Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Bezwartościowa żona, przemarznięty pies i inne anonimowe opowieści

58 880  
259   62  
Dziś przeczytacie m.in. o korzyściach płynących z gadulstwa, poznacie surową, ale pomocną matkę, będzie też o skomplikowanej sytuacji pewnego małżeństwa oraz prośba o kciuki.


#1.

Byłam dość ciekawskim dzieckiem, i do tego gadatliwym. Potrafiłam zadać trzy pytania na jednym wydechu. Moi rodzice (wraz z resztą rodziny) byli często zmęczeni moim gadulstwem. Właściwie tylko jedna osoba jakoś tak chętniej mnie słuchała, a był to młodszy brat mojej mamy, Karol. Dogadywaliśmy się tak dobrze, że nawet nie mówiłam do niego "wujku", tylko po imieniu, bo jakoś tak nam bardziej odpowiadało.
A teraz historia właściwa.

Było lato 2000 r. szłam się spotkać z moją paczką przyjaciół, którzy mieszkali blisko mnie. Napotkałam wtedy młodą dziewczynę, miała jakieś 18 lat. Zapytała mnie, gdzie znajdzie taki i taki numer domu. W tamtym czasie dość ciężko było się zorientować o położeniu adresów w mojej miejscowości, gdyż wiele ulic nie miało swoich nazw. Od razu zaczęłam wypytywać ją o szczegóły (skąd jest, co tutaj robi itd.), a ona cierpliwie na wszystko mi odpowiadała. Była czymś w rodzaju akwizytorki, ale pracowała dla jakiejś sieci komórkowej. Zaoferowałam się, że ją oprowadzę i tak zaczęłyśmy robić przystanki po domach sąsiadów. W międzyczasie dołączyły osoby z mojej paczki i tak bawiliśmy się w przewodników. Gdzieś na koniec postanowiłam, że zaprowadzę dziewczynę do domu moich dziadków. Nie było ich w domu, ale otworzył nam Karol. Od razu zauważyłam, że jakoś tak dziwnie się zachowywał, uśmiechał się i zaprosił ją do środka, a mnie dał drobne na słodycze i polecił, bym przyszła później. Zadowolona poszłam razem z moją paczką do sklepu i nie domyśliłam się o co chodzi.

Musicie sobie wyobrazić moje zaskoczenie, jak niecały miesiąc później Karol przyprowadził ją na rodzinny obiad jako swoją dziewczynę. Rodzinka się śmiała, że pierwszy raz moja nadzwyczajna ciekawość i gadulstwo wyszły komuś na dobre. I rzeczywiście wyszły na dobre tak bardzo, że jakieś 7 lat później dostałam zaproszenie na ich wesele :D. Oczywiście nie mogło zabraknąć przemówienia Pana Młodego, który opowiedział, jak za moją sprawą poznał swoją żonę. Do dziś jest to jedna z ulubionych historii rodzinnych :)

#2.

Mój mąż jest Włochem, ale w miarę dobrze zna język polski, jednak często myli się mu znaczenie pewnych słów. Gdy zaczęliśmy się spotykać, chciał być bardzo romantyczny... Więc pewnego razu złapał mnie za rękę, spojrzał mi głęboko w oczy i czułym głosem rzekł „Jesteś bezwartościowa” (jak się okazało, chciał powiedzieć, że jestem bezcenna).

Myślałam, że umrę ze śmiechu... Do dziś mu to wypominam :)

#3.

Pewnego styczniowego poranka szłam właśnie na praktyki do hotelu oddalonego jakieś 15 minut na piechotę od mojego domu, było zimno jak cholera, bo około -15 stopni, po drodze mijałam przedszkole i była to akurat pora, gdzie rodzice odprowadzali tam swoje pociechy. Przed wejściem zauważyłam przywiązanego psa, stary amstaf, strasznie się trząsł, zaniepokoiło mnie to, że ktoś na taki mróz zabiera psa i zostawia go choćby na chwilę bez opieki, ale dałam spokój, bo zapewne właściciel zaraz po niego wyjdzie.

Po 8 godzinach odbębnionych praktyk wracam tą samą trasą, temperatura nadal dawała w kość, więc jak najszybciej chciałam się znaleźć w domu. Docieram do ulicy, na której znajduje się wyżej wspominane przedszkole, moim oczom ukazuje się ten sam trzęsący się pies, w tym samym miejscu. Pierwsze co to spanikowałam, ale chwilę potem zaczęłam działać. Zabrałam psa do pobliskiej bramy, akurat była ogrzewana. Telefon do mamy i przedstawiam jej sytuację, ona też się przejęła losem psa i zapewniła, że zaraz przyjdzie.

Czekam dłuższą chwilę, po czym wychodzę sprawdzić co z mamą. Stała przed wejściem do przedszkola z jakimś panem, pan okazał się być właścicielem psa. Miałam go już zjechać, że w taki mróz na tyle godzin psa zostawił, ale się okazało, że pan rano szedł zaprowadzić dziecko do przedszkola i przy okazji zabrał psa na spacer i to samo zrobił przy odbieraniu dzieciaka. Było mi tak strasznie wstyd... Chciałam dobrze, a wyszło jak zawsze.

#4.

Z mężem jesteśmy 15 lat po ślubie, niedługo oboje dobijemy czterdziestki. Można powiedzieć, że powiodło nam się w życiu. Oboje pracujemy na kierowniczych stanowiskach w dużych firmach, mamy piękne mieszkanie rodem z katalogu, luksusowe samochody, dwa razy do roku latamy na zagraniczne wakacje. I wiecie co? Oboje oddalibyśmy to wszystko, żeby co roku nie zapalać czterech symbolicznych świeczek dla naszych nienarodzonych dzieci.
12 lat starań, setki prób, in vitro... Za każdym razem sromotna klęska. Nie zliczę, ile nocy przepłakałam, ile razy chciałam odejść od męża, uwolnić go od „wybrakowanej imitacji kobiety'”. Został. Mimo wszystko.

Parę dni temu zrobiłam test. Trzymajcie kciuki.

#5.

Moja mama zawsze była bardzo oschła i zdystansowana, ale pomagała innym. To ona rządziła w domu, nie ojciec (który był 20 lat starszy). Była bardzo surowa. Co ciekawe, nigdy nie uderzyła żadnego ze swoich dzieci. Najprawdopodobniej na charakter mojej mamy wpłynęły trudne doświadczenia z dzieciństwa (wychowywała się podczas wojny, jej rodzinę spotkało wiele nieszczęść).
A teraz historia właściwa.
Już za komuny mama pracowała w mleczarni. Była tam kobieta, która fałszywie oskarżyła moją mamę o kradzież sera, zapewne by zająć jej stanowisko. Złożyła też kilka innych donosów, więc mama kilkakrotnie musiała tłumaczyć się przed zarządem.

Jakiś czas później tej kobiecie spaliło się mieszkanie. Mama zaprosiła ją do naszego domu, powyciągała z szaf pościele, ręczniki, ubrania etc. Następnie kazała jej to zabrać. Kobieta oponowała: „Ależ pani Nowakowa, przecież pani pewnie wie, że to ja donosiłam na panią, a pani mi pomaga?”. Na to moja mama: „Bierz i WYPIE*DALAJ!”.
I tyle :)

#6.

Brak asertywności i wiary w siebie doprowadziły mnie do ściany. Czuję się jak służąca rodziców i mojego faceta.
Wykorzystują mnie, a w zasadzie moje dobre serducho, a ja nie umiem powiedzieć „dość”. Dzieje się to często moim kosztem finansowym i emocjonalnym. Za to kiedy ja mam problem, nie ma nikogo, kto chciałby mi pomóc. Zmuszona jestem liczyć sama na siebie. Jaki jest tego efekt? Ano taki, że najpierw ogarniam rzeczy innych, a moje na końcu, więc nie starcza już czasu na moje sprawy.
Czy kiedyś się zdobędę się na odwagę i powiem „dość”?

#7.

Muszę coś z siebie wyrzucić. Nie powiedziałem nawet najlepszemu przyjacielowi, wstyd, poczucie porażki... Sam nie wiem. Jest tego zbyt dużo. Popełniłem błąd. Ogromny, życiowy błąd i teraz czuję się jak śmieć. Mam 34 lata, a czuję się jak cholernie stary, zmęczony dziad.

Jakieś osiem lat temu poznałem dziewczynę, przez wspólnych znajomych. Byłem dość świeżo po bardzo bolesnym zerwaniu, a Patrycja, jak się okazało dłuższy czas potem, znajdowała się w układzie "to skomplikowane" ze starszym facetem o mentalności Piotrusia Pana. Ale nie wnikałem w to, w końcu to jej relacja, jej życie. Patrycja była niesamowicie radosna, we wszystkim potrafiła znaleźć dobrą stronę, energia jej nie opuszczała, a ze spojrzenia zawsze biło jakieś takie ciepło. Gdzie nie poszła, przyciągała ludzi – każdy szybko zaczynał ją lubić, każdy czuł się dobrze w jej towarzystwie. Była jak taki niegasnący promyk słońca. Z czasem zaprzyjaźniliśmy się. Ufałem jej tak, jak dotąd ufałem tylko najlepszemu kumplowi, którego przecież znałem od dzieciństwa. Patrycja była jedyna w swoim rodzaju i nie wiem kiedy to się stało, ale zakochałem się. Tak mocno, jak jeszcze nigdy w życiu. Rozumiała mnie, potrafiła rozśmieszyć, umiała wysłuchać, zawsze szukała rozwiązania problemu, nigdy się nie poddając. Nie miałem szans, przepadłem. Kiedy przeniosła znajomość ze swoim panem "to skomplikowane" na koleżeńską stopę, zacząłem się zbierać na odwagę. Nieśmiało jak jakiś młokos, robiłem szczeniackie podchody, ale Patrycja szybko mnie przejrzała. Pogadaliśmy wtedy – właściwie rozmawialiśmy całą noc. I postanowiliśmy dać sobie szansę. Byłem szczęśliwy jak cholera, związek kwitł, znajomi nam gratulowali, zaczęły się przyjacielskie przytyki "no wreszcie!". Rok później oświadczyłem się, niedługo potem odbył się ślub. Kiedy kolejny rok po weselu Patrycja oświadczyła mi, że jest w ciąży, prawie oszalałem ze szczęścia! Zaś na wieść, że zostanę tatą bliźniąt prawie zemdlałem... Kolejne dwa lata i chłopcy na Gwiazdkę dostali młodszą siostrę. W pracy szło świetnie – awans, podwyżka, nawet z rodziną, z którą bywało różnie, zacząłem się dogadywać.

I parę dni temu dowiedziałem się, dzięki znajomej. Żona kilka miesięcy po weselu odnowiła kontakt z "to skomplikowane". Możliwe, że dzieciaki, które tak kocham, nie są nawet moje. Skonfrontowałem się z nią. Na początku zaprzeczała, a wreszcie rozpłakała się i wykrzyczała, że nigdy mnie nie kochała. Byłem tylko bezpiecznym kołem zapasowym, pocieszeniem. Mogła na mnie polegać, miałem pracę, własne mieszkanie, byłem nijaki, a ona potrzebowała zapomnieć o tamtym i uciec z toksycznego domu. Chciała tylko stabilizacji w życiu. A ja, głupek, myślałem, że się kochamy. Że jesteśmy prawdziwą rodziną. Czuję się jak nikt, jak śmieć.

W poprzednim odcinku m.in. niezwykły ksiądz oraz jak zrujnowałem sobie życie w kilka miesięcy

4

Oglądany: 58880x | Komentarzy: 62 | Okejek: 259 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało