Bo nie zasługujemy na nic innego, mając taką opozycję, jaką mamy.
Odnoszę się do jego wypowiedzi o tym, dlaczego nie ma w Polsce dzieci. A nawet nie do niej, tylko do tego, co ma do powiedzenia na ten temat opozycja.
No to sobie wchodzę na strony opozycji lewicowej, a tam: panie Kaczyński, pacnij się pan w czerep, Polki nie rodzą, bo się boją drakońskiego prawa aborcyjnego, a nie…
Wchodzę sobie na strony opozycji prawicowej, a tam: panie Kaczyński, pacnij się pan w czerep, Polki nie rodzą, bo się boją, że przy rosnącym ucisku fiskalnym nie wyżywią rodziny, a zmiany w prawie pracy zniechęcają do zatrudniania młodych matek, a nie…
(Oczywiście to wszystko w nieco innych słowach, ubarwiłem po swojemu, ale sens jest właśnie taki).
I jako suma to ta opozycja jest całkiem niezła, obie strony mają rację i sporo ważnych powodów niskiej dzietności tu padło.
Ale nikt z tej opozycji jakoś nie ma jaj, żeby wymienić całą listę. Każdy wskazuje tylko te przyczyny, których i tak, abstrahując od dzietności, nie popiera. W gruncie rzeczy lewicowcom byłoby wszystko jedno, czy od legalizacji aborcji wzrosłaby dzietność, zmalała czy pozostała na tym samym poziomie – i tak by to poparli. W gruncie rzeczy mentzenowcom byłoby wszystko jedno, czy od obniżki podatków i likwidacji Kodeksu Pracy wzrosłaby dzietność, zmalała czy pozostała na tym samym poziomie – i tak by to poparli. Jak zamienimy jednych z drugimi miejscami, to cały wywód pozostaje taki sam, tylko „poparli” należy podmienić na „zwalczali”.
Ale w narracji pojawia się dzietność, a w efekcie ci opozycjoniści wychodzą na takich krytyków, o których pisał Krasicki – bo sami nie są przekonujący jako ci, którzy rozwiązaliby problem, który punktują u władzy. Bo albo są zbyt ślepi, albo zbyt tchórzliwi, żeby wskazać jako jedną z przyczyn tego problemu zjawisko, które popierają.
I to ma realne przełożenie również na bardziej globalny wymiar polityki. Prześcigają się tacy jedni z drugimi sondażami, z których wynika, że opozycja, gdyby się zjednoczyła, rozłożyłaby PiS na łopatki. Ale jakoś żadnego Mentzena, Zandberga, Tuska czy Kosiniaka-Kamysza nie stać na publiczną deklarację, z których spośród swoich fundamentalnych, a niezgodnych z linią reszty opozycji postulatów jest skłonny zrezygnować w imię tego zjednoczenia i odsunięcia PiS od władzy. Każdy chce uwalić PiS, a nikt się nie kwapi, żeby wziąć na siebie (konieczny) polityczny koszt takiego przedsięwzięcia.
No to PiS sobie dzieli i rządzi. To akurat opanowali do perfekcji – niedługo nie będą mieli wprawdzie już czego dzielić, ale długo będą jeszcze mieli kogo dzielić.
Odnoszę się do jego wypowiedzi o tym, dlaczego nie ma w Polsce dzieci. A nawet nie do niej, tylko do tego, co ma do powiedzenia na ten temat opozycja.
No to sobie wchodzę na strony opozycji lewicowej, a tam: panie Kaczyński, pacnij się pan w czerep, Polki nie rodzą, bo się boją drakońskiego prawa aborcyjnego, a nie…
Wchodzę sobie na strony opozycji prawicowej, a tam: panie Kaczyński, pacnij się pan w czerep, Polki nie rodzą, bo się boją, że przy rosnącym ucisku fiskalnym nie wyżywią rodziny, a zmiany w prawie pracy zniechęcają do zatrudniania młodych matek, a nie…
(Oczywiście to wszystko w nieco innych słowach, ubarwiłem po swojemu, ale sens jest właśnie taki).
I jako suma to ta opozycja jest całkiem niezła, obie strony mają rację i sporo ważnych powodów niskiej dzietności tu padło.
Ale nikt z tej opozycji jakoś nie ma jaj, żeby wymienić całą listę. Każdy wskazuje tylko te przyczyny, których i tak, abstrahując od dzietności, nie popiera. W gruncie rzeczy lewicowcom byłoby wszystko jedno, czy od legalizacji aborcji wzrosłaby dzietność, zmalała czy pozostała na tym samym poziomie – i tak by to poparli. W gruncie rzeczy mentzenowcom byłoby wszystko jedno, czy od obniżki podatków i likwidacji Kodeksu Pracy wzrosłaby dzietność, zmalała czy pozostała na tym samym poziomie – i tak by to poparli. Jak zamienimy jednych z drugimi miejscami, to cały wywód pozostaje taki sam, tylko „poparli” należy podmienić na „zwalczali”.
Ale w narracji pojawia się dzietność, a w efekcie ci opozycjoniści wychodzą na takich krytyków, o których pisał Krasicki – bo sami nie są przekonujący jako ci, którzy rozwiązaliby problem, który punktują u władzy. Bo albo są zbyt ślepi, albo zbyt tchórzliwi, żeby wskazać jako jedną z przyczyn tego problemu zjawisko, które popierają.
I to ma realne przełożenie również na bardziej globalny wymiar polityki. Prześcigają się tacy jedni z drugimi sondażami, z których wynika, że opozycja, gdyby się zjednoczyła, rozłożyłaby PiS na łopatki. Ale jakoś żadnego Mentzena, Zandberga, Tuska czy Kosiniaka-Kamysza nie stać na publiczną deklarację, z których spośród swoich fundamentalnych, a niezgodnych z linią reszty opozycji postulatów jest skłonny zrezygnować w imię tego zjednoczenia i odsunięcia PiS od władzy. Każdy chce uwalić PiS, a nikt się nie kwapi, żeby wziąć na siebie (konieczny) polityczny koszt takiego przedsięwzięcia.
No to PiS sobie dzieli i rządzi. To akurat opanowali do perfekcji – niedługo nie będą mieli wprawdzie już czego dzielić, ale długo będą jeszcze mieli kogo dzielić.
--
Pietshaq na YouTube