Wersja tl;dr: Była znajoma z pracy, Rosjanka, zachorowała na wzmożenie "patriotyczne" i wyrzuciła mnie ze znajomych na FB bo zamieszczałam pro-ukraińskie treści. A ja mam rozkminę bo nie mogę zrozumieć jak osoba o jej profilu może tak reagować.
Dawno temu, w innym kanadyjskim mieście i w innej pracy, miałam koleżankę Rosjankę, nomen-omen też Natalię. Chodziłyśmy razem na imprezy kulturalne, odwiedziałyśmy się. Czułam że była dumna ze swojej Rosji i rosyjskości i dużo narzekała na Kanadę i Kanadyjczyków ale wtedy nie widziałam w tym nic dziwnego. Imigranci często idealizują kraj pochodzenia, a życie w drugoligowym (pod zwględem oferty kulturalnej) mieście Kanady mogło być rozczarowywujące dla byłej Moskwiczanki. Dość ciepło wyrażała się o Polsce i raz wspomniała że rozumie gorycz Polaków w stosunku do Rosjan bo dużo przez nich wycierpieli - ton głosu wskazywał że złożenie takiej deklaracji dużo ją kosztowało. O Putinie nie rozmawiałyśmy, ale wydaje mi się że raz wypowiedziała się o nim dość pozytywnie.
Nasze drogi się rozeszły kilka lat temu, ale byłyśmy dalej znajomymi na FB. Aż przyszła wojna. Mną w pierwszych dniach wstrząsnęło i dałam temu wyraz na FB: flagi, wpisy, dyskusje. Nie było wątpliwości po której stronie się opowiadam. Z drugiej strony, wszystko było w wyważonym tonie: żadnych wyzwisk czy obelg, nawet nic specjalnie o Rosjanach (jeśli już to o Putinie) - ot, pare pozytywnych uwag o Zełeńskim, linków do pro-ukraińskich artykułów i grafik z mainstreamowych zachodnich mediów (fakt że "mocnych") oraz jednego wywiadu Putina (w którym atakował Rosjan za granicą), sprawozdanie z lokalnego koncertu charytatywnego "Dla Pokoju", pare uwag dotyczących rozwoju sytuacji, itd.
W marcu, moja Natalia zamieściła post w którym narzekała że "salonowi rewolucjoniści" doprowadzili do tego że nie będzie już Czajkowskiego na święta, ale ona go "ze swojej duszy nie wymaże". Smutno mi się zrobiło że akurat Dziadek do orzechów jest dla niej w tym wszystkim najważniejszy, ale zignorowałam. Dwa dni po Buczy, ogłosiła że "jej ojczyzna pozostanie jej ojczyzną, cokolwiek by się nie działo". Zmieniła imię na FB z Natalia na Natasha (do tej pory wszędzie używała "Natalia" - również w pracy)...i wyrzuciła mnie ze znajomych.
I teraz się zastanawiam - jak wykształcona, kulturalna, inteligentna osoba, która od lat pracuje na zachodzie i zajmuje się kwestiami związanymi ze rdzennymi narodami Kanady (co wymagałoby trochę wrażliwości na zbrodnie popełniane w imię państwa/kolonializmu/religii) może reagować w ten sposób? Przecież jeśli już poruszyła temat na FB (mogła nic nie mówić, jak inna moja znajoma Rosjanka) wystarczyłoby stwierdzenie: "Nie popieram tej inwazji". Dlaczego dla niej krytyka władz Rosji w takiej sytuacji = "wyrzeczenie się ojczyzny" i "wymazanie z duszy Czajkowskiego"? Dlaczego nie stać jej na żadne słowa empatii dla ofiar? Czy po prostu popiera tę agresję?
Nie łudzę się że to tylko "wojna Putina". Ale kiedy widzę takie zachowanie osoby którą znałam to jednak żal.
Dawno temu, w innym kanadyjskim mieście i w innej pracy, miałam koleżankę Rosjankę, nomen-omen też Natalię. Chodziłyśmy razem na imprezy kulturalne, odwiedziałyśmy się. Czułam że była dumna ze swojej Rosji i rosyjskości i dużo narzekała na Kanadę i Kanadyjczyków ale wtedy nie widziałam w tym nic dziwnego. Imigranci często idealizują kraj pochodzenia, a życie w drugoligowym (pod zwględem oferty kulturalnej) mieście Kanady mogło być rozczarowywujące dla byłej Moskwiczanki. Dość ciepło wyrażała się o Polsce i raz wspomniała że rozumie gorycz Polaków w stosunku do Rosjan bo dużo przez nich wycierpieli - ton głosu wskazywał że złożenie takiej deklaracji dużo ją kosztowało. O Putinie nie rozmawiałyśmy, ale wydaje mi się że raz wypowiedziała się o nim dość pozytywnie.
Nasze drogi się rozeszły kilka lat temu, ale byłyśmy dalej znajomymi na FB. Aż przyszła wojna. Mną w pierwszych dniach wstrząsnęło i dałam temu wyraz na FB: flagi, wpisy, dyskusje. Nie było wątpliwości po której stronie się opowiadam. Z drugiej strony, wszystko było w wyważonym tonie: żadnych wyzwisk czy obelg, nawet nic specjalnie o Rosjanach (jeśli już to o Putinie) - ot, pare pozytywnych uwag o Zełeńskim, linków do pro-ukraińskich artykułów i grafik z mainstreamowych zachodnich mediów (fakt że "mocnych") oraz jednego wywiadu Putina (w którym atakował Rosjan za granicą), sprawozdanie z lokalnego koncertu charytatywnego "Dla Pokoju", pare uwag dotyczących rozwoju sytuacji, itd.
W marcu, moja Natalia zamieściła post w którym narzekała że "salonowi rewolucjoniści" doprowadzili do tego że nie będzie już Czajkowskiego na święta, ale ona go "ze swojej duszy nie wymaże". Smutno mi się zrobiło że akurat Dziadek do orzechów jest dla niej w tym wszystkim najważniejszy, ale zignorowałam. Dwa dni po Buczy, ogłosiła że "jej ojczyzna pozostanie jej ojczyzną, cokolwiek by się nie działo". Zmieniła imię na FB z Natalia na Natasha (do tej pory wszędzie używała "Natalia" - również w pracy)...i wyrzuciła mnie ze znajomych.
I teraz się zastanawiam - jak wykształcona, kulturalna, inteligentna osoba, która od lat pracuje na zachodzie i zajmuje się kwestiami związanymi ze rdzennymi narodami Kanady (co wymagałoby trochę wrażliwości na zbrodnie popełniane w imię państwa/kolonializmu/religii) może reagować w ten sposób? Przecież jeśli już poruszyła temat na FB (mogła nic nie mówić, jak inna moja znajoma Rosjanka) wystarczyłoby stwierdzenie: "Nie popieram tej inwazji". Dlaczego dla niej krytyka władz Rosji w takiej sytuacji = "wyrzeczenie się ojczyzny" i "wymazanie z duszy Czajkowskiego"? Dlaczego nie stać jej na żadne słowa empatii dla ofiar? Czy po prostu popiera tę agresję?
Nie łudzę się że to tylko "wojna Putina". Ale kiedy widzę takie zachowanie osoby którą znałam to jednak żal.
Ostatnio edytowany:
2022-04-12 15:40:13