Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Patologie polskiego budownictwa VI

79 021  
265   29  
Bezpieczeństwo i higiena pracy w budowlance to temat rzeka. Ale nie taka zwykła, tylko górska, rwąca. Każda sekunda przebywania w tej rzece może się zakończyć utonięciem w jej odmętach. I o tych odmętach będzie dzisiejsza historia...


Do firmy trafiliśmy przez ogłoszenie. Standardowo jakiś wujek szukał budowlańców do roboty. W ogłoszeniu oczywiście obiecane cuda na kiju, takie jak zatrudnienie na etat, zaliczki, szkolenia oraz możliwość rozwoju i awansu, a także BHP na najwyższym poziomie. Swoje już w budowlance z Lejsem przeszliśmy, ale jeszcze trochę naiwności w nas zostało i połknęliśmy te wszystkie obietnice z ogłoszenia, jak pelikan połyka rybę. Piliśmy sobie zimne piwko, a Lejs to sobie nawet z podniecenia kupił dużą paczkę solonych czipsów i wcinał je garściami.

Czytaliśmy sobie na głos to ogłoszenie przez cały wieczór z nadzieją, że może w końcu uda nam się zaczepić do jakiejś normalnej firmy i pracować na normalnych warunkach. Nie mogliśmy się doczekać kolejnego dnia, żeby zadzwonić i umówić się na robotę. Po półgodzinnej nawijce wujka o „budowlance z ludzką twarzą” zostaliśmy przyjęci do brygady i obiecano nam siedem pięćdziesiąt za godzinę, sto złotych wypłacane co piątek i niby jakąś tam premię po każdym skończonym zleceniu. Jeśli się sprawdzimy, to dostaniemy umowę na jakąś cząstkę etatu. To się pytamy wujka, co będziemy robić, a ten powiedział, że będziemy malować klatkę schodową i ma dla nas na rozgrzewkę fajne zadanie w postaci trzymania drabiny jednemu majstrowi. Dodał jeszcze, że u niego ludzie nie wykonują prac na wysokości bez asekuracji kolegów.

Zaprowadził nas na tę klatkę i przedstawił majstra, któremu mieliśmy trzymać drabinę. Facet wyglądał jak ogromna ropucha. Usta miał takie duże, że miało się wrażenie, że jak je otworzy, to otworzy mu się cała głowa. Majster cały czas mlaskał – nic nie jadł, żeby było jasne, ale cały czas memłał tą gębą i słychać było takie mlaskanie i pojękiwanie. Majster był gruby i nie miał szyi, a nasze zadanie nie polegało na tym, by przytrzymać mu drabinę, tylko trzymać drabinę, na której miał siedzieć ten tłuścioch. Dosłownie, mieliśmy go podnieść z tą drabiną tak wysoko, żeby mógł położyć akryle w narożnikach pomiędzy ścianą a sufitem. Ropuch miał sięgnąć palcem na wysokość około pięciu metrów. A żeby było lepiej, nie chodziło tylko o podniesienie i przytrzymanie majstra, ale o noszenie tej drabiny z majstrem wzdłuż wysokich ścian klatki schodowej. Wujek twierdził, że dla tych kilku metrów nie ma sensu rusztowania przywozić i rozstawiać, tylko lepiej „trochę pokombinować i mieć temat z głowy”.
– Róbcie sobie powolutku z Waldemarem, Waldemar wam wszystko powie. Waldemar zjadł zęby w budowlance… – powiedział wujek, a Waldemar swoim uśmiechem potwierdził słowa wujka o zjedzeniu zębów…



Akryle były tam już kiedyś położone, ale jak to bywa w budowlance, były położone źle i popękały. Wysłano więc majstra Waldemara do poprawienia tego, bo miał takie grube paluchy jak pięty. I z tymi jego piętami na końcu palców była pewność, że nałoży dużą ilość tego akrylu i może już więcej nic nie popęka.Wspiął się więc majster na dwumetrową drabinę i zaczął coś do nas mówić:

– AŁYŁYŁYŁY, AŁYŁYŁYŁY!

Kompletnie nie mogliśmy zrozumieć, o co mu chodzi. Spytałem, czy mamy podnieść, a facet na to:
– AŁYŁYŁYŁY!
Speszyliśmy się trochę z Lejsem, bo jakoś tak zależało nam na tej pracy, więc zamiast skisnąć śmiechem, co powinno być naturalną reakcją w tej sytuacji, to my tylko patrzyliśmy na majstra, żeby jakoś go jednak zrozumieć.
– AŁYŁYŁYŁY UŁWA! – wrzasnął na nas i wtedy spytałem tylko, czy do góry, a majster skinął głową i jeszcze coś burczał pod nosem, mlaskał i ciamkał.

Gdy już podnieśliśmy drabinę z tłustym majstrem, to przyszedł wujek i powiedział, że jak byśmy usłyszeli, że idzie kierownik albo inspektor, to mamy drabinę na ziemię od razu postawić, bo podobno nadzór na tej budowie był „trochę czepialski”.
– Widzicie, chłopaki, jaka fajna praca? Z Waldemarem popracujecie, wszystkiego się nauczycie, fachowcy będziecie… – powiedział wujek i sobie poszedł.

Trzymamy tego majstra Waldemara na drabinie i już nam łapy powoli zaczęły odpadać. Tłuścioch coś mlaszcze pod nosem, a do nas przyszło kilku majstrów z brygady i zaczęli coś gadać z ropuchem.

Majstry: AŁYŁYŁYŁY! Ropuch: AŁYŁYŁYŁY! Majstry: AŁYŁYŁYŁY! Ropuch: AŁYŁYŁYŁY! Ledwo już mogliśmy z Lejsem wytrzymać, nosząc grubego Waldemara na tej drabinie, a jeszcze do tego usłyszeliśmy jakiś damski głos zbliżający się do nas z dołu klatki schodowej…



Wtedy się majstry obruszyły i zaczęły syczeć i bulgotać takim zdziadziałym głosem:
– AŁYŁYŁYŁY, AŁYŁYŁYŁY, AŁYŁYŁYŁY!
Gestykulowały przy tym, jakby wpadły w jakąś panikę.
– AŁYŁYŁYŁY, AŁYŁYŁYŁY, AŁYŁYŁYŁY! – krzyczą dalej i pokazują to na Waldemara, a to na podłogę.

Wtedy zorientowaliśmy się, że trzeba drabinę z Waldemarem postawić na podłodze. Ale zbliżający się głos najprawdopodobniej pani majster budowy, a z drugiej strony syczenie majstrów i sam Waldemar, który również zaczął do nas coś bulgotać, a do tego jeszcze machać łapami – wszystko to spowodowało, że z tej całej presji straciliśmy z Lejsem równowagę i się nam ta drabina z Waldemarem ropuchem przewróciła na stojących obok majstrów. Ropuch poleciał z drabiną prosto na swoich kolegów, a potem wszyscy razem poturlali się schodami w dół. Gdy leżeli plackiem jeden na drugim, to jeszcze doleciała na nich drabina. Staliśmy z Lejsem przerażeni tym, co się stało, ale czy wobec braku rusztowań i tego, że wujek kazał nam zrobić z drabiny lektykę do noszenia tłustego majstra, byliśmy czemukolwiek winni?

Patrzymy na majstrów, jak próbują wstać. Mordy całe przerażone i zakrwawione, majstry zdezorientowane, jakby w ogóle nie załapały jeszcze, o co chodzi. Wtedy przychodzi młoda pani majster budowy i pyta, co się stało. Majstry już stoją, ale dwa pyski są nieźle rozbite i zakrwawione. Ale żeby nie było, wszystkie majstry uśmiechają się do młodej majster budowy, a w ich uśmiechniętych ustach widać tylko po kilka zębów. Przez chwilę pomyślałem, że to skutek upadku, ale rozejrzałem się po schodach i podłodze, gdzie finalnie sturlały się majstry. Dopatrzyłem się tylko jednego wybitego zęba. Młoda majster budowy też go zobaczyła i pyta, czy któryś przypadkiem nie stracił zęba. Majstry spojrzały na leżącego przy schodach, zakrwawionego trzonowca z wyraźną próchnicą i zaczęły macać się po swoich paszczach, żeby sprawdzić, który z nich stracił kolejnego zęba. Patrzyli na ten ząb na podłodze z takim zdziwieniem, jakby nie wiedzieli, skąd się w ogóle mógł tam wziąć. Chyba żaden z nich nie był w stanie stwierdzić u siebie kolejnego braku, a na pytanie pani majster odpowiedzieli chórem:
– AŁYŁYŁYŁY! – pokręcili przecząco głowami.

A my z Lejsem wiedzieliśmy, że musimy się szybko z tej firmy ewakuować i że na tej budowie szczęścia już nie zaznamy. Pobiegliśmy do pakamery po siatki z naszymi ciuchami i w roboczych łachmanach przez płot uciekliśmy z budowy. Budowlanka z ludzką twarzą... Jasne xD

W poprzednim odcinku

69

Oglądany: 79021x | Komentarzy: 29 | Okejek: 265 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało