Dzisiaj:
- Na lotnisku Chopina zabrano dziecku pistolet zabawkę z dinozaurem
- Poczta Polska domaga się 14 mln złotych za wybory kopertowe, które się nie odbyły
- Miejsce upadku rosyjskiej rakiety to teraz atrakcja turystyczna
- Bukmacherzy przyjmują zakłady, jakie imię Friz i Wersow nadadzą swojemu dziecku
Lotnisko Chopina w Warszawie było ostatnio miejscem dość nietypowego
zdarzenia. Obsługa zarekwirowała małemu dziecku pistolet zabawkę z dinozaurem.
Wszystko stało się oczywiście w trakcie kontroli bagażowej.
Obsługa wyjęła z bagaży dziecka plastikowy pistolet z zielonym
dinozaurem i zabroniła wnoszenia go do strefy zastrzeżonej. Uwagę na wszystko
zwrócił ojciec 4-letniego chłopca:
Dinozaury są zbyt niebezpieczne, by zabrać je na pokład.
Gratulacje dla Lotniska Chopina. Płaczący 4-latek o 6 rano pozdrawia – czytamy w
poście.
Co ciekawe, do całej sytuacji odniosła się obsługa lotniska
Chopina:
Szanowni Państwo, zasady są jasne – na pokład samolotu nie
można wnieść nic, co przypomina broń. O ile podczas kontroli dokładnie
sprawdzimy, co to jest, o tyle na wysokości 10 kilometrów nikt nie będzie
analizować, czy to zabawka, czy prawdziwa broń stylizowana na zabawkę –
przepisy są jasne. Przepisy są dla wspólnego bezpieczeństwa. Przykro nam z
powodu płaczu dzieci, których zabawki mogą zostać niedopuszczone do lotu, ale
te przepisy są również dla ich bezpieczeństwa.
W trzecią rocznicę słynnych wyborów kopertowych, które
ostatecznie się nie odbyły, a przewalono na nie 70 mln złotych, Poczta Polska
postanowiła nieco zwiększyć wartość tzw. „jednego Sasina” z 70 do 84
milionów złotych. Aż 14 mln złotych PP domaga się bowiem od Krajowego Biura
Wyborczego z tytułu podatku VAT, który spółka zmuszona była zapłacić za
produkcję i utylizację 26 mln pakietów wyborczych.
Chodzi o dwie faktury. Pierwsza z nich za produkcję pakietów
wyborczych na ponad 65 mln złotych (część tej kwoty została już uregulowana
przez KBW – zapłacono 53 mln złotych). Druga natomiast dotyczy 800 tys. złotych
za magazynowanie i niemal drugie tyle za utylizację pakietów wyborczych.
KBW
potwierdziło,
że odmówiło zapłaty, a sprawę skierowano do sądu. Poczta Polska domagała się
jednak utajnienia całej operacji przez wzgląd na ujawnienie okoliczności stanowiących
tajemnicę PP.
Gównoburzy o rosyjską rakietę, która upadła w miejscowości
Zamość w okolicach Bydgoszczy
ciąg dalszy. Przypominam, że chodzi o zabłąkany niezidentyfikowany obiekt
latający, który upadł w jednym z polskich lasów w połowie grudnia zeszłego
roku.
Polskie władze poinformowały o tym fakcie dopiero w połowie
kwietnia tego roku, jednak nie bez przyczyny. Minister Obrony Narodowej
przekazał, że Dowódca Operacyjny Sił Zbrojnych nie poinformował ani jego, ani
innych osób o fakcie pojawienia się rosyjskiej rakiety w naszej przestrzeni
powietrznej.
Co ciekawe, to nie koniec absurdalnych wieści związanych z
całym zajściem. Miejsce katastrofy zostało zabezpieczone po macoszemu, a
turyści uczynili sobie z niego atrakcję. Niektórzy zbierali szczątki rakiety i
zabierali jako pamiątkę. Sama dziennikarka opisująca całą sprawę twierdzi, że
zebrała 122 kawałki.
Dziennikarka uważa, iż zrobiła to, ponieważ nikt inny nie
zdecydował się tego podjąć. Następnie zaniosła wszystko na najbliższą komendę
policji. Niestety funkcjonariusze nie mieli pojęcia, co mają z tym wszystkim
zrobić.
Na okolicznej sośnie ktoś umieścił czaszkę zwierzęcia i tabliczkę
z napisem:
To miejsce upadku ruskiej rakiety oraz miejsce kompromitacji
naszej obrony przeciwlotniczej.
W całym lesie znajdują się z kolei strzałki informujące, jak
dotrzeć do miejsca upadku rakiety.
Pracownica działu IT brytyjskiej firmy essDOCS, Karina
Gasparova, to kobieta z dość bujną wyobraźnią, a przynajmniej
przegrana przez nią sprawa sądowa na
to wskazuje. Kobieta oskarżyła swojego szefa o molestowanie, ponieważ błędnie odczytywała
wysyłane przez niego komunikaty.
Zacznijmy jednak od początku. Gasparova pełniła w firmie
rolę kierowniczki projekty w londyńskim biurze firmy. Karina uważa, że w pracy
była molestowana, dyskryminowana, a na koniec niesłusznie zwolniona. W związku
z czym założyła swojemu szefostwu sprawę w sądzie pracy.
Gasparova uważała, że szef gapi się na nią w trakcie
spotkań, dotyka jej dłoni, kiedy używa myszki przy komputerze, a kiedy
siedzieli obok siebie, ich kolana się zetknęły. Mało tego! Mamy jeszcze całą masę
maili, w treści których Karina doszukiwała się podtekstów. I tak stosowane
przez szefa skróty „xx” lub „yy” brała za zakodowane zaproszenia do odbycia
stosunku. Kiedy natomiast jej szef, Alexander Goulandris, używał swoich
inicjałów ajg do nazywania plików roboczych na komputerze, ona twierdziła, że
jest to skrót od słów „A Jumbo Genital” (ang. gigantyczne przyrodzenie).
Sąd pracy stwierdził, że szef jest niewinny, a przedstawione
przez Karinę dowody są „wypaczonym postrzeganiem codziennych wydarzeń”. W
związku z powyższym Gasparova sprawę przegrała i musiała zapłacić kwotę w
wysokości 5 tys. funtów na rzecz swojej byłej firmy.
Friz i Wersow to znana w Polsce para influencerów, którzy swoją
popularność zdobyli na YouTubie. Szczęśliwi narzeczeni spodziewają się swojego pierwszego
dziecka, które powinno przyjść na świat już niebawem.
Para poinformowała swoich fanów, że spodziewa się dziewczynki.
Mało tego! Zdradzono również pierwszą literkę imienia przyszłej córki i jest to
M. Fani zaczęli już spekulować, a bukmacherzy rozkręcili w związku z tym
zakłady.
Można obstawiać, jakie imię nadadzą swojej córce
influencerzy. Obecnie najwięcej głosów uzyskały propozycje Mia oraz Marina. Na Marcysię
kurs wynosi 20, natomiast na Mini Majkelę aż
100.
- Mia – 2
-
Marina – 3.5
-
Monika – 7
-
Melody – 10
-
Maryla – 11
-
Marianna – 12
-
Matylda – 14
-
Melissa – 16
-
Melania – 18
-
Marcysia – 20
-
Mini Majkela – 100
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą