Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Obawiając się ubóstwa, zabił całą swoją rodzinę. Szkoda, że nie wiedział, jak wielki skarb znajdował się tuż nad jego głową...

49 752  
265   54  
Był człowiekiem gorliwie wierzącym, przykładnym mężem i wydawać by się mogło – wzorowym ojcem. Swoją rodzinę zabił, jak potem sam wspominał, z obawy przed ubóstwem, które to miało nadejść po tym, jak stracił pracę. Kto mógł przypuszczać, że rozwiązanie finansowych kłopotów przez cały czas znajdowało się wprost nad jego głową...
„America's Most Wanted” to nadawany od ponad już trzech dekad program telewizyjny. Dzięki niemu amerykańscy widzowie mogą zapoznać się z sylwetkami wszelkiej maści zwyroli, którym udało się umknąć karzącej ręce sprawiedliwości. W 1989 roku nadawany był odcinek o pewnym, poszukiwanym od 18 lat, mężczyźnie. Mordercy, który jakimś cudem gdzieś się zaszył i ślad po nim zaginął. Jako że od dnia popełnionych przez niego zbrodni minęło już trochę czasu, zaproszony do programu artysta współpracujący z policją zaprezentował wykonaną przez siebie rzeźbę przedstawiającą przypuszczalny, aktualny wygląd poszukiwanego przestępcy.


Nieczęsto zdarza się, aby po tylu latach udało się kogoś takiego namierzyć, a jednak tym razem stróżom prawa dopisało szczęście. Pewna osoba z Richmond zadzwoniła pod podany w czasie emisji programu numer i powiadomiła operatora, że postać z popiersia bardzo przypomina jej 64-letniego sąsiada. Podobieństwo nie było przypadkowe. To był ten właśnie człowiek! Poszukiwany od niemal 20 lat morderca!


John List był bardzo miłym mężczyzną, lubianym przez sąsiadów facetem, który zawsze pozdrowi serdecznym uśmiechem, pomoże przenieść zakupy z auta, czy doradzi w kwestiach finansowych. W końcu miał ku temu predyspozycje – od lat pracował jako księgowy w jednym z lokalnych banków. Ponadto był człowiekiem głębokiej wiary. Co niedzielę, wraz ze swoją rodziną, ubrany niczym kogut na otwarcie kurnika, uczęszczał do kościoła luterańskiego. Prowadził też szkółkę niedzielną dla dzieciaków, a nawet otworzył wypożyczalnię samochodów dla luterańskiej społeczności. Państwo Listowie – zawsze pogodni, ładnie uczesani, mieszkańcy jednorodzinnego domu – wydawali się pocztówkowym wręcz przykładem spełnionego amerykańskiego snu.


W 1971 roku pan List stracił pracę. Placówka banku, w którym był zatrudniony, zamykała się i poleciały zwolnienia. Dla Johna było to wielkie upokorzenie, którym nie chciał dzielić się ze swoją rodziną. Nie puścił więc przed nią pary z ust i przez długi jeszcze czas, jak gdyby nigdy nic, wstawał rano, zakładał swój garnitur i wychodził z domu. Czasem szedł na rozmowy o pracę, częściej jednak przesiadywał na dworcu i czytał gazetę. Do domu wracał jak zwykle – po swojej „zmianie”. Pieniądze na spłatę hipoteki za dom brał z konta swojej matki. Z upływem czasu natrętne myśli o nadciągających problemach finansowych stawały się dla niego coraz większym ciężarem.
List zachęcał swoje dzieci do szukania pracy w niepełnym wymiarze godzin, rzekomo po to, by nauczyć je odpowiedzialności, ale w rzeczywistości po to, by zabezpieczyć najbliższych przed ubóstwem.
Na domiar złego jego żona znowu zaczęła zbyt często zaglądać do kieliszka. Nie ma się co czarować – związek z Helen wcale nie był do końca udany. Kobieta wmanewrowała go w ślub, kłamiąc o swojej ciąży, a następnie zmusiła do urządzenia ceremonii zawarcia związku w Maryland, gdzie nie było wówczas obowiązku wykonywania przez pary testu na syfilis. A tak się składało, że Helen borykała się z tą chorobą po tym, jak złapała ją od swego poprzedniego męża.


Pani List przez długi czas ukrywała swój zdrowotny problem przed Johnem. Sprawa wyszła na jaw dopiero w 1969 roku, wiele lat po ślubie. Postęp choroby w połączeniu z nadużywaniem przez Helen alkoholu doprowadził do tego, że ta z całkiem atrakcyjnej kobiety zamieniła się w zaniedbaną, paranoidalną wiedźmę, która to w czasie ataków złości miała zwyczaj publicznego upokarzania Johna i wytykania mu nędznego libido.


Pan List długo dumał nad tym, jak mógłby uratować swoich najbliższych przed biedą. W końcu wymyślił. Rodzina nie odczuje kryzysu finansowego, jeśli będzie… martwa! Jak pomyślał, tak zrobił – 9 listopada, gdy dzieciaki były w szkole, John załadował magazynki w colcie odziedziczonym po swym ojcu oraz w swoim własnym Steyrze 1912. Niewiele myśląc, przyłożył lufę jednej z broni do głowy Helen i pociągnął za spust. Następnie zabił też swoją matkę.
Wkrótce ze szkoły wróciły dzieciaki – 16-letnia Patricia i 13-letni Frederick. Każde z nich zginęło od strzału w głowę. Po dokonaniu tych morderstw List jak gdyby nigdy nic poszedł zrobić sobie lunch i pojechał do banku zamknąć rodzinne konta. Wracając do domu, zgarnął z boiska swoje trzecie dziecko – Johna. Piętnastoletni chłopiec jako jedyny otrzymał kilka strzałów, bo zorientował się o planach swego taty i usiłował stawić mu opór. Na liście ofiar znalazła się też mama Helen, ale biedaczka złapała jakieś przeziębienie i przełożyła wizytę w domu swej córki i jej męża...


Po wszystkim morderca zawinął zwłoki swej rodziny w śpiwory, zawlókł je do salonu i poukładał trupy na dywanie. Jedynie ciało matki zostawił w jej pokoju. Na stole swego gabinetu zostawił też list, którego adresatem miał być pastor luterańskiego kościoła, do którego John uczęszczał. Morderca pisał, że zabił członków swej rodziny, aby ratować ich dusze, bo na świecie jest przecież tyle zła… Na koniec posprzątał po sobie cały bajzel, usunął z ramek zdjęcia swojej osoby i opuszczając dom, ustawił radio na chrześcijańską stację.

Minął miesiąc, zanim odkryto tę makabryczną zbrodnię. Sąsiedzi najpierw zauważyli podejrzaną nieobecność sympatycznej rodzinki, a następnie zwrócili uwagę na to, że wszystkie światła w każdym z pokojów rezydencji państwa List bez przerwy się paliły. Kiedy żarówki, jedna po drugiej, zaczęły się przepalać, powiadomili policję. Stróże prawa dostali się do domu przez jedno z okien. Wewnątrz odkryli rozkładające się zwłoki pozostawione przez Johna w salonie.


List mógł wpaść w łapy sprawiedliwości już rok później. Był on jednym z podejrzanych w sprawie B.D. Coopera – mężczyzny, który porwał USA Boeinga 727 z 42 osobami na pokładzie. Po otrzymaniu okupu w wysokości 200 tysięcy dolarów facet wyskoczył z samolotu ze spadochronem i wszelki ślad po nim zaginął (do dziś sprawy tej nie udało się rozwiązać). John był przesłuchiwany, jednak z braku dowodów wykluczono go jako potencjalnego porywacza.

Osiemnaście lat po morderstwach, dzięki talentowi policyjnego artysty i stworzonej przez niego rzeźbie, pewna mieszkanka Richmond podzieliła się z organami ścigania informacją, że jej sąsiad, niejaki Robert Clark, bardzo przypomina osobę, której rysopis przedstawiono w „America’s Most Wanted”. Według niej sprawa była tym bardziej intrygująca, że pan Clark również był księgowym w banku i pojawiał się na mszach w luterańskim kościele… Tam też zresztą ukrywający się morderca poznał swoją kolejną żonę.


Po niemal dwóch dekadach poszukiwań List trafił w ręce sprawiedliwości. Podczas przesłuchań i lekarskich wywiadów okazało się, że mężczyzna cierpiał na nieleczony stres pourazowy – była to pamiątka z II Wojny Światowej oraz z wojskowej służby Johna podczas konfliktu w Korei. John do końca upierał się, że zabijając swoją rodzinę, uratował ją przed upokarzającym ubóstwem i w zasadzie to wyświadczył jej przysługę, wysyłając najbliższych bezpośrednio do nieba, gdzie – jak wiadomo – zbawione duszyczki żyją w dostatku oraz w anielskiej wręcz harmonii.
Zapytany, czemu po zabiciu swoich najbliższych sam nie odebrał sobie życia, List całkiem sensownie odparł, że samobójstwo, czyli jeden z cięższych grzechów, z automatu uniemożliwiłoby mu podróż do nieba, a on o niczym innym bardziej nie marzył niż o ponownym spotkaniu z Helen i dzieciakami.
Niestety, te wspaniałomyślne pobudki nie zostały zrozumiane przez sąd, który wlepił Johnowi dożywocie. Morderca zmarł w 2008 roku w wieku 82 lat.


Najbardziej ironiczne w tej historii jest to, że państwu List wcale nie groziła nędza. Krótko po tym, jak z ich domu wyniesiono zwłoki, ktoś podpalił tę nieruchomość. Wśród zgliszczy rezydencji znaleziono uszkodzony, witrażowy świetlik, który zamontowany był na suficie salonu. Okazało się, że autorem tego pięknego okienka był sam Louis Comfort Tiffany – światowej sławy artysta, znany ze swoich wyrobów jubilerskich. Świetlik, który przez cały czas znajdował się nad głową zamartwiającego się o stan swoich finansów pana Lista, był nawet osobiście podpisany przez jego autora! Wartość tego zabytkowego witrażu wynosiła ekwiwalent obecnych… 650 tysięcy dolarów!

6

Oglądany: 49752x | Komentarzy: 54 | Okejek: 265 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

24.04

23.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało