W miasteczku, gdzie mieszkał KoX, działał niewielki klub, którego członkowie lubowali się w niecodziennych problemach, zagadkach i paradoksach. Po jakimś czasie wśród bywalców wykształciła się specyficzna grupa złożona z mężczyzn i niewiast. Choć z początku korzystali z przybytku przyzwoicie, to jednak z dnia na dzień czuli się swobodniej. Najpierw były podszczypywania, chichoty; później coraz odważniej pieścili się. Czasem jako temat spotkania wpisywali banalny problem, nad którym nie zastanawiali się wcale, tylko oddawali się coraz śmielszym uciechom. Zdarzało się, że nowy klubowicz widząc, co robią, porzucał pytania oraz zagadki i do ich kręgu z miejsca przystawał. W końcu zaczęli orgietkę, bowiem Przewodnicząca akurat wyszła i nie miał nikt z obecnych władzy nad nimi.
Nieliczni inni klubowicze krzywili się; paru zniesmaczonych opuściło budynek klubu, KoX był między tymi. Pozostali zgorszeni udali się po pomoc do Przewodniczącej, a niektórzy nawet do Rady Miejskiej. Zaalarmowani przedstawiciele władzy przystąpili do występnych i rozdzielili ich siłą. Dla zachowania manier narzucono odpowiedni kodeks, który jasno zabraniał spółkowania w klubie. KoX świadczył przeciwko tamtym i wychwalał nowe prawo, bo chciał kultywować chlubną tradycję, nie chciał natomiast być świadkiem pieprzenia bez ładu i składu. Z ust sodomitów usłyszał:
-- Klub sam z siebie wyewoluował tak, że ci się nie podoba!
-- Dla zrobienia (nomen omen) dobrze kilku osobom psuje się zabawę kilkunastu!
Jednak usłuchali kochankowie pouczeń władzy i odziali się, choć kilku pomstowało. Najbardziej nieobyczajnych wygnano; większości wybaczono. KoX chętnie widział tych z powrotem w klubie, gdyż wielu myśli celne sformułować umiało; nie pochwalał tylko ich rządzy. Przez pewien czas wszystko zdawało się być w porządku. Razu pewnego jednak zamiast iść do domu albo do burdelu, gdy chuć naszła, rozrywkowi schowali się za regał, gdzie składowano spisane tematy i zagadki już omówione, coby potomni z wiedzy korzystać mogli. Tam podjęli swą zabawę na nowo. Dla świętego spokoju Przewodnicząca tolerowała ich zachowanie, gdyż regał ów stał w rzadko odwiedzanym kącie i mało kto inny tam zaglądał. Co jakiś czas wychodzili stamtąd wspominając, jak dobrze było kopulować grupowo na wielkim stole.
Gdy akurat nie było w klubie nikogo, a oni w obawie przed karą nie mogli dać ujścia popędom, wołali niezadowoleni:
-- Ale gdzie są ci ludzie, co tego chcieli?
Gdy napotkali KoXa, urągali mu:
-- Najbardziej wk....ce jest to, że jakoś poprawę poziomu widzisz tylko ty i Przewodnicząca. Jest nudno i drętwo!
Zaprawdę powiadam wam: jest miejsce do oglądania filmów i do czytania książek; jest miejsce, gdzie mięso i gwoździe nabyć można; indziej wszyscy zgodnie z obrazów się śmieją. Jest też park, w którym zasad mało, więc wszystko tam się dziać może, dnia nie masz bez sex i cyk; to jest miejsce idealne dla niesfornej grupy.
-- Park to duży, ale nie podoba nam się nastrój, który tam jest. Woleliśmy ten co tu był -- mówili nienasyceni nie chcąc zaprzestać niecnych praktyk w klubie.
Nie poszli w bardziej odpowiednie miejsce, gdyż upodobali sobie klub i poza jego murami nie znali podniety ani satysfakcji. Chore to było niemożebnie.
Nieliczni inni klubowicze krzywili się; paru zniesmaczonych opuściło budynek klubu, KoX był między tymi. Pozostali zgorszeni udali się po pomoc do Przewodniczącej, a niektórzy nawet do Rady Miejskiej. Zaalarmowani przedstawiciele władzy przystąpili do występnych i rozdzielili ich siłą. Dla zachowania manier narzucono odpowiedni kodeks, który jasno zabraniał spółkowania w klubie. KoX świadczył przeciwko tamtym i wychwalał nowe prawo, bo chciał kultywować chlubną tradycję, nie chciał natomiast być świadkiem pieprzenia bez ładu i składu. Z ust sodomitów usłyszał:
-- Klub sam z siebie wyewoluował tak, że ci się nie podoba!
-- Dla zrobienia (nomen omen) dobrze kilku osobom psuje się zabawę kilkunastu!
Jednak usłuchali kochankowie pouczeń władzy i odziali się, choć kilku pomstowało. Najbardziej nieobyczajnych wygnano; większości wybaczono. KoX chętnie widział tych z powrotem w klubie, gdyż wielu myśli celne sformułować umiało; nie pochwalał tylko ich rządzy. Przez pewien czas wszystko zdawało się być w porządku. Razu pewnego jednak zamiast iść do domu albo do burdelu, gdy chuć naszła, rozrywkowi schowali się za regał, gdzie składowano spisane tematy i zagadki już omówione, coby potomni z wiedzy korzystać mogli. Tam podjęli swą zabawę na nowo. Dla świętego spokoju Przewodnicząca tolerowała ich zachowanie, gdyż regał ów stał w rzadko odwiedzanym kącie i mało kto inny tam zaglądał. Co jakiś czas wychodzili stamtąd wspominając, jak dobrze było kopulować grupowo na wielkim stole.
Gdy akurat nie było w klubie nikogo, a oni w obawie przed karą nie mogli dać ujścia popędom, wołali niezadowoleni:
-- Ale gdzie są ci ludzie, co tego chcieli?
Gdy napotkali KoXa, urągali mu:
-- Najbardziej wk....ce jest to, że jakoś poprawę poziomu widzisz tylko ty i Przewodnicząca. Jest nudno i drętwo!
Zaprawdę powiadam wam: jest miejsce do oglądania filmów i do czytania książek; jest miejsce, gdzie mięso i gwoździe nabyć można; indziej wszyscy zgodnie z obrazów się śmieją. Jest też park, w którym zasad mało, więc wszystko tam się dziać może, dnia nie masz bez sex i cyk; to jest miejsce idealne dla niesfornej grupy.
-- Park to duży, ale nie podoba nam się nastrój, który tam jest. Woleliśmy ten co tu był -- mówili nienasyceni nie chcąc zaprzestać niecnych praktyk w klubie.
Nie poszli w bardziej odpowiednie miejsce, gdyż upodobali sobie klub i poza jego murami nie znali podniety ani satysfakcji. Chore to było niemożebnie.
--
Czajnik. Kupiłem czarny czajnik. Pojemność – dwa czterysta.Pojemność – dwa czte… Sie-dem je-den ma do set-ki!