To było jeszcze zanim skończylismy domek ale już mielismy działkę, jak przyjeżdżaliśmy to mieszkaliśmy u matki mojego ciotecznego brata. To nawet fajne było, bo w mojej ówczesnej pracy na pytanie o weekend odpowiadałem, że jade na polowanie w dobrach rodzinnych mojej babci. Brzmiało to na tyle arystokratycznie, ze nikt w szczegóły nie wnikał. To nie był bałach do końca, bo mój stary był swego czasu nauczycielem P.O. i w związku z tym miał dostęp do kbks i nadmiary amunicji. O wiatrówkach nie wspomnę, bo to standard był. W każdym razie z kbks było dużo zachodu, bo trzeba było mocno uważać jak się strzela, coby jednak w nikogo nie trafić. Kaliber śmieszny jest, 5,6 mm, czlowiek trafiony czymś takim z odległości większej niż 30 metrów uskakuje za róg, zapala papierosa i sięga po widły coby zgrywusowi konwencjonalnie w plecy wsadzić, rany po widłach goją się o wiele gorzej, bo widły używane są do brudnych robót na ogół.
Ale wronę mozna czyms takim zdjąć i to własnie one były przedmiotem odstrzału. Ale najbardziej ucierpiała bańka po mleku, bo na niej ćwiczylismy sie w strzelaniu. Babcia co prawda strasznie pyskowała, że jej naczynie na mleko popsulismy ale to przesada była, bo krowy dawno sprzedane zostały. Najwięcej jednak mieliśmy do czynienia z wiatrówkami, bo kbks to Stary nadzorował i nie chciał nas samych z nim zostawiać.
No i trafiłem na ferie do brata z wiatrówką i zarąbistą ilościa nabojów. Ćwiczyliśmy zdrowo, budząc zazdrość młodszego brata, zwanego Rysiem-Gumowe-Ucho bo wszystko wszystkim kablował. Dawaliśmy mu czasem strzelić ale plakał że chciałby wyjść w pole i postrzelać. Na nasze nieszcęście ulegliśmy, i daliśmy mu wiatrówkę z 20 nabojami. Szliśmy sobie razem do wierzby przy drodze, no i ten młodszy załadował, uśmiechnął się i powiedział: Macie 5 sekund, chłopaki.... Ani brat ani ja nie czekaliśmy wiecej, on rzucił się w jedna stronę, ja w drugą i do tej pory się spieramy, kto pierwszy usłyszał świst Diabolo koło ucha. W zasadzie trafienie taką śruciną to niewinna pieszczota w porównaniu z kalibrem 5,6 mm ale ani brat ani ja nie mielismy ochoty być pieszczeni w ten sposób. Dorwanie gnoja zajęło nam całe popołudnie bo jednak miał tych 20 śrucin w zapasie., to zima była i nijak za zielone schować sie nie dało... Wystrzelał, na szczęście niecelnie, ale łomot zaiste niebiański dostał...
No i poszla fama po wsi, że sa tacy co się fajnie wiatrówka bawią i jako atrakcja towyrzyska zapraszani byliśmy. To znaczy wiatrowka była atrakcja, nie my... I zawody ludzie sobie urządzali w strzelaniu do celu. I pamiętam jedno z przyjęć męskich, na którym Perła Mazowiecka (zawartość SO2 200mg/litr) lała się strumieniami a mnie akurat tarczki sie skończyły. Po długim namyśle zdecydowaliśmy sie strzelać do much łażących po szafie. Z celnościa było różnie, teraz spokojnie oceniam to na mniej więcej 50%. Problem polegał na tym, że szafa na wysoki połysk była. No była, a później przestała, to jak ospa wyglądalo. Facet, który nas gościł miał później miesiać cichych dni, a jego żona dopiero po dwoch latach zaczęła odpowiadać na moje grzeczne dzień dobry.
I jak wracaliśmy z bratem do domu to jeszcze ówczesna Milicja nas zatrzymała. Milicja w tej wsi to coś niebywałego było i jest. na szczęście
miałem kartę rejestracyjną na wiatrówkę, a człowiek nas zatrzymujący wiedział, ze jestesmy dobrymi znajomymi komendata powiatowego Milicji.
Więc nie bylo sprawy, tym bardziej, ze pociąg z Umiłowanym Przywódca Narodu Kim-Ir-Senem juz przejechał. Umiłowany Przywódca Narodu albowiem nigdy nie latał samolotami i jak skladal wizyte towarzyszowi Jeruzelskiemu to jechał pociągiem z Korei. Pomijam fakt, że był zdrowo najechany ale faktem jest, że każdy przejazd kolejowy był obstawiony Milicją... Bo on tak miał, i
wiadomo, że cieszył się miłościa ludu koreańskiego niezmierną, niemniej jednak dbał o bezawaryjne przejazdy... I na tym skończyły się moje ferie zimowe na działce i kontakt z Umiłowanym Przywódcą Ludu Pracującego Korei...
Ale wronę mozna czyms takim zdjąć i to własnie one były przedmiotem odstrzału. Ale najbardziej ucierpiała bańka po mleku, bo na niej ćwiczylismy sie w strzelaniu. Babcia co prawda strasznie pyskowała, że jej naczynie na mleko popsulismy ale to przesada była, bo krowy dawno sprzedane zostały. Najwięcej jednak mieliśmy do czynienia z wiatrówkami, bo kbks to Stary nadzorował i nie chciał nas samych z nim zostawiać.
No i trafiłem na ferie do brata z wiatrówką i zarąbistą ilościa nabojów. Ćwiczyliśmy zdrowo, budząc zazdrość młodszego brata, zwanego Rysiem-Gumowe-Ucho bo wszystko wszystkim kablował. Dawaliśmy mu czasem strzelić ale plakał że chciałby wyjść w pole i postrzelać. Na nasze nieszcęście ulegliśmy, i daliśmy mu wiatrówkę z 20 nabojami. Szliśmy sobie razem do wierzby przy drodze, no i ten młodszy załadował, uśmiechnął się i powiedział: Macie 5 sekund, chłopaki.... Ani brat ani ja nie czekaliśmy wiecej, on rzucił się w jedna stronę, ja w drugą i do tej pory się spieramy, kto pierwszy usłyszał świst Diabolo koło ucha. W zasadzie trafienie taką śruciną to niewinna pieszczota w porównaniu z kalibrem 5,6 mm ale ani brat ani ja nie mielismy ochoty być pieszczeni w ten sposób. Dorwanie gnoja zajęło nam całe popołudnie bo jednak miał tych 20 śrucin w zapasie., to zima była i nijak za zielone schować sie nie dało... Wystrzelał, na szczęście niecelnie, ale łomot zaiste niebiański dostał...
No i poszla fama po wsi, że sa tacy co się fajnie wiatrówka bawią i jako atrakcja towyrzyska zapraszani byliśmy. To znaczy wiatrowka była atrakcja, nie my... I zawody ludzie sobie urządzali w strzelaniu do celu. I pamiętam jedno z przyjęć męskich, na którym Perła Mazowiecka (zawartość SO2 200mg/litr) lała się strumieniami a mnie akurat tarczki sie skończyły. Po długim namyśle zdecydowaliśmy sie strzelać do much łażących po szafie. Z celnościa było różnie, teraz spokojnie oceniam to na mniej więcej 50%. Problem polegał na tym, że szafa na wysoki połysk była. No była, a później przestała, to jak ospa wyglądalo. Facet, który nas gościł miał później miesiać cichych dni, a jego żona dopiero po dwoch latach zaczęła odpowiadać na moje grzeczne dzień dobry.
I jak wracaliśmy z bratem do domu to jeszcze ówczesna Milicja nas zatrzymała. Milicja w tej wsi to coś niebywałego było i jest. na szczęście
miałem kartę rejestracyjną na wiatrówkę, a człowiek nas zatrzymujący wiedział, ze jestesmy dobrymi znajomymi komendata powiatowego Milicji.
Więc nie bylo sprawy, tym bardziej, ze pociąg z Umiłowanym Przywódca Narodu Kim-Ir-Senem juz przejechał. Umiłowany Przywódca Narodu albowiem nigdy nie latał samolotami i jak skladal wizyte towarzyszowi Jeruzelskiemu to jechał pociągiem z Korei. Pomijam fakt, że był zdrowo najechany ale faktem jest, że każdy przejazd kolejowy był obstawiony Milicją... Bo on tak miał, i
wiadomo, że cieszył się miłościa ludu koreańskiego niezmierną, niemniej jednak dbał o bezawaryjne przejazdy... I na tym skończyły się moje ferie zimowe na działce i kontakt z Umiłowanym Przywódcą Ludu Pracującego Korei...
--
Graf Jesus Maria Zenon y Los Lobos von Owtza und zu Sucha-Bez-Kicka y Muchos Gracias Zawieszona