Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Upadek dwóch papieży polskiej kinematografii. Wspaniałe czasy dla polskiego kina?

26 192  
82   26  
Nic tak nie cieszy prawdziwego Polaka, jak nieszczęście w domu sąsiada. A jeśli ten sąsiad bogaty, znany i hołubiony, to już w ogóle ekstaza, pewnie większa niż ta u świętej Teresy. Dlatego tańczyłem przed komputerem niczym Sandra Bullock przy pamiętnym ognisku, gdy dowiedziałem się, że w ostatnich tygodniach poległy dwa tuzy rodzimego kina. Wincyj takich informacji, wincyj!
Pod koniec września do kin trafiła „Niewidzialna wojna”, czyli autobiograficzny film Patryka Vegi. A właściwie Patryka Sebastiana Krzemienieckiego, bo początkowo z takimi danymi nosiła go ziemia. Czy Vega to zmiana na lepsze? Nie mnie oceniać, ale jeśli ktoś usuwa z papierów Sebka i jednocześnie zostawia Patryka, to chyba pojawia się odpowiedź. Mamy zatem Patryka Vegę, który wzbogacił rodzimą kinematografię m.in. obrazami „Ciacho” i „Last Minute”, ale też pakietem filmów gangsterskich. I o ile komuś może się udać obrona starego Pitbulla z zapijaczonym Metylem, o tyle trzeba uczciwie przyznać, że potem twórczość byłego Sebastiana przybrała postać memiczną – filmy składały się z luźno powiązanych skeczy, które wzbudzałyby wątpliwości nawet na festiwalu polskich kabaretów. A tam poprzeczka nie jest zawieszona zbyt wysoko.

Skąd ta memiczność? Cóż, stare porzekadło głosi, że jaki pan, taki kram. W tym przypadku nietrudno o dowody, że sam pan jest dość zabawny. Kilka lat temu Vega zapytany o swój idealny dzień przez CKM, mówił o wynajęciu helikoptera, przelocie do Wenecji, bzykaniu i pizzy. Po bzykaniu pizza być musi. Średnia hawajska. Albo chociaż funghi. Tyle atrakcji jednego dnia, normalny człowiek by nie wytrzymał (bo tam jeszcze były przejażdżki Lambo). Dobrze, że się nie zdecydował na realizację tego planu – mógłby nie dolecieć tym helikopterem na placka z myśliwską.

rafal-zawierucha-czy-patryk-vega-nowy-zwiastun-filmu-niewidzialna-wojna

Z tym bzykaniem u Patryka to w ogóle śmieszna historia jest. Swego czasu po internetach krążyło nagranie rozmowy telefonicznej, której jednym z bohaterów był ponoć nasz znany reżyser. A rozmawiał z „kakaową królewną”. Kim była ta pani? Mało istotne. Ważne jest natomiast, że raczej nie żoną artysty. Podkreślam to nie dlatego, że telepie mną na samą myśl o grzechu. To sam reżyser sporo opowiadał o swoim nawróceniu. W serwisie wprost.pl można nawet przeczytać o przebytych egzorcyzmach i zimnym wietrze przestawiającym kręgi w kręgosłupie (to uzdrowienie było). Najbardziej wzruszać może jednak ten fragment:

Jeśli ktoś się zastanawia, jak być szczęśliwym człowiekiem, to odpowiadam mu: zacznij kochać bliźniego i żyj według 10 przykazań, a sam się przekonasz.

Amen.

Bycie żywym memem nie przeszkodziło jednak panu Vedze w podbiciu polskiej sceny filmowej. Jego produkcje rozbijały bank już w pierwszy weekend po premierze, niektóre przeciągały rzesze ludzi: „Pitbull. Niebezpieczne kobiety” miał widownię liczącą ponad 760 tys. osób, w przypadku „Botoksu” było to ponad 710 tys. osób. Grubo ponad 600 tys. wykręciły też „Kobiety mafii”. W kolejnych miesiącach robiły się z tego miliony. Czapki z głów.

Patryk-Vega-zapowiedzial-premiere-nowego-Pitbulla-na-listopad

I tu dochodzimy do pozytywnych informacji. Otóż na wspomnianą już autobiografię w weekend po premierze do kin wybrało się „zaledwie” 30 tys. osób. Podczas gdy poprzednie filmy grane były długimi miesiącami i wypełniały połowę repertuaru multipleksów, „Niewidzialna wojna” została z nich praktycznie usunięta. Czyli jest sprawiedliwość na świecie. Pozostaje wierzyć, że na całym, bo pan Patryk straszy na Facebooku, że można to zobaczyć w 13 krajach. Teraz wyobraźcie sobie, że jakiś Hans w Bielefeld czy Lars w Malmö pomyśli sobie: a, co mi tam, zamiast siedzieć w domu ze starą, sprawdzę, co dzieje się w europejskim kinie. Może jakaś egzotyka, może polskie kino? Oni nam tych pieniędzy z KPO nigdy nie odblokują!

Stara indiańska prawda mówi jednak, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Istnieje ryzyko, że Polacy nie poszli na „Niewidzialną wojnę”, ale w tym czasie uderzyli tłumnie na inny produkt filmopodobny. I tu pojawia się druga gwiazdka na niebie: klapę zaliczyła też „Zołza”. Co ciekawe, to też dzieło autobiograficzne. Ale uwaga! Jest to autobiografia ironiczna. Tak przynajmniej deklarowała w rozmowie z Interią Ilona Łepkowska:

Gdy ktoś pomyśli, że odbiła mi palma, bo wyprodukowałam swoją autobiografię, niech zwróci uwagę na najważniejsze słowo – „ironiczna”. „Zołza” to nie jest laurka, wręcz przeciwnie!

Że wiecie, rozumiecie, palma nie odbiła, bo towarzyszy temu puszczanie oka. Jak w reklamie piwa sprzed kilku dekad. Ale tam alkohol jednak był, więc może w tym przypadku palma odbiła?

Pani Łepkowska to kolejne złote dziecko naszej kinematografii. Na koncie kilka filmowych hitów, w tym „Och, Karol” i „Och, Karol 2”, a także seria „Kogel-mogel” – część tych produkcji też znajdziecie na liście hitów, które ściągnęły do kin rzesze widzów. Do tego dochodzą seriale. Przecież mowa o ich królowej, cesarzowej i papieżycy. Na jej talencie poznał się nawet Jacek Kurski, który przecież wie, jak robi się telewizję. Internety podają, że w wywiadzie dla „Playboya” Anna Mucha określiła panią Ilonę mianem „Szekspira współczesnej telewizji”. Robi wrażenie.

o8aUSDTN3tvwLRHt8

Nie znacie tej twórczości? Nie szkodzi – o Ilonie Łepkowskiej i tak mogliście usłyszeć, bo leży jej na sercu dobro artystów. Do tego stopnia, że z uporem maniaka chce ich finansować z kieszeni każdego mieszkańca tego kraju. I nie ma znaczenia, czy ów artysta jest dobry, czy rzeczywiście ma wartościowy wkład w szeroko pojętą kulturę. To może być cały autobus Patryków Vegów, którzy za publiczne hajsy pojadą wypoczywać w ośrodkach pracy twórczej. Chociaż nie, każdy z nich pojedzie tam Lambo albo poleci helikopterem…

Kolejny raz okazuje się, że słowa inżyniera Mamonia są wiecznie żywe: „No i panie, kto za to płaci? Pan płaci, pani płaci, my płacimy. To są nasze pieniądze proszę pana. Społeczeństwo”.

Można się oczywiście oburzać na nowe podatki, ale wtedy pani Ilona i jej poplecznicy odpowiedzą, że to nie są podatki, a… opłaty. Jeżeli ktoś się z nią nie zgadza, to albo nie zależy mu na rodzimej kulturze, albo został opłacony przez producentów i importerów sprzętu elektronicznego. Tak przynajmniej przekonywała Łepkowska w słynnej już rozmowie z Robertem Mazurkiem. Stwierdziła w niej nawet, że taką opłacaną osobą jest Krzysztof Stanowski, który wcześniej znęcał się nad rozumowaniem papieżycy.

S7suB0L

Ktoś zapyta, co mają z tym wszystkim wspólnego producenci i importerzy sprzętu elektronicznego? Otóż bardzo wiele, bo wspomniany podatek (to znaczy opłata) dotyczy właśnie używanej przez nas wszystkich elektroniki. Sama opłata reprograficzna, czyli forma „rekompensaty” za kopiowanie utworów, nowa nie jest. Jednak ma objąć swym zasięgiem nowe nośniki, w tym komputery czy tablety. W teorii mają ją uiszczać wspomniani już producenci i importerzy, w praktyce koszty zostaną przeniesione na klienta. Jak podawał niedawno Business Insider, rocznie może to być 565 mln zł, które zasilą przede wszystkim Fundusz Wsparcia Artystów Zawodowych, ale też np. organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi. Jedną z takich organizacji jest powszechnie znany ZAiKS, w którego radzie zasiada… Ilona Łepkowska.

Niektórzy mogą już nie pamiętać, ale gdy wokół tej opłaty zrobiło się głośno, nazywano ją „podatkiem od smartfona”. Ostatecznie te urządzenia wypadły z listy produktów objętych daniną, więc i nazwa przestała obowiązywać. Warto jednak o nich wspomnieć, bo pani Łepkowska w rozmowie z serwisem money.pl stwierdziła, że klient nie będzie płacił tej dodatkowej stówki czy dwóch za swój sprzęt, bo… dostaje smartfona za darmo w abonamencie. Nie wiem, jak bardzo trzeba być odklejonym od rzeczywistości, żeby wygadywać takie bzdury, ale ta sama osoba utrzymuje, że gdyby ludzie Trzaskowskiego odezwali się do niej w trakcie kampanii prezydenckiej w 2020 roku, to piękny Rafał wygrałby wybory. Tym wnioskiem podzieliła się z czytelnikami Gazety Wyborczej. Kto wie, jakimi aforyzmami sypałby przed przeszło dwoma laty Trzaskowski, gdyby jego sztab jednak poprosił o wsparcie królową? (za najlepsze propozycje w komentarzach oferuję nic, ale zachęcam).

Mamy zatem klapy autobiografii (jednej ironicznej) dwóch osób, które przez lata wniosły do polskiego kina kupę… No, po prostu kupę. Chciałbym wierzyć, że ten odwrót widzów nie wynika z zaciskania pasa w trudnych czasach albo chodzenia na grzyby i jest zapowiedzią odwrotu od dzieł Vegi i Łepkowskiej. Niech ten pierwszy szuka szczęścia w Hollywood i da odetchnąć polskiej ziemi. Pani Ilonka może zaś zająć się jedną z fuszek, np. szefowaniem Gildii Scenarzystów Polskich. Nie, nie żartuję – gdyby ktoś się zastanawiał, dlaczego w wielu polskich filmach nie ma scenariusza, warto mieć z tyłu głowy, że związkowi zawodowemu scenarzystów przewodzi osoba, która myśli, że telefon w abo jest za darmo.

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
6

Oglądany: 26192x | Komentarzy: 26 | Okejek: 82 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało