Był człowiekiem gorliwie wierzącym, przykładnym mężem i wydawać by się mogło – wzorowym ojcem. Swoją rodzinę zabił, jak
potem sam wspominał, z obawy przed ubóstwem, które to miało
nadejść po tym, jak stracił pracę. Kto mógł przypuszczać, że rozwiązanie finansowych kłopotów przez cały czas znajdowało się wprost nad jego głową...
„America's Most Wanted” to nadawany od ponad już trzech dekad
program telewizyjny. Dzięki niemu amerykańscy widzowie mogą
zapoznać się z sylwetkami wszelkiej maści zwyroli, którym udało
się umknąć karzącej ręce sprawiedliwości. W 1989 roku nadawany
był odcinek o pewnym, poszukiwanym od 18 lat, mężczyźnie. Mordercy,
który jakimś cudem gdzieś się zaszył i ślad po nim zaginął.
Jako że od dnia popełnionych przez niego zbrodni minęło już
trochę czasu, zaproszony do programu artysta
współpracujący z policją zaprezentował wykonaną przez siebie
rzeźbę przedstawiającą przypuszczalny,
aktualny wygląd
poszukiwanego przestępcy. Nieczęsto zdarza się, aby po tylu latach
udało się kogoś takiego namierzyć, a jednak tym razem stróżom
prawa dopisało szczęście. Pewna osoba z Richmond zadzwoniła pod
podany w czasie emisji programu numer i powiadomiła operatora, że
postać z popiersia bardzo przypomina jej 64-letniego sąsiada. Podobieństwo nie
było przypadkowe. To był ten właśnie człowiek!
Poszukiwany od
niemal 20 lat morderca!
John List był
bardzo miłym mężczyzną, lubianym przez sąsiadów facetem, który
zawsze pozdrowi serdecznym uśmiechem, pomoże przenieść zakupy z auta, czy
doradzi w kwestiach finansowych. W końcu miał ku temu predyspozycje
– od lat pracował jako księgowy w jednym z lokalnych banków.
Ponadto był człowiekiem głębokiej wiary. Co niedzielę, wraz ze
swoją rodziną, ubrany niczym kogut na otwarcie kurnika, uczęszczał do kościoła luterańskiego. Prowadził też szkółkę niedzielną
dla dzieciaków, a nawet otworzył wypożyczalnię samochodów dla
luterańskiej społeczności. Państwo Listowie – zawsze pogodni,
ładnie uczesani, mieszkańcy jednorodzinnego domu – wydawali się
pocztówkowym wręcz przykładem spełnionego amerykańskiego snu.
W 1971 roku pan List
stracił pracę. Placówka banku, w którym był zatrudniony,
zamykała się i poleciały zwolnienia. Dla Johna było to wielkie
upokorzenie, którym nie chciał dzielić się ze swoją rodziną.
Nie puścił więc przed nią pary z ust i przez długi jeszcze czas,
jak gdyby nigdy nic, wstawał rano, zakładał swój garnitur i
wychodził z domu. Czasem szedł na rozmowy o pracę, częściej jednak przesiadywał na dworcu i czytał gazetę. Do domu wracał jak zwykle
– po swojej „zmianie”. Pieniądze na spłatę hipoteki za dom
brał z konta swojej matki. Z upływem czasu
natrętne myśli o
nadciągających problemach finansowych stawały się dla niego coraz
większym ciężarem. List zachęcał swoje dzieci do szukania pracy
w niepełnym wymiarze godzin, rzekomo po to, by nauczyć je odpowiedzialności, ale w rzeczywistości po to, by
zabezpieczyć najbliższych przed ubóstwem.
Na domiar złego jego
żona znowu zaczęła zbyt często zaglądać do kieliszka. Nie ma się co czarować – związek z Helen wcale nie był do końca udany. Kobieta wmanewrowała
go w ślub, kłamiąc o swojej ciąży, a następnie zmusiła do urządzenia ceremonii zawarcia związku w Maryland, gdzie nie było wówczas obowiązku
wykonywania przez pary testu na syfilis. A tak się składało, że
Helen borykała się z tą chorobą po tym, jak złapała ją od
swego poprzedniego męża.
Pani List przez długi czas ukrywała swój
zdrowotny problem przed Johnem. Sprawa wyszła na jaw dopiero w 1969
roku, wiele lat po ślubie. Postęp choroby w połączeniu z
nadużywaniem przez Helen alkoholu doprowadził do tego, że ta z całkiem atrakcyjnej kobiety zamieniła się w zaniedbaną,
paranoidalną wiedźmę, która to w czasie ataków złości
miała
zwyczaj publicznego upokarzania Johna i wytykania mu nędznego
libido.
Pan List długo
dumał nad tym, jak mógłby uratować swoich najbliższych przed
biedą. W końcu wymyślił.
Rodzina nie odczuje kryzysu finansowego,
jeśli będzie… martwa! Jak pomyślał, tak zrobił – 9 listopada,
gdy dzieciaki były w szkole, John załadował magazynki w colcie
odziedziczonym po swym ojcu oraz w swoim własnym Steyrze 1912.
Niewiele myśląc, przyłożył lufę jednej z broni do głowy Helen i pociągnął za spust. Następnie zabił też swoją
matkę.
Wkrótce ze szkoły wróciły dzieciaki – 16-letnia
Patricia i 13-letni Frederick. Każde z nich zginęło od strzału w
głowę. Po dokonaniu tych morderstw List jak gdyby nigdy nic
poszedł zrobić sobie lunch i pojechał do banku zamknąć rodzinne
konta. Wracając do domu, zgarnął z boiska swoje trzecie dziecko – Johna. Piętnastoletni chłopiec jako jedyny otrzymał kilka
strzałów, bo zorientował się o planach swego taty i usiłował
stawić mu opór. Na liście ofiar znalazła się też mama Helen,
ale biedaczka złapała jakieś przeziębienie i przełożyła wizytę
w domu swej córki i jej męża...
Po wszystkim
morderca zawinął zwłoki swej rodziny w śpiwory, zawlókł je do salonu i poukładał trupy na dywanie. Jedynie ciało matki
zostawił w jej pokoju. Na stole swego gabinetu zostawił też list,
którego adresatem miał być pastor luterańskiego kościoła, do
którego John uczęszczał. Morderca pisał, że zabił członków swej
rodziny, aby ratować ich dusze, bo na świecie jest przecież tyle zła… Na
koniec posprzątał po sobie cały bajzel, usunął z ramek zdjęcia
swojej osoby i opuszczając dom,
ustawił radio na chrześcijańską
stację.
Minął miesiąc,
zanim odkryto tę makabryczną zbrodnię. Sąsiedzi najpierw
zauważyli podejrzaną nieobecność sympatycznej rodzinki, a
następnie zwrócili uwagę na to, że wszystkie światła w każdym
z pokojów rezydencji państwa List bez przerwy się paliły. Kiedy
żarówki, jedna po drugiej, zaczęły się przepalać, powiadomili policję. Stróże prawa dostali się do domu przez jedno z
okien. Wewnątrz odkryli rozkładające się zwłoki pozostawione
przez Johna w salonie.
List mógł wpaść
w łapy sprawiedliwości już rok później.
Był on jednym z
podejrzanych w sprawie B.D. Coopera – mężczyzny, który porwał
USA Boeinga 727 z 42 osobami na pokładzie. Po otrzymaniu okupu w
wysokości 200 tysięcy dolarów facet wyskoczył z samolotu ze
spadochronem i wszelki ślad po nim zaginął (do dziś sprawy tej
nie udało się rozwiązać). John był przesłuchiwany, jednak z
braku dowodów wykluczono go jako potencjalnego porywacza.
Osiemnaście lat po
morderstwach, dzięki talentowi policyjnego artysty i stworzonej
przez niego rzeźbie, pewna mieszkanka Richmond podzieliła się z
organami ścigania informacją, że jej sąsiad, niejaki
Robert
Clark, bardzo przypomina osobę, której rysopis przedstawiono w
„America’s Most Wanted”. Według niej sprawa była tym bardziej
intrygująca, że pan Clark również był księgowym w banku i
pojawiał się na mszach w luterańskim kościele… Tam też zresztą ukrywający się morderca poznał swoją kolejną żonę.
Po niemal dwóch
dekadach poszukiwań List trafił w ręce sprawiedliwości. Podczas
przesłuchań i lekarskich wywiadów okazało się, że mężczyzna
cierpiał na nieleczony stres pourazowy – była to pamiątka z II
Wojny Światowej oraz z wojskowej służby Johna podczas konfliktu w
Korei. John do końca upierał się, że zabijając swoją
rodzinę, uratował ją przed upokarzającym ubóstwem i w zasadzie to
wyświadczył jej przysługę, wysyłając najbliższych bezpośrednio do nieba,
gdzie – jak wiadomo – zbawione duszyczki żyją w dostatku oraz w
anielskiej wręcz harmonii.
Zapytany, czemu po zabiciu swoich
najbliższych sam nie odebrał sobie życia, List całkiem sensownie
odparł, że samobójstwo, czyli jeden z cięższych grzechów, z
automatu uniemożliwiłoby mu podróż do nieba, a on o niczym innym
bardziej nie marzył niż o ponownym spotkaniu z Helen i dzieciakami.
Niestety, te
wspaniałomyślne pobudki nie zostały zrozumiane przez sąd, który
wlepił Johnowi dożywocie. Morderca zmarł w 2008 roku w wieku 82
lat.
Najbardziej
ironiczne w tej historii jest to, że państwu List wcale nie
groziła nędza. Krótko po tym, jak z ich domu wyniesiono zwłoki,
ktoś podpalił tę nieruchomość. Wśród zgliszczy rezydencji
znaleziono uszkodzony, witrażowy świetlik, który zamontowany był
na suficie salonu. Okazało się, że autorem tego pięknego okienka był sam Louis
Comfort Tiffany – światowej sławy artysta, znany ze swoich
wyrobów jubilerskich. Świetlik, który przez cały czas znajdował
się nad głową zamartwiającego się o stan swoich finansów pana
Lista, był nawet osobiście podpisany przez jego autora!
Wartość
tego zabytkowego witrażu wynosiła ekwiwalent obecnych… 650
tysięcy dolarów!
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą