O tworzeniu hitów disco polo, zmianach na polskim rynku muzycznym na przestrzeni dekad i przyszłości scenicznej z Norbim rozmawia Robert Malinowski (dziennikarz Radia Kampus).
- „Undergroundowy discopolowiec” to określenie wciąż aktualne?- Tak, oczywiście, to właśnie jestem ja! Wywodzi się to moim zdaniem z tego, że na początku kariery, jak tylko nagrałem pierwszą płytę „Samertajm” z piosenką „Kobiety są gorące”, to wszyscy mówili, że to disco polo, a ja uparcie twierdziłem, że nie. Nawet się obrażałem na to przez pierwsze lata. Mówiłem, że ja nie lubię disco polo, ja nie jestem żadnym discopolowcem, ale po latach zrozumiałem, że jednak jestem. Tylko że undergroundowym, i tak zostało.
https://youtu.be/siBvdJlKn5U- Masz wykształcenie muzyczne, Twoja mama zajmowała się emisją głosu. Tym głosem zresztą pracowałeś w radiu w Olsztynie. Dlaczego zdecydowałeś się na karierę muzyczną, wybierając gatunek, który Ty sam w innych wywiadach określasz jako „pop”?- Jako „pop mówiony” nawet. Za młodu strasznie podobały mi się stacje radiowe, których w Polsce, takich stricte komercyjnych, nie było. Z wiadomych względów, bo skoro urodziłem się w 1972 r., to jeszcze w latach 80. tkwiliśmy w komunie, a ja, jako młody muzyk, dzięki temu, że grałem na skrzypcach, jeździłem do krajów EWG, czyli wszystko na Zachód, tam, gdzie się kończyło NRD. Byłem zafascynowany, jak się wjeżdżało do Holandii, do Belgii czy do Francji. Jingle w tych audycjach, te piosenki amerykańskie, i pomyślałem, że ja bym chciał w takim radiu pracować. Kiedy mur berliński upadł, udało się tym wszystkim ludziom, którzy popierali takie rozgłośnie, stworzyć je w Polsce. Ja się załapałem do takiego radia. Było to radio Wa-Ma w Olsztynie. Pracowałem tam krótko, bo trzy miesiące, i przeszedłem do Radia Olsztyn. Prezenterzy, którzy pracowali może nie w radiach, ale w telewizjach na Zachodzie, jak VIVA czy MTV, nagrywali piosenki. Pamiętam, że Ray Cooks, który pracował w MTV w latach 90., nagrał jakiś kawałek i był jeszcze Mola Adebisi, który pracował w niemieckiej VIVie. Też nagrał parę piosenek i mówię: „To jest to, to jest mój klimat”. Jako że wykształcenie muzyczne zdobywałem wtedy cały czas, to stwierdziłem, że warto iść w taką stronę. Właśnie takiego popu – może mówionego, może śpiewanego – i nagrałem parę kawałków w 1994 r. Gdzieś tam radio lokalne je puszczało, ale to nie było to. Dopiero dwa lata później mój serdeczny kolega Adam wyjechał z Olsztyna do Warszawy, bo dostał pracę w stolicy w BMG i powiedział mi: „Słuchaj stary, skoro takie robisz kawałki i zawsze to lubiłeś, spróbujmy, nagraj płytę. Idź do Ryśka Szmita do studia i zróbcie demo”. Zaczęliśmy nagrywać. Spotkałem się z Marcinem Wawrukiem, z którym stworzyliśmy te pierwsze nasze sztosy. Jako pierwszy koleś w Olsztynie wśród moich znajomych miał komputer firmy Apple i kupił też sampler. Teraz opowiadamy o tym, jak o jakimś średniowiecznym systemie nagrywania piosenek, ale tak to wyglądało. Przypomniała mi się też inna rzecz. Na płytach kompaktowych, głównie zza oceanu, mogłeś kupić sto próbek, sto bitów, które stosują hip-hopowe, soulowe, czy dance’owe kapele na całym świecie. I to było: „Wow, patrz, to brzmi jak La Bouche”.
- Jak powstały „Kobiety są gorące”?- To stworzyłem z Marcinem Wawrukiem. On za bardzo nie lubił muzyki tanecznej, dyskotekowej czy popowej. Lubił Franka Zappę, lubił jazz, a tu przychodzi Norbas i mówi: „Dawaj, zrobimy jakieś komercyjne kawałki”. Zanim stworzyliśmy ten numer, zrobiliśmy kawałek „Moje Mia100”. Ten numer też pojawił się na płycie „Samertajm”. Stworzyliśmy piosenkę „Wakacje”, która nigdzie się nie pojawiła. Nawet nie wiem, czy ją gdzieś mam, ale to byłoby śmieszne, gdybym ją znalazł. Po 30 latach pewnie byśmy się polali ze śmiechu. Natomiast strasznie mnie ta kultura Zachodu zafascynowała. Pewnie młody człowiek, który zobaczy nasz wywiad, tego nie skuma, ale pomyśl o tym, że wychodzisz do miasta w Olsztynie i widzisz szarość, a nagle wysiadasz w Berlinie Zachodnim i widzisz świecidełka, blichtr, puszki po piwie. Trudno to sobie wyobrazić w tych czasach, kiedy mamy wszystko. Komuś, kto nie żył w tamtych czasach, pewnie trudno to zrozumieć.
- To ja jestem taką osobą, bo urodziłem się w roku 1997, ale z wielkim zaciekawieniem słucham historii z tamtego okresu.- Były takie sklepy jak Pewex czy Baltona, gdzie był powiew Zachodu. Kiedy w podstawówce kończyliśmy lekcje, to jak wracałem do domu, wchodziłem do Pewexu, żeby sprawdzić, jak fajnie pachną proszki do prania. Czasami jak się udało, bo wujek przywiózł grubą walutę, to dał ci pięć marek czy dwa dolary, to mogłeś kupić sobie gumy Donaldy, czy potem papierosy Marlboro. Teraz to się w głowie nie mieści, to jest jakiś kosmos.
- Jeszcze nawiązując do kawałka „Kobiety są gorące”. Miałeś wtedy wrażenie, że jesteś dla młodzieży kimś takim, jak dzisiaj współcześni raperzy? Był hype na Norbiego?- Oni robią hip-hop, a to był pop mówiony. Gdyby porównać to w sensie nie stylistycznym, to myślę, że tak, bo wypadałem z lodówki. W takim komercyjnym markecie muzycznym mój kawałek był wysoko. Leci w Radiu Zet lista przebojów i on jest na pierwszym miejscu, przełączasz się na RMF i też jest na pierwszym. Gdzie się nie pojawiłem, to był tłum. Graliśmy w Spodku, w poznańskiej Arenie, czy Kongresowej. Nie było wtedy internetu. Teraz na YouTube ten kawałek ma milion wyświetleń, ale zna go każdy. Ciekawy jestem, co byłoby, gdyby wyszedł w tych czasach? Może byłoby 20 milionów wyświetleń, a może tylko trzy miliony. Cofając się o prawie 30 lat, ten kawałek wtedy był bardzo uniwersalny. Grano go zarówno na weselu, na dancingu i w każdym klubie modnym i niemodnym, wiejskim lub wielkomiejskim.
https://youtu.be/w7c7pIjLW9M- Na polskim
rynku muzycznym jesteś już trzy dekady. O latach 90. opowiedziałeś. A jakie
było dla Ciebie nowe milenium?
- Nagraliśmy
czwartą płytę „NorbiHOUSE”. Wydawało mi się, że najlepszą, bo zaprosiliśmy
wykonawców z USA. Była u nas nawet dziewczyna, która robiła chórki u Michaela
Jacksona. To dla mnie było coś wspaniałego, bo ja wykonałem trzy numery, a
reszta była zaśpiewana w stylu funky-house’owym. Ta płyta sprzedała się w
najgorszym nakładzie, typu 5 czy 10 tys., a ja uważam, że to jest najlepszy mój
produkt. Nie było mi lekko, bo jeszcze przez moment największe stacje radiowe
mnie grały, ale za chwilę przestały. Co ciekawe, to upadało radiowo, medialnie,
ale my cały czas graliśmy dużo koncertów, więc komercyjnie wszystko się
zgadzało. Był jednak problem mentalny. Denerwowało mnie, że duże stacje grały moje
single, a tu nagle koniec. Weszli nowi wykonawcy, nowy styl. Pojawiły się
zespoły jak Jeden Osiem L i to oni zajęli moje miejsce.
- W portfelu
się zgadzało, ale ego podupadało?
- Tak myślę,
że to było to. Walczyłem z tym. Nie na zasadzie, że kogoś atakowałem, ale
próbowałem i wysyłałem cały czas nowe kawałki. Szukałem przyczyny, dlaczego
innego grają, a mnie nie. Ludzie mówili: „Stary, przecież ciebie nie ma, co u ciebie?”, ale cały czas telefon dzwonił i to było dość zabawne. Graliśmy liczbę
koncertów na poziomie Eneja, ale radio nas nie grało. Widocznie jestem
dziwolągiem i tak musiało być. Fajnie, że było na chleb.
- To w tym
okresie zaczęły się koncerty, o które często jesteś pytany „jak wesela,
otwarcie galerii handlowych…”?
- Nawet na
początku kariery grałem i na weselu, urodzinach, otwarciu sklepu. Robiłem to
jak byłem w największym sztosie. Ja nie miałem z tym żadnego problemu. Załóżmy,
że mija rok od premiery „Kobiety są gorące”, masz Fryderyka i jesteś na topie,
bo wszyscy cię grają. Dzwoni facet: „Zagraj na urodzinach u gościa, co robi
wino. Zagraj, bo coś otwieramy” – jedziesz i grasz. Pamiętam jak dziś, graliśmy
na otwarciu marketu między mrożonkami. Nawet się brechtałem z tego: „Tu
mrożonka, tam śledzik, a my gramy”. Wtedy na takiej imprezie grały też z nami
Elektryczne Gitary, a na urodzinach gościa od wina śpiewała Górniak czy De
Mono. Być może te kapele, ci wykonawcy o tym nie mówili, a ja zawsze o tym
opowiadałem. Ja bardzo dużo grałem tego typu rzeczy: otwarcie ciucholandów, co
tylko zechcesz, na pogrzebie chyba tylko nie zagrałem. Chociaż to też
nieprawda, bo jako młody chłopak grałem na skrzypcach. Wydaję mi się, że inni
wykonawcy wstydzą się tego, mimo że dostają kupę hajsu za to i oczywiście też
zagrają, ale cicho sza. Ktoś mówi, że nie zagra na weselu, ale nagle ktoś inny
płaci 100 tys. i przyjeżdża bardzo znany wykonawca i gra.
- Jaka była
dla Ciebie ostatnia dekada? Popularyzacja platform streamingowych miała jakieś
znaczenie?
- Dla mnie nie
miała, ja jestem średniowiecznym gościem. Na Instagram wrzucam raz na miesiąc
czy dwa jakieś zdjęcie, jak mi się chce. Nie zważam na to, nie dbam o to. Nie
jestem pierwszej świeżości wykonawcą, ale nie sądzę, żeby to mogłoby mi jakoś
pomóc, a nawet dobrze jest tak, jak jest.
- Od początku
kariery miałeś moment (nie wliczając pandemii), gdzie nie grałeś koncertów?
- Nigdy nie
miałem momentu, że my nie graliśmy. Mogliśmy grać mniej, ale zawsze coś się
działo. Zagraliśmy sylwestry, WOŚP-y. Ja mówię w takiej kategorii, że przez te
lata byłeś na tych głównych imprezach. Nieważne, czy był to sylwester w
mniejszych miejscowościach, ale cały czas się to działo. Wymieniłem tylko dwie
wielkie imprezy w tym kraju i zawsze ja na tym byłem. Czy to było na ogromnej
scenie w Warszawie, Wrocławiu czy Zakopanem, czy to było z przyczepy w Turku.
- Jaka jest
publika w większych, a jaka w mniejszych miastach?
- Wydaje mi
się, że w dużych miastach ludzie wszystko już widzieli, więc trudno jest
zadowolić takiego klienta, słuchacza, widza. Ja mam widza biesiadnego,
festynowego, więc nie przyjdzie wielkomiejski widz na Norbiego. Chyba że to
jest korporacyjna impreza dla bardzo ładnych i zamożnych ludzi, no to wtedy są
i tam nóżka im chodzi. Mój odbiorca lubi się bawić. Wiesz, na czym to polega: „O,
znam ten kawałek!”, pośpiewa, potańczy i pójdzie napić się wódki.
- Na imprezach
miałeś nieprzyjemne sytuacje?
- Tak, ale
trzeba zrobić swoją robotę. Ciężko się gra, kiedy jest mina w podkowę i ktoś
się odwraca tyłem do ciebie i olewa. To jest bardzo trudne, bo wtedy ten
godzinny występ trwa mentalnie dwie godziny albo trzy. Robisz małpę z siebie,
taką masz pracę, a ktoś to olewa. Na szczęście jest to incydentalne. Parę lat
temu była taka impreza w Szydłowcu na zamku, to były walentynki, na dworze
około minus 20 stopni. Ja wyszedłem na scenę, gdzie były dwie osoby, ktoś
zrobił zdjęcie i potem poszło na wszystkie portale. To się odbija troszeczkę na
tobie, grasz tych koncertów masę, a tu robisz jeden taki babol i robi się z
tego nieprzyjemna sytuacja. Człowiek chce dobrze, wychodzi różnie. Ludzie, którzy
na scenie występują, zawsze muszą liczyć się z konsekwencjami tego zawodu.
Jeżeli wchodzisz w to i nie dajesz sobie rady, to znaczy, że się do tego nie
nadajesz i musisz zmienić branżę na inną.
- Jesteś w
radiu, telewizji, a czy po pozytywnym odbiorze Twojego „Hot 16 Challenge”
myślałeś o wejściu w świat YouTube?
- Gadałem z
synem mojego szwagra, dwunastoletnim
chłopakiem. Mówię mu, że ten pozytywny odbiór nie był dlatego, że to ja. Był
dlatego, że ja tak szybko na to zareagowałem, bo po nominacji po prawie
czterech godzinach wrzuciłem swoją odpowiedź. Moja żona siedziała w jednym
pokoju, a ja drugim i napisałem to w 20 minut. Dostałem takiej energii: „Masz
nominację od jakiegoś gościa, kto to w ogóle jest…”.
https://youtu.be/PRjD7zLXyL0- …Od
Klocucha.
- Teraz to
doskonale wiem, ale mówię o tym danym momencie. Ludzie pisali na
Instagramie: „Dzień dobry, zrobi Pan?”. Pan do mnie!? Na Pan!?
- Zapoznałeś
się szerzej z twórczością Klocucha?
- Tak, jestem
zachwycony. Pomyślałem sobie: „Ale świetnie, że ten gość to zrobił, bo tak
naprawdę on mi zrobił robotę”. Jeżeli komuś mielibyśmy zapłacić, w normalnych
komercyjnych realiach, gdyby to miało podłoże finansowe, to trzeba byłoby
Klocuchowi 75% leciutko wpłacić.
- O YouTube
pytam nie w kontekście muzyki, a innego rodzaju twórczości.
- Ja nie wiem,
czy bym podołał, a po drugie jestem bardzo leniwy. Po trzecie, trzeba czuć
takie rzeczy. Moim zdaniem, trzeba być prawdziwym w tym wszystkim. Gdybym
poczuł taką wenę i stwierdził, że to jest prawda, to bym to zrobił. Natomiast
robienie czegoś, czego potem bym się… No może nie wstydził… bo zrobiłem być
może masę rzeczy, których powinienem się wstydzić. Teraz jednak nie czuję tego,
no co ktoś miałby mi to pisać? Bez sensu.
- W swojej
„szesnastce” nominowałeś Kubę Wojewódzkiego i wystąpiłeś w jego odpowiedzi. Sam
Kuba Wojewódzki mówił, że każdy, kto związany jest z telewizją publiczną, nawet
pracując w rozrywce, legitymizuje programy informacyjne tej stacji. Masz obawy,
że może Ci to kiedyś zaszkodzić?
- Być może,
nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. Ja uważam, że jeśli ktoś tak myśli i
nie zna mnie, to błędnie myśli. Czy rządzili żółci, pomarańczowi, czarni czy
zieloni, to ja łaziłem wszędzie, gdzie to możliwe. Jeśli ja poszedłem na
casting i robię tam, to dlaczego ja mam tego nie robić? Kuba Wojewódzki chleba
mi nie da i mojej rodzinie. No, chyba że mi da i ja o czymś nie wiem, to
zapraszam. Skoro mówi, że ktoś legitymizuje programy informacyjne, nawet
pracując w rozrywce, a dzwoni, żeby zrobić „Hot16Challenge” i prosi cię, co się
zdarza bardzo rzadko, bo nie pamiętam, żeby mnie prosił o cokolwiek, zawsze ja
go prosiłem, żeby mnie zapraszał, to co jest? To jest dość dziwne. Skoro tak
myśli, to miałby to w dupie, ale jednak nie. To nie jest tak do końca chyba,
jak mówi. On mnie też bardzo kocha, a wiesz jak jest w miłości.
- Gdybyś brał
do siebie opinię innych, to jak wyglądałaby Twoja kariera?
- Oj, to bym
już dawno chyba zniknął ze sceny. Pograłbym może rok czy dwa i wróciłbym do
radia tak, jak pracowałem. Nie możesz być pod wpływem tego, co ci ludzie
powiedzą, bo jaki to ma sens? Ktoś powie: „Słuchaj, nie rób takiej piosenki”,
ktoś inny powie: „Rób taką”, tamten, że nie możesz tu pracować, a kolejny: „Nie
no, pracuj”.
- Można być w
dzisiejszym świecie neutralnym?
- Dobre
pytanie zadałeś, ale bardzo trudne, bo jak nie odpowiesz, to nie ma złotego
środka. Ta polaryzacja jest bardzo potężna, ale ja mam to w dupie! Ja po prostu
robię swoje! Ja jestem Norbi i tyle! Ja całe życie żyłem według swoich zasad, a
nie takich, jakie ktoś mi dyktuje. Jak czułem, tak robiłem. Przecież nie
musiałem iść do ZPR-u na casting do „Jaka to melodia”, mogłem powiedzieć: „Weź
spadaj”. Zresztą, tak powiedziałem na początku sam do siebie, ale po trzech
minutach stwierdziłem, że przecież to jest show-biznes. „Nawet dla beki tam
idź”. I świetnie na tym wyszedłem.
- To dla
Ciebie praca w rozrywce nie legitymizuje informacji w stacji, w której
pracujesz?
- No ludzie,
przecież informacja to informacja, a rozrywka to rozrywka. Ja nie jestem pracownikiem
żadnej stacji oprócz tego, że jestem na etacie w Radiu Rekord. Jestem na
zasadzie wolnego strzelca. Robię to, bo jest fajna oglądalność i dobrze się
bawimy. Nie widzę tego w taki sposób, ale jeśli ktoś tak uważa, być może tak
jest. Czy ja mam się nad tym zastanawiać? Nie sądzę.
- Co będzie z
Norbim w 2030 roku?
Nie wiem,
czy dożyję. Mam nadzieję, że będę demonem sceny. Będę tak wywijał z tymi
ludźmi, że to będzie coś nieprawdopodobnego. To będzie wielki comeback ze
starymi kawałkami, bo po co robić nowe, skoro tamte stare tak świetnie się
sprzedają?
- Dzięki serdeczne
za rozmowę!
- Dzięki
również, piona.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą