Cóż, tradycyjnie oddajemy czytelnikom III część Telenoweli. Mamy nadzieję, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie
Autorzy: Bobesh, Ciuś vel Sapo, Jared, Kólowa_Śniegu, Lukas321, whisky i inni
Pomór we dworze Jerzego, Królem kiedyś wybranym będąwszy, nastąpił sromotny. Starzy rycerze kupony od sławy z młodości swej odcinawszy, chędożyli na rycerskich emeryturach będąc. Bobeshos kołodziejem został, Jaredus urządzenia przedziwne, a wszeteczne gawiedzi demonstrował, Ciusios śpiew ptaków zachować dla potomności pragnąwszy, srogie mecyje wyczyniał. Whiskus domatorem został, w którego to zaciszu Jabłuszkiem raczyć się lubował. Świat opanowan przez złą wiedźmę - Tę Której Imienia Nie Można Wymawiać i Lepiej Jej Nie Wąchać, zwaną w skrócie TKINMWILJNW, ucichł, a rynsztokami miast wody deszczowej czyste fekalia płynęli.
Takoż zerwał się Ciusos i krzyknął: Ahuj! gołębie pocztowe z listami na cztery strony świata wypuszczawszy. Z podziwem patrzył na dorodnego samca, walczącego z wiatrem, usiłującemu utrzymać się w powietrzu..
- Ech... Niepotrzebniem przy liście do Jaredusa skrzynkę jabłuszka załączył. Bo to i znaczek droższy i gołąb jakiś taki nieswój.
Ale gołębie leciały. Dwa dni później słychać było trąby, gawiedź znudzona olała ten sygnał, gdyż trąby przybywające do dworu TKINMWILJNW powszechnemi były. Ale to nie były trąby ludzkie... Ciarki przeszły gawiedź i ku ich przerażeniu na chorym zoncie ukazały się cienie. Na wielkich, ziejących ogniem rumakach, jechali znani przecież z podań ludowych i podręcznika do historii ministrusa Giertychusa bohaterzy. Najpierw z wizgiem zatrzymał się zapieniony rumak Bobeshosa, któren to odziany w przymałą zbroję, z trudem maskującą piwny mięsień, zawołał:
- Opłaciło się bić konia całą drogę! Jestem pierwszy! - po czym zemdlał osłabion.
Następnie Jaredus z wdziękiem zaparkował opodal i rzucił się ściskać z omdlałym Bobeshosem, czemu wtórowała niezłomna Dorothea. Z wielkiej karocy, w którą wprzęgnięte były jabłkowite ogiery, wypadło pięć butelek po jabłuszku, następnie Ciusios z Whiskusem, a na ich łby posypały się ich białogłowy, krzycząc coś po francusku. Donna Spark cicho podeszła i krzyknęła Akuku!. Wspólnym powitaniom, radości, a i pijaństwu końca nie było widać.
Kiedy zaś tak wszyscy ściskali się i całowali, i obciągali (kolejne jabłuszka), rumor srogi znad zachodniej bramy się podniósł. Brzęk pustych flaszek był tak donośny, że Ciusos na chwilę oderwał się od Donny Spark i zakrzyknął:
- Ani chybi i do Lukosa Pustej Butelki jakiś gruchacz się zaplątał i ten wici posłyszał. Chwała mu, bo to wojownik wielki, ale butelki pora już chować...
Pobladł i Whiskus i Jaredus, a i Bobeshos nerwowo przełykał ostatnie krople jabłuszka. Wszak bardzo nieroztropnym było nieopatrzne pozostawienie jakiej napoczętej butelczyny Lukosowi do osuszenia.
- Ja pierdolę! Jak się cieszę, że Waści widzę! Pić mi się bowiem straszliwie chce po tej drodze męczącej - wysapał (przytyły nieco jak zauważyła Dorothea) Don Lukos i wypadł z wozu...
Konie zarżały radośnie...
Temczasem we Królestwie działo się coraz gorzej. Ongiś była to kraina wódką płynąca i antypastem porośnięta. Gawiedź wiedła życie spokojne, a rozpustne jednocześnie. Niewiasty brzechtały się w kisielu i gziły przy tym niemożebnie, ziomkowie w tem czasie bebłali samogona o jabłkowem posmaku, a czas płynął spokojnie, niczym ów destylat z rurki zmyślnej chłodnicy wykonanej ze starej zbroi Bobeshosa...
Czar ów prysł jednak nie dalej jak onegdaj, kiedy to niebo zakociubiło się i deszcz srogi bryzdzyć począł. Chmury jak niedomyte barany, spowiły krajobraz aż po chory ząt; pieruny trzaskać zaczęli; dziewkom rozochocenie na rubaszne delicyje odejszło, a i nawet ziomkowie kaca smak jęli poczuwać po raz pierwszy w swoich żywotach... Sodomia i Gomoria królestwo ogarnęli. Świadomy zagrożenia Bobeshos żachnął się tem samem od jabola oderwawszy i ogłosił swoim ziomkom:
- Zatem ruszamy w bój wiedźmę zatłuc i jej pizdy obnażyć wszem i pchłem wobec! Tylko żadnej dezercyji, bo wszystkich abszytantów to ino roz: szyt-pyk i do piochu pogonię, po czym psim łajnem wysmagam, a jak nie pomoże, tak klęcznika za karocy dobędę i... – tu przerwał, wszak uszu jego od wieków niemytych dźwięk przedziwny dobiegł.
Zaiste coś srogiego czaiło się w pobliskiem śmietniku.
Zdziwił się niepomiernie Bobeshos, bo to co docierało do włochatych uszu było mu całkowicie obce. Z dźwięku było podobne do zupełnie niczego. A odgłosy mlaśnięcia, klaśnięcia, trzaśnięcia, gulgotania, kotłowania, bicia, brandzlowania, trzepania, walenia wszelkiego rodzaju miał w jednym brudnym paluszku. I nic. Nic nie przychodziło do skołatanej głowy…
- Ki chuj - zakrzyknął do kompanów.
- Nie wiem… może się co czai w śmietniku? - zawyrokował Jaredus
- Czaj w śmietniku? Bez sensu -skwitował Lukos
- Czai debilu jeden C Z A I a nie czaj - strofował przyjaciela Whiskus
- To nie herbata? - zdziwił się Lukos
- Fuuuujjjj herbata… z obrzydzeniem skrzywił się Jaredus
- Zamknąć jadaczki czajniki i herbatniki i migiem sprawdzić mi co tam w tym śmietniku dyszy - Tonem nieznoszącym sprzeciwu gromko zakrzyknął Bobeshos i poprawił przyciasną zbroję
- Migiem? To my nie kupili F16 czasem? I żeby samolotem do śmietnika latać? - zdążył jeszcze mruknąć Lukos po czym padł bez czucia rażony pustą butelką…
A tym czasem przyjaciele na polecenie Bobeshosa poczęli przygotowania do zbadania tajemniczych odgłosów ze śmietnika…
- Jebałtopies Władeczek - nieśmiało zagaił Jaredus, - toż to jakieś koromysło popaprane na śmietnik ktoś wyrzucił.
- No nieprzydatny się okazał to wyrzucił – skwitowała Zagadka chędożenia nie przerywając.
- Ale on dobry jest jakby – odparł trącając go patykiem Whiskus – toporny tylko trochę
- Chonotu Ciusios, konsylium zrobimy – zawyrokował Jaredus
Wtem zdechła kaczka, którą kiedyś proroczo wymyślili bohaterowie, gdyż wspomniana wyżej rządy w dziwnem kraju z martwym również bliźniakiem poczęła, sfrunęła z niebios i dziobnęła koromysło w krocze. Rozległ się ryk niemiłosierny.
- Ratujcie się kto może – zawyło koromysło – z bohaterów naszych jeden jest owcą czarną i gołębie przy kąpieli podgląda, celem wszystkowiedzenia.
- Wychędożyć czarną owcę w deszcz – ciepły i syty poranek będzie – stwierdził Bobeshos
- Głupiś - stwierdził Jaredus – leży w śmieciach COŚ, bełkocze, a ty słuchasz?
- Kim jesteś – przytomnie zagaił Ciusios
- Maj nejm is Ber, Tadeusz Ber, szatanista – odparło koromysło – mówię co słyszę i jestem pojebany.
- Miło mi – wdał się w polemikę Jaredus – a ja jestem Jaredus Wypierdalaj. Wypierdalaj Tadeusz.
- Nie rozumiem – odrzekł Tadeusz
- Trudno się dziwić – odparła chórem gromadka bohaterów i udała się do parku maszyn, gdzie już konia grzał Bobeshos
- On czyta gołębie – słychać było w oddali, a w dalszej oddali słychać było chlast żyletek, gdy poddani TKINMWILJNW podcinali sobie żyły słysząc te smutne słowa
Tymczasem Kurewna de Vulgaris, (bo jak wam wiedzieć wypada, za wszystkie rzycie grzeszne Whiskus ukaran został srodze i przymuszon rzycie na Kurewnę ze szlacheckiego rodu De Vulgaris zamienić) zebrała puste szkło i dwa razy przez łeb i pobiegła do nieopodal leżącej wioski, aby wymienić fanty na nowe, piękne, złote zęby, gdyż poprzednie zostały jej wyrwane i sprzedane przez Ciusosa i Whiskusa w Dwikozach (mieście o najpiękniejszym Aromacie w królestwie), co dostali za zęby nasi Bohaterowie pozostało Wieczną Tajemnicą.
Nagle wzeszło słońce zaściełając okoliczne kartofliska dywanem czerwieni.
- Jezuś – zachwycił się Bobeshos – przypomniał mi się mój pierwszy raz
- To ty miałeś pierwszy raz – zainteresował się Jaredus, jednak jego głos lekko zagłuszył cichutki chichot Zagadki.
- Wyobraź sobie tłuku, że miałem – celnie zripostował Bobeshos
- Nie kłóćcie się przyjaciele, wszak wiele słońca nad kartofliskami oznacza wyjątkową jakość tegorocznych bulw, które to rękami młodych kobiet zebrane do destylarni zwiezione będą, gdzie w trudzie i znoju pachołkowie nadobni mistrzów cechu monopolowego, poddawać je będą obróbce skomplikowanej, w maszynach zamorskich, dzięki też czemu nasze wątroby rozrastać się będą wspaniale – załagodził wszystko Whiskus, nie przestając ani na chwilę ciągnąć z gwinta Jabłuszka.
- Przechuj – zachwycił się Ciusios – nigdy nie umiałem powiedzieć „er” jednocześnie pijąc.
- Ba, chadzało się do mistrza Logopedosa, żeby defekt ten pijacki poprawić – pochwalił się Whiskus.
- Pójdę i ja do niego – rzekł nakładając wyjściową zbroją Ciusios, strąciwszy zagadkę z przyrodzenia zręcznym ruchem nadgarstka.
- Do dupy se pójdziesz jełopie – zarechotał don Lukas – Logopedos zasugerował TKINMWILJNW że to na skutek wad fizyczno-umysłowych jej słowa się w gówno zmieniają i go zniknęła.
- Jak to zniknęła – zainteresowała się donna Spark, wytrwale chędożona przez nadobnego pachołka - Janka ze Wschodu.
- No zniknęła go na skutek usiądnięcia na nim – spointował don Lukas
- Uciekajcie, rzygać będę – ryknął Bobeshos
Bohaterom nie trzeba było dwa razy powtarzać, rozbiegli się i tedy nad ich głowami przeleciał kolorowy, pachnący alkoholem Paw.
- Kurwa Mać - zaklął nagle Bobeshos, zaciekle kopiąc pękniętego chomika - taśma klejąca na nic.
- A skąd ty tego chomika masz - zagaił Ciusios
- Z dupy, TKINMWILJNW z dupy wyszedł, to wziąłem, umyłem i przysposabiam - odrzekł z dumą Bobeshos
- Toż on skażony zatem - zagaił Jaredus, kopiąc chomika raz a porządnie. Chomikowi odbiła się oranżada z chomikowej komunii i poleciał jak pirun, tylko taśma klejąca furcząc smętnie odpadała. Martwa kaczka chwyciła go w locie łypiąc żałośnie
Autorzy: Bobesh, Ciuś vel Sapo, Jared, Kólowa_Śniegu, Lukas321, whisky i inni
Pomór we dworze Jerzego, Królem kiedyś wybranym będąwszy, nastąpił sromotny. Starzy rycerze kupony od sławy z młodości swej odcinawszy, chędożyli na rycerskich emeryturach będąc. Bobeshos kołodziejem został, Jaredus urządzenia przedziwne, a wszeteczne gawiedzi demonstrował, Ciusios śpiew ptaków zachować dla potomności pragnąwszy, srogie mecyje wyczyniał. Whiskus domatorem został, w którego to zaciszu Jabłuszkiem raczyć się lubował. Świat opanowan przez złą wiedźmę - Tę Której Imienia Nie Można Wymawiać i Lepiej Jej Nie Wąchać, zwaną w skrócie TKINMWILJNW, ucichł, a rynsztokami miast wody deszczowej czyste fekalia płynęli.
Takoż zerwał się Ciusos i krzyknął: Ahuj! gołębie pocztowe z listami na cztery strony świata wypuszczawszy. Z podziwem patrzył na dorodnego samca, walczącego z wiatrem, usiłującemu utrzymać się w powietrzu..
- Ech... Niepotrzebniem przy liście do Jaredusa skrzynkę jabłuszka załączył. Bo to i znaczek droższy i gołąb jakiś taki nieswój.
Ale gołębie leciały. Dwa dni później słychać było trąby, gawiedź znudzona olała ten sygnał, gdyż trąby przybywające do dworu TKINMWILJNW powszechnemi były. Ale to nie były trąby ludzkie... Ciarki przeszły gawiedź i ku ich przerażeniu na chorym zoncie ukazały się cienie. Na wielkich, ziejących ogniem rumakach, jechali znani przecież z podań ludowych i podręcznika do historii ministrusa Giertychusa bohaterzy. Najpierw z wizgiem zatrzymał się zapieniony rumak Bobeshosa, któren to odziany w przymałą zbroję, z trudem maskującą piwny mięsień, zawołał:
- Opłaciło się bić konia całą drogę! Jestem pierwszy! - po czym zemdlał osłabion.
Następnie Jaredus z wdziękiem zaparkował opodal i rzucił się ściskać z omdlałym Bobeshosem, czemu wtórowała niezłomna Dorothea. Z wielkiej karocy, w którą wprzęgnięte były jabłkowite ogiery, wypadło pięć butelek po jabłuszku, następnie Ciusios z Whiskusem, a na ich łby posypały się ich białogłowy, krzycząc coś po francusku. Donna Spark cicho podeszła i krzyknęła Akuku!. Wspólnym powitaniom, radości, a i pijaństwu końca nie było widać.
Kiedy zaś tak wszyscy ściskali się i całowali, i obciągali (kolejne jabłuszka), rumor srogi znad zachodniej bramy się podniósł. Brzęk pustych flaszek był tak donośny, że Ciusos na chwilę oderwał się od Donny Spark i zakrzyknął:
- Ani chybi i do Lukosa Pustej Butelki jakiś gruchacz się zaplątał i ten wici posłyszał. Chwała mu, bo to wojownik wielki, ale butelki pora już chować...
Pobladł i Whiskus i Jaredus, a i Bobeshos nerwowo przełykał ostatnie krople jabłuszka. Wszak bardzo nieroztropnym było nieopatrzne pozostawienie jakiej napoczętej butelczyny Lukosowi do osuszenia.
- Ja pierdolę! Jak się cieszę, że Waści widzę! Pić mi się bowiem straszliwie chce po tej drodze męczącej - wysapał (przytyły nieco jak zauważyła Dorothea) Don Lukos i wypadł z wozu...
Konie zarżały radośnie...
Temczasem we Królestwie działo się coraz gorzej. Ongiś była to kraina wódką płynąca i antypastem porośnięta. Gawiedź wiedła życie spokojne, a rozpustne jednocześnie. Niewiasty brzechtały się w kisielu i gziły przy tym niemożebnie, ziomkowie w tem czasie bebłali samogona o jabłkowem posmaku, a czas płynął spokojnie, niczym ów destylat z rurki zmyślnej chłodnicy wykonanej ze starej zbroi Bobeshosa...
Czar ów prysł jednak nie dalej jak onegdaj, kiedy to niebo zakociubiło się i deszcz srogi bryzdzyć począł. Chmury jak niedomyte barany, spowiły krajobraz aż po chory ząt; pieruny trzaskać zaczęli; dziewkom rozochocenie na rubaszne delicyje odejszło, a i nawet ziomkowie kaca smak jęli poczuwać po raz pierwszy w swoich żywotach... Sodomia i Gomoria królestwo ogarnęli. Świadomy zagrożenia Bobeshos żachnął się tem samem od jabola oderwawszy i ogłosił swoim ziomkom:
- Zatem ruszamy w bój wiedźmę zatłuc i jej pizdy obnażyć wszem i pchłem wobec! Tylko żadnej dezercyji, bo wszystkich abszytantów to ino roz: szyt-pyk i do piochu pogonię, po czym psim łajnem wysmagam, a jak nie pomoże, tak klęcznika za karocy dobędę i... – tu przerwał, wszak uszu jego od wieków niemytych dźwięk przedziwny dobiegł.
Zaiste coś srogiego czaiło się w pobliskiem śmietniku.
Zdziwił się niepomiernie Bobeshos, bo to co docierało do włochatych uszu było mu całkowicie obce. Z dźwięku było podobne do zupełnie niczego. A odgłosy mlaśnięcia, klaśnięcia, trzaśnięcia, gulgotania, kotłowania, bicia, brandzlowania, trzepania, walenia wszelkiego rodzaju miał w jednym brudnym paluszku. I nic. Nic nie przychodziło do skołatanej głowy…
- Ki chuj - zakrzyknął do kompanów.
- Nie wiem… może się co czai w śmietniku? - zawyrokował Jaredus
- Czaj w śmietniku? Bez sensu -skwitował Lukos
- Czai debilu jeden C Z A I a nie czaj - strofował przyjaciela Whiskus
- To nie herbata? - zdziwił się Lukos
- Fuuuujjjj herbata… z obrzydzeniem skrzywił się Jaredus
- Zamknąć jadaczki czajniki i herbatniki i migiem sprawdzić mi co tam w tym śmietniku dyszy - Tonem nieznoszącym sprzeciwu gromko zakrzyknął Bobeshos i poprawił przyciasną zbroję
- Migiem? To my nie kupili F16 czasem? I żeby samolotem do śmietnika latać? - zdążył jeszcze mruknąć Lukos po czym padł bez czucia rażony pustą butelką…
A tym czasem przyjaciele na polecenie Bobeshosa poczęli przygotowania do zbadania tajemniczych odgłosów ze śmietnika…
- Jebałtopies Władeczek - nieśmiało zagaił Jaredus, - toż to jakieś koromysło popaprane na śmietnik ktoś wyrzucił.
- No nieprzydatny się okazał to wyrzucił – skwitowała Zagadka chędożenia nie przerywając.
- Ale on dobry jest jakby – odparł trącając go patykiem Whiskus – toporny tylko trochę
- Chonotu Ciusios, konsylium zrobimy – zawyrokował Jaredus
Wtem zdechła kaczka, którą kiedyś proroczo wymyślili bohaterowie, gdyż wspomniana wyżej rządy w dziwnem kraju z martwym również bliźniakiem poczęła, sfrunęła z niebios i dziobnęła koromysło w krocze. Rozległ się ryk niemiłosierny.
- Ratujcie się kto może – zawyło koromysło – z bohaterów naszych jeden jest owcą czarną i gołębie przy kąpieli podgląda, celem wszystkowiedzenia.
- Wychędożyć czarną owcę w deszcz – ciepły i syty poranek będzie – stwierdził Bobeshos
- Głupiś - stwierdził Jaredus – leży w śmieciach COŚ, bełkocze, a ty słuchasz?
- Kim jesteś – przytomnie zagaił Ciusios
- Maj nejm is Ber, Tadeusz Ber, szatanista – odparło koromysło – mówię co słyszę i jestem pojebany.
- Miło mi – wdał się w polemikę Jaredus – a ja jestem Jaredus Wypierdalaj. Wypierdalaj Tadeusz.
- Nie rozumiem – odrzekł Tadeusz
- Trudno się dziwić – odparła chórem gromadka bohaterów i udała się do parku maszyn, gdzie już konia grzał Bobeshos
- On czyta gołębie – słychać było w oddali, a w dalszej oddali słychać było chlast żyletek, gdy poddani TKINMWILJNW podcinali sobie żyły słysząc te smutne słowa
Tymczasem Kurewna de Vulgaris, (bo jak wam wiedzieć wypada, za wszystkie rzycie grzeszne Whiskus ukaran został srodze i przymuszon rzycie na Kurewnę ze szlacheckiego rodu De Vulgaris zamienić) zebrała puste szkło i dwa razy przez łeb i pobiegła do nieopodal leżącej wioski, aby wymienić fanty na nowe, piękne, złote zęby, gdyż poprzednie zostały jej wyrwane i sprzedane przez Ciusosa i Whiskusa w Dwikozach (mieście o najpiękniejszym Aromacie w królestwie), co dostali za zęby nasi Bohaterowie pozostało Wieczną Tajemnicą.
Nagle wzeszło słońce zaściełając okoliczne kartofliska dywanem czerwieni.
- Jezuś – zachwycił się Bobeshos – przypomniał mi się mój pierwszy raz
- To ty miałeś pierwszy raz – zainteresował się Jaredus, jednak jego głos lekko zagłuszył cichutki chichot Zagadki.
- Wyobraź sobie tłuku, że miałem – celnie zripostował Bobeshos
- Nie kłóćcie się przyjaciele, wszak wiele słońca nad kartofliskami oznacza wyjątkową jakość tegorocznych bulw, które to rękami młodych kobiet zebrane do destylarni zwiezione będą, gdzie w trudzie i znoju pachołkowie nadobni mistrzów cechu monopolowego, poddawać je będą obróbce skomplikowanej, w maszynach zamorskich, dzięki też czemu nasze wątroby rozrastać się będą wspaniale – załagodził wszystko Whiskus, nie przestając ani na chwilę ciągnąć z gwinta Jabłuszka.
- Przechuj – zachwycił się Ciusios – nigdy nie umiałem powiedzieć „er” jednocześnie pijąc.
- Ba, chadzało się do mistrza Logopedosa, żeby defekt ten pijacki poprawić – pochwalił się Whiskus.
- Pójdę i ja do niego – rzekł nakładając wyjściową zbroją Ciusios, strąciwszy zagadkę z przyrodzenia zręcznym ruchem nadgarstka.
- Do dupy se pójdziesz jełopie – zarechotał don Lukas – Logopedos zasugerował TKINMWILJNW że to na skutek wad fizyczno-umysłowych jej słowa się w gówno zmieniają i go zniknęła.
- Jak to zniknęła – zainteresowała się donna Spark, wytrwale chędożona przez nadobnego pachołka - Janka ze Wschodu.
- No zniknęła go na skutek usiądnięcia na nim – spointował don Lukas
- Uciekajcie, rzygać będę – ryknął Bobeshos
Bohaterom nie trzeba było dwa razy powtarzać, rozbiegli się i tedy nad ich głowami przeleciał kolorowy, pachnący alkoholem Paw.
- Kurwa Mać - zaklął nagle Bobeshos, zaciekle kopiąc pękniętego chomika - taśma klejąca na nic.
- A skąd ty tego chomika masz - zagaił Ciusios
- Z dupy, TKINMWILJNW z dupy wyszedł, to wziąłem, umyłem i przysposabiam - odrzekł z dumą Bobeshos
- Toż on skażony zatem - zagaił Jaredus, kopiąc chomika raz a porządnie. Chomikowi odbiła się oranżada z chomikowej komunii i poleciał jak pirun, tylko taśma klejąca furcząc smętnie odpadała. Martwa kaczka chwyciła go w locie łypiąc żałośnie