Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Stary bojowniku! Pamiętasz czasy, gdy herbatę piło się ze szklanki w metalowym koszyczku? Dziś dowiesz się, jak gadżet ten trafił na polskie stoły

34 997  
185   42  
Skoro już powiedzieliśmy sobie o kanciastych kubkach mocnych niczym radziecki łeb, to czas jeszcze raz wrócić do kuchni. Tym razem do tej znajdującej się w przytulnym mieszkaniu naszych babć. Jestem bowiem przekonany, że w jednej z szafek z naczyniami znajdziecie przepiękny (i dość niepraktyczny) relikt epoki, kiedy mięso kupowało się na kartki, piłkę kopało się sofiksami, a szczytem marzeń każdego małolata była figurka He-mana z Pewexu.
To naczynie, w przeciwieństwie do wykonanej z fasetowanego szkła ciężkiej szklanki, którą obecnie można nabyć w Ikei, było wiotkie, cieniutkie i kruche niczym skorupka jajka. Na szczęście wytrzymywało wysoką temperaturę, więc picie z niego herbaty nie groziło katastrofą. Aby jednak cieszyć się gorącym naparem, oprócz szklanki potrzebny był jeszcze jeden rekwizyt. Koszyczek. Zazwyczaj metalowy, chociaż zdarzały się też np. takie wykonane z wikliny.



Zacznijmy jednak od początku, czyli od 27 sierpnia 1689 roku. W dniu tym rosyjski car Piotr I podpisał z chińskim cesarzem Kangxi tzw. traktat nerczyński, czyli umowę, która ostatecznie uregulowała sporną kwestię granicy pomiędzy oboma mocarstwami. Przy okazji też ustalono wówczas szereg ułatwień dla transportów handlowych. Oznaczało to, że karawany z cennymi chińskimi produktami mogły przekraczać granicę z dużo większą swobodą niż wcześniej. Z tego faktu szczególnie cieszył się car i zamożni mieszkańcy Rosji. Oto bowiem mogli mieć oni lepszy dostęp do napoju, który dotąd uchodził za prawdziwy, egzotyczny rarytas. Mowa o herbacie – suszu roślin z rodzaju kamelia, którym z wielką lubością od setek lat raczyli się Chińczycy. Azjatycki napój znany był już na carskim dworze, bo specyfik ten otrzymał od chińskiego ambasadora dziadek Piotra I, Aleksy Michajłowicz. Otoczenie władców rozsmakowało się w tym naparze i płacąc ogromne pieniądze, zaczęło sprowadzać herbaciany susz do Rosji.



Z czasem, gdy ceny herbaty spadły, na jej zakup mogli sobie pozwolić przedstawiciele uboższych warstw społecznych. Szczególnie na początku XX wieku, kiedy to uruchomiono kolej transsyberyjską i import wszelkich produktów z Chin można było uskuteczniać na znacznie większą skalę. Już dużo wcześniej jednak herbata gościła w rosyjskich domach. Ba, wraz z herbatą sprowadzono też powiązany z nią wynalazek. Był to metalowy zbiornik na wodę, który w swej pierwotnej wersji umieszczany był nad paleniskiem. Z czasem jednak powstawały także urządzenia z wbudowanym kominkiem, a także wersje naftowe, a nawet elektryczne. Mowa oczywiście o samowarze (ros. sамовар). I chociaż pierwsze tego typu podgrzewacze z całą pewnością były produktami importowanymi z krajów azjatyckich, to szybko ich wytwarzaniem zajęli się sami Rosjanie. Z fabryk samowarów słynęła miejscowość Tuła. Istniało nawet powiedzenie „Jechać do Tuły z własnym samowarem”, które to znaczy tyle co „Iść z drewnem do lasu” czy „Rozmawiać z konfederatą i nie umrzeć na raka żenady”.



W górnej części samowaru znajdowało się miejsce na czajniczek, w którym to podgrzewana była esencja herbaciana. Rosjanie woleli bowiem najpierw przygotować skondensowany napar z liści, który to następnie rozwadniali wrzątkiem. Napój można było pić ze zdobionej, porcelanowej filiżanki… jeśli się było kobietą. Mężczyźnie, szczególnie takiemu obytemu w zasadach savoir vivire’u, nie wolno było zbrukać swej godności tym niewieścim naczyniem. Panom herbatę lano więc do szklanek. A że nawet najbardziej zgrubiałe męskie palce nadal wrażliwe są na wysoką temperaturę, specjalnie dla rozsmakowanych w chińskim zielu dżentelmenów stworzono metalowe koszyczki, w których umieszczało się szklankę. W zależności od stanu finansowego domowego gospodarstwa, podstakanniki (bo tak owe koszyczki się zwały) mogły być np. ręcznie wykonane ze złota i przyozdabiane szlachetnymi kamieniami albo – w przypadku uboższych domów – zrobione z mosiądzu lub też odlewane z cyny.



Takie koszyczki szybko rozpowszechniły się nie tylko na spotkaniach towarzyskich, ale również w… podróżach. Oto bowiem Siergiej Witte, rosyjski minister transportu, który urząd ten zaczął sprawować w 1892 roku, wprowadził dekret nakazujący serwowanie herbaty w wagonach restauracyjnych tylko i wyłącznie w szklankach zaopatrzonych w podstakanniki. Warto tu dodać pewną intrygującą ciekawostkę – prawdopodobnie również w tym samym okresie pojawił się zwyczaj krojenia plastra cytryny wraz ze skórką i wrzucania go bezpośrednio do naparu. Podobno dodanie do napoju tego kwaśnego owocu miało zniwelować skutki choroby lokomocyjnej. Najwyraźniej ten sposób „ubogacania” herbaty spodobał się Rosjanom, bo wkrótce cytrusowy talarek lądował w każdym naparze serwowanym w rosyjskich restauracjach.



Rosyjski sposób delektowania się czajem dotarł do Polski w XVIII wieku, kiedy to nasz kraj został podzielony. Na terenie zaboru rosyjskiego Polacy mogli skosztować herbaty ze szklanki w metalowym koszyczku. Tym, co mieli szczęście i odpowiednie pieniądze, być może i dane było nawet spróbować tego napoju z luksusowym plasterkiem żółtego cytrusa! Jednak prawdziwy, polski bum na podstakanniki miał miejsce dopiero w XIX wieku, kiedy to warszawskie restauracje zaczęły masowo sprowadzać z Rosji ten gadżet. Radzieckie koszyczki potrafiły być prawdziwymi działami sztuki, bardzo często umieszczano na nich socjalistyczne symbole, historyczne sceny oraz wizerunki szczególnie zasłużonych dla rosyjskiego narodu osobistości. Szybko jednak produkcją podstakanników zajęli się nasi lokalni złotnicy, którzy początkowo kopiowali wschodnie produkty, ale z czasem zaczęli wprowadzać na rynek autorskie wzory.




Zwyczaj picia herbaty ze szklanki umieszczonej w koszyczku przetrwał do PRL-u i do niedawna miał się naprawdę dobrze. Kto miał okazję zahaczyć o tamtą epokę z całą pewnością pamięta, jak cholernie niepraktycznym wynalazkiem były te metalowe nakładki. Nagrzewały się one bowiem równie szybko co sama szklanka, więc tak czy inaczej trzeba było poczekać dłuższą chwilę, aby móc raczyć się naparem. Szczęściarzem był ten, który zamiast gorącego jak piekielny kocioł koszyczka posiadał jego wiklinową, "plebejską" wersję!


13

Oglądany: 34997x | Komentarzy: 42 | Okejek: 185 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało