Mam tutaj przewodnik, zatem kierując się wskazówkami w nim zawartymi postanowiłem wybrać się na Howth. Wedle przewodnika należy tam jechać kolejką, ale ktoś mi poradził, żeby jednak autobusem. Cokolwiek się zjeżyłem, bo znam tutejsze autobusy i myśl o podróży nimi napawa mnie niechęcią ale posłuchałem. Autobus miał numerek 31 i odjeżdżał z bulwarów nad Liffey, w zasadzie sprzed budynku naszej ambasady. Ku mojemu zdziwieniu przyjechał punktualnie i nawet nie rzucał za bardzo a zakrętach. Po kilku przystankach zrobiło się miło, okolica poza centrum zaczęła przypominać architekturę śródziemnomorską, okna z ażurowymi okiennicami a do tego w każdym prawie ogródku palma albo i kilka nawet. I jeszcze kolory fasad domów się zmieniły, od standardowych, szarych albo ceglasto – brązowych poprzez jasną szarość aż do bieli.

Później droga biegła wzdłuż brzegu morza, akurat był odpływ i zawsze to robiło na mnie dziwne wrażenie – w Bałtyku nie ma wysokich pływów ( parę centymetrów najwyżej) i wiadomo, gdzie jest morze a gdzie brzeg, tutaj podczas odpływu morze cofa się o kilkaset metrów niektórych miejscach i zostawia odsłonięte dno, które, mówiąc uczciwie cokolwiek śmierdzi i prezentuje wszystko to, co tubylcza ludność uznała za stosowne wyrzucić.

Oni w ogóle są maniakami wyrzucania różnych rzeczy do wody, jak sobie spacerowałem wzdłuż Liffey to z rowerów wyrzuconych do rzeki można by skompletować całkiem niezłe stoisko, drobniejszy asortyment w postaci wózków sklepowych i innych rzeczy jak czajniki pomijam. I tak sobie jechał tej autobus az wjechał na półwysep i krążył po tamtejszych uliczkach, cały czas w górę i wreszcie zatrzymał się przed sklepem i to był koniec trasy. Półwysep jest dość stromy, zaleta autobus polegała na tym, ze w przeciwieństwie do kolejki wjechał na sama górę zaoszczędzając mi tym samym upierdliwego włażenia na szczyt od samego portu.

Widok jest rzeczywiście przepiękny, zwłaszcza, że pogoda była śródziemnomorska, bez chmur i bez deszczu, nawet wiatr przycichł. Cała zatoka i port w Dublinie ja na dłoni, wszystkie statki na zatoce, i zmienna barwa morza – od głębokiego błękitu na pełnym morzu do jasno - szmaragdowej zieleni na płyciznach. I coś czego nie widziałem do tej pory – latarnia morska położona na cyplu poniżej, patrzy się na latarnię ze stumetrowego przewyższenia i to fajne jest. Spacer wzdłuż klifów obowiązkowy, z góry piękna panorama marny i portu rybackiego w Howth, duża różnorodność sprzętu, od pordzewiałych łajb rybackich do ekstra maszynek żaglowych i motorowych. Po drodze ruiny opactwa ale angielski gotyk nie robi wrażenia, nie jest przesadnie strzelisty.

Na dole, naprzeciwko portu jakiś lokalny pub, nie chciało mi się zachodzić do takich bardziej ogarniętych miejsc, klimat był zaiste mocno lokalny. W zasadzie poza telewizorami na ścianach i faktem, że nie śmierdziało rybą to typy bywalców były takie jak, bo ja wie – we Władysławowie albo w Krynicy, sine nosy, czerwone ręce i lokalny dialekt. Wziąłem sobie Guinessa jak zwykle, wyszedłem przed pub na fajkę, obok na ulicy jakiś Rosjanin wydzierał się przez komórkę, że czegoś nie, kurwa, nie pałucził – jak tak mówił to musiał to być Rosjanin.

A w barze siedziała tutejsza kobitka, nie wygladała na zonę rybaka, tak przed czterdziestką na oko, normalnie dżinsy, kowbojki, sweter i jakaś kurtka, włosy ciemno - kasztanowe zgarnięte z tyłu w kucyk, do tego cokolwiek niestarannie umalowane paznokcie. Rozmawiała leniwie z miejscowymi, głos miała pociągający i miły dla ucha, typ urody - klasyczny znad krawędzi, w sensie że jeszcze się ogarnia do wyjścia ale już się nie chce zrobić tego dokładnie, ma to dużo uroku, taka lekka nonszalancja w traktowaniu siebie i swojego wyglądu. To wypływa albo z wrodzonego dystansu albo z alkoholu. Było widać, ze z alkoholu. Jest taka krawędź przy alkoholizowaniu się, taki punkt równowagi, rysy twarzy są już cokolwiek rozmyte, głos nabiera lekkiej chrapliwości i nie bardzo się chce robić cokolwiek poza piciem, ale jest jeszcze czas na odwrócenie tendencji. Później jest już dużo trudniej i może być tak, ze się nie da, taki obsuw może trwać latami, to nie musi być gwałtowne, może trwać latami ale działa nieubłaganie. Najlepiej to zatrzymać od razu, na tym etapie wystarczy tydzień na powrót do stanu sprzed, no i później trzeba oczywiście tą trzeźwość kontynuować...

I tak sobie myślałem na ten temat, zastanawiałem się kim jest i co tutaj robi, jakby wyglądała po tygodniu bez piwa i jakie ma cycki, czy jest po jakiś mocnych przejściach czy tylko tak jej wyszło, i jakby z nią było...
Guiness mi się skończył i podszedłem do baru, odchyliła się na stołku kiedy sięgałem po nową szklankę, oczy miała przepiękne, jasny, bardzo świetlisty orzech, rzadko spotykane, uśmiechnąłem się i jakoś tak zajrzałem w te oczy i głupio mi się zrobiło bo zobaczyłem, że ona w i e o czym myślę... Chyba nawet cegłę walnąłem bo ona się roześmiała ale tak ciepło jakoś, bez złośliwości. A później skończył się Guiness i trzeba było wracać do Dublina...

--
Graf Jesus Maria Zenon y Los Lobos von Owtza und zu Sucha-Bez-Kicka y Muchos Gracias Zawieszona