Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Półmisek Literata > Studium skrytobójstwa (debiut na PL)
Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Witam,
debiutuję krótkim tekstem, zachęcam do komentowania i krytyki.


Zadzwoniły dzwonki. Wiara powstała. Marsz weselny. Para młoda zbliżyła się do ołtarza. Dzwonki. Wiara usiadła. Dzwonki. Uklękli. Dzwonki. Przeżegnali się.

- Moi drodzy! – Rozpoczął troskliwie ksiądz. - Spocznijcie. Spocznijcie, gdyż na wielce osłabionych wyglądacie. Nie macie siły ust otworzyć. Nie macie siły głośno się pomodlić – z coraz większym natężeniem wyrzucał z siebie kolejne wyrazy - wąż leniwy zaległ w waszych głowach. Brak wam energii, by zaśpiewać na chwałę Pańską. Brak wam energii, by się przeżegnać jak Bóg przykazał!

Zrobił pauzę. Rozejrzał się z politowaniem. Chwila zawisła w czasoprzestrzeni. Patrzyłem w księże oczy, delikatnie, ale wnikliwie. Widziałem już nie księdza, a tresera chcącego obłaskawić stadko chrabąszczy. Motłoch zestresowany jął się kurczyć nieśmiało, i w chrabąszcze odwłoki swe ciała przeobrażał. Tylko ja nie potrafiłem w ten przyciasny owadzi garnitur się wcisnąć. Bozia wzrostu mi nie poskąpiła, przez co od dziecka, moja głowa nad tłumem sterczała, a teraz, kiedy wszyscy maleć zaczęli, tylko hardości nabrało moje jestestwo, zatwardziałe w swym rozmiarze. Ksiądz patrzył na mnie, to swym księżym, to treserskim, okiem, dając do zrozumienia, że nie takich już on do kościelnej gimnastyki przysposobił. Ja zaś zastanawiałem się, dlaczego owy gospodarz domu bożego poczynił śmiałe założenie, jakoby wszyscy goście zaproszeni na ceremonię zaślubin wierzącymi być musieli. Czyżbym stanął właśnie przed obliczem narzędzia boskiego, które zatwardziałemu ateiście, gotowe w nawyk wprowadzić kościelne zwyczaje?

– Zebraliśmy się, by towarzyszyć młodej parze w dniu, w którym rozpoczynają wspólne życie z Chrystusem - wyrecytował jednym tchem ksiądz, zakańczając przydługą pauzę.

Ślubu udzielił, do końca grożąc wystraszonym chrabąszczom obcasem. Ja zaś lustrowałem wnętrze kościoła, z zewnątrz wcale ładnego, nie za dużego, świeżo odnowionego. Wewnątrz zaś, będącego uosobieniem kiczu i bezguścia. Nad ołtarzem, zastygłe w locie anioły, o dziecięcych twarzach i złocistych włosach. Ściany zdominowane przez dwa kolory; róż położony naprzemiennie z błękitem. Na tle pierwszego, efekty kiepskich prób skopiowania piekła Memlinga, na błękicie kolejne gromady aniołów.

– W górę serca moje robaczki – zakrzyknął ksiądz wyrywając mnie z zadumy, i kończąc ceremonię.


***


Po wyjściu z kościoła oślepiło mnie sierpniowe słońce. Zająłem miejsce w rozradowanym ogonku weselnych gości, celem złożenia życzeń młodej parze. Zza krzaka wyskoczyli Romowie z gitarą i akordeonem. Para młoda. Romowie. Para młoda. Romowie. Ich spojrzenie dziękczynne. Ich spojrzenie błagalne. Ich twarze jasne, świeże. Ich twarze ciemne, sterane. C dur. A moll. C dur. E moll, E moll.

Moja kolej.

- Tobie moja droga, życzę by wszystkie wasze wspólne dni mijały w spokoju i radości.

- Dziękuję – odpowiedziała panna młoda i posłała mi uśmiech standardowy.

- Tobie zaś mój drogi, życzyć niczego nie muszę, bo właśnie otrzymałeś wszystko.

Pan młody również podziękował i obdarzył mnie uśmiechem zmieszanym nieco.

E moll, E moll.


***


Wesele. Goście weselni weselili się. Musieli. A priori założono, taką ich funkcję. Ja siedziałem wpatrując się w białą ścianę, no może trochę zarzyganą. Z wykształcenia jestem poszukiwaczem piękna zawieszonego na pięciolinii. W moim mniemaniu jest to jedyna dyscyplina, w której się odnajduję, i o której mam niezgorsze pojęcie, jednak w małej salce małomiejskiej knajpy czułem się zagubiony. Dobiegało do mnie mnóstwo dźwięków, ale spośród nich nie mogłem wyłowić ani grama harmonii. Zacząłem szukać u podstaw, szukałem czegoś intrygującego w rytmie. Marność. Wprawdzie mogłem przyjąć, że mam do czynienia z jednym niezwykle długim taktem o jakimś zatrważającym metrum rzędu dziewięć tysięcy osiemset trzydzieści siedem czwartych, ale byłby to utwór tak beznadziejnie nudny, tak szalenie drażniący swą nijakością, tak potwornie pozbawiony matematycznego piękna, że naginając go w tym kierunku osiągnęlibyśmy punkt odległy o parseki od punktu granicy plastyczności muzyki. Powiesiłem się w efekcie w przestrzeni. Dyndałem pod sufitem na niewidzialnej pętli wpatrując się w jeden punkt na ścianie. Goście weselni coraz bardziej pijani potrącali mnie to z jednej, to drugiej strony, jak potrąca się przesłonę z koralików w drzwiach, czerpiąc lekką radość z jęków przez nią wydawaną, nie zauważając jej właściwie, wszak wisi tam od zawsze, ignorowana. Tylko dwa razy zostałem na moment sprowadzony do mojego ciała, które siedziało nieruchome na krześle. Po raz pierwszy, gdy Hilda (chyba jakaś moja daleka ciotka) zagadnęła wesoło – Krzysztof, podaj z łaski swojej ćwikłę buraczaną. Po raz drugi, gdy nawet do mojej huśtawki zawieszonej pod sufitem dotarł głos wodzireja – A teraz gdy krzyknę „lewa”, państwo po mojej lewej wydają jak największy hałas, gdy krzyknę „prawa” pałeczkę przejmują państwo po prawej.

Lewa – trzask sztućców o zastawę…
Prawa – ten sam trzask wzmożony tupaniem…
Lewa – wzmocnienie o uderzanie paterami o siebie…
Prawa – wuj Antek patery zagłuszył wielkimi pokrywkami podwędzonymi z kuchni…
Lewa – brzęk tłuczonych butelek…
Prawa – wuj Edmund, emerytowany strażak, włączył przenośną syrenę strażacką, tuż koło mojej głowy…

Pętla werżnęła się w moją szyję. Pozostał mi do spożytkowania ostatni łyk powietrza. Ostatnie uderzenia serca. Moment, na który całe życie czekałem nadszedł niczym wybawienie. Słuch przytępił się. Resztką sił otworzyłem oczy, by po raz ostatni spojrzeć jak chmara chrabąszczy podgryza moje nogi do krwi, nie jest jednak w stanie wgramolić się na moje ciało powyżej pasa.

Boże. Ty, w którego nie wierzę, jeśliś prawdziwy, bądź miłościw mnie grzesznemu i sprowadź moją skołataną duszę do czeluści piekielnych. Niechaj odpocznie od życia.

--
This message was written entirely with recycled electrons

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
Ciekawy pomysł fabularny, muszę przyznać, że pod tym kątem nieźle się to czytało.

Efekt zepsuły mi niestety dwa błędy warsztatowe.

Pierwszy jest niezbyt może wielki, ale osobiście jestem na to wyczulony. Te nieszczęsne tonacje, którymi wypełniali czasoprzestrzeń Romowie: C-dur, ale e-moll (małe e!). Taka zasada - bardzo przydatna, gdy potrzebuje się zamieścić chwyty na przestrzeni zbyt małej, by pomieściła wiele instancyj słów "dur" i "moll", a dla jednolitości stosowana i gdzie indziej.

Drugi jest poważniejszy: to nadmierne nagromadzenie przecinków. Ewidentnie gubiłeś się podczas konstrukcji zbyt wielokrotnie złożonych zdań. Żeby nie uczynić ich niezrozumiałymi przez brak interpukcji (bardzo częsta przypadłość), na wszelki wypadek postawiłeś tego nadmiar, co również utrudniało.

Na przykład w tym zdaniu:
"Bozia wzrostu mi nie poskąpiła, przez co od dziecka, moja głowa nad tłumem sterczała, a teraz, kiedy wszyscy maleć zaczęli, tylko hardości nabrało moje jestestwo, zatwardziałe w swym rozmiarze."
przecinek po słowie "dziecka" wydaje mi się zbędny, błędny i utrudnia zrozumienie.

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Dziękuje za odpowiedź. Jeśli chodzi o tonacje przyznaje szczerze, że nie jestem pewien jaki jest oficjalny zapis. Zgodzę się, że jeśli nie dodałbym dur/moll, należałoby użyć wielkich i małych liter, jednak gdy dopisze się dur/moll wszystko jest, wydaje mi się, oczywiste, ponadto większy odsetek czytelników zorientuje się, że Romowie byli smutni, niż w przypadku gdybym użył samego "e".

Co do przecinków we wskazanym przykładzie, może faktycznie się zagalopowołem, choć ewentualnie mógłbym się ratować koncepcją, traktująco to jako swego rodzaju wtrącenie, zaburzające nieco ciągłość wypowiedzi. Nie uczynię tego, bo patrząc na tekst teraz wydaje mi się, że zaproponowana przez ciebie wersja lepiej pasuje.

Zauważyłem jeszcze jeden błąd. W zdaniu "Goście weselni coraz bardziej pijani potrącali mnie to z jednej, to drugiej strony, jak potrąca się przesłonę z koralików w drzwiach, czerpiąc lekką radość z jęków przez nią wydawaną, nie zauważając jej właściwie, wszak wisi tam od zawsze, ignorowana." ma być oczywiście "wydawanych"

--
This message was written entirely with recycled electrons

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
KoX - Superbojownik · przed dinozaurami
Zgadzam się w temacie przecinków. Jest też zdanie, które szczególnie cierpi z powodu braku przecinka: "w górę serca moje robaczki". "W górę serca, moje robaczki" czy "w górę serca moje, robaczki"? Wiem, że można to przeczytać jednym tchem, lecz nie odnoszę wrażenia, że ksiądz miał to tak bełkotliwie wypowiedzieć.

Uważam, że poważnym błędem jest wstawienie opisu kościoła na koniec sceny. Tak, bohater akurat wtedy się rozgląda i zwraca uwagę na szczegóły, ale podstawowa informacja, iż kościół był nie za duży, powinna być podana na początku. Czytelnik raczej nie ma problemu z wyobrażeniem sobie sceny ślubu, nawet jeśli o miejscu nic nie jest powiedziane. Umieszcza ją we własnym kościele parafialnym, zwiedzonej katedrze czy kościółku pamiętanym z dzieciństwa; w ostateczności zobaczy ślub w ogrodzie, jak w amerykańskim filmie. Ja mam w miasteczku wielki kościół gotycki i naturalnie -- gdy nie powiedziałeś nic o miejscu -- scenę zobrazowałem sobie w takim. I co? I na końcu dowiedziałem się, że kościół był nie za duży, a w środku kicz i bezguście. Zmusiłem się do przebudowania wszystkiego od początku, a to męczy. Mało tego! Robota poszła na marne, gdyż następna scena jest już na zewnątrz i z nowych wyobrażeń nie korzysta.
To, że scena ostatnia dzieje się w małej salce małomiejskiej knajpy, powiedziałeś zaraz na początku. Tak też powinno być z kościołem, choć może niekoniecznie wprost "kościół był nie za duży, kropka". Może lepiej mimochodem, że oto "marsz weselny wypełnił wnętrze niedużego kościoła"?

Niezbyt dobrze wyszło maniery wprowadzenie, jaką i ja teraz się posłużę. Gdyby utwór cały inwersyjnie napisany był, albo gdyby zdania takie co chwila ze zwyklejszymi się przeplatały -- za stylizację bym to uznał. Jednak zaczynasz szykiem współczesnym, niestylizowanym, po czym fragment następuje, gdzie wiele orzeczeń na koniec wywalone jest, a później już do końca piszesz normalnie. Nie wykluczam, że to zamierzony efekt, reakcja bohatera na wzrok księdza, ale nie jestem przekonany. Gdyby narracja prowadzona była w czasie teraźniejszym, taka odmiana dałaby się wytłumaczyć wpływem zewnętrznych sił. (Moim zdaniem to całkiem niezły pomysł, który jednak cieżko broni się sam. Potrzebna jest pomoc w postaci np. krótkiego wyznania: "nie mogę upilnować myśli, one już nie są moje".) Pierwszoosobowy narrator opowiada o własnej przeszłości i nie widzę powodu, z jakiego mógłby zmieniać styl, ani celu, dla którego miałby to robić.

Gdy poprawisz warsztat, raczej będziesz w stanie napisać coś na poziomie; niekoniecznie coś wybitnego, ale do poczytania bez zgrzytów -- w sam raz. Myślę, że powinieneś poświęcić uwagę jeszcze co najmniej dwóm kwestiom:
1) Konwencja pisania dialogów. Po ćwikle buraczanej -- myślnik; lewa, prawa, lewa, prawa,... -- wszędzie myślnik na początku linii.
2) Zaimki. Moje ciało, moja ciotka, moja szyja -- niektóre zupełnie niepotrzebne. Tutaj możesz przeczytać, o co dokładnie chodzi, przy czym wiedz, że Twój tekst uważam za dotknięty tą przypadłością w stopniu niewielkim.

--
Czajnik. Kupiłem czarny czajnik. Pojemność – dwa czterysta.
Pojemność – dwa czte… Sie-dem je-den ma do set-ki!

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
:KoX - słuszna uwaga o kościołach. Zupełnie to przeoczyłem, może dlatego, że - taki fart - wyobraziłem sobie ślub od początku w kościele właśnie takim, jakim się okazał pod koniec opowiadania.

Zaś co do orzeczeń na końcu zdania, to istotnie czasami miałem wrażenie, jakby bohater - na wzór Dra Jekylla i Mra Hyde'a - przeobrażał się na krótkie chwile w mistrza Yodę. Co jednak nie utrudniło mi znacząco odbioru. Moim zdaniem to broni się samo, choć w zaproponowanej przez Ciebie wersji broni się znacznie lepiej.

Co do zaimków, to tutaj nie byłbym zbyt surowy. Myślę, że to tylko chwyt w celu podkreślenia - może wzmocnienia - pierwszoosobowości narracji, pokazania, że została ona wybrana nie tylko dlatego, że tak akurat Autorowi się umaiło, ale dlatego, że punkt widzenia pierwszoosobowego narratora jest jedynym istotnym w całej fabule. Zauważ, że jedynymi zaimkami występującymi w nadmiarze są "mój", "moja", "moje", etc. Zaimków w innych osobach jest jak na lekarstwo.

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

deuter
deuter - Superbojownik · przed dinozaurami
Jeśli chciałeś przedstawić głównego bohatera jako ciamajdowatego buntownika, mrocznego fajtłapę, czy zniewolonego przez gazety młodzieżowe indywidualistę, to brawo - udało Ci się w 100%. Tekst byłby dobrym wstępem do większej całości o zagubionym w sobie młodzieńcu, który uczy się podstawowych zasad w życiu w społeczeństwie.


Jeśli natomiast faktycznie chciałeś przekazać czytelnikowi głębsze przemyślenia, to moim zdaniem nie tędy droga. Każdy może wyśmiać w myślach księdza, usiąść w kącie na sali weselnej i z wyższością patrzeć na pijanych wujków i ciocie. Bawić się natomiast razem z nimi; wtopić się w towarzystwo, mimo że na codzień to nie twój styl, to jest umiejętność, którą niewiele osób posiada.


Innymi słowy - wyruszyłeś z maczetą na dawno wydeptaną ścieżkę. Szukaj nowych dróg, bo przyznaję, że mimo wszystko czytało się nieźle.

--

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
:KoX - opis kościoła, dość skromny zresztą, nie miał na celu ułatwienia czytelnikowi wyobrażenia sobie miejsce akcji, raczej służy unaocznieniu, że uwaga bohatera, która na początku skupiała się na słowach księdza, później skutecznie zniechęcona przeniosła się na rzecz mniej istotną.
Odnośnie orzeczeń na końcu zdania. Starałem się nie nadużywać ich, a zastosowanie miało na celu uatrakcyjnienie tekstu pod kątem estetycznym oraz pokazać bohatera, którym z początku targały jakieś dwie przeciwne siły, dalej uległ jednej z nich.
Nadużywanie zaimków wyjaśnił , który dobrze odgadł mój zamysł.

:deuter - Twoje zdanie nieco mnie zasmuciło. Jak wiadomo, sprawne pisanie polega na jak najlepszym przekazaniu swoich myśli, Ty jednak tekst odebrałeś odwrotnie, niż tego bym sobie życzył. Wiek bohatera nie jest określony, ale jest to człowiek dojrzały, zmęczony już życiem. Nie wyśmiewa księdza, ani pijaństwa, nigdzie się nie buntuje, raczej cicho zastanawia się nad światem, który już zna, który już go znudził, w którym mimo wszystko nie może się odnaleźć. Wywyższenie fizyczne bohatera, oczywiście ma pokazać, że czuje się kimś lepszym od motłochu (wydaje mi się to naturalne), ale także ma podkreślać jego inność, niekompatybilność, w którą tak mocno wierzy.
Ciekaw jestem czy tylko Ty tak zrozumiałeś ten tekst, czy inni byli bliżsi mojemu zamysłowi. Może jakieś twoje przeżycia, tudzież pogląd na literaturę nakierowały Cię na fałszywy trop. Może próbujesz doszukiwać się morału i dobrej nauki płynącej z tekstów, a od tego mocno stronię. Wybacz te insynuacje, ale próbuję Cię zrozumieć, w sposób który wykluczałby tak olbrzymią wadliwość mojego tekstu.

Wszystkim serdecznie dziękuję za dotychczasowe komentarze, jeżeli nie odniosłem się do jakichś uwag, oznacza to, że zgadzam się z nimi, wziąłem je do siebie i jestem za nie wdzięczny. Mam też nadzieję, że moje wyjaśnienia pomogą inaczej spojrzeć na tekst, choć zdaję sobie sprawę, że gdyby ów był dobry, te nie byłyby konieczne.

Pozdrawiam

--
This message was written entirely with recycled electrons

deuter
deuter - Superbojownik · przed dinozaurami
Przede wszystkim to co napisałem wcześniej pewnie podchodzi pod nadinterpretację, więc nie należy się tak bardzo przejmowac.

Co do wyobrażeń na temat narratora, tu na pewno wpływ miały filmy typu "Sok z żuka" i ich tworzący stereotyp bohaterowie. Nie ma wiele o narratorze (ewentualnie w trzecim akapicie, ale to dośc późno), więc wyobraźnia przejęła ster.

Wszystko to co napisałem wcześniej wynika także z tego, że jestem zwolennikiem tej małej części społeczeństwa zwanej rodziną. Cóż nie zawsze jest doskonała, ale to jednak osoby z którymi powinna łączyc więź na innym poziomie niż z niespokrewnionymi. Poczucie wyobcowania i niedopasowania to cechy charakteryzujące ludzi młodych, przechodzących okres buntu. Z tego się wyrasta, albo przestaje chodzic na wesela.

--

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
KoX - Superbojownik · przed dinozaurami
opis kościoła, dość skromny zresztą, nie miał na celu ułatwienia czytelnikowi wyobrażenia sobie miejsce akcji

Opis nie tylko mi nie ułatwił, ale wręcz utrudnił. Niezależnie od tego, co miał na celu, tak się właśnie stało. Pociągnę temat i przedstawię mój punkt widzenia, gdyż rzecz może okazać się ciekawa i może ktoś jeszcze doda coś od siebie.

Uważam, że twórca powinien przewidywać, jakimi drogami pójdzie wyobraźnia czytelnika gdy pozwoli jej biegać samopas, oraz kiedy można dać jej taką swobodę. Czasami wręcz warto. W tym przypadku można było nic nie mówić, nie wysilać się, a i tak każdy zobaczyłby kościół na swój własny sposób.

(Na chwilę odrywam nas od "Studium...".) Gdy chodzi o scenę, gdzie jeden z drugim rozmawia o mydle, Kolumbie i całkach, brak określenia miejsca akcji umieszcza gadających w próżni -- to oczywiście niedobrze, choć są wyjątki jak to -- zaś opis pojawiający się na końcu wypełnia tę próżnię i poprawia sytuację, przy czym rzadko jest dla utworu przynajmniej tak samo dobry jak opis umiejętnie wprowadzany od początku. (Teraz wracamy.) Ślub i ksiądz od razu kojarzą się z kościołem, przez co zostaje dużo mniej miejsca czekającego na wypełnienie opisem. Gdy już pozwolisz mi rozsiąść się wraz z bohaterem w ławce mojego kościoła, najlepsze co możesz zrobić w temacie ogólnego wyglądu tego miejsca, to milczeć do samego końca.

Ze szczegółami sprawa jest nieco inna. Figurki, wiszące obrazy, nawet kolory są wymienne, do tego kościół to budka telefoniczna, gdzie brakuje miejsca na nowe detale. Rzeźbę można dostawić, jedno płótno zastąpić drugim, a ściany przemalować -- tak się czasem robi i można to wykorzystać. Dzięki temu nawet jeśli czytelnik zdążył sobie wyobrazić kościół po swojemu, zawsze znajdzie miejsce dla aniołka czy nawet dla malowidła na ścianie (ale nie na dowolnie wielkiej ścianie); detal zostanie dołączony do dotychczasowego obrazu. Jeżeli jednak każesz podmienić wielki kościół (jak w przypadku mojego wyobrażenia) na nieduży, to niestety -- na to miejsca nie znajdziesz.

Unaocznieniu, że uwaga bohatera przeniosła się na rzecz mniej istotną, z powodzeniem podołałby opis szczegółów. Zauważ, że nie miałem zastrzeżeń akurat do nich, lecz do informacji o rozmiarze budynku. Czy pokazałem, dlaczego uważam, że trzeba podać ją możliwie wcześnie albo wcale?

--
Czajnik. Kupiłem czarny czajnik. Pojemność – dwa czterysta.
Pojemność – dwa czte… Sie-dem je-den ma do set-ki!

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
:KoX - Twój punkt widzenia jest dość ciekawy, ale zastanawia mnie jedno. Czy gdybyś pod koniec dowiedział się, że całość nie była w kościółku, tylko w - zupełnie niepasującym do Twoich wyobrażeń - kościele-monstrum o powierzchni równej - a, zaszalejmy - powierzchni całego Watykanu i proporcjonalnej wysokości, również utrudniłoby Ci to odbiór? Namieszałoby, i to zdrowo, w dotychczasowych wyobrażeniach, to prawda. Ale z powodzeniem pomieściłbyś tam wszystko.

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
KoX - Superbojownik · przed dinozaurami


Postawiłeś sprawę zupełnie odwrotnie, więc może napisałem niejasno. Doprecyzuję: to w mojej wyobraźni musi być miejsce na obiekt wprowadzony na końcu, a nie w tym obiekcie miejsce na wszystko, co do tej pory sobie wyobraziłem. Po zastanowieniu twierdzę, że istotne jest nie tylko miejsce w sensie fizycznym, ale również funkcjonalnym.

Na wszelki wypadek zastrzegam, że nie piszę prawdy objawionej lub naukowej (choć możliwe jest, że z jakąś się przypadkiem zgadzam), lecz wykładam moje czytelnicze spostrzeżenia i głoszę moje czytelnicze życzenia pod adresem wszystkich autorów; a także moje przemyślenia jako autora, powstałe gdy starałem się wejść w umysł potencjalnego czytelnika. Jeśli czyjaś wyobraźnia działa inaczej, proszę napisać; bardzo chętnie się o tym dowiem.

Sytuacja wygląda tak, że zdążyłem już sobie bez wskazówek Autora wyobrazić pewien kościół (nieważne jaki). Autor, który do tego dopuścił, może spodziewać się, że w wyobraźni znajdę miejsce na dodatkową rzeźbę czy malowidło -- napisałem, dlaczego. Natomiast nie ma tam miejsca na drugi kościół spełniający w utworze tę samą funkcję, niezależnie od jego rozmiarów. Skoro już wyobraziłem sobie kościół, w którym bohater siedzi, ciężko mi ujrzeć tak od razu inny kościół, w którym ten sam bohater równocześnie siedzi; trzeba wpierw wymazać tamten i odnaleźć się w tym nowym, chyba że okaże się, iż przypadkiem wyobraziłem sobie właściwy. Drugi kościół mogę bez trudu wyobrazić sobie obok pierwszego, w innej, jeszcze nie zajętej roli jednego z obiektów tworzących zewnętrzny świat. O świecie nic nie było wcześniej wspomniane, nie potrzeba było wyobrażać go sobie w żadnym celu, przez co wyobraźnia (przynajmniej moja) zostawiła tam miejsce na wszystko. Na zewnątrz można umieścić nawet smoki albo mury kościoła-molochu otaczające mniejszy kościół. Oto wszyscy wychodzą i zamiast nieba widzą ogromne ściany! -- taka cyber-punkowa niespodzianka dobudowująca się do dotychczasowych wyobrażeń, a nie diametralnie je zmieniająca.

To, że w kościele-molochu jest miejsce na wszystko, staje się istotne, gdy wprowadzi się go na początku. Załóżmy, że tak się stało. Taki manewr "zaklepuje" w wyobraźni czytelnika miejsce nie tylko na figurki aniołków i obrazy, ale też na helikopter latający ponad wiernymi i bogactwo przeróżnych obiektów. To oczywiście nie oznacza, że wszystko musi się tam znaleźć, albo że czytelnik automatycznie wyobrazi sobie ów helikopter -- lecz gdyby autor zechciał w dowolnym momencie taką maszynę wprowadzić, czytelnik łyknie. Ale uwaga! Niedobrze jest na koniec sceny twierdzić, że bohater siedzi w mniejszym kościele obejmowanym przez ów monstrualny -- o nie! Jeśli na początku mówi się tylko o tym wielkim, czytelnik zobaczy jego ściany, sufit, bohatera w jednej z tysięcy ławek, tak że właśnie moloch obejmie funkcję miejsca akcji. Twierdzenie później, że znajdujemy się w kościele normalnych rozmiarów, a tamten jest na zewnątrz jako tło, stawia w funkcji miejsca akcji ten mniejszy, co nie zgadza się z dotychczasowym wyobrażeniem. Wprowadziwszy gargantuiczny i zawiązawszy akcję, zwyczajny kościół można umieścić wewnątrz, lecz akcję do niego dopiero przenieść. Na to wyobraźnia jest od początku przygotowana jak na helikopter.

--
Czajnik. Kupiłem czarny czajnik. Pojemność – dwa czterysta.
Pojemność – dwa czte… Sie-dem je-den ma do set-ki!
Forum > Półmisek Literata > Studium skrytobójstwa (debiut na PL)
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj