Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Jeden z ostatnich, miejskich reliktów lat 90. umiera na naszych oczach

55 441  
456   83  
Jeszcze ćwierć wieku temu każde szare polskie miasto upstrzone było czerwonymi, „futurystycznymi” budkami, w których kupić można było „Twój weekend”, w innych – nabyć zapiekankę wywołującą obfitą biegunkę, a w jeszcze innych – oddać szewcowi trzewiki do naprawy. Chociaż czasy się zmieniły i wiele elementów tworzących miejską tkankę końca XX wieku odeszło w zapomnienie, to jeszcze czasem, w tych bardziej zapyziałych dzielnicach polskich aglomeracji, zobaczyć można niszczejące, jakby nieco wyblakłe, kioski K67. I mimo że te rozpadające się budy kojarzą nam się z latami 90., to powstały one dużo, dużo wcześniej.
Ile z tych, wykonanych z włókna szklanego, konstrukcji nadal jest w użyciu? Trudno powiedzieć. Wiemy natomiast, że powstało ich łączne 7500 sztuk. Kioski, które później zawojowały sporą część Europy, pochodzą z Jugosławii, a ich twórca Saša J. Mächtig, jako świeżo upieczony absolwent Szkoły Architektury w Ljublanie, miał ogromne szczęście uczestniczyć w programie, którego głównym założeniem było używanie najmniej kosztownych nakładów eksploatacyjnych przy projektowaniu i produkcji miejskich rozwiązań przestrzennych.



Na początku lat 60. młody architekt szybko dostał dotację na produkcję półprzezroczystych baldachimów ze wzmocnionego poliestru, które to później zobaczyć można było w ogródkach lublańskich kawiarni. To wtedy Mächtigowi obiło się o uszy, że lokalni urzędnicy rozważają zmianę nadgryzionych zębem czasu kiosków na nowsze, bardziej nowoczesne i praktyczne. Ówczesne uliczne trafiki oraz punkty z prasą pod względem konstrukcyjnym i wizualnym przypominały bowiem małe domki, przez co za bardzo nie wyróżniały się na tle innych miejskich zabudowań. Saša, mając w głowie naczelne idee programu naukowego ze swych czasów studenckich, wpadł na dość rewolucyjny pomysł stworzenia budki z możliwością dowolnego, modułowego rozbudowania jej. Tak jakby to był szwedzki mebel, a nie całkiem pokaźna, bądź co bądź, nieruchomość. Jednocześnie pragnął, aby swoją stylistyką kioski te przypominały samochodową karoserię. Projekt, który na własną rękę wówczas przygotował, opierał się na tanich, łatwo dostępnych materiałach i nadawał się do łatwego wdrożenia do masowej produkcji.


Pierwszy pełnowymiarowy prototyp składał się z pięciu prostych do złożenia nośnych elementów i dwóch rodzajów zadaszenia, a także ujednoliconego systemu półek, oświetlenia oraz rolet na okna. Podstawową zaś ideą była możliwość zespalania ze sobą takich budek. W praktyce K67 miał być klockiem, który bez trudu można by połączyć z innym modułem. Został on pomalowany na jaskrawy czerwony kolor, który miał dodatkowo wzmacniać ten „futurystyczny” design. Zanim kioski Mächtiga trafiły do produkcji, jego prototypowym projektem zainteresował się ówczesny kurator nowojorskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej Emilio Ambasz, który nakłonił projektanta do wystawienia jednej z takich konstrukcji w galerii. Saša, przyjechawszy do USA, nie znalazł jednak swojego dzieła wewnątrz budynku, ale na ulicy. Okazało się, że nawet po rozłożeniu kiosk był za duży, aby wnieść go przez okno muzeum. Gdyby jednak wystawa miała miejsce dwa lata później, problem ten by zniknął, bo kolejna generacja K67 była znacznie bardziej „kompaktowa” – złożona z czterech słupów narożnych, oddzielnego sufitu i podłogi była jeszcze łatwiejsza w montażu oraz co szczególnie istotne, rozłożona zajmowała mniej miejsca, co znacznie ułatwiało jej transport.



Każda ze ścian miała ok. 2,5 metra. Elementy te można było usuwać, aby za pomocą specjalnych zatrzasków połączyć taką małą nieruchomość z innym „klockiem”. A kombinacji łączenia ze sobą poszczególnych części były setki – wszystko zależało od ilości posiadanych elementów i pomysłu ich przeznaczenia. Paradoksalnie – zgodnie z ideą twórcy, budki K67 raczej miały istnieć w swej formie modułowej. Okazało się jednak, że pojedynczy element również doskonale mógł pełnić swoją funkcję.



Dodatkowo Mächtig wprowadził usprawnienia, które można było dodać, jeśli dana budka miała np. być niewielkim fast foodem czy smażalnią. Z czasem też kreatywny projektant znacznie rozszerzył paletę zastosowań tych kiosków. I tak też służyły one zarówno jako trafiki, punkty gastronomiczne, ale także np. wiaty autobusowe, publiczne kosze na śmieci oraz budki telefoniczne! Pojawiły się też K67 w wersji żółtej i zielonej, chociaż nadal najpopularniejszym modelem były kioski w kolorze czerwonym.



Jugokioski, bo pod taką nazwą znamy je w Polsce, stosunkowo szybko znalazły uznanie w innych krajach. Dość tanie, łatwe do złożenia konstrukcje znalazły nabywców zarówno w krajach Związku Radzieckiego, ale także i w Stanach Zjednoczonych, Iraku, Japonii, Nowej Zelandii, a nawet w… Kenii! Do Polski dotarły one z olbrzymim opóźnieniem, bo dopiero gdzieś na początku lat 90., czyli już ponad dwie dekady od swej premiery.



Pierwszym miastem, w którym pojawił się te perełki miejskiej architektury było Krosno. Miało to miejsce w momencie wybuchu wojny w Bośni i Hercegowinie, więc istniały pewne obawy, czy cały tuzin zamówionych jednostek w ogóle dotrze do Polski. Późniejsze problemy z ich dostępnością, przy jednoczesnym ogromnym popycie na tego rodzaju produkt, szybko dostrzeżony został przez polskich przedsiębiorców. Kiedy więc w Jugosławii trwał zbrojny konflikt, w Aleksandrowie Łódzkim zaczęto tworzyć, łudząco podobne do pierwowzoru, kioski KAMI. Ich twórcom dostało się zresztą za zbyt bijącą po oczach inspirację projektem Mächtiga.


źródło zdjęcia: Calvet Journal

Im więcej krajów zaopatrywało się w jugosłowiańskie „klocki”, tym mnogość ich zastosowań rosła – jugokioski widziano już jako posterunki straży granicznej, kasy biletowe przy stokach narciarskich, a nawet miejskie, nazwijmy to minimalistyczne, „kluby” ze stripteasem. Modułowe budki Mächtiga stały się tak popularne i lubiane, że trafiły nawet na słoweńskie znaczki pocztowe, a Saša, który przeszedł na emeryturę w 2012 roku, dostał za swe zasługi tytuł profesora emerytowanego!



Tymczasem produkcja K67 trwała aż do 1999 roku. I chociaż dzisiaj już coraz rzadziej budki te spotykamy na ulicach polskich miast, to sporo takich, dalekich już od idealnego stanu, obiektów zobaczyć można jeszcze w Łodzi oraz w okolicznych miasteczkach tego województwa. To już chyba ostatnia okazja podziwiania tych reliktów Polski lat 90., bo lada moment zostanie po nich tylko wspomnienie.


źródło zdjęcia: Calvet Journal

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6
2

Oglądany: 55441x | Komentarzy: 83 | Okejek: 456 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

20.04

19.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało