Był jakiś powod coby imprezkę działkową zrobić. Goście się zjechali, cos ze 20 sztuk no i atrakcję trzeba było przygotować. Na szczęście wskutek zbiegu okoliczności atrakcja sama się wpasowała w okoliczności balangowe. Atrakcją był występ zespołu Boney M. Ktoś może pamęta ta kapelę, to głosne disco swego czasu było. No nie będę wciskał kitu, że przyjechali specjalnie do mnie na działkę bo to by była przesada, ale przyjechali do Siedlec, uświetnić obchody 460 lecia miasta. Goście przyjechali, powiedziałem że jedziemy na koncert Boney M, oczywiście nikt mi nie uwierzył, jak zwykle. Najpierw brat nas zaprosił do siebie, bo własnoręcznie chałupę sobie postawił i wszystkim sie chwali. Zresztą ma czym, bo chałupa na wysoki połysk odpicowana jest.
Za sąsiada ma siedleckiego biskupa, się smiejemy, ze jakby chciał w dupę biskupa zagrać - jest taka gra w karty - to daleko nie ma....
No to pojechaliśmy później na ten koncert, brat parking załatwił u siebie we firmie bo stamtąd na Błonia to rzut beretem jest. Było pelno różnych sponsorów, namioty z piwem, pogadaliśmy trochę z Włochami którzy jako zaprzyjaźnione z Siedlcami miasto koło Werony przyjechali pospiewać i potańczyć... Fajnie pogadaliśmy też ze Slowakami, namawiali nas na narty, byli zszokowani nasza wiedza o Słowacji bo w końcu jeździliśmy tam pare lat na narty i dobrze było porozmawiać o tych klimatach. Później zaczął się koncert, no były 4 osoby na scenie, z oryginalnego składu tylko jedna kobitka, głosy były nie do końca takie jak kiedys ale numery te same. Prawdziwy koncert odbywał się jednak w małym namiocie jakieś 60 metrów od sceny, ta była cała konsoleta od dżwieku i stamtąd paru macherów puszczało muzykę. Nagłośnienie było zarąbiście profesjonalne, faktycznie dawalo w uszy. Numerki - cóż znane od lat, Ma Baker, One Way Ticket, Rasputin, Bahama Mama - w polskim tłumaczeniu - Ma chama Mama..)))
Jeden wyjątek był - mianowicie zapodali numer Boba Marleya - No Woman No Cry, to takie nawiązanie do korzeni jamajkańskich było...
Fakt, ze jedna z tych kobitek biała była jakoś niekoniecznie przeszkadzał, tutaj znowu się kłania odniesienie do netu - mozna znaleźć take muzę, jaka się chce ale idole sa potrzebni jako wspólny punkt odniesienia. Po koncercie zaczęli przemawiać jakieś dupki polityczne, więc tego juz nie słuchaliśmy tylko wróciliśmy na działkę. Wszyscy już zdrowo glodni byli, więc trzeba było szybko dwa grille odpalić. Nie lubię grillować w sensie obsługi, na szczęście wśród gości znalazł się jeden który lubił i potrafił więc prosty outsourcing zastosowalem. Oczywiście, nie było żadnej kiełbasy ani innych gotowców, przebojem nadal jest chleb z grilla - bierze się cały podłużny bochenek chleba, kroi na kromki nie przecinając spodu, tak że to nadal całość jest, kromki po obu stronach smaruje się masą, powstałą z ucieranego razem sera rokpol, masła i dużej ilości czosnku. Normalnie pszyszności. Do tego schab marynowany w miodzie i cycki kurzęce nadziewane ostrym serem i papryką, grillowane w folii... Mlask, mlask, mlask! Póxniej, oczywiście śpiewy chóralne bo był |Artur - nasz oprawca muzyczny z nart i łódek, później tańce, hulanki i swawole aż do 2 nad ranem, i tak własnie skończył się długi weekend..."

--
Graf Jesus Maria Zenon y Los Lobos von Owtza und zu Sucha-Bez-Kicka y Muchos Gracias Zawieszona