Sprawy potoczyly się swoja koleja, jak zawsze. Pozne popoludnie , a wlasciwie już wieczor, zastal Tima w jego mieszkaniu, robiacaego sobie ostentacyjnie kanapke z serem, maifestujacego nozem , wzniesionym nad maslem swoja przebieglosc i sile.
Chleb lezal bezbronny, zdany na laske Tima, oczekujacy na okrycie go serem, a nastepnie szybka smierc w ustach mezczyzny.
Tim pomyslal, ze chcialby wypic troche wina, ale nie necilo go polaczenie smakow. Dylemat, jeden z tysiecy w zyciu Tima. Poszukiwanie dobrego wyboru, kompromisu, sprawialo, ze tracil mnostwo czasu na drobne elementy, i choc czesto doprowadzalo to Tima do wscieklosci, tak naprawde, lubil to.
Buty, zmeczone calym dniem, spaly pod sciana. Plaszcz , zrezygnowany wisial na wieszaku. Tim ogarnal to wszystko wzrokiem, przedluzajac moment egzekucji kanapki..I pomyslal, ze zycie wcale nie jest tak interesujace, na jakie wyglada.
Zaczal jesc.
Pamietal kobiete.
Och, to nie było nic waznego, pomyslal, cale to zamieszanie w nim samym pozostawilo Tima na rozdrozu, zmusilo go do wyboru. Nie chcial wybierac, ale wizja utraty niepodleglosci odcisnela w jego pamieci szare slady.
Kobiety chca cie tylko dla swojej radosci, dla zaspokojenia swoich tajemnych , nikomu innemu nie znanych planow, powiedzial sobie. Zadowolony ze swojej przenikliwosci i ostroznosci, wsunal chleb do ust.
Ale ona wciąż w nim była!
Z wsciekloscia uderzyl dlonia o kolano. Przypominal sobie chwile, kiedy czul cieplo jej ciala. To w żaden sposób nie poddawalo się wytlumaczeniom Tima, jakos nie potrafil polaczyc widoku kobiecej skory z niczym przykrym. Okruszki chleba tworzyly gwiazdozbior ciemnych punktow na stole. Nie jestem zwierzeciem, pomyslal, nie, nie,nie!
Ona cos mowila.Tak, duzo rozmawiali. O czym? Czy to wazne? I kedy staral sobie przypomniec jej slowa, wciąż przed oczami miał obraz jej plecow, ostroznych i spokojnych, pachnacych orzechami.
Minelo dziesiec minut…A kiedy ponownie otworzyl oczy, butelka wina lezala przewrocona, swa pusta obojetnoscia smiala się do niego. Nienawidzil tego smiechu, to raczej on miał się smiac.On miał szydzic i kpic.
Ze zloscia stracil butelke ze stolu. Zielone szklo rozpryslo się, a Tim poczul wielka ulge.
Niech lezy, niepogrzebana, niech straszy wszystkie inne.Tak, niech straszy.
Widok plecow tamtej kobiety powoli się rozplynal, wiele rzeczy stalo się okraglych. Minuty smiesznie wydluzyly swoje twarzyczki, a Tim z blogoscia pil czerwony plyn..Nastepna butelka była grzeczna, widzial to.
Przedmioty wokół przestaly być przewidywalne. Zawsze bawilo go, gdzie znajdzie stol, krzeselko czy dzbanek.
Oddech stal się spokojniejszy. Dym z papierosa zaczal ukladac się w pejzaze holenderskie…
I wtedy , gdy już zaczynal widziec nad soba niebo ze sloncem lampy, zaczynalo się najgorsze.
Z wsciekloscia trafial palcami w klawiature, piszac tysiace slow, przerywajac jedynie by wypic kolejny lyk, lub nachalnie zapalic kolejnego papierosa.
Slowa ukladaly się w zdania, tworzac dalekie miasta, w których zyly jego mysli. Pragnal mieć kontrole nad nimi, ale po chwilach miasta znikaly, wiec tworzyl nastepne…
Minuty i godziny zniknely zupelnie, Tim gryzl w wscieklosci zacisnieta piesc, i pisal, pisal.
Chcial zamordowac obrazy, chcial wymazac wspomnienia uczuc zlych i dobrych, jakby wbijanie liter mogloby wyczerpac akumulator pamieci.
Slowa , z poczatku posluszne, zaczynaly tworzyc się same, zlosliwie przebierajac jedne litery za inne, ale Tim nie dawal się oszukac. Zawsze poznawal swoje literki, a im bardziej był pijany, tym sprytniejszy.
Po nastepnych dziesieciu minutach, kiedy u innych ludzi psy spaly w swoich poslaniach, a piekarze zaczynali wyciagac chleb z piecow…Zaczal czuc, ze staje się pusty, lekki jak oddech dziecka.
Sen przychodzil szybko…Zakrywal kocem mysli…
Tim zamknal oczy.
Brak ogonkow...pisane na zagranicznej maszynie
Chleb lezal bezbronny, zdany na laske Tima, oczekujacy na okrycie go serem, a nastepnie szybka smierc w ustach mezczyzny.
Tim pomyslal, ze chcialby wypic troche wina, ale nie necilo go polaczenie smakow. Dylemat, jeden z tysiecy w zyciu Tima. Poszukiwanie dobrego wyboru, kompromisu, sprawialo, ze tracil mnostwo czasu na drobne elementy, i choc czesto doprowadzalo to Tima do wscieklosci, tak naprawde, lubil to.
Buty, zmeczone calym dniem, spaly pod sciana. Plaszcz , zrezygnowany wisial na wieszaku. Tim ogarnal to wszystko wzrokiem, przedluzajac moment egzekucji kanapki..I pomyslal, ze zycie wcale nie jest tak interesujace, na jakie wyglada.
Zaczal jesc.
Pamietal kobiete.
Och, to nie było nic waznego, pomyslal, cale to zamieszanie w nim samym pozostawilo Tima na rozdrozu, zmusilo go do wyboru. Nie chcial wybierac, ale wizja utraty niepodleglosci odcisnela w jego pamieci szare slady.
Kobiety chca cie tylko dla swojej radosci, dla zaspokojenia swoich tajemnych , nikomu innemu nie znanych planow, powiedzial sobie. Zadowolony ze swojej przenikliwosci i ostroznosci, wsunal chleb do ust.
Ale ona wciąż w nim była!
Z wsciekloscia uderzyl dlonia o kolano. Przypominal sobie chwile, kiedy czul cieplo jej ciala. To w żaden sposób nie poddawalo się wytlumaczeniom Tima, jakos nie potrafil polaczyc widoku kobiecej skory z niczym przykrym. Okruszki chleba tworzyly gwiazdozbior ciemnych punktow na stole. Nie jestem zwierzeciem, pomyslal, nie, nie,nie!
Ona cos mowila.Tak, duzo rozmawiali. O czym? Czy to wazne? I kedy staral sobie przypomniec jej slowa, wciąż przed oczami miał obraz jej plecow, ostroznych i spokojnych, pachnacych orzechami.
Minelo dziesiec minut…A kiedy ponownie otworzyl oczy, butelka wina lezala przewrocona, swa pusta obojetnoscia smiala się do niego. Nienawidzil tego smiechu, to raczej on miał się smiac.On miał szydzic i kpic.
Ze zloscia stracil butelke ze stolu. Zielone szklo rozpryslo się, a Tim poczul wielka ulge.
Niech lezy, niepogrzebana, niech straszy wszystkie inne.Tak, niech straszy.
Widok plecow tamtej kobiety powoli się rozplynal, wiele rzeczy stalo się okraglych. Minuty smiesznie wydluzyly swoje twarzyczki, a Tim z blogoscia pil czerwony plyn..Nastepna butelka była grzeczna, widzial to.
Przedmioty wokół przestaly być przewidywalne. Zawsze bawilo go, gdzie znajdzie stol, krzeselko czy dzbanek.
Oddech stal się spokojniejszy. Dym z papierosa zaczal ukladac się w pejzaze holenderskie…
I wtedy , gdy już zaczynal widziec nad soba niebo ze sloncem lampy, zaczynalo się najgorsze.
Z wsciekloscia trafial palcami w klawiature, piszac tysiace slow, przerywajac jedynie by wypic kolejny lyk, lub nachalnie zapalic kolejnego papierosa.
Slowa ukladaly się w zdania, tworzac dalekie miasta, w których zyly jego mysli. Pragnal mieć kontrole nad nimi, ale po chwilach miasta znikaly, wiec tworzyl nastepne…
Minuty i godziny zniknely zupelnie, Tim gryzl w wscieklosci zacisnieta piesc, i pisal, pisal.
Chcial zamordowac obrazy, chcial wymazac wspomnienia uczuc zlych i dobrych, jakby wbijanie liter mogloby wyczerpac akumulator pamieci.
Slowa , z poczatku posluszne, zaczynaly tworzyc się same, zlosliwie przebierajac jedne litery za inne, ale Tim nie dawal się oszukac. Zawsze poznawal swoje literki, a im bardziej był pijany, tym sprytniejszy.
Po nastepnych dziesieciu minutach, kiedy u innych ludzi psy spaly w swoich poslaniach, a piekarze zaczynali wyciagac chleb z piecow…Zaczal czuc, ze staje się pusty, lekki jak oddech dziecka.
Sen przychodzil szybko…Zakrywal kocem mysli…
Tim zamknal oczy.
Brak ogonkow...pisane na zagranicznej maszynie
--
Mimo, że wyjadę, wciąż będę