grając w bierki z goblinami, od tego czasu przepis przechodzi z rąk do rąk.
- Wspomniałeś coś o tym, że jesteś na tropię ku jednemu z materiałów. w głosie Rycha wyczułem ciekawość.
- W kiosku ulicę dalej sprzedają baterię Panasonica, odłożyłem już fundusze. wyjaśniłem. Następnie wyruszę na poszukiwanie czapki ze śmigiełkiem.
- A więc twoje zdrowie. wzniósł toast Julian.
- Zdrowie Leszka! krzyknął cały stolik.
Cały dzień zleciał w miłej atmosferze, wypiliśmy jeszcze trzy litry absyntu i około trzydziestu piw. Pod wieczór Mariola urządziła karaoke, które niespodziewanie wygrał Wiesiek, mimo że w połowię śpiewania piosenki Run to the hills puścił soczystego pawia na pogującą publiczność. Nie pamiętam kiedy kupiłem bate

OwcaNaCzole
baterię Panasonic. Nie wiem jak dotarłem do swojego kartonu.
Obudziłem się w niemiłych okolicznościach, dzieciaki znów obrzucały mnie jajkami i nasikały do kartonu. Wieśka nie było na swoim miejscu, resztki moich szarych komórek naprowadziły mnie na to, że wczoraj zabrali go na detoks. Znów przelał czarę goryczy, chyba niepotrzebnie wypił duszkiem litr spirytusu wygrany w konkursie karaoke. Doprowadziłem się do minimalnego stanu użytku, zajrzałem do pustej kieszeni i stwierdziłem że dziś znów muszę iść na puszki, jutro zaś znajdę czas aby odwiedzić miejscowy lumpeks, muszę jak najszybciej odnaleźć czapkę ze śmigiełkiem, mój menelski zmysł podpowiadał mi że jestem coraz bliżej spełnienia marzeń. Zjadłem szybko śniadanie składające się z sucharów sprzed tygodnia, wziąłem rurę od odkurzacza służącą do odganiania gówniarzy i ruszyłem w miasto. Ten dzień niczym nie różnił się od innych, ludzie tradycyjnie nie szczędzili mi komplementów, przechodząc obok szkoły zawodowej jakiś łysy mięśniak kopnął mnie w dupę i opluł. Mimo wszystko łowy były dość udane, już przed południem uzbierałem ponad sto pięćdziesiąt puszek, trzydzieści butelek zwrotnych i pół kilo miedzi. Nim nadszedł wieczór powiększyłem swe łupy dwukrotnie. Wracałem do swojego kartonu przez bogatą dzielnicę, domy zbudowane z drogiej cegły stały obok siebie, każdy z nich mógłby się uważać za ładniejszy, samochody w odblaskowych kolorach świeciły mi po oczach, a przechodzące obok siebie rodziny pozdrawiały się, towarzyszyły im przy tym sztuczne uśmiechy, jakby w myślach chcieli się nawzajem pozabijać, o to kto ma w życiu lepiej. A mama mówiła, skończ chociaż podstawówkę. Idąc dalej zauważyłem coś, czego się nie spodziewałem, nieznany mi żul ze wszystkich sił starał się zamknąć portal. W rękach miał złotą koronę, a z portalu wylatywały strzały, zdążyłem jeszcze dostrzec bogato ubranego mężczyznę, w oczy rzuciły mi się jego śmieszne, krzywe wargi. Nim portal się zamknął, zdążył jeszcze krzyknąć do menela coś, co brzmiało jak Ty skurwysynie. Przeszedłem obok całej sytuacji obojętnie, postanowiłem, że wstąpię jeszcze do baru Sasza na schabowego, w końcu dzisiaj niedziela, a po sprzedaniu moich łupów, w kieszeni zrobiło mi się ciężej.
W nocy nie mogłem zasnąć, schabowy źle się przyjął, intuicja podpowiadała mi żeby nie jeść zielonego fragmentu kotleta, szkoda że nie posłuchałem. Nagle naszło mnie uczucie że ta noc nie będzie zwyczajna, i wcale nie chodziło mi tu o początki delirium. Zaczął padać śnieg, niby nic nadzwyczajnego, ale nie w lipcu, w kilka minut napadało tyle, że mógłbym spokojnie ulepić bałwana. Wiatr też zaczął dawać o sobie znać, mocniejszym podmuchem zwiał karton w którym od jakiegoś czasu spędzam noce, zrobiło się zimno, zacząłem się trząść, smarki w moim nosie zamarzły. W duszy wiedziałem, że za chwilę otworzy się portal, zresztą długo nie musiałem czekać. Pojawił się jakieś dziesięć metrów ode mnie, wypełniony negatywną energią, błyszczący na zielono. Niestety nie dane mi było dłużej go podziwiać, po kilku sekundach wybiegł z niego przestraszony Ernest.
- Szykuj się do walki, nie mam czasu tłumaczyć. krzyknął do mnie przyjmując bojową postawę.
Instynktownie wypiłem ćwiartkę wódki i chwyciłem za rurę od odkurzacza, bałem się tego co może zaraz wyjść z portalu. Stanąłem obok Ernesta i czekałem na dalszy bieg wydarzeń. Walka zaczęła się kilka sekund później, z portalu wydostały się cztery stworzenia przypominające mamuty, z tą różnicą że były dużo mniejsze i z penisami zamiast trąby.
- Co to ma znaczyć? spytałem Ernesta nie wiedząc czy mam się z tej sytuacji śmiać, czy płakać.
- Penisomamuty. Wyjaśnił krótko, jednocześnie oddając strzał z kuszy. Bełt wbił się w czaszkę najbliżej stojącego potwora powalając go od razu na ziemię. Odciągnij ich uwagę, a ja przeładuje kuszę.
Podczas gdy Ernest oddalił się w bezpieczne miejsce, ja zostałem sam, uzbrojony w rurę od odkurzacza i pokrywę od śmietnika służącą mi za tarcze. Próbowały mnie otoczyć, bestia stojąca najbliżej mnie wykonała błyskawiczny atak kłami, w ostatniej chwili uniosłem pokrywę ku górze i odbiłem atak, kontratakując trafiłem potwora w pysk, ale jestem pewny że nie zrobiło to na nim wrażenia. Sekundę później powietrze przeszył celnie wystrzelony bełt, utkwił idealnie w odbycie potwora, ten upadł i zaczął zdychać z bólu, jak to mówią kto wypina, tego wina. Zostały już tylko dwie, zaatakowały mnie jednocześnie, w ich oczach była desperacja. Jeden atak udało mi się odeprzeć, gorzej z drugim, skurwiel rozerwał mi kłem prawe ramie. Bolało gorzej niż ostatnio, gdy banda blokersów wrzuciła mi do majtek petardę. Zacząłem się wycofywać, co długo nie trwało, już po kilku krokach moje plecy spotkały się z kontenerem na śmieci, mogę mówić o szczęściu ponieważ zza niego wyskoczył Ernest z nabitą kuszą. Popatrzył na bestię i oddał strzał, bełt umocował się w jądrze, albo oku, posiadam zbyt małą wiedze aby móc określić ten specyficzny przypadek. Ważne że śmierć nastąpiła na miejscu. Przeżyła ostatnia bestia, zdezorientowana, nie wiedziała czy uciekać, czy zaatakować. Wykorzystałem ten moment i z całej siły uderzyłem nad trąbę, usłyszałem odgłos łamiącej się czaszki i odetchnąłem. Usiadłem na ziemi nie wierząc w to, co mi się przytrafiło, resztkami sił chwyciłem za spirytus i odkaziłem ranę, Ernest w tym czasie przerzucił martwe potwory przez portal, i zamknął go, pogoda wróciła do normy, śnieg momentalnie stopniał. Siedzieliśmy w milczeniu dłuższą chwilę, próbowałem ogarnąć w głowię to, co się przed chwilą stało, słońce powoli wznosiło się ponad szare miasto zaczynając kolejny dzień.
- Mieszkasz tu? zagadał mnie Ernest przerywając ciszę.
- Ten karton to dobre lokum. objaśniłem mu. Kupiłem za grosze od frajera który transportował w nim lodówkę. Jak uzbieram więcej pieniędzy to podłączę tu Internet i zainstaluje wodociągi.
- Dobra alternatywa. odpowiedział, śmiejąc się z mojego żartu.
- Czego szukałeś w innym wymiarze? zapytałem, ciekawość nie dawała mi spokoju.
- Byłem tam aby zobaczyć dzieło sztuki, które w naszym świecie jest niemożliwe do stworzenia, mianowicie chodzi mi o czworoboczny trójkąt. wyjaśnił mi odpalając strasznie zmiętolonego kiepa.
- Większość żuli spaceruje pomiędzy wymiarami dla fantów, które w naszym świecie mają dużą wartość pieniężną. Stają się bogaci i zamieszkują w willach zapominając o swoich menelskich korzeniach, ich moc otwierania portali odchodzi w zapomnienie. Z tobą jest inaczej, dlaczego? spytałem go.
- Pieniędzy po śmierci nie weźmiesz ze sobą, ale wspomnienia tak.
- Jako elitarny żul, zapewne wiesz dużo na temat portali? kontynuowałem przesłuchanie, rozmowa z kimś tak utytułowanym może mnie już nigdy nie spotkać.
- Wiadomym dla mnie, dla ciebie i dla każdego menela jest to, że zwykły człowiek nie otworzy portalu. zaczął mi powoli tłumaczyć bawiąc się kapslem po piwie. Bowiem żeby otworzyć portal, w żyłach człowieka musi płynąć więcej alkoholu niż krwi. Ważnym też jest to aby myć się maksymalnie raz do roku, w przeciwnym razie portal z niewiadomych dla nikogo przyczyn nie otworzy się.
- Tyle to i ja wiem, wytłumacz mi dlaczego trzeba mieć w organizmie więcej alkoholu niż krwi.
- To proste. stwierdził z uśmiechem. Alkohol to magiczna energia, składując ją w organizmie stajemy się magami, możemy łamać prawa fizyki. Poza tym ewolucja meneli przebiega inaczej niż u zwykłych śmiertelników.
- A co to ma znaczyć, dysponujemy trzema płucami? wyszydziłem go, śmiejąc się z tego co słyszę.
- Blisko, blisko. zaśmiał się przyjacielsko. Księgi meneli sięgają czasów pierwszego kryzysu w Ameryce, to wtedy pojawili się nasi pionierzy. Od tego czasu mamy o wiele grubsze żebra od zwykłych ludzi, ewolucja nam je wykształciła, abyśmy mieli większe szanse na przeżycie gdy nas biją. Wykształciły nam się także dłuższe ręce, aby móc głębiej sięgać w śmietnikach.
- Nigdy nie zwracałem na to uwagi, dopiero teraz gdy to analizuję, chyba muszę ci uwierzyć. przyznałem mu rację chcąc wiedzieć jeszcze więcej. Mów dalej.
- Wracając do głównego tematu, jest jeszcze jedna ważna rzecz do wytworzenia portalu. Chodzi tu o jakiś mało wart

OwcaNaCzole
warty przedmiot dla zwykłego człowieka, wiesz dlaczego? kontynuował swoje nauki patrząc mi w oczy.
- Domyślam się że chodzi tu o to, że zwykły człowiek nie umie się przywiązać do plastikowego widelczyka, czy ołówka, tak jak żul. Nie ma pomiędzy nimi więzi ducha. powiedziałem jednym tchem, zmasakrowane ramię coraz bardziej dawało o sobie znać, potrzebowałem lekarza.
- Nie jesteś takim głupim żulem na jakiego wyglądasz. zmierzył mnie wzrokiem i serdecznie się zaśmiał. zwykli ludzie nie widzą potęgi jaka tkwi w menelach spod sklepu, tylko żule są w stanie otworzyć portal. Na mnie już pora, pamiętaj o tych trzech rzeczach: brud, alkohol i pierdółki które dla zwykłego człowieka nie mają żadnej wartości.
- Zapamiętam twoje nauki, nauczycielu. krzyknąłem w jego stronę patrząc jak odchodzi w siną dal. Po chwili namysłu skierowałem się do Szpitala Miejskiego.

Szpital Miejski numer trzy jest jedynym miejscem w mieście, gdzie diagnozują meneli i wlewają spirytus do kroplówek. Kolejki do poszczególnych lekarzy liczą sobie po kilkadziesiąt osób, na szczęście moja siła perswazji w postaci okropnego fetoru i kału wypadającego z nogawki porozrzucała ludzi po ścianach, a nawet sufitach. Moje ramie trochę pozieleniało przez te kilka godzin, zależało mi więc na tym, żeby najpierw iść do lekarza, następnie pójdę odwiedzić Wieśka. Skierowałem swoje kroki do windy, ludzie stojący obok mnie od razu ruszyli w stronę schodów, tradycyjnie zostałem obrzucony wyzwiskami. Przyjechała winda, wszedłem do niej niepewnym krokiem przypominając sobie sytuacje gdy raz zaciąłem się z bandą łysych, osiedlowych patriotów. Podobno bili mnie dwie godziny, dobrze że zemdlałem na starcie. Nacisnąłem przycisk dziewiątego piętra, jechał ze mną tylko jeden śmiałek który na widok zielonych kłębów dymu unoszących się w powietrzu zaczął płakać. Gdy winda się zatrzymała wybiegł z niej jak opętany. Wolnym spacerkiem dotarłem do pokoju numer sto cztery, w kolejce stało kilka osób które po krótkiej naradzie postanowiły wpuścić mnie pierwszego. Wszedłem do klasycznie wystrojonego gabinetu, biurko, łóżko, szafka z lekami, wszystko na biało.
- Dzień dobry. przywitałem się z podstarzałym lekarzem, najlepsze czasy facet ma już pewnie za sobą.
- Już nie dobry. odburknął. Co panu dolega poza fetorem i grzybicą nóg? Tylko szybko, proszę.
- Ramię, jakiś skinhead wbił mi nóż. skłamałem, podejrzewałem że lekarz raczej by mi nie uwierzył w historię z penisomamutami.
- Popatrzmy. lekarz zaczął sprawdzać głębokość, następnie przemył ją wodą utlenioną i zabandażował. Przeżyjesz, na nieszczęście narodu, a teraz wynoś się stąd brudasie.
Wyszedłem bez słowa, podczas ostatniej wizyty poprowadziłem konwersacje o prawach człowieka, skończyło się tym, że ochrona załatwiła mi tu tygodniowy pobyt.
W recepcji dowiedziałem się że Wiesiek został zakwaterowany zaledwie kilka pomieszczeń dalej, jednak gdy wszedłem do pokoju coś mi nie grało, Wieśka nie było. Przez jakiś czas stałem jak kołek, gdy nagle usłyszałem wołanie.
- Leszek, co ty tu robisz?
- My się znamy? zdziwiony spojrzałem na osobnika leżącego w środkowym łóżku.
- To ja, Wiesiek, dziewięć promili przekroczyłeś, że mnie nie poznajesz? zapytał patrząc na mnie, jakbym spadł z księżyca.
Przypatrzyłem się chwilę i omal nie zemdlałem, od kiedy znam Wieśka, widziałem tylko jego oczy. Reszta ciała zawsze była przykryta przez brud i włosy.
- Wiesiek, co oni ci zrobili? spytałem go, moje oczy wciąż nie wierzyły.
- Umyli i ogolili. wydukał z siebie. Na początku pomylili mnie z Yetim, wątpliwości rozwiałem dość szybko, zwymiotowałem podobno siedem litrów niestrawionego spirytusu. Uznali że tylko rasowy menel jest w stanie tyle wypić, Yeti by umarł dwa razy.
- Kupiłem ci litr spirytusu na czarną godzinę, chcesz pod poduszkę? nakazałem mu wiedząc że ten człowiek nie wytrzyma godziny bez chlania.- Jak się w ogóle tu znalazłeś, straciłem film.
- Nie było trzeba, ale dzięki za dobre chęci, mam spirytus w kroplówce, poza tym lekarze za głowę się chwycili jak zobaczyli mnie od środka. W moim organizmie płynie alkohol zamiast krwi. Twierdzą że to nie możliwe, jak chcesz się napić to podetnij mi żyłę i podstaw szklankę. polecił mi.
- Aha. tylko tyle byłem w stanie powiedzieć, ten menel sięgnie po niemożliwe, jeśli dalej będzie rozwijał swój talent do chlania.
- Po karaoke wypiłem nagrodę i przybiłem gwoździa na stole, obudziła mnie Mariola, leżałem we własnych rzygowinach. Zadzwoniła po karetkę i tyle mnie tam widzieli. A co u ciebie? zainteresował się mną.
- Mam już baterię potrzebne do otworzenia portalu, dzisiaj mam zamiar zdobyć czapkę ze śmigiełkiem. odbąknąłem. Kiedy cię wypisują?
- Nie mam pojęcia, mam tu wszystko czego dusza zapragnie. oznajmił z uśmiechem na twarzy.

Przez następne pół godziny rozmawialiśmy o pierdołach. Dowiedziałem się między innymi że brud który zmyli z Wieśka ważył ponad dwadzieścia kilo, a włosy które z niego zgolili starczyłyby na dready dla dziesięciu rastafarian. Wiedząc że mam dzisiaj do wykonania misję pożegnałem się z Wieśkiem, wcześniej odlewając sobie z jego żył dwa litry spirytusu i wyszedłem ze szpitala kierując się ku osiedlowemu lumpeksowi.
Dotarłem do najlepszego lumpeksu w mieści, budynek na oko zajmuje ze sto metrów kwadratowych, szyld nad wejściem informuje kupców o tym że odzież pochodzi z Czadu, Zimbabwe i Haiti. Wszedłem do pomieszczenia, grubawa sprzedawczyni ostro zmierzyła mnie wzrokiem, uznałem że od razu trzeba się wziąć za poszukiwania artefaktu. Przekopywanie tony ubrań z pewnością nie należało do rzeczy przyjemnych, po nocach będą mnie prześladować kalesony i bokserki w okropne wzory, to co tu sprzedają nie nadaje się nawet dla żula mojej klasy. Minęło pierwsze czterdzieści pięć minut, a ja nawet o krok nie zbliżyłem się do celu, łatwiej już znaleźć igłę w stogu siana. Wypiłem na szybko litr spirytusu w obawie przed wytrzeźwieniem i zacząłem kontynuować poszukiwania. Przez moje śmierdzące łapy przeszły kolejne kilogramy staników i blezerów, zacząłem już tracić nadzieję gdy nagle spod kupy skarpet zaczęło wystawać śmigiełko, ucieszony odkopałem obiekt pożądania i skierowałem się do kasy.
- Dwa czterdzieści. oznajmiła kasjerka bez większego przekonania, chyba nie mogła uwierzyć w to, że udało się jej sprzedać coś tak idiotycznego. Gotówka czy karta?
- Gotówka. odpowiedziałem, wyrzuciłem drobne na ladę, kasjerka przeliczyła i przytaknęła głową.
- Do widzenia. powiedziałem na odchodne przyglądając się mojej zdobyczy.
- Do niewidzenia.- usłyszałem odpowiedz.

Droga powrotna niczym mnie nie zaskoczyła, gdy wyszedłem z lumpeksu przypomniało mi się że jestem głodny, i jest pora obiadowa. Swoje kroki zacząłem kierować do baru Sasza. Idąc tak naszła mnie myśl, jak bardzo zmieni się moje życie, jeśli uda mi się zdobyć przepis. Czy założę rodzinę, otworzę firmę, a może kupie samochód i domek w Californii. A może dalej zostanę menelem i będę je pił tylko dla swoich celów, podoba mi się takie życie, może nie mam dachu nad głową i pracy, ale poznałem wielu przyjaciół i mogę pić do woli.
Rozmyślałem nad życiem i śmiercią jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu dotarłem do Saszy. Widoki te same co zawsze, tylko osób mniej. Podszedłem do baru, Mariola z nudów czyściła szklanki, nikomu nie udało się jej uświadomić w tym, że ten brud nie zejdzie nawet przy kontakcie z Domestosem. Uśmiechnęła się na mój widok, jej piwne oczy, resztki siwych włosów i jedna pierś większa od drugiej nie czyniły z niej miss, do tego biedaczka choruje na autyzm.
- Cześć Leszek. zagadała. Co podać?
- Pierogi ruskie, i litr spirytusu jakby zasuszyło. złożyłem zamówienie.
- Zaraz podam, dziesięć złotych. podliczyła rachunek. Nie wiesz co u Wieśka?
- Byłem u niego dzisiaj, ma jak w pałacu. Na detoks się nie zapowiada, Wiesiek jest że tak powiem, specyficznym menelem. zacząłem tłumaczyć. W jego organizmie płynie spirytus zamiast krwi.
- Ciekawe. stwierdziła Mariola drapiąc się po nieogolonym podbródku. Mam o tym książkę, chcesz?
- Chętnie poczytam przed snem w kartonie.
- Kolejne dziesięć złotych do rachunku. powiedziała

OwcaNaCzole
ostro.
- Mariola, jesteś rekinem biznesu. pochwaliłem ją.
- Mój ojciec sprzedawał breloczki na dworcu kolejowym, mam jego geny. wyjaśniła mi jednocześnie podając posiłek i książkę.
Obiad zjadłem w ciszy, na zewnątrz padał deszcz, krople rytmicznie uderzały w ziemię, czułem przyjemny zapach letniego deszczyku, w powietrzu unosiła się wolność. Śpiew ptaków został zagłuszony przez pioruny a ludzie na zewnątrz biegli przed siebie szukając schronienia pod klatką lub parasolem innych przechodniów. Uregulowałem rachunek i ruszyłem ku mojemu kartonowi. Solidny deszcz zmył ze mnie podstawowy brud, z twardszymi warstwami gromadzonymi od dziecka nawet mydło nie ma szans, tu potrzebny jest młotek i dłuto. W kieszeni ostało mi się trzydzieści złotych. Akurat tyle aby móc kupić pilot Sony, poszukiwania tych przedmiotów to nie problem, problem zacznie się dopiero gdy otworzę portal, nigdy nie wiadomo na co można się natknąć po drugiej stronie, czasem menele nie wracają. Zawsze obawiam się przejścia, kiedyś żeby móc wrócić strażnik kazał mi wypić dwadzieścia litrów piwa bezalkoholowego co zaowocowało osłabieniem mojego organizmu. Dotarłem do mojego kartonu, trochę przemókł, będę musiał jutro zrobić remont. Momentalnie poczułem się zmęczony, nie myśląc dwa razy wszedłem do niego i zasnąłem.
Obudziłem się w nocy z chęcią obalenia spirytusu, nastała mnie pełnia księżyca, lubię jasne noce. Nie mając co ze sobą zrobić wpadłem na pomysł przeczytania książki którą kupiłem od Marioli. Wziąłem ją do rąk, na okładce brylował tytuł, z małymi problemami złożyłem literki w kupę i odczytałem.
- Dwadzieścia promili i więcej, menelskie nauki i legendy, autorstwa menela habilitowanego Józefa Śmieciarskiego. przeczytałem na głos.
Badanie książki zajęło mi całą noc i poranek, dowiedziałem się z niej o wielu niesamowitych rzeczach. Jeśli wszystko dobrze zrozumiałem, to Wiesiek jest zbawicielem żuli, legendy już od dziesiątek lat mówią o przyjściu zbawiciela. Będzie ujebanym białasem, zarośniętym jak stado małp, a w jego ciele będzie płynął boski płyn zamiast krwi. Narodzony z nieznanych meneli wyprowadzi nasz lud do chwały.Nie mogąc w to uwierzyć obaliłem duszkiem litr spirytusu i zacząłem planować dzisiejszy dzień.
- Pierwsze primo, sklep RTV z pilotami do telewizorów. powiedziałem do siebie. Drugie primo, otwieram portal i wracam z przepisem, trzecie primo, idę pogadać z Wieśkiem o jego przeznaczeniu.
Zapakowałem do reklamówki najpotrzebniejsze rzeczy i dumnie ruszyłem przed siebie, siedziało we mnie coś, co przekonywało mnie, że dzisiaj nic mnie nie ruszy. Czuje się prawie tak samo dobrze, jak wtedy gdy ukradłem z Rychem cysternę spirytusu. Sklep RTV stał zaledwie ulicę dalej od miejsca w którym co noc sypiam. Wysoki i obszerny, niczym świątynia postawiona dla Boga, w środku dostrzegłem rzeczy, o których zastosowaniu za Chiny nie mam pojęcia, zresztą i tak mam tylko jeden cel. Doszedłem do stoiska z pilotami, ceny były względne, a wybór większy, niż ilość piwa w monopolowym. Niedługo musiałem szukać, pilot Sony od razu rzucił mi się w oczy, niby zwykły chłam, a jak cieszy. Chwyciłem go w dłonie, przypatrzyłem mu się z uśmiechem na mordzie, i ruszyłem do kasy. Ekspedientka spojrzała ma mnie surowo, co najmniej jakby chciała mi przypierdolić. Chcąc, nie chcąc podszedłem do kasy, i położyłem przed nią przedmiot.
- Ludzie, patrzcie, menele podłączyli sobie telewizor na wysypisku śmieci. krzyknęła na cały sklep, nie mogąc powstrzymać śmiechu, ludzie tylko jej wtórowali.
- Internet też macie? dorzucił ktoś inny.
- Mogę dostać ten cholerny pilot? poprosiłem cicho, wiedziałem że wydzierając się na sprzedawczynie miałem nikłe szanse na zdobycie go.
- Oczywiście, pięćdziesiąt złotych. wysyczała niczym wąż polujący na bezbronnego szczura.
- To przecież dwa razy więcej niż jest wart. zacząłem się kłócić.
- Podatek od brudu i żywota, jak się nie podoba to won. zripostowała szybko.
Tego upokorzenia już nie wytrzymałem, wyrwałem tej grubej pindzie pilot z ręki, schowałem go w mojej brodzie i uderzyłem ją prosto w ryj moją rurą od odkurzacza, usłyszałem krótki pisk, ekspedientka zemdlała i upadła na ziemię. W jednym momencie rzucili się na mnie wszyscy ludzie będący przy tym wydarzeniu, pamiętam tylko że mocno dostałem w głowę, dalej nastała ciemność.
Obudził mnie znajomy głos, zerwałem się na równe nogi, poobijany z rozciętą głową. Przypomniałem sobie sklep RTV i wściekły tłum. Instynktownie zacząłem grzebać w brodzie za tym co najważniejsze, na szczęście pilot był na swoim miejscu.
- Żyje. stwierdził Wiesiek kierując swoje słowa do Ernesta.
- Co wy tu robicie, razem? miałem do nich wiele pytań, ale uznałem że to jedno wystarczy.
- Nie jestem tym Ernestem którego niedawno poznałeś. zaczął tłumaczyć. Przybywam z roku 2041 i mam za zadanie uratować meneli z moich czasów przed wyginięciem. Wy jesteście nadzieją, ty Leszku, musisz odnaleźć przepis na wino Świt.
- A myślisz że co do cholery robie przez ostatnie dni? Lecę na Marsa? odpowiedziałem mu. Po co wam to potrzebne w tak odległych czasach?
- Tanie wina w naszych czasach przestały przynosić zyski,zawieszono produkcje. Duża większość naszej menelskiej społeczności uzależniła się od nich, od kiedy zaczęto dodawać tajemniczy składnik w roku 2027. Twoja marka ma szanse przetrwać tysiące lat i uratować pokolenie XXI wieku. objaśnił w skrócie, jego mina przybrała na powadze. Mam ci pomóc w każdym kroku, twoja i moja misja, to nasza jedyna szansa na przetrwanie.
- Co wy pierdolicie? Wiesiek włączył się do konwersacji. Leszek, czego ten świr od nas chce, najebmy mu, może się naćpał?
- Legendy o zbawcy meneli wskazują na ciebie Wieśku. zacząłem go uświadamiać, Ernest chyba też wiedział o moich przypuszczeniach, bo przytaknął głową. Jesteś istotą wyższą od nas, przekazy z ksiąg mówią że wyprowadzisz nas ku chwale, i napoisz wódką spragnionych.
Wiesiek zaczął bełkotać coś pod nosem, wypił duszkiem litr spirytusu i machnął ręką, jakby było mu to obojętne, po czym dostał ataku śmiechu.
- Gdzie mnie w ogóle zaciągnęliście?
- Wysypisko śmieci pod miastem, tam stoi śmieciarka, wiesz co robić?
Nie odpowiedziałem, tylko się uśmiechnąłem, wzięliśmy Wieśka za fraki i stanęliśmy pod śmieciarką.
- Bez ceregieli Leszku, czyń honory, ku menelskiej chwale. uroczyście mi nakazał.

Oto moje pięć minut, postanowiłem zrobić to szybko, bez zbędnego zawieszenia się. Włożyłem baterię do pilota i nałożyłem czapeczkę. Zakręciłem śmigiełkiem, trochę klekotało, ale nie odpadło. Nacisnąłem przycisk telegazety, zaczęło się. Poczułem przypływ niesamowitej energii, przed nami otworzył się portal, mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Spojrzeliśmy na siebie i weszliśmy.
Świat w którym się znaleźliśmy wyglądał jak więzienna cela, otaczały nas prycza, toaleta i cztery ściany, nic ciekawego poza tym że byliśmy dużo mniejsi niż zwykle, w scianach nie było okien ani drzwi, a na środku stała ogromna cysterna spirytusu.
- Skoro mnie tu zaciągneliście, to teraz powiedzcie co dalej. - oznajmił Wiesiek.
- Może zapytajmy tego dziwaka. - zasugerowałem, dostrzegając w oddali dziwną istotę. Miała na sobie plaszcz z kapturem, lewitowała. Nagle zniknęła i pojawiła się przy nas.
- Dobry wieczór, domyslam sie że jesteście śmiałkami, którzy chcą zdobyć przepis? - zagadał nas.
- A wyglądamy na abstynentów? - zapytał Ernest.
Postać przez chwile popatrzyła na trzech pijanych brudasów, jej uśmiech wyraził zdecydowane "nie".
- Wyglądacie na takich którzy mają szansę wykonać zadanie. Zapewne widzieliście tą cysternę, przepis jest na jej dnie. Wy tylko musicie wypić całą zawartość aby po niego siegnąć, możecie nurkować ale nie radzę. Na nurków czeka niespodzianka. - nieznana postać zaczęła się śmiać. - W ten sposób udowodnicie że jesteście godni przepisu.
Wiesiek na wiadomość o darmowym spirytusie ucieszył się jak nienormalny, nigdy nie widziałem żeby ktokolwiek tak szybko biegł. Ja i Ernest szliśmy powoli, obawialiśmy się trochę, w końcu nie mamy takich warunków do picia jak Wiesiek.
- A jeśli nam się nie uda, i umrzemy mając w sobie trzydzieści promili? - zagadałe

OwcaNaCzole
zagadałem Ernesta.
- Umrzemy jak bohaterowie. - odpowiedział mi. - Ale popatrz tylko, jak Wieśkowi szybko idzie, gdzie on to mieści?
- W wieku czternastu lat przeżył dwanaście promili. - wyjaśniłem.
Gdy doszliśmy pod cysternę, Wiesiek wypił już dość dużą część zawartości, był wykończony, poprosił mnie o zmianę. Położyłem się na ziemi, wziąłem kranik w usta i poprosiłem Ernesta o odkręcenie go.
- Powodzenia. - powiedział sucho.
Pierwsze trzy minuty zleciały szybko i bezproblemowo, wypiwszy jakieś trzydzieści litrów trunku czułem się ciężki, mimo to piłem dalej. Wiesiek chociaż ma banie cały czas, teraz czuł się dużo gorzej niż zwykle. Skapitulowałem po pięciu minutach, odeszłem od kraniku i nakazałem Ernestowi przejęcie sterów. Dobrze że został tylko połowa cysterny.
- Leszek, mam nadzieje że Ernest zostawi mi jeszcze troche. - zabełkotał Wiesiek, minute temu wysikał z siebię chyba z dwadzieścia litrów płynów. - Nie wierze że mam zbawić meneli.
- Ja też nie, ale takie najwyraźniej masz przeznaczenie. Kto by pomyślał że nasz los będzie zależał od menela, który nie zna tabliczki mnożenia nawet do pieciu.
Przez nastepne kilka minut siedzieliśmy z Wieśkiem w milczeniu. Dzisiejszy dzień chyba nas przerósł. Kilka dni temu byliśmy zwykłymi menelami spod baru Sasza, a dzisiaj walczymy o przyszłość naszego ludu. Wydaje mi się, że od jutra do szczęścia będe potrzebował więcej niż karton i koszulke z napisem "Wódka to drink". Ernest wyraźnie cierpiał, Wiesiek nie mogąc patrzeć na to, jak ktos pije na siłe, postanowił przejąć stery.
- Dacie sobie rade. - zakomunikował Ernest. - Wraz ze zdobyciem tego przepisu, menele z przyszłości przeżyją, na mnie już pora.
- Dzięki za pomoc Ernest, w sumie zobaczymy się jeszcze nie raz. - zakomunikowałem.
- Ten Ernest o niczym nie będzie wiedział. - odpowiedział ze smutkiem. - Jeszcze jedno, twój syn kazał ci zakopać pod kartonem kilka złotych, ma kryzys.
- Mój syn? - zdziwiłem się.
- Dowiesz się wkrótce, żegnajcie. - mówiąc to otworzył portal, i tyle go widzielismy.
Spojrzałem na Wieśka, właśnie opróżnił cysternę spirytusu, leżał na ziemi nieprzytomny, ale z usmiechem w ustach. Czułem się o pięćdziesiąt kilo cięższy, do tego spirytus zaczynał uderzać do głowy, resztkami świadomości wbiłem się na cysternę, aby z środka wyciągnąć przepis. Spojrzałem na niego, szczęsliwy, po czym pijany osunąłem się na ziemię.

Obudziłem się, nie wiem po jakim czasie, ale z przepisem w ręce, cały i zdrowy. Podeszłem do Wieśka aby go obudzić, potrząsnołem dwa razy, ale nie dawał znaku zycia.
- Umarł ratując menelski naród przed wyginięciem, bez niego nie dałbyś dzisiaj sobie rady. - usłyszałem podniosły glos wydobywający się z cysterny.
- Kto tam? - zapytałem skacowany, nie obchodziło mnie czy to kawał, czy menel bardziej pijany ode mnie. - Nie widzisz że kaca mam?
- Przecież wiesz kim jestem, wracaj do swoich wznosząc to wino ku chwale, a na kaca masz jeszcze kilka kropel spirytusu w cysternie.
- Kimkolwiek jesteś, pozdrów Wieśka. - wyszeptałem, kac nie pozwalał na więcej.
Głos ucichł, podniosłem się ospały, chciało mi się strasznie wymiotować. Przełamując się otworzyłem portal, do swojego świata wróciłem bez przeszkód.
Po powrocie do naszego świata troche się zmieniło. Z czasem przekonałem się do życia w luksusie i opuściłem swój karton zamieniając go na wille. Założyłem rodzinę, kupiłem samochód, zawarłem inne znajomości. Mój syn przypadkiem dowiedział się o mojej przeszłości, pewnego ranka w kuchni zasatałem kartkę od niego. Napisał że został menelem z wyboru, aby szukać prawdy o życiu w taki sposób, jak ja w młodości. Menele zaakceptowali Wieśka jako zbawce, pamiętano o nim aż do końca świata.
Forum > Półmisek Literata > "Menelskie podboje Leszka i Wieśka"
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj