przemęczony codziennością
rzeczy których nie rozumiem
sprytnie sobie wytłumaczę
kardiologią i nicością

w znoju trudzie złożę rymy
o tragediach pomarudzę
deklaracji kilka złożę
entuzjazmu nie wystudzę

retorycznie ciut pobłądzę
niczym jakiś z Kition Zenon
żeby zabrzmieć górnolotnie
a nie jak ta cipka Lennon


a do finiszu zmierzając
bo przecież jakiś koniec być musi
splotę ze słów mych
jakiś starczy farmazon
coś na kształt…

„Życzę smacznej kawusi!”